Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part XL

10 dni później

Właśnie dopakowywuję ostatnie ubrania do torby. Cieszę się, że będę mogła wyjść już w końcu ze szpitala, jedyne co mnie przygnębia to zły stan psychiczny Sophie i śpiączka Ben'a. To jest jedyny aspekt dlaczego nie chce wychodzić ze szpitala.

Vin spędzał ze mną każdą wolną chwilę, co było po 2 dniach uciążliwe, ale bardzo doceniałam, że specjalnie dla mnie wziął sobie wolne. Nie musiał tego robić, ale zrobił. Poczułam dłonie na moich biodrach, a do moich nozdrzy doleciał piękny intensywny zapach Vincent'a.

Odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam. Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i wziął moją torbę.

-Mogę pójść jeszcze do Ben'a? - zapytałam, a on westchnął, ale nic nie powiedział.

Widziałam, że się irytował kiedy słyszał jego imię, ale ja w dalszym ciągu nie rozumiałam o co ta cała bulwersacja.

Weszłam do sali obok i założyłam specjalną ochronę na ubrania. Podeszłam do chłopaka, który był przypięty do kabli, a na ustach miał maskę tlenową. Złapałam go za dłoń i tępo zaczęłam się wpatrywać w pościel.

-Sophie cie teraz potrzebuje - szepnęłam. -Jesteś jej bardzo potrzebny, ona od ciebie nie uciekła, po prostu sprawy się pokomplikowały - dodałam z westchnięciem. Nie wiem czy mnie słyszy, ale wierzę że tak jest. -Mógłbyś się w końcu obudzić - przyznałam i spojrzałam na jego twarz.

Jego powieki drżały jak zawsze, ale nie było żadnych oznak przytomności.

-Dzisiaj wychodzę ze szpitala - powiedziałam i zaśmiałam się. -Może jedzenie tutaj jest dobre, ale białe ściany przytłaczające - rzekłam. -Dobrze, nie zawracam ci dłużej głowy - przyznałam wstając.

Wstałam i wsunęłam krzesełko pod łóżko. Złapałam dłonią za fartuch, kiedy usłyszałam jakby dziwne jęknięcie?

Odwróciłam się w stronę Ben'a i zobaczyłam, że otworzył oczy. OTWORZYŁ OCZY. Podbiegłam do niego i uśmiechnęłam się najszerzej jak mogłam.

-Ben, nawet nie wiesz jak się cieszę - przyznałam radosnym głosem.

-Sheila, gdzie jest Sophie? - zapytał bardzo cicho.

-Zaraz po nią pójdę, ale przed tem zawołam lekarza - powiedziałam pośpiesznie kierując się w stronę korytarza. Napotkałam tam poważną twarz Vin'a, ale kiedy zobaczył mój uśmiech sam się uśmiechnął.-Obudził się - powiedziałam podekscytowana i obiegłam biegiem w kierunku pokoju lekarskiego.

Zapukałam głośno, może za, ale to teraz nie było ważne. Po chwili wyszedł siwy starszy mężczyzna, który operował Ben'a.

-Obudził się panie doktorze - powiedziałam, a on ruszył szybkim tępem w kierunku sali Ben'a, dziękując mi przy okazji i życząc zdrowia. No tak, nadmienię, że on też był moim lekarzem. Bardzo miły i uprzejmy facet.

-Idziemy? - zapytał Vin podchodząc do mnie.

-Muszę powiedzieć Sophie, że Ben się obudził - powiedziałam podekscytowana i już chciałam pobiec piętro niżej, ale nie mogłam się ruszyć, bo Vin mnie trzymał.

-Spokojnie - polecił, a ja pokiwałam głową. -Musisz na siebie uważać - dodał, a ja się uśmiechnęłam szerzej i stanęłam na palcach. Pocałowałam go w policzek, a on zdezorientowany puścił mnie. W jego oczach ponownie pojawiły się iskierki, a ja wykorzystałam ten moment i ruszyłam biegiem na dół.

Wbiegłam do sali Sophie jak do obory, więc dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona.

-Coś się stało? - zapytała, a ja zaczęłam brać ogromne łyki powietrza. -Po twoim stanie przedzawałowym nie powinnaś biegać, idiotko - powiedziała Sophie wstając. -Więc co się takiego stało, że wpadasz do mnie jak strzała? - zapytała zakładając na swoje stopy kapcie, a na ramiona zarzucając szlafrok. -Więc? - dopytała.

-Obudził się - szepnęłam dalej nabierając chłysty powietrza. -Ben się obudził - dodałam głośniej, ale dziewczyny już nie było obok mnie, ponieważ ruszyła biegiem w stronę schodów, gdzie minęła Vin'a. Już chciałam ją dogonić i iść z nią, ale poczułam jak silne dłonie mnie podnoszą i przerzucają przez ramię.

-Vin postaw mnie na ziemi - zażądałam, a on się tylko zaśmiał. -No proszę - błagałam kiedy wyszliśmy na dwór, ale mężczyzna nic nie robił sobie z moich słów, tylko wsadził mnie do Romy i zapiął mój pas. Położył moją torbę do bagażnika i wsiadł za kółkiem.

-Obiecuję, że jutro tutaj przyjedziemy, ale daj im się sobą nacieszyć - powiedział, a ja zastanowiłam się nad jego słowami. Prawdę mówiąc ma rację, poza tym Sophie musi mu o wszystkim opowiedzieć, co na pewno nie będzie łatwe dla nich.

-Dobrze - przyznałam. -Jedźmy do domu - dodałam, a Vin z uśmiechem odpalił silnik Romy ruszając z parkingu szpitala prywatnego. Droga zajęła nam 20 minut, a ja poczułam jak moje schorowane serce zaczęło się cieszyć.

Wreszcie w domu, bez tej głupiej sterylności, wreszcie wrócę do normalności. Co prawda jest już 20, ale słońce w dalszym ciągu jest wysoko na niebie, w końcu dopiero co się zaczął lipiec. Miałam wyjść o 10, ale miałam "niezbędne" badania do zrobienia.

Wysiadłam z samochodu i ruszyłam do bagażnika z zamiarem wyciągnięcia mojej torby, ale Vincent mnie wyprzedził na co prychnęłam i ruszyłam na górę. W holu zdjęłam buty i ruszyłam do salonu.

Dziwne, wszędzie jest ciemno, nikogo nie ma? Ruszyłam do włącznika i włączyłam światło. Usłyszałam głośny huk, więc złapałam się za głowę i zsunęłam się po ścianie. Kiedy nie poczułam bólu, poza pulsującą dupą odwróciłam się w stronę salonu gdzie była sterta confetti.

-Witaj w domu - pisnęła Ariana, a ja zobaczyłam jak wszyscy się śmiali z mojej miny, a dziewczyna przytuliła się do mnie mocno. -Jak dobrze, że już wróciłaś - przyznała.

-Nudno było - powiedział Dylan i strzelił kolejnym confetti, a Ariana pisnęła wystraszona.

Wstałyśmy z podłogi, a ja rozejrzałam się. Na ścianie był zawieszony napis "Welcome home", a obok niego mnóstwo balonów.

-Dziękuję - przyznałam i posłałam im uśmiech.

-Dobra koniec, bo stało się za słodko - powiedział Andy i sięgnął po balona. Naciął go zębami i zaczął wciągać hel. - O kurwa - powiedział zniekształconym głosem, a reszta się zaśmiała. -Pijemy!! - krzyknął jak mała dziewczynka, a wszyscy teraz wybuchnęli śmiechem.

Wszyscy poza mną i co dziwne Vin'em pili i wciągali hel. Zabawa była cudowna, ale zgaduje, że jutro poprzez niedotlenienie nie wstaną z łóżka tylko będą łapać każdy dech powietrza. Pomimo, że byli już całkowicie pijani zamiast pójść spać chwiejnym krokiem ruszyli na dywan i usidli w kółku, a ja i Vin przyglądaliśmy się im.

Postanowili zagrać w butelkę polewaną. Po godzinie z tego towarzystwa przytomny był tylko Andy i to ledwo.

-Dobra idę wynieść te trupy - powiedział Vin wstając z kanapy.

Najpierw wziął Will'a i zaczął nieść go do góry, postanowiłam mu pomóc i nie siedzieć tak bezczynnie. Złapałam Arianę pod kolana i zaczęłam wnosić ją do sypialni. Położyłam ją na łóżku i rozebrałam. Kiedy była już w samej bieliźnie przykryłam ją kołdrą i zeszłam na dół.

Teraz Mike, nie wiem dlaczego on jest aż tak chudy, czasami czuję, że waży tyle samo co Ariana. Doniosłam go na górę i wróciłam na dół. Weszłam do kuchni i wzięłam 6 plasterków z lekami przeciwbólowymi, a ze spiżarni wzięłam 6 butelek z wodą.

Położyłam po jednym takim zestawie w każdym pokoju osób, które jutro prawdopodobnie nie wstaną, bo wydaje mi się, że każdy wypił ze 2 butelki wódki. Conajmniej 2. W kuchni krzątał się Vincent, a ja ze schowka wzięłam szczotkę i zaczęłam zamiatać confetti.

-Co ty robisz? - zapytał Vin opierając się o framugę drzwi.

-Chociaż trochę posprzątam - powiedziałam z uśmiechem.

-Daj sobie spokój, jutro posprzątamy - powiedział i ruszył w moją stronę. Zabrał mi z dłoni szczotkę, a ja poczułam impuls przechodzący przez całe moje ciało. Posłałam mu delikatny uśmiech, a na moich policzkach pojawił się rumieniec.

-Miło z ich strony - przyznałam. -Nie musieli w końcu tego robić - dodałam.

-Dla nich każda okazja jest dobra do zrobienia imprezy - powiedział, a ja się zaśmiałam i spojrzałam w jego oczy. Ponownie zobaczyłam tą iskierkę i nie miałam bladego pojęcia co ona oznaczała.

-Też prawda - przyznałam ściszonym głosem spoglądając na jego usta, na których po raz kolejny ukazał się w łobuzerski uśmiech. Oderwałam się od nich i spojrzałam w jego oczy, które mnie hipnotyzowały.

-Cieszę się, że jesteś już z nami - przyznał Vincent przekręcając trochę głowę w lewo.

-Ja też - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie. -Dobranoc Vin - szepnęłam odchodząc.

-Dobranoc Sheila - pożegnał się, a ja weszłam do mojej łazienki. Weszłam pod prysznic i zaczęłam się myć. Moje ciało już jest wygojone, lecz blizny zostaną na zawsze. Umyłam włosy i ogoliłam się cała, następnie nałożyłam sobie balsam o zapachu truskawek na ciało i ubrałam na siebie jedwabną piżamkę.

Czarna koronka, która leciała przez całe plecy dodawała tej piżamie pazura i upiększała ciało. Nie czułam się zmęczona, a powinnam, bo jest już 3. Postanowiłam wysuszyć włosy, żeby zająć się czymś niż tylko leżeniem pochłonięta w myśleniu.

Włączyłam zimny nawiew i zaczęłam myśleć nad pewną osobą. Oczywiście, że nad Vin'em.

Od 10 dni marzę o ponownym usłyszeniu mojej dziwnej ksywki, a od jeszcze dłuższego czasu śnię o poczuciu smaku jego ust na moich.

Na samo wyobrażenie, że mogłabym zasmakować ust białowłosego powoduje dreszcze na całym moim ciele, pulsowanie w podbrzuszu i szybsze bicie serca. Kiedy wysuszyłam włosy całkowicie związałam je w koka i przyjrzałam się swojego odbiciu.

Przejechałam kciukiem po moich ustach i odwróciłam się na pięcie. Pewnie będę tego żałowała, ale nie wytrzymam dłużej.

Wybiegłam z łazienki i ruszyłam biegiem w stronę sypialni Vin'a, bez pukania weszłam do pokoju i usłyszałam szum wody, czyli się myje.

Drzwi na taras były otwarte, więc skorzystałam z tego i wyszłam na zewnątrz. Poczułam ciepły wiatr otulający moją skórę i zamknęłam oczy. Nie pamiętam kiedy czułam się tak dobrze, czułam, że wreszcie komuś na mnie zależy. Może to nieprawda, ale nie chcę myśleć, że tam mogłoby być.

-Co tutaj robisz? - zapytał głos za mną, a ja odwróciłam się szybko. Przede mną stał Vin tylko w ręczniku obwiązanym w pasie. Mimo tego, że było bardzo ciemno zauważyłam jego bardzo umięśniony brzuch i wiele tatuaży, a z mokrych włosów kąpały kropelki wody, które spływały po jego cudownym ciele. -Wszystko w porządku? - zapytał podchodząc do mnie bliżej, a ja poczułam jak oddech stanął mi w gardle.

Wróciłam wzrokiem do jego twarzy i przygryzłam wargę. W jego oczach oczach pisało się zmartwienie, a ja wzięłam wdech powietrza.

-Proszę cię, powtórz to co powiedziałeś w szpitalu - wyszeptałam, choć nie byłam pewna czy usłyszał.

-Co? - zapytał zdezorientowany. -Co ja powiedziałam? - zapytał, a ja westchnęłam odwracając wzrok. Spojrzałam na las, ale po chwili wróciłam do twarzy Vin'a, na której była jedna wielka niewiadoma.

-Nazwij mnie maleńką, bo zwariuję - powiedziałam głośniej. W oczach mężczyzny po raz pierwszy pojawiła się taka ogromna nadzieja. Skanował moje oczy, a ja czułam jakby od tego słowa zależało całe moje życie.

-Maleńka - szepnął, a ja stanęłam na palcach łapiąc go za policzki.

Wbiłam się mu w usta i zamknęłam oczy. Vin nie oddawał na początku pocałunku, ale po chwili jego usta zaczęły muskać moje, a ja czułam się jak w niebie.

Poczułam jego dłonie na moich udach, więc delikatnie podskoczyłam, a on bez problemu posadził mnie na swoich biodrach. Poniosłam dłonie z jego policzków na mokre włosy zaczynając masować jego głowę. Poczułam jak jestem odrywana od mężczyzny, ale tylko to to żeby położyć mnie na łóżku.

Vin wślizgnął się między moje nogi i zaczął mnie delikatnie całować. Poruszaliśmy delikatnie ustami dopóki nie poczułam zwinnego języka na mojej dolnej wardze proszącego o dostęp. Nasze języki zacięcie walczyły o dominację, którą ostatecznie przegrałam, ale wygrałam tym, że odważyłam się na ten czyn.

Całowaliśmy się jeszcze przez chwilę, ale w końcu oderwałam się od niego i spojrzałam w jego oczach, w których była radość. Uśmiechnęłam się i położyłam dłoń na jego piersi.

-Mogłabym dzisiaj zostać u ciebie? - zapytałam odwracając wzrok od klatki piersiowej mężczyzny.

-Oczywiście - powiedział od razu, a ja znowu się uśmiechnęłam i cmoknęłam go przelotnie w usta.

-Dobranoc - szepnęłam usypiając.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro