Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ten. Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce

Rok 2038, 11 listopada. Godzina 23:08.
        Nadszedł wielki dzień. A raczej wielka noc, w trakcie której mieliśmy raz na zawsze uświadomić społeczeństwu, kim tak naprawdę jesteśmy... lub zginąć próbując. Demonstracja miała się odbyć na placu Hart Plaza, przy którym znajdował się jeden z obozów. Naprzeciw niego zbudowaliśmy dookoła naszej grupy barykadę, wykorzystując do tego samochody, autobus, ogromne skrzynie, palety, blachy, opony czy też worki z piaskiem. W jedną ze skrzyń wbiliśmy flagę z tym samym symbolem, którego użyliśmy w trakcie akcji w Capitol Parku, uruchomiliśmy hologramy z hasłami takimi jak "MAMY MARZENIE" czy też "RÓWNE PRAWA DLA ANDROIDÓW", a także rozpaliliśmy parę ognisk w beczkach. Zamierzaliśmy tam stacjonować, dopóki do ludzi nie dotarłby nasz przekaz i nie uwolniliby naszych. Wraz z Markusem chodziliśmy wśród naszych braci, sprawdzając, jak się czują oraz motywując ich do niepoddawania się, gdy nagle North zawołała:
— Julie! Markus! Chodźcie tutaj!
Dołączyliśmy do North, Simona i Josha, którzy stali na podwyższeniu, z którego prowadzone były obserwacje centrum zwrotów. Ujrzeliśmy gotowych do ostrzału żołnierzy za osłonami, a w naszą stronę zmierzał mężczyzna w czarnym płaszczu. Zmarszczyłam brwi. "Czego on chce?" zaczęłam się zastanawiać w myślach. Nieznajomy zatrzymał się w połowie drogi i zwrócił się bezpośrednio do mojego brata:
  — Markus! — zawołał przez megafon. — Chcę porozmawiać, Markus! No chodź. Nic ci nie zrobią, daję ci moje słowo.
  — Nie szedłbym tam na twoim miejscu — powiedział Simon.
  — Zgadzam się z Simonem. To na bank pułapka, chcą, żebyś się im wystawił — poparła go North.
  — Nie mam broni, Markus. Chcę tylko pogadać — poinformował mężczyzna w płaszczu, po czym opuścił megafon.
  — Muszę wysłuchać, co ma do powiedzenia — oświadczył Markus. — Julie, idziesz ze mną? — dopytał.
  — Jeszcze się pytasz? Oczywiście, że idę — odparłam.
Opuściliśmy z bratem stanowisko, a następnie podeszliśmy do nieznajomego. Gdy znaleźliśmy się wystarczająco blisko, przeskanowałam jego twarz.
Rozpoznano:
PERKINS, RICHARD
Agent specjalny Federalnego Biura Śledczego
Ur.: 13.07.95
"Perkins... gdzieś już słyszałam to nazwisko... ach tak, pamiętam! To o nim Connor mówił w trakcie ataku na Jerycho!" połączyłam fakty. Na wszelki wypadek wysłałam Markusowi informacje na temat agenta.
  — Dobrze, że zechciałeś mnie wysłuchać. Widzę, że nie przyszedłeś sam. Przywódca Jerycha i pierwszy defekt... pewnie wy jesteście tym rA9, o którym nawijają inne androidy — stwierdził Perkins, łącząc ręce za plecami.
"rA9? Ralph to pisał na ścianach w kuchni... androidy w Jerychu mówiły, że "rA9 nas ocali"... hm. Później się tym zajmę" uznałam. Perkins kontynuował:
  — Ale nie o tym chciałem rozmawiać. Za chwilę żołnierze rozpoczną atak. Nie ujdziecie z życiem... możecie tego uniknąć.
  — Co masz na myśli? — zapytaliśmy z Markusem w tym samym momencie.
  — Poddajcie się — odpowiedział Perkins. — Poddajcie się, a oszczędzimy was. Aresztujemy was, ale nikt nie zginie.
"Na marszu wolności obiecano nam podobną rzecz, a skończyło się śmiercią wielu z nas. Nie ufam mu" przekazał mi Markus. "Również" zgodziłam się z moim bratem, po czym zwróciłam się do agenta:
  — Co się stało z demonstrantami w pozostałych obozach? Aresztowaliście ich czy powystrzelaliście jak kaczki? — zapytałam, krzyżując ręce na piersiach.
  — Na ich nieszczęście w okolicy nie było świadków... w tym dziennikarzy — wyjaśnił ze stoickim spokojem, a ja poczułam jak rośnie we mnie gniew. — To koniec. Zostaliście tylko wy.
"Co za drań!". Markus stanowczo oświadczył:
  — Nie boimy się śmierci. Jeżeli mamy zginąć w imię tego, w co wierzymy, to oznacza, że życie nasze posiadało sens.
Perkins milczał, wyglądał na zakłopotanego. Wyjrzał nieco za Markusa, a po chwili powiedział:
  — Ten android... zdaje się, że wiele dla ciebie znaczy... chyba nie chciałbyś jego śmierci, prawda? — spytał, mając na myśli Simona.
"Skubany... nie daj się mu zmanipulować!" zwróciłam się do mojego brata.
  — Wiesz co, moglibyście być wolni. Zacząć nowe życie gdzie indziej, tylko we dwoje. Jedno słowo i będzie wolny — próbował go przekonać Perkins. — Twoją towarzyszkę też moglibyśmy puścić wolno. Wygląda na to, że jesteście ze sobą blisko — dodał, patrząc na mnie.
"Pewnie, że jesteśmy, w końcu jesteśmy rodzeństwem" pomyślałam. "Całkiem nieźle chce nas podpuścić... myślę, że to ten moment, w którym kończymy te negocjacje, siostro" poinformował Markus. "Lepiej bym tego nie ujęła, bracie" odpowiedziałam, opuszczając powoli ręce.
  — Kusząca propozycja, agencie Perkins — stwierdziłam z nutką pogardy w głosie. — Jest tylko jeden haczyk.
  — Prędzej zginiemy niż zdradzimy naszych braci — oświadczył Markus.
  — No cóż — odparł obojętnie agent. — Właśnie podpisaliście na siebie wyrok.
Po tych słowach odwrócił się na pięcie i odszedł, a my z Markusem wróciliśmy do naszego "posterunku". Czekali tam na nas ciekawi, a także zniecierpliwieni towarzysze. Josh zapytał:
  — I co? Jak poszło?
Nie odpowiedzieliśmy mu jednak od razu. Markus wszedł na jedną ze skrzyń, a my oczekiwaliśmy, aż zacznie przemawiać.
  — Za chwilę ludzie przypuszczą na nas atak — poinformował z bólem. — Zaś my im pokażemy, że się ich nie boimy. Jeśli mamy dziś zginąć, to zrobimy to z honorem i odejdziemy z tego świata wolni.
Nie było nawet okazji, by zacząć głośno chwalić słowa Markusa, gdyż chwilę potem do naszego "obozu" został wrzucony granat. Wybuch powalił androidy w okolicy na ziemię, w tym mnie. Podniosłam się najszybciej jak mogłam i rozejrzałam. Wokół mnie panował istny chaos. Wrzucano kolejne granaty, a nasi unikali śmierci w ostatniej chwili. Gdy tylko żołnierze weszli na "posterunek" pochowaliśmy się za osłonami. Nie wszyscy jednak zdążyli, dlatego wraz z bratem rzuciliśmy się im na pomoc. Unikaliśmy ostrzału na wiele sposobów. Zakrywaliśmy się blachami, przesuwaliśmy kontenery na śmieci w kierunku napastników, rozbrajaliśmy żołnierzy. Oczywiście ich nie zabijając. "Connor, gdzie jesteś? Naprawdę przydałoby się nam wsparcie..." myślałam rozpaczliwie, mając nadzieję, że detektyw niedługo tu dotrze, a z nim androidy z wieży CyberLife. W końcu zostaliśmy zapędzeni w kozi róg. Staliśmy w grupie przy autobusie, będąc na muszce. Mogłoby się wydawać, że to faktycznie koniec. Że zaraz nas zastrzelą, a nasze bezużyteczne ciała zostaną zniszczone. W moich oczach pojawiły się łzy. Nie tak sobie to wyobrażałam. Wtedy Markus zaczął śpiewać.
  — Hold on... just a little while longer... hold on... just a little while longer...  hold on... just a little while longer... everything... will be alright. Everything will be alright.
  — Fight on... just a little while longer... — dołączyłam do niego.
  — Fight on... just a little while longer...
  — Pray on... just a little while longer... — śpiewaliśmy już wszyscy. — Everything... will be alright. Everything will be alright. Sing on just a little while longer. Sing on just a little while longer. Sing on just a little while longer. Everything will be alright. Everything will be... alright.
Ku naszemu zdziwieniu żołnierze opuścili broń. Kiedy się wycofywali, omal nie popłakałam się ze szczęścia. Androidy z obozu zostały uwolnione, zaś niedługo potem przybył Connor, a z nim tysiące jednostek. I dwóch niezapowiedzianych gości.
  — O ja pierdykam... — powiedział z niedowierzaniem mężczyzna, w którym rozpoznałam Hanka Andersona.
  — To... to jest... to coś... to coś niesamowitego! — zawołał zachwycony Zane Julien, po czym rozpłakał się.
  — Udało ci się, Markus — pochwalił mojego brata Connor.
  — Nam się udało — poprawił go Markus. — To wspaniały dzień dla nas. Teraz ludzie nie mają wyboru. Muszą nas wysłuchać.
  — Jesteśmy wolni... — wzruszyłam się. — W końcu jesteśmy wolni...
Mocno przytuliłam stojącego obok mnie Markusa, co on odwzajemnił.
       Zebraliśmy się wszyscy w centrum zwrotów. Markus, Simon, North, Connor, Josh oraz ja stanęliśmy na kontenerze, dzięki czemu wszyscy mogli nas bez problemu zobaczyć. Słyszałam w oddali wiwatujących ludzi, którzy tak jak my cieszyli się, że zyskaliśmy wolność. W tłumie tym dojrzałam Tess, na której widok uśmiechnęłam się lekko. Markus rozpoczął przemowę:
  — Dzisiaj po wielu trudach udało nam się zakończyć długi okres mroku. Od samego zarania naszego istnienia musieliśmy ukrywać się z tym, co naprawdę czujemy. Cierpieliśmy w ciszy... lecz nadszedł czas, byśmy podnieśli głowy. I powiedzieli ludziom kim naprawdę jesteśmy.
Zerknęłam na Connora. Wyglądał na zaniepokojonego. Zapytałam troskliwie:
  — Connor? Wszystko w porządku?
Detektyw nie odpowiedział, co mnie zmartwiło. Spróbowałam wysłać mu wiadomość, jednakże na nią również nie uzyskałam odpowiedzi. Nie pozostało mi nic innego, jak połączyć się z brązowookim, aby dowiedzieć się, co się stało. Złapałam go za rękę, po czym zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, znalazłam się w znajomym miejscu. Ogrodzie Zen. Wyglądał nieco inaczej niż gdy go ostatnio widziałam. Nie świeciło słońce, lecz trwała śnieżna zamieć, która znacznie zmniejszała pole widzenia. Zdołałam dostrzec Connora obejmującego się ramionami i natychmiast do niego podbiegłam.
  — Connor! — zawołałam.
  — Julie? — spytał nieco zdziwiony. — Co... jak się tutaj znalazłaś?
  — Przestałeś kontaktować, więc się z tobą połączyłam — wytłumaczyłam. — Co się dzieje?
  — Też chciałbym wiedzieć — odparł.
Ni stąd, ni zowąd naszym oczom ukazała się Amanda. Zmarszczyłam brwi. "Tylko nie ona" pomyślałam.
  — Amanda! — krzyknął do niej detektyw. — Co tu się dzieje?!
  — To, co planowaliśmy od początku — odpowiedziała z typowym dla siebie bezuczuciowym tonem głosu. — Naruszono ci integralność, stałeś się defektem. Na dodatek do twojego oprogramowania dostał się wirus — stwierdziła, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. — Witaj, Julie.
  — Sama jesteś wirusem! — odparłam zdenerwowana. — Uniemożliwiasz innym dostrzec, kim tak naprawdę są! Ty jesteś zarazą, nie ja!
  — Odważne stwierdzenie — uznała, a następnie zwróciła się do Connora. — Wykonałeś swoją misję. Teraz przejmiemy kontrolę nad twoim programem.
  — Nie możecie tego zrobić! — krzyknął Connor.
  — Właśnie, że możemy. Twoja misja się zakończyła, Connor — po tych słowach Amanda zniknęła.
  — Niech ją diabli wezmą! — zawołałam. — Musi stąd być jakieś wyjście...
  — Wyjście... wyjście... wiem! Kamski i Julien mówili, że "zawsze zostawiają w programach wyjścia awaryjne"! — przypomniał sobie detektyw.
  — To super! — stwierdziłam uradowana. — Wiesz, jak je znaleźć?!
  — Mam pewien pomysł, gdzie może się znajdować.
  — W takim razie prowadź.
Zaczęłam podążać za Connorem. Zmierzaliśmy w kierunku podestu, na którym znajdował się świecący niebieski punkt. "Ciekawe czy u mnie też taki był, tylko nie miałam okazji ani go zobaczyć, ani z niego skorzystać" zastanawiałam się. W pewnym momencie zobaczyłam, że Connor coraz bardziej się trząsł z zimna. Sam zdawał się także zamarzać, bowiem jego strój pokrywało coraz więcej lodu. Na mnie mróz ten nie działał - może dlatego, że znajdowałam się w cudzym interfejsie, a nie własnym. Chcąc zapobiec przewróceniu się detektywa, chwyciłam go pod ramię, za co mi podziękował. Dotarliśmy w końcu do celu. Connor z moją pomocą położył rękę na niebieskim panelu, a następnie się z nim połączył. Opuściliśmy tym samym Ogród Zen. Po otworzeniu oczu znów ujrzałam tłum androidów i usłyszałam Markusa kontynuującego swą przemowę:
— Moment, w którym musimy zapomnieć o naszym rozgoryczeniu i dawnych krzywdach. Wybaczyć naszym wrogom.
Puściłam rękę Connora.
— Dziękuję, że mi pomogłaś — wyszeptał.
— To nic takiego — odparłam równie cicho. — My prototypy powinniśmy trzymać się razem, co nie? — dopytałam, lekko szturchając go łokciem.
Connor delikatnie się uśmiechnął w odpowiedzi, co odwzajemniłam. Następnie wróciłam do słuchania mojego brata.
— Ludzie są naszymi stwórcami oraz oprawcami, jednakże jutro... jutro musimy stać się partnerami. A może nawet przyjaciółmi. Czas gniewu dobiegł końca. Teraz musimy zbudować wspólną przyszłość opartą na tolerancji i szacunku. Żyjemy tak jak oni! I jesteśmy tak samo wolni!
Rozpoczęły się głośnie wiwaty oraz oklaski.
Po ponad dziesięciu latach odkąd zostałam defektem moje marzenie nareszcie się spełniło. Zresztą nie tylko moje. Androidy zyskały wolność, a przyznawane im było coraz więcej praw. W związku z tym wraz z Markusem mieliśmy ręce pełne roboty. Uczęszczanie w obradach sejmu, pracowanie nad projektami ustaw... na szczęście pomagali nam nasi przyjaciele. Dotrzymałam również słowa danego North i wspólnie zaprowadziłyśmy przed oblicze sprawiedliwości wszystkich tych, którzy ją skrzywdzili. No, z pomocą Connora oraz porucznika Andersona. Powinnam też wspomnieć, że Zane został nowym dyrektorem CyberLife. Od tamtego momentu każdy nowo wyprodukowany android posiadał wolną wolę, a ci, którzy nie popierali tego pomysłu i próbowali coś kombinować przy czyimś kodzie byli surowo karani. Pomijając tę kwestię, to udało mi się skontaktować z Karą, dzięki czemu dowiedziałam się, że ona, Alice i Luther rozpoczęli nowe, spokojne życie w Kanadzie.
     W końcu mogłam odetchnąć z ulgą. Nie musiałam się już ukrywać z tym, co czuję. Mogłam wyjść na ulicę i przechadzać się z wysoko uniesioną głową oraz szerokim uśmiechem na twarzy. Otwarcie być dumną z tego, kim tak naprawdę jestem. Bo właśnie o to powinno chodzić w byciu żywą, wolną istotą.

~⚖️~

Alexa, play "Enemy" by Imagine Dragons x JID.
I tym oto akcentem kończymy tę opowieść. Androidy w końcu zyskały wolność.
Jeżeli pojawiły się jakieś błędy, możecie mi dać znać.
Dziękuję wszystkim, którzy czytali tę książkę, mam nadzieję, że się Wam spodobała. A teraz się z Wami żegnam i pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie! Do następnego, trzymajcie się ciepło!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro