Part XXIX
Obudziłam się po pół godzinie męczona przez wyrzuty sumienia. Jaka ja jestem nie wdzięczna! Vincent pomaga mi najbardziej jak umie, a ja odwdzięczam mu się okropnym zachowaniem. Ale z drugiej strony powinnam się tak zachowywać, w końcu jego brat zabił mojego męża. Nie wiem co myśleć, a tym bardziej co robić.
Tak bardzo nie chciało mi się pracować, ale kiedy słońce już świeciło na niebie zmusiłam się do wstania i ruszenia dupy. Ubrałam na siebie workowate ubrania i wyszłam z pokoju. Na stopy buty i wyszłam na dwór.
Zaczęłam chodzić koło żywopłotu dookoła i myśleć intensywniej. Tak dużo zmieniło się w ciągu ostatniego miesiąca, można powiedzieć, że całe moje życie się zmieniło. Poznałam nowych ludzi, wróciły mi 2 wspomnienia, a może nawet 3, ale tego mężczyzny w płaszczu to nie jestem pewna, pewnie mi się przewidziało.
Nie jestem w stanie sobie reszty ważnych części z przeszłości, ale zbierzmy to co mamy.
Pierwsze wspomnienie opowiada o bliskim spotkaniu z białowłosym mężczyzną, ale to wszystko. Czy mógł być to Vin? Czy łączyło mnie z nim coś więcej niż czysta przyjaźń? Czy wszyscy mnie okłamują? W sumie to nie mam 100% pewności kim oni są, ale jakby chcieli mnie zabić, lub sprzedać to już by to dawno zrobili. Poza tym, nikt nie wyjaśnił mi kim byli ci mężczyźni, którzy nas zaatakowali i czego chcieli. Może ta rodzina prowadzi jakieś nielegalne interesy? Niby nie powinno oceniać się książki po okładce, ale to sformułowanie nasuwa się na myśl jako pierwsze.
-Sheila! - usłyszałam krzyk Ariany więc spojrzałam w kierunku biegnącej dziewczyny. -Wszystko w porządku? - zapytała i położyła mi dłoń na ramieniu.
-Pewnie - odpowiedziałam i naciągnęłam kaptur mocniej na głowę.
-Męczy cię coś - podsumowała, a ja spojrzałam na nią.
-Skąd to wiesz? - zapytałam, a ona się uśmiechnęła.
-Znam cię już trochę - wyjaśniła. -Poza tym teraz to bardziej widać, bo jesteś inna niż wcześniejsza swoja wersja - dodała ze smutnym uśmiechem.
-Jaka ja byłam wcześniej? - zapytałam całkowicie poważnie.
-Byłaś zamknięta w sobie - wyjaśniła patrząc w dal. -Byłaś chłodna dla reszty, nie dawałaś poznać po sobie, że coś jest nie tak, idealnie kłamałaś - przyznała. -Ale zawsze biło od ciebie ciepło, zawsze pomogłaś i najważniejsze broniłaś nas nawet jakbyś miała sama zginąć, a ostatnio dowiodłaś, że gdzieś w środku jest ta stara Sheila. Mimo tego, że nas praktycznie nie znasz stanęłaś w naszej obronie - dodała.
-Ciężko jest mi na was patrzeć - przyznałam i na chwilę zagryzłam wargę. -Wszyscy macie wyrobioną opinię na mój temat, a ja nie jestem w stanie przypomnieć sobie niczego - przyznałam i westchnęłam. -Męcząca jest ta niewiedza, wiesz? - szepnęłam patrząc w dal. -Kurewsko męcząca - dodałam bardziej do siebie.
-Chodź - powiedziała łapiąc mnie za dłoń, ale ja dalej stałam jak słup. -No chodź - powiedziała pociągając mnie lekko, a ja wreszcie się ruszyłam.
Właśnie siedzę w sali kinowej i przyglądam się poczynaniom Ariany. Dziewczyna podpięła jakieś kable do komputera, a na dużym ekranie pojawił się obraz z laptopa. Po kilku stuknięciach na ekranie pojawiła się prezentacja z naszymi zdjęciami. Dziwnie wyglądałam bez grzywki.
-To była nasza pierwsza wycieczka - powiedziała wskazując na wyświetlacz.
-A jak się poznałyśmy? - zapytałam, a dziewczyna od razu się napięła.
-Chodziłyśmy razem do liceum - powiedziała dziwnym głosem.
-Masz jakieś zdjęcia? - zapytałam.
-Muszę poszukać - powiedziała pośpiesznie i przełączyła na kolejny slajd zmieniając całkowicie temat. -Ale wtedy było pięknie - przyznała zachwycając się pięknym widokiem, a ja zaczęłam ze szczegółami oglądać zdjęcie. Przedstawiało 8 ludzi. Wszyscy bracia, Ariana i ja na tle Disneyland'u.
-Gdzie pracujesz? - zapytałam, ale odpowiedziała mi cisza.
-Jak na razie nie pracuję - przyznała.
-A chłopaki? - dopytałam.
-Wszyscy pracują w jednej firmie - wyjaśniła przełykając ślinę.
-To czemu nie wychodzą razem? - dalej drążyłam.
-Pracują na innych stanowiskach - wyjaśniła i kaszlnęła. -A tutaj my na wycieczce w Las Vegas - powiedziała zmieniając temat, a ja postanowiłam już nie drążyć, na dzisiaj dam jej spokój.
Obejrzałyśmy jeszcze zdjęcia z różnych miejsc w LA. Zapamiętałam najwięcej miejsc i postanowiłam się do nich wybrać.
-Ariana! - usłyszałyśmy krzyk z góry.
-Zaraz wrócę - powiedziała i po chwili jej nie było, a ja wstałam. Wyszłam z sali kinowej i skierowałam się do kuchni po leki. Połknęłam 2 tabletki przeciwbólowe i popiłam je wodą.
Na wszelki wypadek wzięłam listek leku ze sobą oraz wodę. Zabrałam jeszcze szybko z góry dwie apaszki, jedną przewiązałam wokół swojej szyi, a drugą przewiązałam na ustach zakładając ją na nos.
Spojrzałam na siebie w lustrze i zobaczyłam, że mam bardzo przekrwione oczy, więc złapałam za okulary przeciwsłoneczne i nasunęłam je na nos.
Teraz wyglądałam jak bandyta, który miał właśnie ukraść torebkę jakiejś staruszce. Napisałam jeszcze szybko karteczkę, że wyjeżdżam na chwilę, ale wrócę jeszcze dzisiejszego dnia. Położyłam ją na miejscu okularów i rozejrzałam się dookoła upewniając się, że jestem sama na parterze. Kiedy miałam pewność zeszłam do garażu i stanęłam obok szafki z kluczykami.
Przejechałam wzrokiem po wszystkich kluczykach, aż w oczach błysnął mi kot, mianowicie Jaguar. Sięgnęłam po nie i przypomniałam sobie moją rozmowę z Vin'em. Podobno uwielbiałam jeździć tym samochodem.
Nacisnęłam guzik otwierający samochód i ruszyłam w jego miejscu. Nie wiem jakim cudem dzisiaj poruszam się z taką sprawnością, wczoraj jeszcze umierałam z bólu, a dzisiaj jak ręką odjął, oczywiście przy pomocy mocnych leków.
Zamknęłam za sobą drzwi i włożyłam kluczyki do stacyjki. Odpaliłam samochód i powoli wyjechałam starając się wydać jak najmniejszy hałas. Podjechałam pod bramę i otworzyłam ją z pilota wyjeżdżając na leśną dróżkę.
Po 40 minutach znalazłam się pod pierwszym punktem, parkiem w którym byłam pare dni temu. Wysiadłam z samochodu i poprawiłam apaszkę na twarzy. Ruszyłam powolnym krokiem po alejkach, oczywiście nie ominęły mnie dziwne i zaniepokojone spojrzenia ludzi.
Chodziłam po parku dopóki słońce nie zaczęło schodzić coraz niżej.
Wyszłam z parku i wsiadłam ponownie do samochodu. Postanowiłam pojechać jeszcze na Venice Beach. Zaparkowałam i miałam idealny widok na ocean, ale mimo wszystko wysiadłam z samochodu i kuśtykając ruszyłam w stronę posprejoewanego murka. Usiadłam na nim i zaczęłam rozglądać się wokół, dopóki nie spotkałam się z czyimś wzrokiem, który bacznie mnie obserwował.
Niemalże od razu odwróciłam wzrok i naciągnęłam mocniej kaptur na głowę.
-Sheila? - zapytał nieznajomy, a ja spojrzałam na niego. -Kurdę kopa lat - powiedział przytulając się do mnie, a ja jęknęłam z bólu, więc od razu mnie puścił. -Przepraszam -powiedział od razu. -Wszystko w porządku? - zapytał.
-Przepraszam, że pytam, ale kim jesteś? - zapytałam, a on patrzył na mnie jak na głupią.
-Nie pamiętasz mnie? - zapytał i zaśmiał się nerwowo. -To ja, Ben - przedstawił się, a ja pokiwałam głową.
-Przepraszam, straciłam pamięć i ciebie nie pamiętam - przyznałam zakłopotana.
-Zdejmiesz na chwilę tą opaskę z twarzy, bo może pomyliłem osoby - przyznał również zawstydzony, a ja zdjęłam okulary i odwiązałam apaszkę. Chłopak otworzył szeroko oczy i zakrztusił się śliną. -Boże Sheila, co ci się stało? - zapytał od razu.
-Zostałam pobita - przyznałam bez obwijania w bawełnę. -Ale nic mi nie jest - wyjaśniłam od razu.
-Pobił cię twój mąż? - zapytał z zaciśniętymi pięściami.
-Mój mąż nie żyje - przyznałam wpatrując się w moje całe w siniakach i strupach dłonie.
-Przykro mi - przyznał, a ja pokiwałam głową i uśmiechnęłam się smutno, ale nie mógł tego zobaczyć. -Musimy się koniecznie spotkać - dodał po chwili. -Daj telefon to zapiszę ci mój numer - powiedział, a ja westchnęłam,
-Nie mam telefonu - przyznałam.
-Okey, w takim razie zapiszę ci na kartce mój - powiedział entuzjastycznie i wyciągnął jakiś paragon oraz długopis. Wypisał na nich ciąg cyfr, a ja podziękowałam i schowałam go do kieszeni spodni. -Muszę już lecieć, ale mam nadzieję, że zadzwonisz - przyznał.
-Obiecuję, że zadzwonię - powiedziałam, a chłopak po chwili się oddalił. Może wszystko się ułoży? Kolejna rzecz zaczęła mnie zastanawiać, dlaczego tak łatwo mi mówić o śmierci męża? Przecież tak bardzo go kochałam i dalej kocham... sama już nie wiem. Mam za dużo wątków zaczętych, a za mało odpowiedzi i zakończeń.
Siedziałam tak dopóki nie poczułam chłodnego wiatru. Słońce już dawno temu schowało się za oceanem, a ja tak siedzę jak pipa w grochu. Zeskoczyłam z murka zapominając o rozszarpanej łydce, która zgięła mi się jak scyzoryk.
Po dłuższej chwili podniosłam się z chodnika i strzepałam piach z dresów. Zrobiłam pierwszy krok, ale jakbym się nie złapała murku to bym ponownie leżała na piachu. Okey, czyli nie przeszedł mi ból, tylko te tabletki są takie mocne.
Droga do samochodu była niczym podróż przez Saharę, ale kiedy dotarłam do samochodu zobaczyłam mroczki przed oczami. Złapałam za butelkę z wodą i zaczęłam ją łapczywie pić, nie przypuszczałam, że moje pragnienie jest tak duże.
Wzięłam z bocznego siedzenia listek leku i wyłożyłam znowu 2 tabletki na dłoń. Wrzuciłam je do gardła i przepiłam wodą. Przymknęłam oczy, żeby chociaż przez chwilę przestać czuć ból. Po pewnym czasie tabletki zaczęły działać, a ja odpaliłam silnik. Zerknęłam na radio i zobaczyłam, że za 20 minut będzie północ.
Dodałam szybko gazu i jechałam na zabicie karku. Obiecałam, że będę jeszcze dzisiaj i mam zamiar dotrzymać słowa. Z obwodnicy zjechałam jak było za 3 dwunasta i dodałam jeszcze więcej gazu. Przed zjazdem zaczęłam gwałtownie hamować i zjechałam na leśną dróżkę. Już otworzyłam bramę lecz przede mną stanęli 2 ochroniarze z karabinami wycelowanymi prosto we mnie.
-Proszę zdjąć maskę - powiedział jeden, a ja zdałam sobie sprawę, że dalej mam na sobie okulary i apaszkę na nosie. Zdjęłam te rzeczy pośpiesznie, a oni opuścili broń. -Właśnie przyjechała panie Brown - powiedział drugi do krótkofalówki i odsunął się z puszczając mnie. Dojechałam pod dom i zgasiłam silnik kiedy była równo 11:59, zdążyłam.
Spojrzałam na schody i zobaczyłam tan Vincent'a z poważną twarzą. Dobra teraz albo nigdy. Wysiadłam z samochodu i zamknęłam za sobą drzwi. Ruszyłam kuśtykając po schodach patrząc cały czas na mężczyznę. Kiedy byłam już 2 schodki od niego zatrzymałam się spoglądając w jego lodowate oczy.
-Przepraszam za wczoraj - przyznałam i zaczęłam bawić się małymi palcami. -Nie wiem co we mnie wstąpiło, ja na prawdę tak nie myślę. Powiedziałam to w przypływie nerwów. Bardzo cię przepraszam - przeprosiłam, a on westchnął.
-I co ja mam z tobą zrobić? - zapytał, a mi przed oczami stanął Calum. Zaczęłam się trzęś jak galareta, widząc jego ostry wzrok. -Ty mała suko - ryknął podnosząc dłoń, a ja się skuliłam.
-Sheila, co się stało? - zapytał Vin kucając obok mnie, a ja rozejrzałam się. Co to było?
-Przepraszam - szepnęłam i czarne plamki porwały mnie do swojej mrocznej krainy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro