Prolog
W życiu nigdy nic nie wiadomo. Niektórzy żyją, jak w bajce nie martwiąc się o nic, a niektórzy żyją po prostu po to, aby przetrwać. Tylko, jaki to ma sens, gdy nie ma z tego żadnych korzyści?
Do niedawna wierzyłam, że moje życie może być lepsze, jednak ono okazało się tylko jednym wielkim i długim snem, w którym spałam ponad rok. Ponadto osoba, której tak bardzo nienawidziłam, okazała się moim mężem i kimś zupełnie innym. Kimś lepszym i odważnym oraz mile do mnie nastawionym, mówiącym mi o wszystkim, o co tylko go poprosiłam.
— Niczego nie potrzebujesz, Kochanie? — zapytał z troską, na co ja spojrzałam na niego z uśmiechem.
— Nie, dziękuję — odpowiedziałam miło, na co on uśmiechnął się do mnie. Nie wierzyłam w to co widziałam, tym bardziej że to był Michael. Dziwnie się czuję, gdy mam obraz jego z tylko jednego snu, a nie całego mojego życia. Zupełnie jakbym zapomniała o wszystkim prócz tego snu, który przez całą śpiączkę mi towarzyszył. Był to dziwny sen, ale dał mi do myślenia. Próbowałam sobie co nieco przypomnieć, jednak to przychodziło mi z trudem.
Gdy Michael chciał mnie dotknąć, momentalnie drgnęłam. Nie wiedziała, czemu moje ciało to zrobiło, jednak domyślałam się czemu. Nadal przeżywałam ten koszmar, w który więził mnie przez ten rok. Chciałam, by mnie przytulił, jednak zapewne nie mogłam się na to prosić. Popatrzyłam na niego, mając nadzieję, że zrozumie, o co mi chodzi i zrozumiał.
Po chwili lekko uniósł się z taboretu i usiadł na łóżku, na którym leżałam. Następnie objął mnie dosyć mocno swoimi ramionami. Poczułam jego ciepło, które pomagało mi się uspokoić. Było to inne ciepło niż zazwyczaj. Nie było w tym nic sztucznego ani krzywdzącego. On po prostu przy mnie był.
— Witaj z powrotem, Diano — odrzekł dość znajomy mężczyzna, który zbliżał się do nas dumnym krokiem.
Spojrzałam się na mężczyznę, który na nas patrzył. Moje serce prawie stanęło, gdy w wejściu do pokoju zobaczyłam Gary'ego. Był ubrany w elegancki garnitur, a w rękach trzymał kwiaty oraz małą dziewczynkę, która kurczowo trzymała go za szyję. Zaskoczona nie byłam w stanie nic powiedzieć, a tym bardziej nawet ruszyć się z miejsca. Wtuliłam się w Michaela, mając nadzieję, że sobie pójdzie, jednak tak nie było. On też wydawał się inny. Taki nieswój. Może i ufam tylko pamięci z koszmaru, może to niedobre, ale w nim wydawał mi się potworem, a gdy się obudziłam, nagle jest kimś innym.
— Witaj, Gary — odrzekł nieoczekiwanie Michael, który uśmiechnął się od niego, na co mnie kompletnie zamurowało.
Ten sen nie miał nic do tego co działo się rzeczywistości, chyba że ominęło mnie coś, o czym jeszcze nie wiedziałam. Musiałam sobie, w końcu przypomnieć kim jestem. Musiałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro