Part XLII
Od mojego niewybaczalnego wybryku minęły dwa tygodnie, w tym czasie praktycznie w ogóle nie widziałam się z Vin'em i bardzo dobrze, bo nie byłabym w stanie przytrzymać dłoni i ust przy sobie.
Nie wiem co mnie ciągnęło do tego mężczyzny, ale na pewno nie było to zdrowe. On zajął się sobą, a ja sobą i jest to najlepsze rozwiązanie.
Niestety zbyt często zatracam się w myśli o białowłosym, o jego błękitnych oczach, które straciły blask od naszej ostatniej rozmowy, a ja się boję. Boję, że czuję do niego coś więcej, więcej niż powinnam.
Bardzo często palę fajki, co na pewno nie jest dobre dla mojego zdrowia, ale nie obchodzi mnie to totalnie. Ile można przejmować się sobą, prawda?
Oczywiście pale wtedy kiedy nikogo nie ma, albo jak jestem sama, a potem od razu biorę miętówki i psikam się litrem perfum.
Dobra, kończę już pierdolenie o sobie. Dzisiaj są ogromne przygotowania urodzinowe dla Andy'ego. Właśnie siedzę w samochodzie i wracam z kupionymi biletami na Malediwy dla mężczyzny na 3 tygodnie. Skoro harował 2 lata bez jakiejkolwiek przerwy zasługuje na takie porządne wakacje.
Bilet jest z przepięknej małej torebce z palmami. Zadowolona z mojego pomysłu weszłam do domu z prezentem i postawiłam go na stole w salonie. Pod sufitem był rozwieszony napis "Wszystkiego najlepszego", a chłopaki już stali z confetti w rękach, na co się uśmiechnęłam.
-Co kupiłaś mojemu braciszkowi? - zapytał Dylan podchodząc do mnie od tyłu i położył mi dłonie na biodrach zaglądając do środka, ale ja szybko zasłoniłam dłonią, żeby nie zobaczył. -Ale jesteś - prychnął zaciskając dłonie mocniej na moich biodrach, więc szybko je zgarnęłam.
-Dostanie prezent na który zasłużył - przyznałam. -Już wrócili - szepnęłam, a Dylan złapał za confetti i ustawił się na pozycje. Chłopaki wracali z pracy i idealnie kiedy weszli wszyscy strzelili w Andy'ego. Pomimo tego, że to już jest oczywiste, że będą confetti to i tak za każdym razem jubilat jest zaskoczony i w tym przypadku było tak samo. Andy patrzył na nas z szeroko otwartymi oczami.
Wszyscy życzyli mu wszystkiego najlepszego i dali prezenty. Oczywiście każdy dał zajebisty prezent, a ja zaczęłam się zastanawiać czy mój jest wystarczający, ale jak przyszła kolej na mój poczułam jak zasycha mi w gardle.
-Zanim otworzysz - powiedziałam, a wzrok wszystkich poleciał na mnie. -Chcę żebyś wiedział, że można zmienić miejsce - dodałam, a on zmarszczył brwi.
-Nie wiem co to jest, ale okey - powiedział niepewnie i wyciągnął z torebki świstek papieru. -Ty tak serio? - zapytał jak przeczytał i spojrzał na mnie, a ja potwierdziłam kręcąc głową. Mężczyzna przyciągnął mnie do siebie i trzymał mnie tak przez dłuższy czas.
-Dziękuję - szepnął, a ja się uśmiechnęłam.
-Zasługujesz na odpoczynek Andy - odszepnęłam. -Jak nikt inny - dodałam i odsunęłam się od niego.
-Dlatego dostałem kąpielówki - powiedział spoglądając na Arianę, która puściła mu oczko i zaśmiała się.
-No powiedz co dostałeś - jęknął Dylan.
-3 tygodniowy wyjazd na Malediwy - przyznał z uśmiechem, lecz po chwili zmarszczył brwi. -Dlaczego wylot jest za 5 godzin? - zapytał zmieszany.
-Bo wylatujesz jeszcze dzisiaj - powiedziałam ekscytując się, ale mina mężczyzny zrzędła.
-Przecież ja się nie zdążę spakować w tak krótkim czasie - przyznał.
-Już cię spakowałem - powiedział Mike uśmiechając się radośnie.
-A walizka jest w Jaguarze - dodał Will również się uśmiechając.
-Czy tylko ja o tym nic nie wiedziałem? - zapytał z pretensją Dylan.
-Tak - przyznał Grayson, przez co dostał gniewne spojrzenie od brata.
-A to niby dlaczego? - zapytał zdenerwowany.
-Bo byś wszystko wygadał? - zapytał retorycznie, a po salonie rozległ się śmiech.
-Więc leć się odświeżyć przed lotem - poleciłam, a Andy po chwili zniknął na górze.
Rozejrzałam się po salonie i zerkałam na roześmiane twarze. Wszyscy się uśmiechali poza Vin'em, który skanował moją twarz z kamiennym wyrazem. Zgryzłam wargę i odwróciłam wzrok.
Bracia dyskutowali na różne tematy, a ja milczałam. Nie miałam nic ciekawego do powiedzenia, po prostu czekałam na Andrew. Po 30 minutach zszedł na dół cały w skowronkach, a my wstaliśmy.
Andy zaczął żegnać się ze wszystkimi, a ja zostałam na koniec. Już chciał mnie uściskać, lecz ja go wyminęłam schodząc do garażu.
-Odwiozę cię - poinformowałam go nawet nie patrząc za siebie. Zabrałam kluczyki i otworzyłam samochód. Po chwili na miejscu pasażera znalazł się Andy uśmiechając się jak głupi do sera, więc też się lekko uśmiechnęłam.
Kiedy wjechałam na obwodnicę Andy ściszył radio, a ja spojrzałam na niego odrywając wzrok od jezdni.
-Trzeba było na samym początku ściszyć - powiedziałam łagodnie uśmiechając się fałszywie, w sumie sama nie wiem dlaczego. Jakoś nie miałam humoru.
-Nie wierzę, że przejmujesz się głupimi słowami Ethan'a - powiedział, a ja odwróciłam wzrok od niego dodając gazu i zaciskając dłonie na kierownicy. -Przecież widzę, że was do siebie ciągnie.
-Nie ciągnie - zwinnie weszłam mu w słowo. -Ethan ma dużo racji, powinnam się opanować, żałuje tamtego dnia - przyznałam spokojnym głosem, ale zarazem ostrym.
-Kogo próbujesz oszukać? - zapytał, a ja zmarszczyłam brwi. -Wszyscy wiedzą, że nie żałujesz tego do czego doszło - wyjaśnił, a ja westchnęłam.
-Ale do niczego nie doszło - przyznałam. -I do niczego nie dojdzie - wyjaśniłam uznając ten temat za zamknięty, a mężczyzna dalej nie drążył tematu.
-Powinienem zostać - przyznał. -Jest tyle do roboty - dopowiedział, a ja prychnęłam.
-Zapieprzasz przez 2 lata jak głupi - powiedziałam wjeżdżając na parking lotniska. -Nawet tak nie mów, powinieneś odpocząć znaczenie dłużej niż 3 pieprzone tygodnie - wyjaśniłam spoglądając na niego.
Andy skwasił minę, a ja westchnęłam gasząc silnik.
-Hej, masz wypocząć, a nie myśleć o pracy - warknęłam. -Już ci się zaczęły wakacje, także wyrzuć z głowy słowo "praca" i "muszę". Teraz masz tylko wypoczywać i zrelaksować - powiedziałam mocnym głosem. -No i może trochę przyjemności dla ciała - dodałam poruszając zabawnie brwiami na co się zaśmiał, a ja zawtórowałam.
-Dzięki za podwózkę - podziękował, a ja prychnęłam.
-Idę z tobą, muszę narobić ci trochę siary - przyznałam uśmiechając się, a on zaśmiał się głośno.
Po 10 minutach stanęliśmy w kolejce do oddania bagażu, po kolejnych minutach mężczyzna oddał bagaż, więc ruszyliśmy w stronę bramek, gdzie musiałam się z nim pożegnać. Z westchnięciem spojrzałam na mężczyznę i wspięłam się na palce zarzucając dłonie na kark przyciągając go bliżej.
Poczułam duże dłonie na moich plecach, które głaskały mnie. Po dłuższej chwili oderwałam się od Andy'ego i spojrzałam mu w oczy.
-Uważaj na siebie - szepnęłam.
-Będę - obiecał, a ja się smutno uśmiechnęłam. -Nie smuć się, wrócę zanim się obejrzysz i znowu będziesz miała mnie dość - dodał, a ja się zaśmiałam. -Pogadaj z Vin'em - poprosił, a ja pokiwałam głową.
-Jeszcze raz wszystkiego najlepszego i tyle samo startów co lądowań - życzyłam odsuwając się od niego.
-Do zobaczenia - powiedział machając dłonią.
Odwróciłam się dopiero kiedy zobaczyłam, że chłopak zniknął w zamkniętej części lotniska. Nie wiem czy ogarnął mnie smutek czy żal, ale wiedziałam, że nic już pozytywnego nie wyjdzie z tego dnia.
Odwróciłam się i zobaczyłam wyjście na zewnątrz, przy którym stali ludzie i palili, a to jest właśnie to czego teraz potrzebowałam.
Ruszyłam w tamtym kierunku i kiedy drzwi rozsunęły się poczułam chłodny powiew wiatru na twarzy. Podeszłam do barierki, z której był idealny widok na płytę lotniska gdzie stały samoloty. Sięgnęłam po paczkę papierosów i wyciągnęłam jednego wkładając go między wargi.
Odłożyłam paczkę do kieszeni i zaczęłam szukać zapalniczki. Obmacałam wszystkie kieszenie jakie miałam, ale nigdzie jej nie było. Cholera. W sumie jest tutaj tyle palaczy, więc ktoś na pewno użyczy mi zapalniczki.
Koło mnie akurat stanął wysoki mężczyzna z kapturem na głowie. Zerknęłam na niego lecz nie mogłam dostrzec twarzy, dopóki nie spojrzał na mnie z istnym lodem w oczach.
-Może ognia kurwa? - zapytał Vincent poprawiając kaptur, a mi z zaskoczenia fajka wyleciała z ust.
Już się po nią schyliłam, ale mężczyzna był pierwszy i wyrzucił ją do kosza. Już chciałam się odezwać, ale poczułam jak sięga ręką do mojej kieszeni i rozrywa paczkę na moich oczach.
-Co ty robisz? - zapytałam podnosząc głos.
-Za każdym kurwa razem jak zobaczę ciebie z papierosem będę szukał paczki dopóki jej nie zniszczę, rozumiesz? - zapytał lodowatym głosem.
Zamiast potwierdzić po prostu odwróciłam się na pięcie z zamiarem zejścia do parkingu podziemnego, ale poczułam szarpnięcie do tyłu, więc znowu wyrównałam poziom z Vincent'em.
-Nie ignoruj mnie - warknął już trochę mniej lodowato. -Za każdym razem będę ci urządzał taką jazdę jak zobaczę cię z papierosem, że aż ci w pięty pójdzie - syknął.
O co mu chodzi? Po co za mną chodzi? O co mu znowu kurwa chodzi?!
-Zostaw mnie - syknęłam i znowu zaczęłam się kierować w stronę lotniska, ale znowu zostałam szarpnięta z powrotem. -Co? - warknęłam patrząc zła na niego, ale poczułam jego usta na moich.
Agresywnie wbił się w moje usta prosząc o dostęp, który bardzo chętnie mu dałam. Zarzuciłam dłonie na jego kark i gładziłam go kciukiem.
Kiedy zabrakło nam powietrza oderwaliśmy się od siebie opierając czoła o siebie dysząc.
-Nigdy cię nie zostawię - szepnął, a ja poczułam jakby składał mi obietnicę. -Za bardzo mi na tobie zależy maleńka - dodał, a ja spojrzałam w jego oczy i tym razem ja wbiłam się w jego usta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro