•pierwsze spotkanie•
◇────◇────◇────◇────◇
Pierwsza część opublikowana! Have fun and enjoy ziomeczki! ^^
W następnych rozdział akcja będzie skupiała się już na waszych relacjach. Pierwsze spotkanie, jest wstępem do waszych historii i mam nadzieję, że zbytnio nie przynudzałam...
+ Killua na potrzeby scenariuszy ma ok 15/16 lat, przez co Gon automatycznie również jest w tym wieku. Fabuła idzie zgodnie z historią.
UWAGA NA SPOJLERY!
◇────◇────◇────◇────◇
••Killua Zoldyck••
Heavens Arena robiła piorunujące wrażenie, nawet jeśli widziało się ją więcej niż jeden raz. Pięła się na wysokość niemal jednego kilometra, mieszcząc w sobie dwieście pięćdziesiąt jeden pięter. Kiedy ostatni raz w niej walczyłaś, dotarłaś na sto sześćdziesiąte piętro. Całkiem niezły wynik jak na nowicjusza, który dopiero rozpoczął swoją historię z nenem.
Przychodząc na arenę, początkowo nie miałaś zamiaru brać udziału w walkach. Miałaś tylko obejrzeć pojedynki Zushi'ego, o których dowiedziałaś się od byłego mistrza.
W ostatniej wiadomości od Winga otrzymałaś dokładne streszczenie postępów młodszego ucznia oraz informację o chęci chłopca w sprawdzeniu swoich zdolności w akcji. Byłaś dumna z tego jak bardzo rozwinął się przez ten czas.
Ostatni raz widziałaś się z ową dwójką parę lat temu, nim opuściłaś miasto w poszukiwaniu ludzi mogących udoskonalić twoje zdolności. Wiele podróżowałaś, ucząc się nowych rzeczy oraz poznając interesujące jednostki. Miałaś tak wiele do opowiedzenia Wingowi i Zushiemu!
Kiedy odeszłaś, Zushi był jeszcze małym brzdącem, dopiero rozpoczynającym swoją przygodę ze sztukami walki. Był bardzo pojętnym dzieckiem i wróżyłaś mu świetlaną przyszłość.
Miałaś jeszcze trochę czasu, nim chłopiec wraz z mistrzem pojawią się na Arenie, a bezczynność dawała ci się we znaki. Co prawda byłaś opanowaną, rozsądną osobą, lecz te cechy zanikały, gdy w grę wchodziły twoje ukochane pojedynki. Uwielbiałaś dreszczyk emocji przy nich towarzyszący i nigdy nie dałaś rady się przed nimi powstrzymać.
W związku z tym, nie mogłaś odmówić sobie chociaż jednego pojedynku. Bez problemu przeszłaś na pięćdziesiąte piętro, doskonale wiedząc, że Zushi również powinien się na nie dostać.
Jednak zamiast przejść od razu do poczekalni wyczekując następnego pojedynku, udałaś się na trybuny. Nie spieszyło ci się. Przed swoją zabawą wolałaś wpierw przyjrzeć się nowym twarzom, próbujących swoich sił na Arenie.
Udało ci się zdążyć na trzy intrygujące walki. Dwaj chłopcy; jeden ciemno, a drugi jasno włosy, pokonali swoich przeciwników jednym ciosem. Ostatnim pojedynkiem, który przykuł twoją uwagę był oczywiście ten, w którym brał udział i wygrał Zushi.
Z zadowolonym uśmiechem wymknęłaś się z ringu, wskakując prosto pomiędzy otwarte drzwi windy. Stwierdziłaś, że poczekasz na młodszego ucznia już w lobby. Usiadłaś w samym rogu pomieszczenie, nie chcąc przykuwać zbędnej uwagi. Zmrużyłaś na moment powieki, próbując skoncentrować swój nen na tyle, aby wyczuć aurę Zushi'ego oraz dwóch nieznanych ci osób, które mu towarzyszyły. Miałaś nadzieję, że byli to nastolatkowie z wcześniej. Wydawali ci się intrygujący.
— Zgubiłaś się, koleżanko?
Otworzyłaś oczy, natrafiając na stojącego przed tobą ogromnego mężczyznę. Wyglądał na jednego z tych, którzy myślą, że jak przypakują, to są niepokonani. Zakładałaś, że dostał się na to piętro zwykłym fartem.
Wyszczerzył obrzydliwie żółte zęby w uśmiechu, co skwitowałaś wywróceniem oczami. Nie dasz się sprowokować. Facet po prostu szukał zaczepki, zakładając zapewne, że będziesz łatwym kąskiem, zabijającym czas przed walką. Ludzi tego typu powinno się ignorować. Niezbyt mu się ten pomysł spodobał.
Zmarszczył twarz w gniewnym grymasie.
— Hej, nie ignoruj mnie! Mówię do ciebie!
— A ja nie. Pogadaj z kimś, kogo będzie to obchodzić — odparłaś, ponownie zamykając oczy. — Przeszkadzasz mi.
— Ty mała..!
Wzięta z zaskoczenia, nie zdążyłaś zareagować. Zamrugałaś skołowana. Ogromne łapsko chwyciło cię za przegub dłoni, podnosząc do góry tak, że nie dotykałaś stopami ziemi. Poczekałaś chwilę na jakiś znak z jego strony, lecz ten nie nadszedł. Gapił się na ciebie z wyczekiwaniem, jakby wypatrywał jakichś oznak strachu lub skruchy.
Uniosłaś kącik ust, nieco wrednie się uśmiechając.
— Zrobisz coś w końcu, czy będę tylko tak dyndać? — Chciałaś jeszcze trochę się z nim podroczyć, aczkolwiek nieprzyjemne mrowienie w ramieniu dało ci znak, aby uwolnić się spod kontroli mężczyzny. Nie chciałaś sobie nic uszkodzić.
Nim jednak dane było ci użycie siły, opryszek padł bez przytomności na ziemię. Wylądowałaś chwiejnie na nogach, omal się nie wywracając. Nad bezwładnym ciałem stał białowłosy młodzieniec. Swoimi wielkimi, niewinnymi niebieskimi tęczówkami rozejrzał się po pokoju, upewniając się, czy aby ktoś nie próbuje wszcząć kolejnej bójki. Pamiętałaś go. To ten sam chłopak, który pokonał swojego przeciwnika jednym uderzeniem. Z góry założyłaś, że użył tego samego ruchu na twoim oprawcy. Byłaś mu wdzięczna za pomoc, lecz z drugiej strony, czułaś jak twoja duma została nadszarpnięta. Nie potrzebujesz być ratowana z opresji!
— Jesteś cała? — Zapytał, kładąc ręce na swoim karku, mocno go pocierając.
— Poradziłabym sobie sama. — Wymamrotałaś, poprawiwszy zmięty rękawek koszulki. Skrzywiłaś się nieznacznie, bo zabrzmiałaś ostrzej niż chciałaś.
Jasnowłosy zamrugał gwałtownie oczami.
— Ha?! Nie zgrywaj twardej, dobrze widziałem jak ten ogr podniósł cię jak szmacianą lalkę!
— Miałam wszystko pod kontrolą. — Dodałaś już spokojniej.
— Jakoś nie było tego widać...
— Mimo wszystko i tak dziękuje za pomoc. Jestem [__] — Wystawiłaś przed siebie dłoń, szczerze się uśmiechając, widząc pojawiający się na policzkach wyższego od ciebie szkarłat.
Chłopak uroczo się czerwienił, kiedy był zdenerwowany.
— Killua. — Burknął pod nosem, odwracając głowę w przeciwną stronę, skupiając się na biegnącej w waszą stronę dwójce dzieciaków.
Nie mogłaś powstrzymać cichego pisku, kiedy dwaj chłopcy, którzy zostali z tyłu, weszli do pomieszczenia. Puściłaś się pędem w stronę niższego z nich, kompletnie zapominając o niebieskookim, który zawstydzony, sam do końca nie wiedząc dlaczego, stanął obok Gona, przyglądając się scenie, jaka rozgrywała się przed ich oczami. Przytuliłaś bruneta z całej siły, nie dając mu nawet szansy na przywitanie.
— Zushi! Stęskniłam się za tobą! Nawet nie wiesz ile mam ci do opowiedzenia. Spotkało mnie tyle niesamowitych rzeczy!
••Kurapika Kurta••
Przeciągnęłaś się z głośnym westchnieniem, rozciągając obolałe i zastałe mięśnie, które od dłuższego czasu nie doznały zbyt wiele ruchu. Od kilku godzin znajdowałaś się w podziemnym tunelu. Dotarłaś tutaj jako jedna z pierwszych, nie spodziewając się, że tak długo zajmie pojawienie się wszystkich zakwalifikowanych do egzaminu na łowcę.
Mogłam się tak nie spieszyć, pomyślałaś, wstając z zamiarem rozprostowania kości.
Siedzenie bez przerwy na przyspawanej do ściany rurze nie było dobrym pomysłem; bezczynność dawała ci się we znaki. Rozejrzałaś się dookoła, po zebranych do tej pory kandydatach. Mało kto zwrócił twoją uwagę. Postanowiłaś wejść w tłum, rozglądając się za czymś, lub kimś ciekawym. Pare osób kojarzyłaś z poprzednich egzaminów. Starszy mężczyzna o imieniu Bodoro skinął ci głową w geście powitania, kiedy tylko cię rozpoznał. Zrobiło ci się miło na sercu. Poznaliście się w zeszłym roku, gdy razem znaleźliście się w potrzasku podczas ostatniego etapu. Utknęliście w jednej z pułapek na kilka godzin; spożytkowaliście je na długiej, edukującej rozmowie. Staruszek prawił morały jak zawodowiec, a część z jego rad zastosowałaś w życiu.
Zmarszczyłaś brwi, gdy za plecami siwowłosego, mignęła ci niska, gruba postać, w niebieskim wdzianku.
— Temu to nigdy się nie znudzi — wymamrotałaś, zmieniając kierunek swojej trasy. Byłaś ciekawa kogóż takiego tym razem Tonpa wybrał sobie na ofiary.
Mężczyzna jak zwykle z szerokim uśmiechem opowiadał o egzaminie i jego uczestnikach trzem nieznanym ci personom. Jak udało ci się podsłuchać, najniższy z nich nazywał się Gon. Z wesołymi iskierkami pochłaniał wszystkie słowa starszego, który wskazywał po kolei na różnych egzaminowanych. Bardziej powściągliwa dwójka siedziała cicho i tylko zerkała na siebie raz po raz. Najwidoczniej domyślali się, że coś jest nie tak z nazbyt przyjaznym mężczyzną. Zawiesiłaś na dłuższą chwilę wzrok na niższym z nich. Blondyn miał na sobie charakterystyczną, niebieską tunikę w czerwone wzory. Miałaś wrażenie, że skądś ją znałaś. Albo widziałaś. Może w jakiejś książce?
Po plecach przeszedł ci dreszcz, kiedy do twoich uszu dotarł przeraźliwy wrzask. Nie wiedziałaś co się dzieje, dopóki pomiędzy uczestnikami nie mignęła ci czerwona czupryna.
— Jak osobliwe... wygląda na to, że jego ramiona zamieniły się w płatki kwiatu! — cwany uśmiech wygiął usta Hisoki ku górze. Założył ramiona na klatce piersiowej, a jego głos przybrał ostrzegawcze barwy. — Kiedy na kogoś wpadasz, powinieneś za to przeprosić.
Wzdrygnęłaś się, czując gęsią skórkę na rękach. Nikt nie budził w tobie takiego niepokoju jak Hisoka Morov. Nieobliczalny i obrzydliwe silny, mógł zgnieść większość tu zebranych jak robaki. Nie chciałaś przekonywać się na własnej skórze do czego mężczyzna jest zdolny.
— Ah! Właśnie, mam dla was coś na znak naszej znajomości. Co wy na to? — przepełniony sztucznością głos Tonpy wyrwał cię z zadumy, sprowadzając twoją uwagę na ziemię. Mężczyzna wyciągnął trzy puszki z sokiem przed siebie.
— Dzięki, byłem strasznie spragniony! — odezwał się wysoki, ubrany w granatowy garnitur i okulary towarzysz Freecsa. Cała trójka przyjęła przedmioty, co spotkało się z twoim rozczarowanym pomrukiem. Wydawali się bardziej rozsądni. A przynajmniej blondwłosy nastolatek, który do tej pory nie spoufalał się z szatynem. Od początku zwrócił twoją uwagę. Nie mogłaś znaleść przyczyny tego zjawiska, lecz twoje oczy cały czas uciekały w jego stronę.
— Dziękuje, Tonpa-san! — dodał Gon.
— Tonpa i w tym roku nie odpuszcza — ktoś skomentował w tłumie. — Gra dobrego gościa, kiedy tak naprawdę jest najgorszy z nas wszystkich.
Wywróciłaś oczami na te słowa. Śwerzaki otworzyły puszki i pociągnęły solidnego łyka napoju. Zdecydowanym krokiem przemierzyłaś dzielący was odcinek, stając za plecami Tonpy.
— Na waszym miejscu bym tego nie piła. Soczek nie jest pierwszej świeżości, prawda, Tonpa? — uśmiechnęłaś się najsztuczniej jak potrafiłaś i przełamując obrzydzenie, poklepałaś mężczyznę po ramieniu. Czułaś jak cały się spina.
Młody Freecs wypluł cały napój i wystawił język z niesmakiem.
— Rzeczywiście, śmiesznie smakuje. Jakby był przeterminowany — podrapał się niezręcznie po głowie.
— Poważnie?! Było blisko! — Leorio przetarł usta rękawkiem.
Szarooki nastolatek jako jedyny nie napił się soku, ostentacyjnie wylewając zawartości puszki na ziemię. Mimowolnie kąciki ust uniosły ci się ku górze.
— N-naprawdę? To dziwne... — zaśmiał się Tonpa, wyklinając cię w myślach. Już czwarty raz pokrzyżowałaś mu plany. Co jak co, ale oszukiwania i podkładania kłód pod nogi innym uczestnikom nie miałaś zamiaru tolerować. Każdy miał równe szanse na zdanie egzaminu. — Bardzo was przepraszam! Nie zauważyłem, że sok się zepsuł!
— Nie ma za co pan przepraszać, zdarza się! Z pana brzuchem wszystko w porządku? Próbowałem wielu roślin i traw w górach. W większości przypadków mogę określić czy coś jest dobre czy nie. — ciemnowłosy chłopiec wyjaśnił wesoło. Byłaś pełna podziwu dla jego wiedzy. Nim zdołałaś się odezwać z chęcią zdemaskowania starego oszusta, ten uciekł, życząc im powodzenia.
— Rozgadany z niego koleś — mruknął najstarszy z nich.
— A wy jesteście wyjątkowo głupi. — oznajmiłaś, podpierając się pod boki. — Nie znacie powiedzenia, aby nie brać rzeczy od nieznajomych?
— Hej, nie pozwalaj sobie!
— Uspokój się, Leorio. Ona ma rację. — milczący do tej pory chłopak, poparł cię, patrząc ci prosto w oczy. Skinęłaś mu w podzięce głową. — Nazywam się Kurapika. Kim jesteś? I skąd wiedziałaś, że sok jest przeterminowany?
— Podejrzliwi dopiero po błędzie, co? Nazywam się [__], miło mi was poznać. — Podałaś dłoń każdemu po kolei. Nie patrząc na ich beztroską naiwność, wydawali się sympatyczni i dobrzy, przez co miałaś ochotę zostać z nimi nieco dłużej.
— A sok?
— Nie był przeterminowany. — oznajmiłaś, obserwując jak mimika Kurapiki tężeje, a brwi marszczą. Przeciągnęłaś dłużącą się ciszę, aby dodać troszkę dramaturgi. — W środku była trucizna. A konkretniej środek przeczyszczający.
••Hisoka Morov••
— Uda mi się, nie uda. Uda mi się, nie uda — Mruknęłaś, upuszczając na ziemię kolejne płatki kwiatu, zerwanego jeszcze gdy obserwowałaś prowizoryczny obóz swojego celu. Twoje usta wygięły się w ogromnym uśmiechu, kiedy chwyciłaś ostatni trzymający się listek. — Uda mi się.
Zachichotałaś cicho, zgniatające łodyżkę rośliny i westchnęłaś z zadowoleniem. Pozostali uczestnicy strasznie się wlekli. Pogratulowałaś sobie znakomitego pomysłu, jakim było wyprzedzenie swojej ofiary i zasadzenie się na nią na otwartej przestrzeni.
Dzięki temu zdołałaś skryć się wśród koron drzew o kilka sekund wcześniej, nim pod twoją kryjówką pojawił się niziutki dzieciak, ubrany w zielony komplecik z wędkę na plecach. Z tego co pamiętałaś, nazywał się Gon, ale nie dałabyś sobie ręki uciąć.
Usiadłaś po turecku, ciekawsko podpierając brodę na zaciśniętej w pięść dłoni. Chłopiec nie spuszczał wzroku z sunącego drogą czerwonowłosego mężczyzny, z dwoma charakterystycznymi malunkami gwiazdy i łzy pod oczami. Hisoka szedł prosto na twój nic nie podejrzewający cel. Przykuł on twoją uwagę już podczas pierwszego etapu, gdy bez wahania rzucił swoimi kartami w egzaminatora i podszywającą się pod niego małpę. Wydawało ci się to zabawne. Zrobiłabyś dokładnie to samo, gdyby cię nie uprzedził. Na szczęście, lub nieszczęście, nie dane było wam spotkać się przez kolejne części testu, aż do teraz.
Przed ostatni etap egzaminu polegać miał na zebraniu sześciu punktów w ciągu tygodnia, co wydawało ci się niemiłosiernie nudne. Każdy z uczestników losował numer innego zawodnika, któremu za zadanie było odebrać plakietkę. Gdy spojrzałaś na liczbę, którą nosiła na sobie twoja zwierzyna, nie byłaś w stanie przypisać jej żadnej twarzy. Miałaś sobie trochę za złe, że nie przyłożyłaś większych starań do poznania współzawodników.
Nie zostało ci nic innego, jak powierzyć wszystko losowi i jeśli dopisze ci szczęście, to dopadniesz swój cel. Jeśli nie, okradniesz trzy inne osoby. A tak się składało, że ostatni napotkany przez ciebie uczestnik posiada dwie plakietki i za moment miałaś go z nich ograbić.
Twoje źrenice rozszerzyły się, gdy pierwszy z mężczyzn uwolnił swoją energię. Adrenalina podskoczyła ci w żyłach, kiedy ruszył z impetem na zaskoczonego szarowłosego człowieka, który wyciągnął swoją katanę, gotowy na atak. Freecs mocniej zacisnął dłonie na trzymanym przedmiocie.
Czekałaś aż do ostatniej chwili. Gdy mężczyźni zaraz mieli zderzyć się w starciu, a czarnowłosy chłopiec zarzucił swoją wędkę, rozproszyłaś swój nen.
W mgnieniu oka znalazłaś się pomiędzy walczącymi, sięgając lewą dłonią do plecaka swojego celu, wyciągając z niego dwie okrągłe przypinki, prawą zrywając plakietkę z numerem czterdzieści cztery z piersi czerwonowłosego.
— Pożyczę na momencik. — zwróciłaś się do Morova, z gracją wykręcając się pod ramieniem mężczyzny.
Nim zniknęłaś, twój wzrok spotkał się z błyszczącymi, złotymi ślepiami Hisoki. Poczułaś ogarniające cię dreszcze, kiedy podekscytowany uśmiech pojawił się na jego twarzy, a z gardła wydobył się przydługawy pomruk. Dopiero będąc tak blisko rudowłosego, odczułaś jego przeraźliwie przytłaczającą aurę, którą w przypływie emocji niekontrolowanie uwolnił. Miałaś wrażenie, że nasiliła się jeszcze bardziej, kiedy nawiązaliście kontakt.
Zmaterializowałaś się za zszokowanym chłopcem, odbierając również i jego numer. Przyjrzałaś się plakietce Gona oraz pozostałej dwójki. Dzięki nim miałaś wymaganą liczbę punktów i zapewne czmychnęłabyś na miejsce zbiórki, gdyby nie czwarta przypinka, którą wygrzebałaś z torby już martwego mężczyzny.
— Oh! Udało się. To mój numer! — zaśmiałaś się głośno, dumna z siebie i swojego znaleziska. W takim wypadku nie potrzebowałaś pozostałych z nich, gdyż wartość tej jednej wynosiła trzy punkty. Zerknęłaś w dół i wystawiłaś dłoń z plakietkami czterdzieści cztery i czterysta pięć w stronę chłopca, ostatnią teleportując w inne miejsce, sama do końca nie wiedząc czemu. — Masz, zasłużyłeś na nie. Hisoka był twoim celem, co? Miałeś dobry pomysł i wykonanie, ale nie przykładasz zbytniej uwagi do otoczenia. Byłam nad tobą przez cały czas. — Wskazałaś na ogromną gałąź nad waszymi głowami.
Gon z odruchu przyjął przedmioty, niezbyt przytomnie podążając za twoim palcem wskazującym. Pocieszny z niego chłopak, pomyślałaś. Mały brunet potrząsnął głową, wbijając w ciebie swoje ogromne, piwne oczy.
— Do zobaczenia na łodzi — rozczochrałaś włosy młodszego i dodałaś, patrząc ostatni raz na stojącego poniżej złotookiego. — Mam nadzieję.
— Poczekaj! Nie chce tych przypinek z litości! — chłopiec zerwał się na równe nogi, skacząc za tobą w busz liści, pośród których zniknęłaś.
Na rękach Hisoki pojawiła się gęsia skórka, kiedy poczuł na sobie twój wzrok. Z zachwytem jęknął, podnosząc z ziemi jedną ze skradzionych mu sprzed nosa plakietek, należąca do pozbawionego głowy mężczyzny. Pokaz twoich umiejętności zafascynował przyszłego łowcę. Zastanawiał się dlaczego wcześniej nie zwrócił na ciebie uwagi. Musiałaś doskonale się kryć oraz maskować swoją energię, co jeszcze bardziej nakręciło mężczyznę. W ogóle nie wyczuł twojej obecności. Teraz, jak i na początku egzaminu.
— Cudowna... — złotooki obrócił podarowany mu przedmiot pomiędzy palcami i zacisnął w pięści. Usta mężczyzny wygięły się w ogromnym uśmiechu. — Z pewnością niedługo się spotkamy.
••Illumi Zoldyck••
Kiedy przekroczyłaś ostatnią Bramę Testu, poczułaś przyjemne łaskotanie, rozchodzące się po całym twoim ciele. Sama myśl o nowej pracy, która rozpocząć miała się za parę chwil, napełniała cię ekscytacją.
Idący dokładnie dwa metry przed tobą czarnowłosy kamerdyner, zerknął na ciebie, poprawiając przy tym oprawki okularów.
Jego nienaganna postawa sprawiała, że sama tego nie rejestrując, wyrównałaś z nim kroku i naśladując go, zadarłaś wysoko brodę.
— Nie uśmiechaj się. Silva-sama tego nie lubi. — basowy głos zganił cię, czym nazbyt się nie przejęłaś. Brwi mężczyzny spotkały się ze sobą, dodając jego twarzy wyrazu niezadowolenia.
— Nie martw się, wujku. Pamiętam wszystko czego mnie nauczyłeś. Wiem, jak powinnam zachować się przed rodziną Zoldycków. — zadeklarowałaś, patrząc prosto na rozciągającą się przed tobą gigantyczną Górę Kukuroo. Była niezwykła. Nie mogłaś oderwać od niej wzroku.
— Praca w tym miejscu jest bardziej nieprzewidywalna i niebezpieczna niż zawód samego Łowcy. Za najmniejszy błąd zostaniesz zabita. Czy ty zdajesz sobie z tego sprawę? — ciemne tęczówki błysnęły zza szkieł, kiedy twarz lokaja zwróciła się ku tobie. Oblicze kamerdynera złagodniało, na co uśmiechnęłaś się rozczulona. — Jesteś pewna, [__], że chcesz tutaj pracować? Masz jeszcze szansę zawrócić. Masz przecież licencję.
— Wujku — zatrzymałaś się, stanowczym, acz delikatnym tonem zwracając na siebie uwagę Gotoha. — Dam radę. Znam zasady jakie tu panują i wiem, że sobie poradzę.
Czterooki nie wydawał się przekonany, lecz do końca drogi nie wypowiedział ani słowa więcej. Doskonale znałaś mężczyznę i byłaś świadoma, że bardzo się o ciebie martwił. Byłaś jego jedyną rodziną, którą skrywał przez bardzo długi czas. Nie mógł jednak trzymać cię pod kluczem na zawsze, prawda? Nasłuchawszy się tylu niesamowitych i interesujących historii z pracy kamerdynera, sama zachciałaś pracować w tejże posiadłości.
Szkolona pod pieczą Gotoha, głównego kamerdynera w rezydencji Zoldycków, potrafiłaś niemalże wszystko co umiał on. Wiedziałaś, że jesteś silna. Skoro zniosłaś morderczy trening wujka, dochodząc do poziomu, gdzie był zadowolony i nie wypominał żadnych błędów, oznaczało to, że byłaś gotowa.
I wprawdzie przygotowywałaś się na spotkanie z rodziną Zoldycków od samego początku; wyobrażałaś sobie je na miliony różnych sposobów, aczkolwiek nie byłaś gotowa na tak brutalne zderzenie z rzeczywistością. Wszystko co o nich wiedziałaś, wyparowało w ułamku sekundy. Aura i siła, jaka biła od każdego z członków tejże rodziny, przytłaczała cię.
Do tego chłodne i czarne jak smoła oczy najstarszego z rodzeństwa przeszywały cię na wylot, co chwilę powodując dreszcze, przechodzące wzdłuż kręgosłupa. Czułaś to spojrzenie od momentu, gdy twoja stopa przekroczyła próg pokoju i ani na moment cię nie opuściło.
Zoldyckowie byli przerażający, a widząc ich wszystkich z bliska, robili piorunujące wrażenie. Siedzący w samym środku sali, na potężnym, posrebrzanym krześle przypominającym tron, białowłosy zabójca skinął głową, gdy Gotoh skończył cię przedstawiać. Jego tubalny głos rozniósł się echem po pokoju.
— Od dzisiaj będziesz towarzyszyć Killui wszędzie, gdzie zechce pójść. Twoim zadaniem jest nadzorowanie mojego syna i dopilnowanie, aby nic mu się nie stało. — Jego kocie oczy zatrzymały się na tobie. Skłoniłaś nisko głowę, miętoląc za plecami białe, spocone z nerwów rękawiczki.— Pamiętaj, że jesteś tutaj dzięki rekomendacji Gotoha. Inaczej nie przydzieliłbym nowo zatrudnionego lokaja do opieki nad moim synem. Zrozumiałaś?
— Tak jest, Silva-sama. Zrobię wszystko, aby panicz Killua był bezpieczny. — ku twojemu zdziwieniu, twój głos cię nie zawiódł, nie zmieniając się ani o jedną oktawę. Może ci się wydawało, ale usta Kikyo wygięły się w aprobujący uśmiech.
— Illumi, będziesz nadzorował [__] przez trzy pierwsze dni. Później powiesz mi, czy jest warta zatrzymania jej. — Silva machnął dłonią, wstając, z zamiarem opuszczenia sali.
— Tak jest, ojcze.
Twój wzrok spotkał się z wujkiem, który, mijając cię, ścisnął twoją zimną dłoń, dodając ci tym gestem otuchy.
Przełknęłaś nerwowo ślinę, kiedy w pomieszczeniu zostałaś tylko ty i najstarszy z synów. Czarnowłosy nie ruszył się ani o milimetr, a jego blada skóra odznaczała się wyraźnie na tle ciemnych i ponurych barw sali. Wyglądał jak najprawdziwsza woskowa figura.
Nie miałaś pojęcia co siedziało w głowie mężczyzny, przez co czułaś się niekomfortowo. Nie wiedziałaś czy mogłaś już odejść, czy dopiero za zgodą panicza opuścić budynek. Wzdrygnęłaś się, kiedy zabójca w końcu się odezwał.
— Czyli jesteś [__]. Matka była bardzo zaskoczona, dowiadując się, że jesteś krewną Gotoha. — Ton jego głosu nieznacznie się zmienił. Obojętności przybrała nieco żywsze barwy. — Od razu rozkazała przydzielić cię Kilowi. Ma do was słabość.
— Wuj nie chciał, aby ktokolwiek o mnie wiedział, Illumi-sama. I zrobię co w mojej mocy, aby nie zawieść matki panicza. — Skłoniłaś się, instynktownie wyczuwając obecność młodego Zoldycka za swoimi plecami. Podnosząc głowę, upewniłaś się, że nie ma go w twoim polu widzenia. Wzięłaś głębszy oddech nim odwróciłaś się twarzą do mężczyzny. — Wybacz śmiałość paniczu, ale czy mogę już opuścić salę, aby zaznajomić się z posiadłością? Muszę również poznać panicza Killuę.
— Przecież nie potrzebujesz mojej zgody do poruszania się po domu. — Przekrzywił delikatnie głowę, mrugając przy tym kilkukrotnie. — Najlepiej udawaj, że mnie tu nie ma. Ignoruj mnie. Lubię działać w ciszy.
Illumi autentycznie cię dezorientował i peszył. Jego prostolinijność oraz dziwna, pokręcona logika powodowała u ciebie poczucie niestabilności.
Nie wiedziałaś co miał na myśli, mówiąc, aby go ignorować, zważając na to, że to od niego zależeć będzie, czy za trzy dni wciąż będziesz żyła. Dlatego jedynym co ci pozostało, było ukłonienie się i przyjęcie jego rozkazu.
— Rozumiem, Illumi-sama.
••Chrollo Lucilfer••
Kopnęłaś pustą, zgniecioną puszkę po coli, wyklinając napotkanego przed momentem spitego do nieprzytomności bezdomnego. Nim całkowicie odleciał, zdążył wybełkotać tyradę wulgaryzmów skierowaną w twoją stronę oraz rzucić opróżnioną już butelkę po wódce. Przynajmniej cela miał słabego. Z resztą trudno kogoś trafić, jeśli widzi się na raz trzy takie same kształty.
Nie wiedziałaś skąd wytrzasnął on alkohol w miejscu takim jak wysypisko śmieci; zazwyczaj wszystko było opróżnione.
Oczywiście, dało się tutaj znaleść wiele innych rzeczy; zepsutych, niezepsutych czy zdatnych do recyklingu — trzeba tylko wiedzieć gdzie szukać. Parę tygodniu temu nawet wygrzebałaś w jednym z worków kilka, jeszcze żywych sadzonek, które przy odpowiedniej ilości uwagi miały szanse na rozkwitnięcie.
Niestety ziemia w Mieście Meteoru nie należała do typu zdatnego pod uprawę. Ba, w promieniu kilkudziesięciu mil nikt nie znajdzie chociażby chwasta. Niemniej jednak ty się nie poddawałaś. Wzięłaś zielone roślinki ze sobą, z nadzieją na uratowanie ich. Zaniosłaś je do swojej kryjówki, do której chodziłaś gdy na wysypisku zaczynało robić się niebezpiecznie. Było tam całkiem przytulnie, a rozkwitające kwiaty, którym podarowałaś większość znalezionych zapasów wody, jakimś cudem przeżyły i pełnią dumnie rolę ozdobników.
Czasami nachodziły cię myśli, że byłoby miło gdybyś mogła komuś pokazać i pochwalić się swoimi wyhodowanymi kwiatami. A potem przypominałaś sobie o ludziach takich jak spotkany wcześniej pijak, który z pewnością zniszczyłby, bądź ukradł rośliny.
— Głupie wysypisko — burknęłaś, rzucając podniesionym z ziemi kamieniem w jedną z gór śmieci.
Niemal zachłysnęłaś się powietrzem, kiedy na samym jej czubku dostrzegłaś pudełeczko, z rzeczami przeznaczonymi do pielęgnacji ogrodów. Bez wahania pobiegłaś w ich kierunku, w żadnym wypadku nie zwracając uwagi na to, jak stroma i nierówna była powierzchnia wzniesienia. W głowie miałaś tylko swoje kwiaty i to, co zdziała z nimi znalezione cudeńko.
— Jeszcze tylko trochę... — wymamrotałaś, amatorskim okiem oceniając odległość dzieląca cię od szczytu.
Wyciągnęłaś dłoń przed siebie, chwytając się zardzewiałych, metalowych drzwiczek od starej lodówki. Podbiłaś się wyżej na wystającej rurce, dzięki czemu byłaś na tyle wysoko, aby sięgnąć po skrzyneczkę. Musnęłaś opuszkiem pudełko. Skrzywiłaś się z irytacji i stanęłaś na palcach, co okazało się złym pomysłem. Noga omsknęła się na śliskiej powierzchni, a ty runęłaś w dół.
Już wyobrażałaś sobie jak rozpłaszczasz się na suchej i zaśmieconej ziemi, nadziewając się na leżące tam ostre śmieci, kiedy to wpadłaś na coś miękkiego. Otworzyłaś zaciśnięte powieki, czując jak czyjeś dłonie zaciskają się na twojej talii i zgięciu kolan. Wysoki nastolatek, zapewne niewiele od ciebie starszy, o przydługawych kruczoczarnych włosach; pojawił się znikąd ratując cię przed wypadkiem. Nigdy wcześniej go nie widziałaś.
Z uwagą obejrzał cię z każdej strony. Niewątpliwe przejęłabyś się takim przystojnym nastolatkiem bardziej, gdyby nie pewne pudełeczko, które wylądowało w twoich ramionach.
— Jesteś cała?
— Mam cię! — zaśmiałaś się, ignorując słowa czarnowłosego i przycisnęłaś do piersi przedmiot, który spadł razem z tobą.
— Raczej ja mam ciebie. — zaoponował nastolatek, nieco zmieszany twoim zachowaniem. Spodziewał się bardziej przejmującej rekacji.
— Ouu, mówiłam do tego — wskazałaś palcem na narzędzia ogrodnicze, niezręcznie przy tym chichocząc. — Dziękuje za ratunek. Pewnie bym się połamała, gdyby nie ty.
— Cieszę się, że mogłem pomóc...? — zawahał się, czekając aż się przedstawisz. Bąknęłaś szybko swoje imię, na co chłopak skinął głową kilka razy i uśmiechnął się, nieznacznie unosząc kącik ust. — Miło mi cię poznać, [__]. Jestem Chrollo.
Dopiero teraz dotarło do ciebie, że wciąż znajdujesz się w ramionach chłopaka. Poruszyłaś się niespokojnie, dając mu tym samym znak, że chcesz stanąć na ziemię. Od razu zrozumiał aluzję. Odstawił cię delikatnie na dół, ciekawsko zerkając na trzymany przez ciebie przedmiot.
— Co takiego skłoniło cię do wyjścia na samą górę, o mały włosy się przy tym nie zabijając?
Wywróciłaś oczami na drobny przytyk nastolatka i ostrożnie pokazałaś mu pudełko; nie ufałaś mu na tyle, aby oddać go w jego ręce.
— Zestaw ogrodniczy.
— Do czego on służy?
— Przeczytałam kiedyś w jednej gazecie, że te rzeczy pomagają w pielęgnacji kwiatków!
— Ale tutaj nie ma żadnych żywych roślin. — Brwi młodzieńca spotkały się, krzywiąc jego twarz w niezrozumieniu.
— To nie do końca prawda. — rzekłaś tajemniczo. Ciemnowłosy wydawał się przyjazny i z chęcią spędziłabyś z nim trochę więcej czasu, gdyby nie słońce, powoli niknące za horyzontem. Robiło się późno. Odwróciłaś się na pięcie i machnęłaś dłonią, w geście pożegnania. — Może kiedyś poszczęści ci się na tyle, aby je zobaczyć. Do zobaczenia, Chrollo!
— Do następnego, [__]...
◇────◇────◇────◇────◇
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro