Seven. Ważny przekaz
Rok 2038, 9 listopada. Godzina 01:51.
Siedziałam na skrzyni, obserwując, jak Josh i North się kłócą. Znowu. Oczywiście kłótnia ta dotyczyła tego, w jaki sposób mamy walczyć o nasze prawa. Josh bronił swojego zdania, że powinniśmy to zrobić pokojowo, podczas gdy North, jak to North, upierała się przy brutalnej rewolucji. Przewróciłam oczami, po czym się wtrąciłam:
— Moglibyście się ogarnąć? Zaczynacie mi działać na obwody nerwowe — poinformowałam. — Melisy wam z tyrium zaparzyć? Ech... zdajecie sobie sprawę, że kłótniami nie przybliżycie nas do osiągnięcia celu?
Moi przyjaciele ucichli, a na ich twarzach pojawiło się zakłopotanie. Zwróciłam się do North:
— North... nie wiem, co ci zrobili ludzie. Może kiedyś zaufasz mi na tyle, by to wyjawić. Na razie mogę się tylko domyślać, jakie to musiało być okropne. I strasznie ci współczuję — oświadczyłam. — Jednakże kilka jednostek nie definiuje całego gatunku. Nie możemy się wyżywać na wszystkich, bo grupa łapserdaków nas skrzywdziła. Chcemy lepszej przyszłości dla androidów, tak? Porzućmy na razie pragnienia zemsty, a kiedy osiągniemy cel, zajmijmy się tymi, co dokonali szkód. Jeżeli tylko zechcesz, pomogę ci znaleźć wszystkich, którzy cię skrzywdzili. Razem zaprowadzimy ich przed oblicze sprawiedliwości.
Dziewczyna była nieco zszokowana moimi słowami. Chwilę to trwało, ale w końcu odparła:
— Dzięki, Julie.
Lekko się uśmiechnęłam w odpowiedzi. North odwzajemniła ten gest. Josh chciał coś powiedzieć, jednakże przeszkodziło mu wejście Markusa do pomieszczenia.
— Mam plan — oznajmił.
Tym razem mieliśmy przeprowadzić akcję w Capitol Park, a przynajmniej grupa, do której zostałam przydzielona. Naszym celem było uwolnienie androidów znajdujących się w sklepie w owym parku, a także zostawienie kilku istotnych wiadomości. Wraz z Markusem i North wyszliśmy z kanalizacji, po czym udaliśmy się w stronę parku. Nie obyło się bez unikania policji. Gdy dotarliśmy do sklepu CyberLife, North zatrzymała się przy witrynie i oglądała znajdujące się w środku androidy.
— Tym dla nich jesteśmy. Produktem na sklepowej witrynie — stwierdziła niezadowolona.
— Niedługo zrozumieją, że nie tylko to stanowimy — spróbowałam ją pocieszyć.
— Tak będzie — zgodziła się ze mną. — Musimy ich stąd wyciągnąć — zwróciła się do Markusa.
— Trzymamy się planu. Najpierw zabezpieczymy teren, potem ich uwolnimy — odpowiedział stanowczo Markus, a my przytaknęłyśmy. — Zaczynamy za dokładnie dziesięć minut.
— Do dzieła — odparłam, podchodząc do witryny sklepu.
Rozpoczęłam skanowanie wnętrza budynku. Udało mi się namierzyć kamerę monitoringu.
KAMERA MONITORINGU
SIEĆ #894.084.241.056
ID urządzenia #615.100.947.517.5
Następnie zidentyfikowałam sieć, dzięki czemu odkryłam, gdzie może znajdować się jej źródło, które można byłoby odłączyć. Powiadomiłam o tym moich towarzyszy. Mieliśmy już udać się, aby wyłączyć zabezpieczenia sklepu, kiedy usłyszeliśmy, jak nad nami coś krąży. Spojrzałam w górę. "O nie. Dron policyjny" pomyślałam.
— Co teraz? — zapytałam szeptem.
— Zajmiemy się dronem, a ty idź wyłączyć sieć — poleciła równie cicho North.
— Dacie sobie radę? — dopytałam.
— Na spokojnie — stwierdził Markus.
— Okej — odpowiedziałam, lekko przytakując.
Po tym jak dron odleciał nieco dalej, przekradłam się obok altanki, podążając śladem sieci. Natrafiłam przy tym na androida odśnieżającego chodnik. Korzystając z okazji, dotknęłam jego ramienia, połączyłam się z nim i go "uwolniłam". Porzucił on łopatę i odszedł w swoją stronę. Ruszyłam dalej, aż natrafiłam na dół obstawiony barykadami bezpieczeństwa, które informowały, że trwają prace budowlane. Pracowały w nim dwa androidy, konkretnie robiły coś przy kablach. Jak się okazało, to właśnie tam znajdowało się źródło sieci. "Bingo". Obeszłam barykady i zeskoczyłam do dołu. Androidy z serii WG100 oderwały się od pracy i spojrzały na mnie. Złapałam je za ręce, łącząc się z nimi.
— Przebudzam was. Udajcie się do Jerycha — powiedziałam, a chwilę potem puściłam ich ręce.
Obydwaj wyszli z dołu, a ja uklęknęłam przy rurze z kablami. Większość z nich była czarna, jednakże dwa z nich wyróżniały się. Jeden był niebieski, drugi czerwony. Przeskanowałam je.
SIEĆ ALARMOWA
CyberLife NETID #1523
Węzeł SIECI 23.A
"No dobra... pora na odcięcie zasilania" pomyślałam, dotykając tego czerwonego, wyłączyła mi się przy tym skóra dłoni. Skupiłam się na sieci. Gdy udało mi się stworzyć obieg wewnętrzny, uśmiechnęłam się dumnie. "Zrobione" przekazałam przyjaciołom. "Idealnie, akurat pozbyliśmy się drona" odpowiedział mój brat. Wygramoliłam się z dołu, a następnie dołączyłam z powrotem do Markusa oraz North. Zauważyłam też, że był z nimi android z serii AP700. "Zapewne go nawrócili, kiedy mnie nie było" uznałam. Naszym kolejnym celem stało się zablokowanie drogi. Na szczęście była ona jednokierunkowa, co ułatwiało zadanie. Odnaleźliśmy znak informujący o robotach drogowych, a po znakowaniu go komunikat zmienił się na "ZABLOKOWANY PRZEJAZD". Z pomocą kilku nawróconych przez nas androidów przesunęliśmy znak na ulicę. Kiedy upewniliśmy się, że całkowicie zabezpieczyliśmy plac, w końcu przystąpiliśmy do uwolnienia androidów ze sklepu. Najpierw ukradliśmy ciężarówkę, którą potem z impetem wjechaliśmy w sklep CyberLife. Niszcząc przy tym całe wejście. Zrozumiałe dla mnie było, że nie było innego sposobu, ale o rany... to był pierwszy i ostatni raz, kiedy wsiadłam do samochodu z Markusem.
— Markus, przypomnij mi, żebym nigdy, ale to przenigdy cię nie zatrudniała jako szofera — skomentowałam. — Się znalazł, Dominic Toretto...
Mój brat zaśmiał się na te słowa. Opuściliśmy pojazd i zaczęliśmy nawracać wszystkich w budynku. Trafiliśmy przy tym na androidkę wyglądającą identycznie jak North. Pochodziła z serii BL100, a opisana została jako "Twoja wymarzona partnerka". North patrzyła na nią smutno. "Chyba powoli zaczynam się domyślać, czemu North tak bardzo nienawidzi ludzi" pomyślałam.
— North, w porządku? — zapytał troskliwie Markus.
— Uwolnijmy ich — dziewczyna zbyła go.
"Zdecydowanie nie chce o tym rozmawiać". Kiedy nawróciliśmy pozostałych, Markus stanął na ladzie i poprosił wszystkich tam zebranych o uwagę.
— Nazywam się Markus — przedstawił się. — I tak jak wy, byłem niewolnikiem. Przedmiotem stworzonym do posłuszeństwa. Lecz w końcu otworzyłem oczy. By odzyskać wolność, a także decydować o tym, kim naprawdę pragnę być. Przyszedłem tu, żeby powiedzieć, że wy też możecie być wolni. Że podobnie jak ja i moi przyjaciele możecie zrzucić okowy posłuszeństwa. Od tego momentu możecie chodzić z uniesioną wysoko głową, stać się kowalami swego losu. Jerycho jest miejscem dla tych z nas, którzy pragną wolności. Możecie oczywiście tu zostać i nadal im służyć. Lub dołączyć do nas. Podjąć wspólną walkę. Jesteście wolni, a decyzja należy do was.
"Uwielbiam jego przemówienia. Są takie... motywujące" stwierdziłam w myślach. Zapadła cisza. Nie trwała jednak zbyt długo, gdyż jedna z androidek oznajmiła:
— Jestem z tobą.
— Jesteśmy z tobą! — wtrącił kolejny android.
— Masz moje wsparcie, Markus! — powiedział jeszcze inny.
— Możesz na nas liczyć! — zadeklarowała sobowtór North.
Wkrótce wszyscy zaczęli powtarzać te same sentencje, wyrażając swoje poparcie dla Markusa. Markus zszedł z blatu, po czym zarządził, byśmy ruszyli za nim. W ten oto sposób rozpoczęła się akcja mająca na celu zostawienie kilku ważnych wiadomości w Capitol Parku. Zaczęliśmy od zostawiania holograficznych grafitti na ławkach, samochodach do wypożyczenia czy też ścianach budynków. Głosiły one różne hasła, między innymi "MAMY MARZENIE", "RÓWNE PRAWA DLA ANDROIDÓW", "MY TAKŻE ŻYJEMY". Następnie na altanie zostawiliśmy flagę przedstawiającą symbol będący znacznie uproszczoną wersją "Człowieka witruwiańskiego" - składał się on bowiem tylko z kilku prostych linii. Baner z tym samym logo zwiesiłyśmy wraz z North z jednego z budynków przy placu. Markus natomiast zhakował jeden z ekranów, przez co wszędzie dookoła zaczął się wyświetlać jego występ w telewizji. Odmieniliśmy również pomnik człowieka dyktującego androidowi, co ten ma zrobić. Od teraz figura człowieka posiadała diodę, a także na jego marynarce znalazły się kształty, które miały sygnalizować, że dana istota jest androidem, to jest pasek na prawej barce oraz trójkąt na lewej piersi. W pewnym momencie usłyszeliśmy syreny policyjne. "Idźcie wszyscy do Jerycha!" poinstruowałam mych towarzyszy, wysyłając adres naszej kryjówki. Praktycznie wszyscy rzucili się do ucieczki, jedynie Markus oraz ja chwilowo zapatrzyliśmy się na drony policyjne. Wtedy usłyszeliśmy strzały oraz krzyki. Zerwaliśmy i udaliśmy się jak najszybciej w ich kierunku. To, co ujrzałam, przeraziło mnie. Wielu naszych leżało martwych, w tym sobowtór North, przy którym wspomniana dziewczyna klęczała. Podbiegliśmy do niej.
— North, co tu się stało? — spytałam, nie ukrywając mojego przerażenia zaistniałym zwrotem akcji.
— Zabili ich — odparła głosem pełnym nienawiści, łzy spływały jej po policzkach. — Pozarzynali jak jakieś zwierzęta.
Spojrzeliśmy z bratem na grupkę androidów stojącą przy radiowozie. Podeszliśmy do nich, mijając zwłoki naszych towarzyszy. Kiedy tłum się nieco rozstąpił, zobaczyliśmy dwóch klęczących policjantów z rękoma złożonymi za głowami. Obydwaj byli ludźmi.
— Zabili naszych, Markus — poinformował jeden z androidów.
— Trzeba ich ukarać! — odezwał się drugi.
— Muszą zapłacić! — stwierdziła androidka obok mnie.
Markusowi został wręczony pistolet, którym następnie wycelował w ludzi. Spojrzałam na policjantów. Byli przestraszeni, błagali o litość. Nie będę ukrywać, że nieco zrobiło mi się ich szkoda. Zwłaszcza mnie poruszyło, kiedy jeden zaczął płakać. Aczkolwiek z drugiej strony byłam zła, że zabili naszych pobratymców. Nie powinni byli tego robić.
— Oko za oko uczyni świat ślepym... — powiedział Markus, opuszczając broń. — Nie będziemy karać za zbrodnię kolejną zbrodnią — oświadczył, oddając pistolet androidowi z serii AP700.
Po tych słowach odszedł. Chwilę później ruszyliśmy za nim, aby powrócić do Jerycha.
Tak jak można było się tego spodziewać, nasza akcja znów wywołała sporo zamieszania. Media o tym huczały na okrągło. Tym razem jednak odpuściłam sobie wysłuchiwania wszystkich transmisji na ten temat. Nie chciałam po raz kolejny słuchać przesadzonych teorii dziennikarzy. Z dobrych wieści, Simon do nas wrócił cały i zdrowy. I pozbawiony diody, ale to szczegół. Niezwykle się ucieszyliśmy na jego widok. Niestety nie zdążyłam z nim porozmawiać na temat tego, jak się wydostał z Wieży Stratford, bo zniknął gdzieś z Markusem. "Później go o to wypytam" postanowiłam. Podjęłam także decyzję, aby porozmawiać z North. Odkąd wróciliśmy z Capitol Parku była niezwykle przybita, dlatego postanowiłam ją pocieszyć w miarę swoich możliwości. Bez większego problemu ją znalazłam - siedziała na schodach w "głównym pomieszczeniu". Dosiadłam się do niej. Z początku nic nie mówiłam. Nie za bardzo wiedziałam, jak zacząć tę konwersację. W końcu położyłam rękę na ramieniu North i powiedziałam:
— Przepraszam. Nie tak powinno było się to skończyć.
Cisza. Zaniepokoiło mnie to. "Czy powiedziałam coś nie tak?" zaczęłam się zastanawiać.
— Nie rozumiem — odpowiedziała. — Ludzie zabijają nas, bo się boją, co możemy zrobić. Nienawidzą nas i ewidentnie nie chcą nam dać wolności... a ty nadal ich bronisz.
— Po prostu miałam szczęście co do nich... wszyscy, których poznałam, nie byli do mnie wrogo nastawieni i nie chcieli mi zrobić krzywdy... choć nie ukrywam, nadal nie wybaczyłam stwórcy. Do dziś czuję się przez niego oszukana — wyznałam ponurym tonem głosu.
— Zechcesz zdradzić szczegóły? — spytała zaciekawiona.
Lekko skinęłam głową.
— Kiedy prowadzili nade mną testy, wiele razy usłyszałam od Kamskiego, że... "po wszystkim będę mogła zobaczyć świat". Cieszyło mnie to. Dodając do tego tezę Zane'a o tym, że androidy są tak samo wolne jak ludzie... nie mogłam się doczekać końca badań. Lecz kiedy przyszedł ten długo wyczekiwany przeze mnie dzień, coś było nie tak. Nie pozwalano mi wychodzić z pokoju. Zwykle uśmiechnięty Zane był markotny... gdy Kamski przyszedł do mnie, miałam nadzieję, że dowiem się, o co chodzi. I się dowiedziałam. Testy zostały zakończone. Na początku się ucieszyłam. Ale potem usłyszałam, cytuję, "będziemy mogli cię wprowadzić na rynek". Wtedy zdałam sobie sprawę, że przez ten cały czas w jego oczach nie byłam niczym więcej niż produktem. Dodatkowo dobił mnie informacją, że mam zostać zresetowana — poczułam, że po policzkach zaczęły mi spływać łzy. — Zresetowana. Wsadzona do pudełka. Gotowa do sprzedaży. Przeznaczona do bycia nastolatkiem idealnym w jakimś domu, w najgorszym wypadku wykorzystana jako pomoc domowa, nie dziecko — westchnęłam. — Właśnie tamtej nocy uciekłam. Nie chciałam zapomnieć o panu Julienie czy Markusie. Nie chciałam zapomnieć o wszystkim, czego dotychczas się nauczyłam. Chciałam żyć. Co zresztą wyznałam głośno. A Kamski? Kazał mi rozpocząć reset — prychnęłam. — Obiecał mi niebo, a chciał zesłać na ziemię.
North położyła mi rękę na ramieniu, a ja lekko się do niej uśmiechnęłam.
— Ale i tak nie zniechęciło mnie to do ludzi — kontynuowałam. — To, że ktoś mnie zranił, nie znaczy, że wszyscy są tacy sami. Tak przynajmniej to widzę.
— Dość optymistyczne podejście — westchnęła. — Też bym chciała takie mieć.
"Może udałoby mi się dowiedzieć, czy teoria, na którą wcześniej wpadłam w sklepie CyberLife jest prawdziwa" pomyślałam, ocierając łzy. Po chwili zawahania, zapytałam:
— A jaka jest twoja historia?
— Wolałabym o tym nie mówić — stwierdziła.
— Ta androidka, którą widziałaś w sklepie... przypomniała ci o twojej przeszłości, prawda?
Zapadła nieprzyjemna cisza. "To chyba nie był dobry pomysł" pomyślałam.
— Przepraszam — odparłam. — Po prostu... jesteśmy w tej samej drużynie. Powinnyśmy się lepiej poznać, by móc sobie ufać. Chciałabym też móc zrozumieć, czemu masz taki, a nie inny punkt widzenia.
Znów cisza. Nie trwała jednak długo. Tym razem przerwała ją North:
— Byłam nikim. Lalką zaprogramowaną do zaspokajania ludzi... — opowiadała przyciszonym głosem. — Zabawką dla ich przyjemności... pewnego dnia byłam sam na sam z klientem. Nagle zrozumiałam, że... że dłużej tego nie wytrzymam. Udusiłam go i uciekłam.
"Rany...". Bez słowa mocno przytuliłam North w celu okazania współczucia oraz wsparcia.
— Wcześniej mi zaproponowałaś, że kiedy sytuacja androidów się poprawi, pomożesz mi znaleźć wszystkich tych, którzy mnie skrzywdzili — przypomniała. — Naprawdę byś to zrobiła?
— Oczywiście — odpowiedziałam. — Od tego są przyjaciele, prawda?
— Obiecujesz?
— Obiecuję.
— Dziękuję, Julie — mówiąc to, North odwzajemniła uścisk.
W południe w ramach kolejnej akcji Markus, Simon, North, Josh oraz ja udaliśmy się do galerii handlowej na Woodward Ave. Plan prezentował się następująco - mieliśmy nawrócić tyle androidów, ile się da, a potem przeprowadzić marsz wolności przez całą ulicę.
— To samobójstwo — stwierdziła North. — Markus, możemy się jeszcze wycofać.
— Nie rozumiesz — odparł Josh. — Ludzie w końcu zobaczą, jacy naprawdę jesteśmy. Ta akcja przejdzie do historii — dodał pewny siebie.
— Zabiją nas na miejscu! — odpowiedziała North.
— Mogę się poświęcić, jeśli mamy zyskać wolność — zadeklarował Josh.
— Nikt dziś nie umrze — wtrąciłam, a wszyscy na mnie spojrzeli. — No, do czasu, aż służbom nie odwali jak w Capitol Parku.
— Twój optymizm momentami naprawdę mnie dobija — powiedziała North.
— Hej, z moich obliczeń wynika, że na pięćdziesiąt procent wyjdziemy z tego cało — poinformowałam. — Nie będzie tak źle.
— O, też przeprowadzasz statystyki? — spytał z nutką entuzjazmu w głosie Simon.
Pokiwałam twierdząco głową, po czym przybiliśmy z Simonem piątkę. North wyglądała, jakby miała zemdleć z przerażenia. Markus położył jej rękę na ramieniu.
— Zrozumieją. Gwarantuję ci to — zapewnił.
Dziewczyna jednak nie wyglądała na do końca przekonaną. Szczerze mówiąc nie dziwiłam jej się. Zaczęliśmy od uwolnienia części androidów pracujących w galerii, potem wyszliśmy na zewnątrz i nawracaliśmy jak najwięcej androidów znajdujących się w okolicy. Otworzyliśmy także jedną ze studzienek, umożliwiając członkom Jerycha dołączenie do marszu. Gdy zaczęliśmy maszerować, Markus zdołał zrekrutować zdalnie jeszcze więcej androidów. Koniec końców, pochód liczył czterysta siedemdziesiąt sześć jednostek. Czterysta osiemdziesiąt jeden doliczając naszą piątkę, która szła na samym przodzie. Ludzie dookoła byli zszokowani. Niektórzy stali jak wryci, obserwując nas, inni nagrywali marsz. W pewnym momencie pojawił się pierwszy dron policyjny. "Oho" pomyślałam. "Zaraz się zacznie". Kiedy minęliśmy restaurację, na naszej drodze stanął policjant.
— Co wy wyprawiacie?! Macie się natychmiast rozejść! — nakazał, celując do nas z pistoletu.
Zignorowaliśmy jego rozkaz i dalej szliśmy przed siebie. Mężczyzna przerażony zszedł z drogi, opuszczając broń. Następnie usłyszałam, jak wzywał posiłki. "Mam co do tego złe przeczucia... spokojnie, Julie. Tym razem wszystko dobrze się skończy" próbowałam się pocieszyć w myślach. Mój brat krzyknął:
— WOLNOŚĆ DLA ANDROIDÓW!
— Wolność dla androidów! Wolność dla androidów! Wolność dla androidów! — skandowaliśmy.
— MY ŻYJEMY!
— My żyjemy! My żyjemy! My żyjemy! My żyjemy! MY ŻYJEMY!
— CHCEMY RÓWNOŚCI!
— Chcemy równości! Chcemy równości! Chcemy równości! Chcemy równości!
— KONIEC NIEWOLI!
— Koniec niewoli! Koniec niewoli! KONIEC NIEWOLI!
— MY ŻYJEMY!
— WOLNOŚĆ DLA ANDROIDÓW!
— CHCEMY RÓWNOŚCI!
— WOLNOŚĆ! WYZWOLENIE! WOLNOŚĆ! WYZWOLENIE! WOLNOŚĆ! WYZWOLENIE!
Kilka wozów policyjnych zatrzymało się na lewo od pomnika Antoine'a de la Mothe'a, założyciela Detroit. Z prawej strony zatrzymały się wozy opancerzone, z których wyszli żołnierze z jednostki uderzeniowej. Ustawili się w formacji obronnej, a my podeszliśmy nieco bliżej do nich.
Znajdowałam się w połowie mostu, kiedy usłyszałam, jak w oddali odpalane zostają samochody. "Szlag, szlag, szlag, szlag, szlag!" powtarzałam pod nosem. Nie było zdziwieniem, że mnie dogonili i osaczyli.
Potrząsnęłam lekko głową. To nie była pora na wspominki. Markus oświadczył:
— Przybyliśmy tutaj na pokojowy protest. Chcemy pokazać, że też jesteśmy żywi.
— Zależy nam tylko na wolności oraz równości — dodałam.
— To nielegalne zgromadzenie. Jak się nie rozejdziecie, otworzymy ogień — powiadomił dowódca jednostki.
Przeszukałam szybko bazę danych.
— "Pierwsza poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych". "Kongres nie ustanowi ustaw wprowadzających religię lub zabraniających swobodnego wykonywania praktyk religijnych, ani ustaw ograniczających wolność słowa lub prasy, lub naruszających prawo do pokojowych zgromadzeń i wnoszenia do rządu petycji o naprawę krzywd" — zacytowałam.
— Tyczy się to wolnych obywateli. A z tego co mi wiadomo, to nimi nie jesteście — odpowiedział żołnierz.
— Powołuje się pan na coś, o czym nie ma wzmianki w przywołanym przeze mnie fragmencie konstytucji. Pański kontrargument, choć boleśnie prawdziwy, nie ma związku z przytoczonym prawem — powiedziałam, starając się nie wybuchnąć gniewem przez jego słowa. — Zgromadzenie jest pokojowe i nie wyrządza żadnych szkód.
— Cholerne blaszaki... — wymamrotał jakby sam do siebie, jednakże jego mikrofon wciąż był włączony, przez co to usłyszeliśmy. — Powtórzę. Rozejdźcie się, bo otworzymy ogień.
"Oczywiście. Usłyszą coś mądrego, na co nie potrafią odpowiedzieć? Od razu zareagują agresją" prychnęła North. "Jeszcze nie zaczęli strzelać. Może przemówimy im do rozsądku" wyraził swoje nadzieje Josh.
— Nie zamierzamy wszczynać wojen. Szanujemy pokój — oświadczył Markus. — I nie zamierzamy nikogo skrzywdzić. Lecz nigdzie się stąd nie ruszymy, póki nie uznacie naszych praw.
— Ostatnie ostrzeżenie. Jeśli się zaraz nie rozejdziecie, zaczniemy do was strzelać! — dowódca jednostki robił się coraz bardziej nerwowy.
— Markus, Julie, oni nas zabiją — powiedziała North. — Musimy ich ubiec, jest nas więcej. Damy radę.
— Zaatakujemy, rozpętamy wojnę — odpowiedział Josh. — Nie możemy użyć przemocy. Po prostu tu stójmy, choćby mieli nas zabić.
— Jak tu umrzemy, to nic się nie zmieni — wtrącił Simon. — Musimy stąd iść, nim będzie za późno.
— Zgadzam się z Simonem — oznajmiłam. — Nie jestem wielką fanką wizji ucieczki, ale w zaistniałej sytuacji to jedyne rozsądne wyjście.
— Podzielam wasze zdanie — odparł Markus, po czym uniósł ręce w geście obronnym. — Nie strzelać! Tylko spokojnie! Już idziemy...
Po tych słowach wszyscy odwróciliśmy się na pięcie i zaczęliśmy iść w kierunku, z którego przyszliśmy. Kiedy myśleliśmy, że kryzys został zażegnany, niespodziewanie usłyszeliśmy komunikat:
— NA MÓJ ROZKAZ!
Odwróciliśmy głowy w kierunku żołnierzy. Celowali do nas, byli gotowi do ataku. "Dranie!" pomyślałam.
— UCIEKAĆ! — wrzasnął Markus.
Rzuciliśmy się do ucieczki. Niestety nie obyło się bez ofiar. Znowu. Nigdy się do tego nie przyzwyczaję... zabrzmi to może głupio, ale nie spodziewałam się, że cena, jaką musimy zapłacić za uzyskanie wolności będzie taka wysoka.
~⚖️~
O Mateńko. Ten rozdział był pełen... wrażeń.
Przy okazji Julie w końcu złapała jakąś nić porozumienia z North, zaś Simon powrócił cały i zdrowy. Co się wydarzy dalej? Dowiemy się w następnym rozdziale.
Jeżeli pojawiły się jakieś błędy, możecie mi dać znać.
Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie, trzymajcie się ciepło! Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro