Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX

Gdy tak chodzę po lesie, nagle wyczuwam czyjaś obecność, a ja znam ten zapach, tylko nie wiem skąd. Obracam się, za mną stoi młoda dziewczyna z brązowymi włosami i w czerwonym swetrze. To ona przewodzi stadu, które chciało przejść prze nasz teren. Uważnie mnie obserwuję, a z czasem powoli do mnie podchodzi obwąchując.
-Czego chcesz?
Od razu rzucam. Nie mogę pozwolić, aby Carli stała się krzywda.
-Porozmawiać.
-O czym?
-O naszych stadach.
-Idź z tym do naszego przywódcy, na pewno się ucieszy z twojej wizyty.-zakpiłam, a dziecko na moich rękach zaczęło gaworzyć.
-On mnie nie słucha. Ty jesteś inna, proszę.
-Skąd wiesz, że inna?
-Jeszcze tu stoję żywa, a twoi by mnie dawno zabili.
-Może i ja powinnam.
-Nie zrobisz tego, boisz się, nie masz doświadczenia.
Nie mogę dać się złamać. Bądź silna.
-I co? Nie rozmawiam z tobą.
-Błagam. To jedyna szansa dla mojej watachy.
Westchnęłam. Co ja mam zrobić? Może pogadam z nią jednak? Bo to nie znaczy, że od razu jej pomoge.
-Gadaj.
Wyraźnie się ucieszyła z mojej decyzji.
-Mam na imię Paola, a moje stado składa się z dwudziestu osób.
-Do rzeczy.
-Um, głodujemy, nie ma na naszych terenach już zwierząt, a dzieci są głodne.
-I co? Chcecie od nas pomocy, tak?-uniosłam brew.
-Tylko tyle.
-Jak mówię, nie jestem przywódcą.
-Ale z nim pogadaj.
-Co będę z tego miała?
-Oddamy cześć naszego terytorium.
Może jednak pogadam z Zayn'em? Co mi szkodzi?
-Nic nie obiecuje.
-Dziękuję.
Chciała się zbliżyć, ale warknęłam na nią, więc ta zastygła w bezruchu.
-Idź.
-Ale..
-Zanim się rozmyśle.-zagroziłam.
Posłuchała mnie i zniknęła w krzakach. Jak poparzona udałam się do nory, a gdy już byłam w pokoju z ogniskiem, oddałam Carli w ręce Maddie.
-Co jest?-zapytała zdezorientowana.
-Gdzie Zayn?
-Chyba...
-Tutaj.
Przerwał jej zielonooki wchodząc do nory.
-Coś się stało?
-Musimy pogadać.
Udaje mi się go wyciągnąć poza nore, tak, aby nas nikt nie słyszał.
-O czym chciałaś porozmawiać?
Zapytał stając przy dużym dębie.
-O watashe.
-Naszej?
-Tej co chciała tędy przejść.
Obrócił głowę w bok i wziął wdech.
-Posłuchaj mnie...
-Nie Nadia, o nich nie gadamy.
-Ale..
-Nie.
-Zamknij się i mnie posłuchaj!-uniosłam głos, co zdziwiło zielonookiego.
-No to słucham.
-Byłam w lesie z Carli i ona, um, Paola?
-Paola? Kiedy?
-Przed sekundą.
-Co z nią? Zrobiła ci coś?
-Nie, dlaczego? Jest miła.
-Mów dalej.
-Mówi, że jej stado głoduje i dzieci...
-Nie nasz problem.
-Zayn, oni umrą.
-Nie jestem jakiś schron, żeby przyjmować biednych.
-Ona prosi tylko o trochę jedzenia, a w zamian da cześć ich terytorium.
-Nie potrzeba nam.
-Ale im potrzeba, proszę.
-Nie znasz ich. Nie damh im.
-Bo?! Czemu jesteś taki uparty na ich temat?!
-Bo jestem! Nic ci do tego! Nie chcesz?! To nie musisz być w tym stadzie!
Czy on mnie właśnie wyrzucił?
-Na serio?-mam łzy w oczach, dokąd wrócę?
-Ja..nie..nie miałem tego na, uh, na myśli.
-Miałeś. Nie chcesz mnie w tym stadzie.-no teraz mam łzy na policzkach.
-Chce, ja potrzebuje cię tutaj.
-Po co?
-Kocham cię, przepraszam.
Nie wiem, nie mam pojęcia co zrobić.
-Chciała żebym z tobą pogadała, zrobiłam to. Teraz muszę iść do niej i skazać ich na śmierć.-w jego oczach zobaczyłam nutke strachu.-Straszne, co? Sam ich na to skazujesz, Zayn.
Pociągnął się za włosy i krzycząc uderzył pięścią w kore drzewa.
-Miałem sześć lat! Oni zabili mi rodzinę, okej?! Co mam teraz robić?! Całować ich?!
Zamurowało mnie. Zielonooki westchnął i odszedł do nory, a ja jeszcze kilka minut stałam i patrzyłam w dal. Zabili mu rodzinę, więc teraz ich nienawidzi. Gdybym wiedziała, nawet bym tematu nie poruszyła. Zchrzaniłam, trzeba to teraz naprawić. Zayn potrzebuję chwili na przemyślenie, a ja mu ją dam. Pójdę w tym czasie do Paoli. Tylko muszę najpierw ją wywęszyć. Jak się okazuje, nie jest to trudne, bo pachnie wanilią, więc znajduje ją przy jej stadzie, które od razu na mnie wzraca uwagę. Jestem gotowa, żeby wiać.
-No i jak?-zapytała brązowowłosa podchodząc do mnie.
-Um, przykro mi.
-Oh, a więc jednak.
-Próbowałam.
-Wiem, dziękuje.
-Życzę powodzenia.
-Przyda się.
Paola odeszła do swojej grupy,  a ja spowrotem do nory. Przy ognisku siedzą Maddie i Rhydian z Carli.
-Wybaczcie, ale musiałam coś załatwić.-biorę dziecko na ręce.
-Nie szkodzi, jest słodka.
Mówi Maddie uśmiechając się, na co odwzajemniam gest. Teraz pora na Zayn'a. Oby dziecko na moich rękach zmiękczyło mu serce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro