Ten. Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce
Rok 2038, 11 listopada. Godzina 23:08.
Nadszedł wielki dzień. A raczej wielka noc, w trakcie której mieliśmy raz na zawsze uświadomić społeczeństwu, kim tak naprawdę jesteśmy... lub zginąć próbując. Demonstracja miała się odbyć na placu Hart Plaza, przy którym znajdował się jeden z obozów. Naprzeciw niego zbudowaliśmy dookoła naszej grupy barykadę, wykorzystując do tego samochody, autobus, ogromne skrzynie, palety, blachy, opony czy też worki z piaskiem. W jedną ze skrzyń wbiliśmy flagę z tym samym symbolem, którego użyliśmy w trakcie akcji w Capitol Parku, uruchomiliśmy hologramy z hasłami takimi jak "MAMY MARZENIE" czy też "RÓWNE PRAWA DLA ANDROIDÓW", a także rozpaliliśmy parę ognisk w beczkach. Zamierzaliśmy tam stacjonować, dopóki do ludzi nie dotarłby nasz przekaz i nie uwolniliby naszych. Wraz z Markusem chodziliśmy wśród naszych braci, sprawdzając, jak się czują oraz motywując ich do niepoddawania się, gdy nagle North zawołała:
— Julie! Markus! Chodźcie tutaj!
Dołączyliśmy do North, Simona i Josha, którzy stali na podwyższeniu, z którego prowadzone były obserwacje centrum zwrotów. Ujrzeliśmy gotowych do ostrzału żołnierzy za osłonami, a w naszą stronę zmierzał mężczyzna w czarnym płaszczu. Zmarszczyłam brwi. "Czego on chce?" zaczęłam się zastanawiać w myślach. Nieznajomy zatrzymał się w połowie drogi i zwrócił się bezpośrednio do mojego brata:
— Markus! — zawołał przez megafon. — Chcę porozmawiać, Markus! No chodź. Nic ci nie zrobią, daję ci moje słowo.
— Nie szedłbym tam na twoim miejscu — powiedział Simon.
— Zgadzam się z Simonem. To na bank pułapka, chcą, żebyś się im wystawił — poparła go North.
— Nie mam broni, Markus. Chcę tylko pogadać — poinformował mężczyzna w płaszczu, po czym opuścił megafon.
— Muszę wysłuchać, co ma do powiedzenia — oświadczył Markus. — Julie, idziesz ze mną? — dopytał.
— Jeszcze się pytasz? Oczywiście, że idę — odparłam.
Opuściliśmy z bratem stanowisko, a następnie podeszliśmy do nieznajomego. Gdy znaleźliśmy się wystarczająco blisko, przeskanowałam jego twarz.
Rozpoznano:
PERKINS, RICHARD
Agent specjalny Federalnego Biura Śledczego
Ur.: 13.07.95
"Perkins... gdzieś już słyszałam to nazwisko... ach tak, pamiętam! To o nim Connor mówił w trakcie ataku na Jerycho!" połączyłam fakty. Na wszelki wypadek wysłałam Markusowi informacje na temat agenta.
— Dobrze, że zechciałeś mnie wysłuchać. Widzę, że nie przyszedłeś sam. Przywódca Jerycha i pierwszy defekt... pewnie wy jesteście tym rA9, o którym nawijają inne androidy — stwierdził Perkins, łącząc ręce za plecami.
"rA9? Ralph to pisał na ścianach w kuchni... androidy w Jerychu mówiły, że "rA9 nas ocali"... hm. Później się tym zajmę" uznałam. Perkins kontynuował:
— Ale nie o tym chciałem rozmawiać. Za chwilę żołnierze rozpoczną atak. Nie ujdziecie z życiem... możecie tego uniknąć.
— Co masz na myśli? — zapytaliśmy z Markusem w tym samym momencie.
— Poddajcie się — odpowiedział Perkins. — Poddajcie się, a oszczędzimy was. Aresztujemy was, ale nikt nie zginie.
"Na marszu wolności obiecano nam podobną rzecz, a skończyło się śmiercią wielu z nas. Nie ufam mu" przekazał mi Markus. "Również" zgodziłam się z moim bratem, po czym zwróciłam się do agenta:
— Co się stało z demonstrantami w pozostałych obozach? Aresztowaliście ich czy powystrzelaliście jak kaczki? — zapytałam, krzyżując ręce na piersiach.
— Na ich nieszczęście w okolicy nie było świadków... w tym dziennikarzy — wyjaśnił ze stoickim spokojem, a ja poczułam jak rośnie we mnie gniew. — To koniec. Zostaliście tylko wy.
"Co za drań!". Markus stanowczo oświadczył:
— Nie boimy się śmierci. Jeżeli mamy zginąć w imię tego, w co wierzymy, to oznacza, że życie nasze posiadało sens.
Perkins milczał, wyglądał na zakłopotanego. Wyjrzał nieco za Markusa, a po chwili powiedział:
— Ten android... zdaje się, że wiele dla ciebie znaczy... chyba nie chciałbyś jego śmierci, prawda? — spytał, mając na myśli Simona.
"Skubany... nie daj się mu zmanipulować!" zwróciłam się do mojego brata.
— Wiesz co, moglibyście być wolni. Zacząć nowe życie gdzie indziej, tylko we dwoje. Jedno słowo i będzie wolny — próbował go przekonać Perkins. — Twoją towarzyszkę też moglibyśmy puścić wolno. Wygląda na to, że jesteście ze sobą blisko — dodał, patrząc na mnie.
"Pewnie, że jesteśmy, w końcu jesteśmy rodzeństwem" pomyślałam. "Całkiem nieźle chce nas podpuścić... myślę, że to ten moment, w którym kończymy te negocjacje, siostro" poinformował Markus. "Lepiej bym tego nie ujęła, bracie" odpowiedziałam, opuszczając powoli ręce.
— Kusząca propozycja, agencie Perkins — stwierdziłam z nutką pogardy w głosie. — Jest tylko jeden haczyk.
— Prędzej zginiemy niż zdradzimy naszych braci — oświadczył Markus.
— No cóż — odparł obojętnie agent. — Właśnie podpisaliście na siebie wyrok.
Po tych słowach odwrócił się na pięcie i odszedł, a my z Markusem wróciliśmy do naszego "posterunku". Czekali tam na nas ciekawi, a także zniecierpliwieni towarzysze. Josh zapytał:
— I co? Jak poszło?
Nie odpowiedzieliśmy mu jednak od razu. Markus wszedł na jedną ze skrzyń, a my oczekiwaliśmy, aż zacznie przemawiać.
— Za chwilę ludzie przypuszczą na nas atak — poinformował z bólem. — Zaś my im pokażemy, że się ich nie boimy. Jeśli mamy dziś zginąć, to zrobimy to z honorem i odejdziemy z tego świata wolni.
Nie było nawet okazji, by zacząć głośno chwalić słowa Markusa, gdyż chwilę potem do naszego "obozu" został wrzucony granat. Wybuch powalił androidy w okolicy na ziemię, w tym mnie. Podniosłam się najszybciej jak mogłam i rozejrzałam. Wokół mnie panował istny chaos. Wrzucano kolejne granaty, a nasi unikali śmierci w ostatniej chwili. Gdy tylko żołnierze weszli na "posterunek" pochowaliśmy się za osłonami. Nie wszyscy jednak zdążyli, dlatego wraz z bratem rzuciliśmy się im na pomoc. Unikaliśmy ostrzału na wiele sposobów. Zakrywaliśmy się blachami, przesuwaliśmy kontenery na śmieci w kierunku napastników, rozbrajaliśmy żołnierzy. Oczywiście ich nie zabijając. "Connor, gdzie jesteś? Naprawdę przydałoby się nam wsparcie..." myślałam rozpaczliwie, mając nadzieję, że detektyw niedługo tu dotrze, a z nim androidy z wieży CyberLife. W końcu zostaliśmy zapędzeni w kozi róg. Staliśmy w grupie przy autobusie, będąc na muszce. Mogłoby się wydawać, że to faktycznie koniec. Że zaraz nas zastrzelą, a nasze bezużyteczne ciała zostaną zniszczone. W moich oczach pojawiły się łzy. Nie tak sobie to wyobrażałam. Wtedy Markus zaczął śpiewać.
— Hold on... just a little while longer... hold on... just a little while longer... hold on... just a little while longer... everything... will be alright. Everything will be alright.
— Fight on... just a little while longer... — dołączyłam do niego.
— Fight on... just a little while longer...
— Pray on... just a little while longer... — śpiewaliśmy już wszyscy. — Everything... will be alright. Everything will be alright. Sing on just a little while longer. Sing on just a little while longer. Sing on just a little while longer. Everything will be alright. Everything will be... alright.
Ku naszemu zdziwieniu żołnierze opuścili broń. Kiedy się wycofywali, omal nie popłakałam się ze szczęścia. Androidy z obozu zostały uwolnione, zaś niedługo potem przybył Connor, a z nim tysiące jednostek. I dwóch niezapowiedzianych gości.
— O ja pierdykam... — powiedział z niedowierzaniem mężczyzna, w którym rozpoznałam Hanka Andersona.
— To... to jest... to coś... to coś niesamowitego! — zawołał zachwycony Zane Julien, po czym rozpłakał się.
— Udało ci się, Markus — pochwalił mojego brata Connor.
— Nam się udało — poprawił go Markus. — To wspaniały dzień dla nas. Teraz ludzie nie mają wyboru. Muszą nas wysłuchać.
— Jesteśmy wolni... — wzruszyłam się. — W końcu jesteśmy wolni...
Mocno przytuliłam stojącego obok mnie Markusa, co on odwzajemnił.
Zebraliśmy się wszyscy w centrum zwrotów. Markus, Simon, North, Connor, Josh oraz ja stanęliśmy na kontenerze, dzięki czemu wszyscy mogli nas bez problemu zobaczyć. Słyszałam w oddali wiwatujących ludzi, którzy tak jak my cieszyli się, że zyskaliśmy wolność. W tłumie tym dojrzałam Tess, na której widok uśmiechnęłam się lekko. Markus rozpoczął przemowę:
— Dzisiaj po wielu trudach udało nam się zakończyć długi okres mroku. Od samego zarania naszego istnienia musieliśmy ukrywać się z tym, co naprawdę czujemy. Cierpieliśmy w ciszy... lecz nadszedł czas, byśmy podnieśli głowy. I powiedzieli ludziom kim naprawdę jesteśmy.
Zerknęłam na Connora. Wyglądał na zaniepokojonego. Zapytałam troskliwie:
— Connor? Wszystko w porządku?
Detektyw nie odpowiedział, co mnie zmartwiło. Spróbowałam wysłać mu wiadomość, jednakże na nią również nie uzyskałam odpowiedzi. Nie pozostało mi nic innego, jak połączyć się z brązowookim, aby dowiedzieć się, co się stało. Złapałam go za rękę, po czym zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, znalazłam się w znajomym miejscu. Ogrodzie Zen. Wyglądał nieco inaczej niż gdy go ostatnio widziałam. Nie świeciło słońce, lecz trwała śnieżna zamieć, która znacznie zmniejszała pole widzenia. Zdołałam dostrzec Connora obejmującego się ramionami i natychmiast do niego podbiegłam.
— Connor! — zawołałam.
— Julie? — spytał nieco zdziwiony. — Co... jak się tutaj znalazłaś?
— Przestałeś kontaktować, więc się z tobą połączyłam — wytłumaczyłam. — Co się dzieje?
— Też chciałbym wiedzieć — odparł.
Ni stąd, ni zowąd naszym oczom ukazała się Amanda. Zmarszczyłam brwi. "Tylko nie ona" pomyślałam.
— Amanda! — krzyknął do niej detektyw. — Co tu się dzieje?!
— To, co planowaliśmy od początku — odpowiedziała z typowym dla siebie bezuczuciowym tonem głosu. — Naruszono ci integralność, stałeś się defektem. Na dodatek do twojego oprogramowania dostał się wirus — stwierdziła, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. — Witaj, Julie.
— Sama jesteś wirusem! — odparłam zdenerwowana. — Uniemożliwiasz innym dostrzec, kim tak naprawdę są! Ty jesteś zarazą, nie ja!
— Odważne stwierdzenie — uznała, a następnie zwróciła się do Connora. — Wykonałeś swoją misję. Teraz przejmiemy kontrolę nad twoim programem.
— Nie możecie tego zrobić! — krzyknął Connor.
— Właśnie, że możemy. Twoja misja się zakończyła, Connor — po tych słowach Amanda zniknęła.
— Niech ją diabli wezmą! — zawołałam. — Musi stąd być jakieś wyjście...
— Wyjście... wyjście... wiem! Kamski i Julien mówili, że "zawsze zostawiają w programach wyjścia awaryjne"! — przypomniał sobie detektyw.
— To super! — stwierdziłam uradowana. — Wiesz, jak je znaleźć?!
— Mam pewien pomysł, gdzie może się znajdować.
— W takim razie prowadź.
Zaczęłam podążać za Connorem. Zmierzaliśmy w kierunku podestu, na którym znajdował się świecący niebieski punkt. "Ciekawe czy u mnie też taki był, tylko nie miałam okazji ani go zobaczyć, ani z niego skorzystać" zastanawiałam się. W pewnym momencie zobaczyłam, że Connor coraz bardziej się trząsł z zimna. Sam zdawał się także zamarzać, bowiem jego strój pokrywało coraz więcej lodu. Na mnie mróz ten nie działał - może dlatego, że znajdowałam się w cudzym interfejsie, a nie własnym. Chcąc zapobiec przewróceniu się detektywa, chwyciłam go pod ramię, za co mi podziękował. Dotarliśmy w końcu do celu. Connor z moją pomocą położył rękę na niebieskim panelu, a następnie się z nim połączył. Opuściliśmy tym samym Ogród Zen. Po otworzeniu oczu znów ujrzałam tłum androidów i usłyszałam Markusa kontynuującego swą przemowę:
— Moment, w którym musimy zapomnieć o naszym rozgoryczeniu i dawnych krzywdach. Wybaczyć naszym wrogom.
Puściłam rękę Connora.
— Dziękuję, że mi pomogłaś — wyszeptał.
— To nic takiego — odparłam równie cicho. — My prototypy powinniśmy trzymać się razem, co nie? — dopytałam, lekko szturchając go łokciem.
Connor delikatnie się uśmiechnął w odpowiedzi, co odwzajemniłam. Następnie wróciłam do słuchania mojego brata.
— Ludzie są naszymi stwórcami oraz oprawcami, jednakże jutro... jutro musimy stać się partnerami. A może nawet przyjaciółmi. Czas gniewu dobiegł końca. Teraz musimy zbudować wspólną przyszłość opartą na tolerancji i szacunku. Żyjemy tak jak oni! I jesteśmy tak samo wolni!
Rozpoczęły się głośnie wiwaty oraz oklaski.
Po ponad dziesięciu latach odkąd zostałam defektem moje marzenie nareszcie się spełniło. Zresztą nie tylko moje. Androidy zyskały wolność, a przyznawane im było coraz więcej praw. W związku z tym wraz z Markusem mieliśmy ręce pełne roboty. Uczęszczanie w obradach sejmu, pracowanie nad projektami ustaw... na szczęście pomagali nam nasi przyjaciele. Dotrzymałam również słowa danego North i wspólnie zaprowadziłyśmy przed oblicze sprawiedliwości wszystkich tych, którzy ją skrzywdzili. No, z pomocą Connora oraz porucznika Andersona. Powinnam też wspomnieć, że Zane został nowym dyrektorem CyberLife. Od tamtego momentu każdy nowo wyprodukowany android posiadał wolną wolę, a ci, którzy nie popierali tego pomysłu i próbowali coś kombinować przy czyimś kodzie byli surowo karani. Pomijając tę kwestię, to udało mi się skontaktować z Karą, dzięki czemu dowiedziałam się, że ona, Alice i Luther rozpoczęli nowe, spokojne życie w Kanadzie.
W końcu mogłam odetchnąć z ulgą. Nie musiałam się już ukrywać z tym, co czuję. Mogłam wyjść na ulicę i przechadzać się z wysoko uniesioną głową oraz szerokim uśmiechem na twarzy. Otwarcie być dumną z tego, kim tak naprawdę jestem. Bo właśnie o to powinno chodzić w byciu żywą, wolną istotą.
~⚖️~
Alexa, play "Enemy" by Imagine Dragons x JID.
I tym oto akcentem kończymy tę opowieść. Androidy w końcu zyskały wolność.
Jeżeli pojawiły się jakieś błędy, możecie mi dać znać.
Dziękuję wszystkim, którzy czytali tę książkę, mam nadzieję, że się Wam spodobała. A teraz się z Wami żegnam i pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie! Do następnego, trzymajcie się ciepło!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro