002 - Spotkanie z najlepszym.
Dziewczyna spędzała czas w restauracji swoich rodziców. Uwielbiała być tu w każdej wolnej chwili, szczególnie kiedy mogła wprowadzić zmiany w wystroju. Właściwie oddali jej to pomieszczenie, mogła robić co uważa i to chyba najbardziej jej się podobało. Dodała więcej zieleni, o którą każdego dnia dbała. Zamiast serwowania samych obiadów, skupiła się na podwieczorkach. W menu miała przeróżne ciasta i ciasteczka.
Tanecznym krokiem mijała gości i stoliki. Uśmiechała się do każdego serdecznie, większość kojarzyła, byli to stali bywalcy. Każdy ruch był precyzyjny, dokładnie przemyślany. Miała na sobie granatową bluzkę i jeansy, aby się nie pobrudzić przewiązany miała czarny fartuszek. Długie włosy, które zawsze w restauracji wiązała w niedbały kok.
Rozległ się cichy dzwonek, który wisiał nad drzwiami. Do pomieszczenia wszedł starszy mężczyzna w brązowym płaszczu, widząc dziewczynę od razu na jego twarzy pojawił się uśmiech, który tylko podniósł jego siwe wąsy.
— Margo, w końcu udało mi się trafić na ciebie. – Podszedł bliżej i zdjął kapelusz. Kuśtykał opierając się o drewnianą laskę.
— Witam panie Adams, rozumiem, że stęsknił się pan za moją specjalną herbatą?
Mężczyzna przytaknął i usiadł przy stoliku, który znajdował się od razu przy ladzie, zawsze tam siadał aby być blisko dziewczyny i widzieć jej błogie podejście. Patrzył jak Margo nalewa mu wrzątek i dosypuje ziół.
— Proszę.
Położyła przed nim filiżankę z uśmiechem. Zawsze dla niego tryskała radością. Zdecydowanie większą niż przy innych.
— Ten uśmiech lubię najbardziej! Tylko wyjątkowe, młode damy mogą nim obdarowywać ludzi!
Pokłoniła się i poszła za ladę. Była godzina piętnasta, więc klientów zaczęło przybywać. Zgodnie też z tradycją, która była tylko w tej restauracji, którą ona się opiekowała, włączyła wiadomości. Każdy z klientów zajadał się swoimi daniami i obserwował ekran. Młoda reporterka opowiadała co działo się dnia poprzedniego.
— Tragiczny upadek, największego budynku w naszej metropolii. Przyczyny nie są znane. Na szczęście zjawił się nasz bohater i uratował ludzi. Kilka osób jest rannych. Wszyscy żyją, dzięki zaradności Trunksa.
Margo obserwowała jak zmienia się scena. Pokazane były nagrania z wczorajszego ataku. Na sali panowała zupełna cisza, dźwięk wydawał tylko telewizor. Spojrzała na pana Adamsa, który obserwował telewizor z największym zaangażowaniem. Margo rozejrzała się, to właśnie on był najstarszy ze wszystkich.
— Wracają mroczne czasy – odezwał się starzec, wszyscy na niego spojrzeli. — Niektórzy może pamiętają straszne androidy. Ja i moja noga doskonale ich znamy.
— Panie Adams, może to jakaś awaria instalacji? — Próbowała zmienić jego tok myślenia.
— Drogie dziecko, gdyby tak było Trunks nie odleciałby w pośpiechu. Możemy tylko liczyć, że szybko upora się ze złem.
— Dobrze, że mamy jego...
Margo jak najszybciej wróciła do swoich obowiązków. Doskonale wiedziała, że to nie awaria instalacji. To ona zaatakowała ten budynek, dokładnie chodziło jej o ostatnie piętro. Była tam firma testująca kosmetyki na zwierzętach, jednak nie opanowała do końca swojej energii i trafiła niżej. Co spowodowało tak wielką tragedię. Dziękowała jednak, że nikt z niewinnych nie ucierpiał. Odleciała wtedy jak najszybciej. Uciekła do lasu i wyrzuciła kartkę którą kazał jej zapisać Osamu.
Do pomieszczenia właśnie on wszedł. Jej starszy brat. Był mężnej postury, miał blond włosy w nieładzie. Wśród młodszych klientek wzbudzał zawsze duże zainteresowanie. Miał na rękach małego czarnego pieska. Margo od razu podbiegła, nakazując pracownicy wszystkim się zająć. Chwyciła zwierzaka, był zwinięty w kulkę i się trząsł.
— Chyba ma złamaną łapę – wyjaśnił Osamu. — Zajmij się nim, ale nie tutaj, gdzie jedzą ludzie!
Posłusznie poszła do biura. Położyła malca na skórzanej, brązowej kanapie i wezwała weterynarza. Zostawiła psa śpiącego, wiedziała, że tutaj będzie bezpieczny. Na wszelki wypadek poukładała poduszki na ziemi, gdyby malec chciał zejść to upadek będzie delikatny.
Kiedy wróciła na salę jej brat rozmawiał z panem Adamsem. Poszła za ladę i wsłuchiwała się w ich rozmowę. Była ciekawa jak Osamu rozegra całą sytuację. Musiała też wszystko zapamiętać każdy szczegół.
— Pracujesz nie daleko, dobrze, że nic ci się chłopcze nie stało – westchnął mężczyzna.
— Akurat cały tydzień mam wolne, Margo w sobotę ma pierwsze egzaminy, więc pomagam jej się uczyć.
Dziewczyna postawiła przed nimi filiżanki z gorącą herbatą.
— Słoneczko, ja już jedną wypiłem.
— To na mój koszt!
Poczuła, że właśnie tak rekompensuje starcowi ten atak, przez nią przypomniał sobie o androidach, które zniszczyły ziemię. Osamu patrzył na nią z uśmiechem, jednym ruchem głowy nakazał jej się dosiąść. Nie było sprzeciwu, po prostu to zrobiła.
— Osamu, uważaj na siostrę, żeby jakiś drań nie złamał jej delikatnego serca!
— Powtarza pan od dobrych dziesięciu lat, a ja zawsze mówię to samo, prędzej umrę niż ktoś ją skrzywdzi!
Mężczyzna zaczął coś opowiadać. Właściwie oboje znali tą historię na pamięć, jednak słuchali z uwagą. Pan Adams został sam w metropolii i tylko raz był poza nią, aby odwiedzić swoje dzieci. Wiedzieli, że mówienie o tym sprawia mu radość, której nie chcieli mu odebrać. Był dla nich jak dziadek, którego chcieli mieć. Po chwili dziewczyna musiała ich opuścić, przyszedł weterynarz.
Zaprowadziła go do biura. Od razu wziął się do pracy. Margo obserwowała jego działania. Pan Dante często musiał do niej przychodzić, bo co rusz przygarniała jakieś ranne zwierzęta. Gdyby nie upór rodziców i zakazy brata w ich domu byłoby małe zoo.
Mężczyzna był wysoki i bardzo szczupły, miał kruczoczarne włosy i zawsze był uśmiechnięty. Do każdego zwierzęcia podchodził indywidualnie i spokojnie. Wyjął z torby jakieś urządzenie. Kształtem przypominało paletkę do ping ponga, jednak nie było środka, było samo obramowanie.
— Dostałem je od Capsule Corp, doktor Buma zrobiła kilka i chcę aby moja klinika je sprawdziła.
Wyjaśnił widząc zainteresowanie Margo. Było widać, że przez te wszystkie wizyty, po prostu przywykł do jej wzroku na sobie. Przystawił urządzenie do chorej łapki zwierzaka i wtedy pojawił się obraz. Wyglądało to jak zdjęcie rentgenowskie, jednak było można przemieszczać urządzenie tak aby wszystko dostrzec. Pan Dante prześwietlił całego pieska.
— Mamy małe złamanie – powiedział głaszcząc psa. — Usztywnimy to, wezmę pieska do lecznicy i dam w gips.
— Panie Dante, czy za te urządzenia pan płacił?
— Oczywiście, że nie. – Zaśmiał się. — Doktor Bulma dała mi je za darmo.
— Poznał pan jej syna? Trunksa.
Dziewczyna usiadła na krześle, udając bezinteresowność. Jednak chłopak wzbudzał w niej różne emocje. Była ciekawa jaki jest naprawdę.
— Fajny chłopak. – Mężczyzna się zaciął i na nią spojrzał. — Właściwie Margo, to stworzylibyście ładną parę. Delikatna obrończyni zwierząt i bohater ziemi. Wiele by cię nauczył.
— Uważam, że za dużo brakuje mi do bycia koleżanką Trunksa, a co dopiero jego dziewczyną!
Poczuła jak oblewa się rumieńcem. Mężczyzna tylko się uśmiechnął. Znał ją już tyle lat, a ona zawsze była nieśmiała, można by powiedzieć, że nie wierzyła w siebie. Trochę za bardzo kryła się w cieniu brata. Była dorosłą dziewczyną, a dalej trzymała się go kurczowo za rękę jak działo się coś poważnego. Cieszył się, że chociaż jedną decyzje podjęła sama i poszła do szkoły weterynaryjnej.
— Jak szkoła? — zapytał zawijając łapę psa.
— W sobotę mam pierwsze egzaminy, ale chyba wszystko umiem.
— Jakby co to dzwoń, chętnie ci pomogę. – Mężczyzna wstał i wziął psa na ręce. — Nadasz mu, jak zawsze, jakieś imię?
Dziewczyna podeszła i zaczęła głaskać pieska. Chwile zastanawiała się jak mogłaby nazwać małą znajdę. Pies patrzył na nią ciekawsko.
— Będziesz Hermi!
Pies od razu zareagował, polizał ją po rękach i zaczął machać ogonem. Margo głaskała go i patrzyła z uśmiechem.
— Gdybyś był niczyj, wzięłabym cię do siebie, ale rodzice nie pozwalają, a Osamu uważa, że mam ważniejsze sprawy...
— Ja porozmawiam z rodzicami a ty z bratem. Jeśli Hermi nie znajdzie domu to oddam go tobie.
— Osamu się nie zgodzi.
Mężczyzna spojrzał na nią ze współczucie. Głaskała nowego przyjaciela, ale nawet nie chciała próbować go przygarnąć. Mimo ogromnej miłości, którą do niego poczuła. Jej brat blokował każdą próby zmiany życia. Nawet tą najmniejszą, chciała mieć zwierzaka, małego przyjaciela. Jedynego, nie licząc rodziny. Miała Nao i jej chłopaka, jednak wiedział, że ciągle czegoś brakuje tej pięknej i nieśmiałej dziewczynie.
— Jesteś na tyle dorosła, że możesz decydować za siebie...
— Osamu wie co jest najlepsze – przerwała mu, dalej zabawiając psa. — Uważa, że zwierzak w domu za bardzo odwracałaby moją uwagę i ma rację.
Mężczyzna jeszcze chwile z nią porozmawiał i wyszedł. Margo poszła obsługiwać klientów. Zarówno pana Adamsa jak i Osamu już nie było. Dziewczyna wróciła do swoim obowiązków. Wszystko robiła dokładnie i precyzyjnie. Praktycznie każdy klient, który coś zamawiał zamienił z nią parę zdań. Mężczyźni w podobnym wieku, zagadywali na różne sposoby. Prosili o numer telefonu, o spotkanie, jednak ona każdemu skutecznie odmawiała.
— Powinnaś w końcu z kimś się umówić.
Podeszła do niej Nao. Pracownica w restauracji, ale też najlepsza przyjaciółka dziewczyna, była od niej o głowę niższa. Była starsza, miała czarne włosy do ramion i zielone oczy. Próbowała nie raz wyciągnąć Margo na jakąś imprezę aby kogoś poznała, jednak jak już była zgoda to zabierała brata. Osamu wtedy pilnował jej jak oka w głowie, nikt nie mógł do niej podejść i nawet zaprosić na parkiet. Drinków pić nie mogła w ogóle, musieli też wcześniej wrócić. Nao to denerwowało, nie chciała aby jej przyjaciółka była blokowana, wolałaby aby żyła tak jak chce.
— Nie możesz być wiecznie sama.
Margo uśmiechnęła się do niej serdecznie. Słyszała te słowa cały czas, ale nie mogła nic z tym zrobić.
— Pierwszy, który podszedł miał w ręku skórzany portfel, drugi pasek, trzeci naturalną skórę na sobie, a czwarty... — Zacięła się. — Pachniał wodą po goleniu, która jest testowana na zwierzętach. Wiesz, że prędzej ich zniszczę niż się z nimi umówię.
Margo dalej się uśmiechała, a Nao doskonale wiedziała, że te słowa są prawdziwe. Zarówno ona jak i Ukashu wiedzą o tym co się dzieje z dziewczyną. To ona była tą która zaatakowała ostatnio budynek. Margo po prostu po tym wszystkim udała się do nich i im powiedziała, mówiła jak bardzo boi się brata, bo popełniał straszliwy błąd. Postanowili jej pomóc. Ukashu, jako kolega Osamu, usiadł z nim i wyznał co wiedzą i powiedział jasno, że musi być dla niej delikatniejszy. W sumie to podobała im się wizja świata Margo, można by ją określić jako Utopia. Nie byłoby tam znęcania nad zwierzętami, flora również byłaby w stanie bliskim idealności.
— Jesteś strasznie wybredna.
Nao przekręciła oczami i wróciła do swoim obowiązków. Nie umiała zrozumieć Margo, mogłaby spokojnie znaleźć sobie mężczyznę i być szczęśliwa. Jednak ona zajmowała się swoją kawiarnią i robiła wszystko co rozkazuje brat.
Mijały godziny, a z twarzy Margo nawet na chwilę nie schodził uśmiech. Chyba był niewinny, delikatny. Jakby same niebo ludziom własne obliczone ujawniało. Nikt nie umiał się oprzeć jej radości. Brała życie pełną garścią i emanowała tym w każdej chwili. Gdyby tak ktoś przechodził zły lub smutny, nie mógłby pozostać w tym nastroju na długo. Zarażała energią. Wolą życia. Pragnieniem dobra i uśmiechem. Tak, Margo nie dało się przegapić. Była zbyt pocieszna, stała się iskrą, która napędzała innych do wiary. Nao ciągle na nią zerkała, uwielbiała jej podejście do życia. Ta dziewczyna zawsze szukała tej drugiej strony medalu, tej pozytywnej.
Drewniane drzwi skrzypnęły, bo i one już były zmęczone całym dniem pracy. Ciągłe uderzanie w obu kierunkach, dzwoneczek obwieszczający kolejnego klienta, który wymagał obsłużenia.
Nieopisane zadowolenie ujawniło się na twarzy Nao, gdy na progu ujrzała tą wysportowana sylwetkę Ukashu. Wyglądał niepozornie. Łysy chłopak o średniej posturze. Dopiero ze swoim stylem bycia ujawniał, że te ramiona skrywają w sobie więcej siły, niż się postronnym wydawało. Nie był cichy. Te oczy mogłyby krzyczeć wraz ustami, które lekko się rozwarły na widok swej ukochanej. Śmiała się z jego łysiny, czy znów dała się porwać pozytywnym emocjom Margo?
— Witam moje ukochane kelnerki!
Widać było zmęczenie spowodowane pracą na budowie, jednak widok dziewczyn od razu powodował zmianę postawy. Margo od razu wyjęła dla niego kawę i ciastko. Doskonale wiedziała co jej przyjaciel lubi i czego potrzebuje, kiedy po nie przychodził. Mocna kawa i dawka cukru.
— Specjalność dla naszego pracusia!
— Zawsze mnie ciekawi, czy to na mnie czeka godzinami? — Zaczął zajadać się pysznościami. — Czuję się dość honorowo kiedy wyjmujesz to przygotowane i jest ciepłe.
— Wiem po prostu kiedy masz być i szykuje odpowiednio wcześniej.
Z uśmiechem odwróciła się na pięcie. Ukashu tylko zaśmiał się pod nosem. Nie mógł jej odmówić, ponieważ z ciastem robiła niesamowite cuda tak samo jak z humorami innych. Zerknął na Nao, przygotowała zamówienia na dowóz, widać było, że nastrój Margo jej się udziela, była zmęczona ale roześmiana. Ukashu ponownie wrócił wzrokiem na dziewczynę, była taka swobodna w swoich ruchach. Każdy jej gest był opanowany do perfekcji, u niej nie istniały przypadki w działaniu. Również zauważył, że skutecznie odrzucała zaloty jej rówieśników. Była miła, ale umiała powiedzieć 'nie' w taki sposób, że nikt nie poczuł się urażony czy też stał się agresywny.
Oprócz jednego. Był mocno nachalny wobec Margo, jednak ona go zbywała. Widać było, że czerwieni się na wskutek zakłopotanie daną sytuacją.
— Chłopie, odczep się od niej. – Wstał Ukashu i do niego podszedł.
— Ukashu, spokojnie. Sama sobie poradzę.
— Kolega już wyjdzie. – Zignorował jej słowa. — Zamówienie mu nie jest potrzebne.
— Chłopcze sam zdecyduje kiedy wyjść.
Mężczyzna był zdecydowanie starszy, miał zaniedbaną brodę i tłuste włosy. Wyglądał jakby nie witał kąpieli od kilku miesięcy. Ukashu dziwił się, że Margo pozwalała na takich klientów u siebie, ale nie mógł jej przemówić do rozsądku.
— Słoneczko teraz podaj mi kawę.
Ukashu zerknął na Margo, było jej przykro za takie odzywki ale nic nie mówiła, bo nie chciała psuć sobie nastroju. Kolejna dla nich niezrozumiała rzecz – ona zawsze była dla każdego miła.
— Słoneczko świeci za drzwiami – wysyczał Ukashu. — Zapoznasz się z nim!
Chłopak obezwładnił go i spokojnie wyprowadził przed budynek, mimo że ten się wyrywał. Rzucił nim o ziemię. Kilka osób się zatrzymało, część się odsunęła. Każdy jednak był ciekawy co się stanie. Ukashu mógł uchodzić za ochroniarza, więc wszyscy wiedzieli, że delikwent coś nabroił. Za nim stanęła Margo, która bała się co się stanie później.
— Masz zakaz zbliżania się do tego miejsca! — krzyknął. — Jeszcze raz się tu zjawisz a to będzie najmilsze co Cię spotka!
— Niby miejsce przyjazne dla wszystkich... — zaczął delikwent podnosząc się.
— Dla wszystkich, którzy traktują pracowników z szacunkiem!
Margo bała się co się stanie. Jej również nie podobało się zachowanie klienta, jednak musiała to znosić dla dobrego imienia rodziny. Najchętniej już po powitaniu by go wyrzuciła. Dostała ten lokal na próbę, więc nie mogła pozwolić sobie na błędy, jednak wiedziała, że chłopak ma racje. Mogła tylko liczyć na przychylność ojca. Mimo, że nieznajomy ciągle coś krzyczał, mężczyzna wszedł do pomieszczenia i zamknął drzwi. Margo wrócił wystraszona za ladę. Spojrzała na gotową filiżankę.
— Ukashu co z jego kawą?
Jej słowa były tak oplecione przerażeniem, że aż dla niego zabawne. Zaśmiał się pod nosem.
— Wypiję ją – odpowiedział drwiąco. — Żal kawy zrobionej przez ciebie.
Margo położyła przed nim filiżankę. Jednak zdziwił go wzór, który tam był. Obserwował jak pod wpływem piany zaczyna delikatnie się rozpływać, jednak dalej był wyraźny. Próbował też dopasować ten znak do znanych jemu, jednak czuł, że to coś głębszego. Spojrzał na Margo, u niej dalej widniał uśmiech.
— Skąd to logo?
— Nie wiem – wzruszyła ramionami.
— To znak Genialnego Żółwia – wydukał zdziwiony. — Mistrza sztuk walki...
— Wiesz coś o nim? — Dziewczyna podeszła do niego. — Widziałam nagrania i wiem, że trenował Goku. Nie znałam imienia więc niewiele wiem.
— Genialny Żółw nie miał sobie równych, opanował jedną z najtrudniejszych technik, czyli 'Kamehameha'. Zajęło mu to wiele lat, zrobił to jako pierwszy na świecie – wyjaśnił, patrząc na rozpływający się znak. — Ciekawe czy żyje.
— Wiadomo gdzie mieszkał?
— Gdzieś na północ od nas, na samotnej wyspie – wyjaśnił, nagle dostrzegł jej ogromne zainteresowanie. — Margo nie wiadomo czy on żyje, androidy grasowały!
— Jeśli żyję, to dowiem się kogo krew w moich zaczęła płynąć.
Dziewczyna zdjęła fartuszek i wyszła. Mijała ludzi z uśmiechem na twarzy, jednak w jej głowie panował chaos. Cały czas myślała o Genialnym Żółwiu. Spotkanie z nim wiele by mogło jej wyjaśnić na temat Goku. Wiedziała tylko, że był Saiyanem, który przybył aby zniszczyć ziemię. Nagrania brata tylko to wyjawiły, właściwie moment kiedy zjawił się Raditz, który wyjaśnił jego pochodzenie. Dlaczego więc Son Goku nie zniszczył ziemi?
Dotarła do domu pana Adamsa. Wejście do klatki było jak zawsze otwarte. Zresztą w tej okolicy nie było sensu aby ich zamykać, bo był to najbezpieczniejszy rejon na całej ziemi. Poderwała się na wysokość kilkunastu centymetrów i skierowała się na schody i tak samo szybko, jak pokonywała kolejne półpiętra, tak przeleciała jej myśl, że jak to dobrze, że nie musi wspinać się na ostatnie piętro o własnych nogach.
Miejscami spostrzegła wyraźne odpryski starej farby i nawet mogła określić, ile warstw poprzednich malowań przykrywało tynk. Na niektórych ścianach było również widać nagi mur, jakby ktoś usilnie chciał coś wyskrobać scyzorykiem. Korytarz napawał ją obrzydzeniem i zastanawiała się, dlaczego nikt do tej pory nie ruszył zadu, żeby chociaż wymienić przepaloną żarówkę, już o odświeżeniu ścian nie wspominając. Jedyne co musiała przyznać, że było dobrze zrobione, to porządek. Nawet gdyby dotknęła poręczy, nie musiałaby się martwić, że położy dłoń na czymś oślizgłym. Klatka schodowa najwidoczniej codziennie była sprzątana i w powietrzu unosił się nieco sztuczny, ale i tak lepszy od tytoniowego dymu, zapach lasu po deszczu. Prychnęła na myśl o nazwie tego sprayu. Zawsze ją bawił, gdy go widziała na półkach. Jak zamknąć w puszce leśne zmoczone burzą gałązki?
Podleciała do drzwi Pana Adamsa. Widać było, że jest im potrzebna wymiana, ponieważ kawałki drewna były już dawno zdarte. Cicho zapukała, było słychać szmer w pomieszczeniu. Zardzewiałe zawiasy wydały z siebie nieprzyjemne skrzypienie. Pan Adams zaprosił ją z uśmiechem, jednak widać było lekkie zdziwienie na jego twarzy. Dziewczyna od wielu lat go nie odwiedzała, raczej przyjmowała go w swojej kawiarni. Przeszli przez praktycznie pusty korytarz, była tam jedynie zakurzona szafka na buty.
Usiedli przy brązowym, obdrapanym stoliku kawowym. Margo rozejrzała się. Pan Adams raczej unikał mebli. Miał stolik z małym telewizorem, który zagłuszał ciszę, a obok regał. Uginał się pod ciężarem książek, które niedbale ułożone dawały jasny sygnał, że ich właściciel często po nie sięga, a ilość jaką ma nie jest w stanie zostać ułożona dokładnie.
— Panie Adams, czy zna pan Genialnego Żółwia? — przerwała ciszę.
— Moje dziecko, każdy z mojego pokolenia go zna – zaśmiał się delikatnie. — Był wielkim sportowcem, zapisał się na kartach historii. Z tego co pamiętam wiele lat trenował technikę Fali Uderzeniowej, a co ciekawe tylko dwóch z jego uczniów udało się ją opanować, właściwie nie dwóch a trzech, ponieważ jeden z podopiecznych Genialnego Kruka też to opanował.
— A kojarzy pan Goku?
Mężczyzna drapiąc się po głowie powtarzał jego imię. Widać było po Margo, że chciałaby już poznać szczegóły. Musiała jednak czekać, ponieważ mężczyzna znał wiele szczegółów ale odnalezienie ich chwilę trwało.
— Pamiętam go – wyszeptał. — Son Goku, zdobył raz tytuł najsilniejszego mimo że startował więcej razy. Pokonał wtedy też demona jakim był Piccolo Junior. W swoich młodzieńczych latach jego głowa przypominała małpę z włosami. – Zaśmiał się. — Co było dziwne, bo miał ogon. Jednak Margo wyjaśnij mi skąd takie zainteresowanie?
— Wie pan, że Osamu dyskretnie zabiera mnie na trening sztuk walki, więc pomyślałam, że Genialny Żółw pomógł by mi to rozwinąć.
— Pytanie czy on żyje...
Mężczyzna wstał i podszedł do regału. Mimo nieładu szybka znalazł atlas. Położył go przed dziewczyną i długopisem zaznaczył kółko na piątej stronie.
— Jeśli Genialny Żółw faktycznie przeżył atak androidów to tu była jego wyspa.
— Może pan coś powiedzieć więcej o androidach? — zapytała cicho, jakby bała się tego pytania. — Wiem, że dla pana to był ciężki czas.
Mężczyzna spojrzał na nią i zaczął się zastanawiać. Jego wzrok był nieobecny, jakby szukał wspomnień. Wyprostował się, czuł jakby ta odpowiedź zależała od życia Margo i jego samego. Wiedział, że kiedyś nadejdzie ten czas i ktoś go o to zapyta i właściwie liczył, że tym kimś będzie właśnie ona.
— Pamiętam dwóch wojowników, jednak było ich więcej. Każdy stracił życie oprócz Trunksa. — wyszeptał. — Młody mężczyzna z włosami czarnymi jak smoła, postawionymi ku górze, blizną na twarzy, nie miał ręki. Ocalił mnie za pierwszym razem. Uciekłem jak tchórz, a on później zginął.
Mężczyzna westchnął i wiedział, że właśnie odkrywa swoje najskrytsze koszmary. Margo również to czuła, jednak nie mogła pozwolić aby to jej uciekło. Musiała znać szczegóły, może to jej pomoże poznać więcej informacji o krwi Saiyan.
— Widziałem jak Trunks do niego podlatuje, jak opanowuje go złość – mrużył oczy na wspomnienia. — Nagle wpadł w szał i jego włosy się podniosły i zmieniły kolor na złoty. Ta aura... Ta złość...
— Jednak później zniknął, prawda?
— Tak, ale wrócił jeszcze mężniejszy i silniejszy. Tym razem uratował mnie on, jedyne co zostało to uszkodzona noga – wydukał. — Dziecko, gdyby nie on, androidy zawładnęły by tym światem, nie wiem kto go uczył, ale wykonał kawał świetnej roboty.
Margo czuła się zupełnie zagubiona. Patrzyła na mapę z zaznaczonym kółkiem. Tam żył Genialny Żółw, może dalej żyje i odpowie na jej pytania. Jest też opcja, że zginął i coś znajdzie w domku.
— Oby nigdy nie wróciło zło takie jak androidy – wyszeptał pan Adams.
— Przecież Trunks czuwa, jest też motywacją dla wielu.
— Ten chłopak nigdy nie był zwykłym ziemianinem, tak jak i jego mentor. – Wzrok mężczyzny utknął na ścianie. — Kocha ziemię, ale taka moc nie należy do ziemianina. Nigdy nie należała i nie będzie należeć.
— Panie Adams czy mogę wziąć atlas? — zapytała pokazując na książkę. — Chciałabym poznać Genialnego Żółwia.
— Jeśli to cię uszczęśliwi to mapa jest twoja.
— Dziękuję, jutro to ja stawiam herbatę i ciastko!
Dziewczyna się uśmiechnęła serdecznie. Podniosła książkę i oplotła ją, tak jakby to było coś najważniejszego. Mężczyzna obserwował ją z zaciekawieniem.
— Margo, nie będę wnikać po co ci te informację, jednak proszę uważaj na siebie...
— Mierz siły na zamiary – przerwała mu. — Pamiętam!
Mężczyzna tylko się uśmiechnął. Powtarzał jej nie raz te słowa jak była małym dzieckiem. Margo pożegnała się i wyszła. Kiedy tylko drzwi się zamknęły wzbiła się w powietrze i poleciała. Lewitowanie było znacznie łatwiejszym środkiem komunikacji. Nie dość, że czuła się swobodniej, to wszędzie docierała szybciej. Jednak kiedy dotarła do końca schodów wiedziała, że musi wyjść o własnych nogach. Trzymała atlas przy sobie. Jak najszybciej mogła wróciła do kawiarni, musiała pokazać Nao i Ukashu gdzie będzie szukać. Dziewczyna dalej pracowała, a chłopak zajadał się ciastkami. Siedział sam i popijał kawę. Margo podbiegła i usiadła obok niego.
— Nie jedz tyle słodyczy, bo utyjesz! — zaśmiała się i otworzyła atlas, pokazując kółko. — Polecę tutaj w nocy, mogę powiedzieć, że idę do was na noc?
— Jeśli to cię chociaż trochę uspokoi to masz wolną rękę.
— Dziękuje!
Margo zamknęła atlas i wróciła do pracy. Była jeszcze bardziej podekscytowana niż wcześniej. Mimo, że w głowie powtarzała pytania do Genialnego Żółwia, obsługiwała wszystkich z doskonałą precyzją. Nao i Ukashu tylko ją obserwowali.
Mężczyzna siedział przy stoliku i bawił się zapalniczką, kiedy się tu zjawiał był jak ochroniarz. Obserwował czy Nao albo Margo nic złego się nie dzieje. Podobało mu się to jak młodsza zbywała zaloty mężczyzn i o dziwo ani jeden nie był zły, tylko uśmiechał się do niej, prawił komplement i spokojnie odchodził z zamówieniem. Margo była na tyle spokojna, radosna i dyplomatyczna, że jej argumenty pokonywały ich zaloty w sposób kulturalny ale dosadny.
W końcu obie odwiesiły swoje stroje robocze i razem z Ukashu udały się w stronę domów. Margo podskakiwała wesoło, ciągle miała w głowie możliwość poznania prawdy. Oboje wiedzieli, że chciałaby aby było to już teraz. Chłopak się zatrzymał i na nią spojrzał.
— Dobra młoda, leć teraz. – Popędził ją Ukashu. — Zadzwonię do Osamu i powiem, że poszliśmy za zakupy.
Najpierw spojrzała na niego pytająco, jednak dojrzała, że był całkowicie poważny. Podziękowała i odbiegła tak aby nikt inny jej nie widział. Z torby wyjęła atlas i wzbiła się lecąc w odpowiednim kierunku.
Leciała kilka centymetrów nad oceanem aby czuć jego zapach i krople na twarzy. Tak bardzo to lubiła, wręcz kochała uroki ziemi. Co jakiś czas wyskakiwały obok morskie zwierzęta, rozglądała się na boki. Uczepił się jej jeden delfin. Zatrzymała się i patrzyła jak wygłupia się przed nią. Skakał i robił obroty, po chwili zniknął i wychylił się. Pokazywał coś, kręcił się w kółko. Margo obserwowała to i miała wrażenie, że ssak próbuje jej coś powiedzieć. Drapała się po brodzie i próbowała odgadnąć. Po chwili usłyszała płynący statek, a delfin podskoczył i się schował.
— Dzięki malutki.
Zrozumiała przekaz i wzbiła się w powietrze. Ktoś mógłby ją zobaczyć, wzbudziłaby niezłą sensację – w końcu na ziemi tylko Trunks umiał latać. Leciała między chmurami, taka wysokość utrudniała jej widoczność, jednak co jakiś czas wychylała się aby mieć pewność, że kierowała się w dobrym kierunku.
Dojrzała małą, samotną wyspę na której był domek z czerwoną dachówką. Był różowy, na około było kilka palm i trawa, zakończona piaskiem. Spokojne miejsce otoczone oceanem. Margo delikatnie stanęła przed domem. Drzwi i okno były otwarte, jakby było to otwarte zaproszenie. Powoli weszła do środka.
Panowała zupełna, bezwzględna cisza. Był salon z aneksem kuchennym, trzy kanapy otaczające stolik kawowy przykryte były niedbale kocami. Kuchnia była używana i to dość niedawno, unosił się zapach obiadu, co oznaczało, że ktoś tu mieszkał. Podeszła do komody, gdzie były ramki ze zdjęciami. Chwyciła jedną. Było tam kilka osób, a na środku stał Goku. Margo widziała jego serdeczny uśmiech. Miał na sobie ciekawy strój, pomarańczowy bezrękawnik, spodnie tego samego koloru i niebieski pas trzymający to w całość, pod tym miał coś granatowego. Dziewczyna patrzyła w jego czarne oczy i mimo, że było to zdjęcie widziała tylko dobroć.
— Byłoby mi łatwiej gdybyś żył i coś o sobie powiedział – wyszeptała. — Może wtedy posiadanie twojej krwi byłoby łatwiejsze, czy nawet lepsze niż jest teraz.
Odłożyła zdjęcie i zaczęła się rozglądać. Wiedziała, że czułaby się tu dobrze. Miejsce było przytulne, a otoczenie przyjazne. Otworzyła jedną z szaf widziała tam kilka żółwich skorup. Podrapała się po głowie, po co tutaj takie coś? Przeszła do kolejnej. Tam na jednej z półek były ułożone stroje, dokładnie te same które ubrane miał Goku. Jeden z nich wyjęła, był podziurawiony, miał widoczne ślady po walce. Delikatnie go złożyła i odłożyła na miejsce. Odwróciła się i dojrzała jakby za mgłą, przy stoliku trzy osoby, dodatkowo jedna stała w kącie. Miał głowę jak małpa i dziwnie ułożone włosy, widać było jak obserwuje pozostałą, która zajadała się czymś. Kobieta o granatowych włosach, łysy starzec i młody chłopak bez włosów z sześcioma kropkami na czole.
Otrząsnęła się i obraz zniknął. Czuła, że to co się stało było bardzo dziwne. Usłyszała lądowanie jakiegoś środka transportu i po chwili rozmowę dwóch osób. Kobieta i stary mężczyzna, weszli do pomieszczenia i na nią spojrzeli.
— Lunch zaprosiłaś koleżankę?
Odezwał się starzec, którego widziała chwilę temu w tej dziwnej wizji, obok stała ta sama kobieta tylko starsza. Na jej ramieniu siedział granatowy zwierzak o małych, czarnych oczkach, po chwili wbiegła... Świnka. Co dziwne była normalnie ubrana w zielone spodenki, białą podkoszulkę i szelki. Margo zamarła, czuła się złapana za rękę na gorącym uczynku.
— Nikogo nie zapraszałam Mistrzu – odpowiedziała kobieta.
— Jestem Margo. – Dziewczyna pokłoniła się. — Chce rozmawiać z Genialnym Żółwiem, trenerem Son Goku.
Wszyscy zamarli, a ona nie wiedziała co zrobiła. Po prostu przekazała kim jest i po co przybyła. Panowała niezręczna cisza.
— Luch przygotuj z Puarem i Oolongiem jedzenie – odezwał się starzec. — A ty dziecko usiądź, widać, że dużo cię męczy.
Wykonała jego rozkaz i usiadła na jednej z kanap, on dołączył do niej naprzeciwko. Reszta poszła do kuchni, jednak ciągle na nich zerkali. Panowała cisza, było słychać jedynie odgłosy gotowania. Wszystkie pytania które Margo wymyślała, jakby odleciały. Miała pustkę w głowię.
— Od ciebie również emanuje taka sama radość jak od niego – wyszeptał Genialny Żółw. — On także był bezpośredni i dla bliskich zrobiłby wszystko.
— Skąd wiesz, że taka jestem? — Jej głos był zachrypnięty i niepewny. — Nie znasz mnie...
— Wiele jest w oczach drogie dziecko, w gestach i w aurze.
Mimo, że miał okulary przeciwsłoneczne Margo wiedziała, że ją bardzo dokładnie obserwuje. Czuła to. Miała dreszcze na ciele. Musiała w końcu o coś zapytać.
— Kim był Son Goku?
— Dzieckiem, który u mnie trenował, później mężnym wojownikiem, pogromcą zła. Na sam koniec, dobrym mężem i ojcem, na swój własny sposób.
Dziewczyna zaczęła nerwowo ocierać ucho. Zawsze tak robiła, kiedy czuła się niezręcznie, jakby to miało jej w czymkolwiek pomóc. Brat zawsze na nią krzyczał kiedy to robiła, a Genialny Żółw tylko zaśmiał się pod nosem, jakby wiedział dlaczego to robi. Jednak ona sama nie wiedziała, miała taki nawyk od dziecka. Właśnie teraz czuła się jak małe dziecko.
— Genialny Żółwiu – wydukała łamiącym głosem. — Powiedz proszę czy Goku przybył aby zniszczyć ziemię?
— Tak, jednak kiedyś uderzył się w głowę i wszystko się zmieniło. – Jego słowa wprowadzały ukojenie dla jej myśli. — Dużo o nim wiesz... Rozumiem, że jego prawdziwe pochodzenie również jest ci znane.
— Był Saiyanem – wyszeptała. — Tak samo jak Vegeta, również Gohan i Trunks byli Saiyanami.
— Lunch, powiedz kiedy Trunks miał się u nas zjawić? — Skierował słowa do kobiety, która stała przy kuchence.
— Genialny Żółwiu on nigdy nie mówi kiedy będzie, myślę, że teraz nie ma co liczyć na wizytę, po tym ataku.
Margo zamarła, jednak udała, że ją to obeszło, ciągle czuła, że Genialny Żółw ją obserwuje. Analizował każdy jej ruch, wszystko co mogło dać mu wskazówkę było ważne. Czuł od dziewczyny niesamowicie znajomą aurę, to samo czuł widząc Goku. Jednak, od niej biło coś więcej.
Nie spodziewał się, że kiedykolwiek spotka osobę, która będzie budziła jeszcze większe pozytywne emocje niż jego podopieczny. Pierwszy raz też umiał zachować się dobrze wobec pięknej dziewczyny. Do Lunch się przyzwyczaił, jednak każda napotkana piękność powodowała u niej złe nawyki, oprócz Margo. Była dorosła a jednak można by śmiało stwierdzić, że była dzieckiem. Genialny Żółw jednak nie umiał spostrzec co ją tak hamowało, obserwował jak drapie się za ucho i myśli co ma powiedzieć.
— Trunks nie dowie się o tej wizycie, bo wierze, że twoje pobudki są słuszne.
— Dziękuję.
— Spodobałabyś się mu. – Nachylił się. — Ładna, mądra i dobra. Bulma byłaby dumna z takiej synowej, a uwierz dziecko, że nie znam jej kilka dni.
Dziewczyna zaczerwieniła się. Kolejny raz ktoś próbował ją złączyć z Trunksem, jednak teraz to był ktoś kto jej zupełnie nie znał. Wstała, pokłoniła się dziękując i wyszła. Stanęła na końcu wyspy i w torbie szukała transportu. Nie miała ani jednej kapsułki. Poczuła jak za nią stanął Genialny Żółw. Nie mogła nic zrobić. Popełniła kolejny błąd, już bała się co się stanie jak dowie się brat.
— Dlaczego po prostu nie odlecisz? — Usłyszała za sobą jego głos. — Jesteś podobna do niego. Niecierpliwa, jednak dokładna. On szedł swoją drogą, ty ciągle ją mijasz.
— Już nie będę się dziwić, że ktoś nazywa cię najlepszym.
Wzbiła się w powietrze i odleciała. Ostatni raz zerknęła jak wszyscy się zebrali wokoło Genialnego Żółwia. Zniknęła w chmurach, nie chciała ryzykować niskiego lotu. On patrzył na oddalającą się postać.
— Trunks będzie miał ciężki orzech do zgryzienia – wyszeptał Mistrz do wszystkich. — Jak już zobaczy Hybrydę dowie się czym jest walka.
— Walka ze ślicznotką – zaśmiał się Oolong.
— To byłoby takie romantyczne – wyszeptała Lunch. — Taka ślicznotka pasowałaby do naszego Trunksa.
— Mistrzu, co o niej myślisz? — Puar podleciał do niego, siadając mu na ramieniu. — Umiesz wyczuć więcej niż my.
— Jest zagubiona, bije od niej to samo co od Son Goku. W końcu nie po to Neptun tu przybył, jest częścią naszego zmarłego Goku. Jednak nie raz da jej to o sobie znać. Ważne, jest to aby Trunks sam do tego doszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro