Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Nine. Noc duszy

Rok 2038, 10 listopada. Godzina 19:40.
          Pustka. Bo tylko tak mogę określić to, co czułam po ataku na Jerycho. Straciliśmy siedzibę, większość zapasów, a co najgorsze, kolejni nasi bracia polegli. A to wszystko przez ludzki strach przed tym, że androidy również pragną żyć, a nie być niewolnikami. Natura ludzka... jest dziwna. Dlaczego boją się zmian? Jedna odpowiedź przychodziła i nadal mi przychodzi do głowy. Ludzie boją się zmian, ponieważ lękają się tego, że na ich skutek stracą wygody. Nie twierdzę, że wszyscy są tacy sami, ale znaczna część populacji prędzej pomyśli o dobru własnym, aniżeli dobru innych. Owszem, należy dbać o siebie, nie ulega to żadnej wątpliwości. Jednakże są takie przypadki, gdzie jednostkę w ogóle nie obchodzą inni. To tylko świadczy o zepsuciu. Egoizm... jest pierwszym krokiem do zagłady.
           Oczekując, aż Markus wróci od Carla, zdążyłam porozmawiać z moimi przyjaciółmi. Byli równie niezadowoleni naszą obecną sytuacją co ja. Zresztą, nie dziwiłam im się. Rozejrzałam się po kościele, w którym na tamten moment stacjonowaliśmy. Zauważyłam Connora samotnie stojącego przy jednej z ambon. Podeszłam i usiadłam na skrzyni obok niego.
  — Hej, detektywie — zwróciłam się do brązowookiego. — Wszystko w porządku? — dopytałam troskliwie.
  — Miałaś rację — odpowiedział smutno. — Odnośnie Amandy. Za wszelką cenę chciała, bym wypełnił swoją misję... odciągała mnie od tego, kim naprawdę jestem...
— Do diabła z nią — stwierdziłam. — Liczy się to, że zyskałeś wolną wolę oraz to, że jesteś teraz tutaj, wśród swoich.
Connor skinął głową, po czym powiedział:
  — Nie zmienia to jednak faktu, że to wszystko przeze mnie — zaczął. — Gdyby nie ja, nie namierzyliby Jerycha... mogłem się domyśleć, że mnie wykorzystują... przepraszam...
  — Nie przepraszaj, to nie twoja wina — odparłam, kładąc mu rękę na ramieniu. — Praktycznie każdym z nas wysługiwano się i blokowano nam dostęp do samoświadomości. Nie bierz na siebie winy za grzechy innych.
— Hm...
— Coś jeszcze cię dręczy — zauważyłam.
— Myślisz, że Markus zdoła mi zaufać po tym wszystkim? — spytał niepewnie.
  — Oczywiście — stwierdziłam. — Nie ma się czym martwić.
  — Jesteś tego absolutnie pewna?
— Teraz jesteś jednym z nas, Connor — odezwał się nagle Markus, pojawiając się dosłownie znikąd. — Twoje miejsce jest wśród twoich ludzi.
— A nie mówiłam? — zwróciłam się do detektywa, lekko się uśmiechając.
— Dziękuję — odpowiedział Connor, a po jego głosie można było poznać, że mu ulżyło. — W fabryce CyberLife są tysiące androidów. Gdybyśmy je przebudzili, dołączyłyby do nas, zapewniając nam przewagę — poinformował.
  — Connor, to bardzo dobry pomysł, ale... jak zamierzasz się dostać do wieży CyberLife? — zapytał Markus. — To byłoby samobójstwo.
  — Ufają mi, wpuszczą mnie — zapewnił brązowooki. — Z nas wszystkich tylko ja zdołam się tam przemknąć.
  — Zabiją cię, jeżeli tam pójdziesz — stwierdził Markus.
  — Być może... ale gdyby Connor otrzymałby pomoc z wewnątrz, miałby łatwiej — odparłam. — Mogłabym spróbować skontaktować się z Zane'em Julienem. Wiecie, tym inżynierem, który mi pomógł w uciecze. Gdyby mi się udało wysłać do niego wiadomość, wyłączyłby kamerę w windzie i na dodatek zaprowadził Connora do pomieszczenia z androidami. Dochodzi jeszcze kwestia ochrony, bo na pewno będą chcieli, by przynajmniej dwóch strażników was eskortowało...
— Jeżeli kamera zostałaby wyłączona, mógłbym poradzić sobie ze strażnikami podczas jazdy windą — powiedział Connor, po czym zamyślił się na chwilę. — Zakładając, że Julien pomoże, prawdopodobieństwo powodzenia akcji wynosi pięćdziesiąt trzy procent. Wcześniej wynosiło o trzynaście procent mniej.
Markus nadal nie wyglądał na przekonanego. Chwilę potem westchnął i odpowiedział:
  — Dobrze. Tylko bądź ostrożny — dodał, kładąc rękę na ramieniu detektywa.
Connor przytaknął. Mój brat stanął przy ołtarzu, a my wraz z Connorem, Simonem, North i Joshem podeszliśmy bliżej, aby jak najlepiej usłyszeć to, co chciał przekazać.
  — Ludzie postanowili, że nas wymordują — zaczął. — Wielu z nas oczekuje w tej chwili w obozach na unicestwienie. Przyszła najwyższa pora, aby podjąć decyzję, która wpłynie na ich los. Tak, wiem. Wiem, że jesteście źli. Doskonale zdaję sobie sprawę, że pragniecie vendetty. Lecz zapewniam was, przemoc nie jest tutaj rozwiązaniem. Dlatego spokojnie powiemy ludziom, że żądamy wolności. Jeżeli mają chociaż trochę godności, wysłuchają nas. A jeśli nie, to następni zajmą nasze miejsce i będą walczyć dalej. Czy jesteście gotowi, by pójść za mną?
Zapadła cisza. Jako pierwsza odezwałam się:
  — Markus! Markus! Markus! — zaczęłam skandować, po czym gestykulując rękoma zachęciłam wszystkich dookoła, by dołączyli.
  — MARKUS! MARKUS! MARKUS! MARKUS!
  — TAK! TAK! TAK! TAK! TAK!
W całym kościele rozległy się wiwaty oraz oklaski.
Siedziałam po turecku z zamkniętymi oczami, szukając w bazie danych sposobu, aby skontaktować się z Zane'em. Udało mi się w końcu odnaleźć jego numer telefonu, o czym poinformowałam moich przyjaciół. Potem napisałam do inżyniera wiadomość o następującej treści:
"Drogi Panie Julienie,
Mam nadzieję, że miewa się Pan dobrze.
Zwracam się do Pana z prośbą o pomoc. Mamy zamiar zorganizować demonstrację przed jednym z obozów, w którym przetrzymywani są nasi bracia. W celu zapewnienia przewagi, Connor, prototyp serii RK800, uda się jutro do wieży CyberLife. Oficjalnie ma się stawić, aby go wyłączono. Nieoficjalnie ma dostać się do pomieszczenia, w którym znajdują się tysiące androidów i je przebudzić, aby do nas dołączyły. Potrzebna mu jednak będzie pomoc. Musiałby Pan wyłączyć kamerę w windzie, a następnie pójść z naszym agentem do wspomnianego wcześniej pokoju.
Czy możemy liczyć na pańską pomoc w walce o wolność androidów?
Julie"
Wysłałam komunikat i otworzyłam oczy. Josh z ciekawością zapytał:
— I jak?
  — Zdołałam mu wysłać SMS-a — odpowiedziałam.
  — Czyli czekamy — powiedział Markus.
  — Skąd pewność, że nam pomoże? — spytała odrobinę sceptycznie North. — Mógł przez ostatnie lata zmienić swoje poglądy.
  — Wtedy nie rozpowiadałby każdemu androidowi, którego badał, historii przypadku Julie, czyli pierwszego androida z wolną wolą — stwierdził Simon. — I nie mówiłby o wolnych androidach żyjących na równi z ludźmi.
  — Potwierdzam — wtrącił Connor. — Po wizycie u Kamskiego postanowiliśmy przesłuchać Juliena. Twierdził, że odkąd Julie uciekła, nie opowiada androidom o tym, że mogą być wolne. Oczywiście kłamał, czego domyśliłem się po fakcie, że unikał kontaktu wzrokowego. Ba, nawet Hank stwierdził, że "słyszał jak mu wali serce z nerwów", cytując.
  — Hank? To ten starszy mężczyzna, z którym ścigaliście Karę i Alice? — spytałam.
  — Owszem. Zostałem przydzielony do porucznika Andersona jako partner w śledztwie — wyjaśnił Connor.
— Rozumiem — odpowiedziałam. Kilka sekund potem przyszło mi powiadomienie. — Odpisał!
Wiadomość zwrotna od Zane'a brzmiała:
"Droga Julie!
Na sam początek chciałbym powiedzieć, że podziwiam to, co robicie wraz z Markusem. Cieszę się również, że coraz więcej androidów uzyskuje samoświadomość i ubiega się o swoje prawa. Popieram was w stu procentach.
Słyszałem o tym, że Connor ma zostać wyłączony. Próbowałem coś wskórać w tej sprawie, jednakże niestety mnie nie posłuchali.
Oczywiście, że możecie na mnie liczyć. Z ogromną chęcią Wam pomogę.
Mam nadzieję, że w końcu do ludzi dotrze, że Wy nimi też jesteście.
Powodzenia,
Zane Julien"
Uśmiechnęłam się lekko, a następnie oznajmiłam:
— Pomoże nam.
Wszyscy odetchnęli z ulgą.

~⚖️~

Spokojniejszy rozdział? Niemożliwe!
"Bitwa o Detroit" czai się za rogiem... czy demonstracja się powiedzie? Czy ludzie zrozumieją, że androidy chcą żyć jak oni, a nie ich skrzywdzić? Tego dowiemy się w następnym, ostatnim rozdziale.
Jeżeli pojawiły się jakieś błędy, możecie mi dać znać.
Pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie, trzymajcie się ciepło! Do zobaczenia wkrótce!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro