•Drugie spotkanie•
Dwa rozdziały pod rząd. Szoken.
Szczerze wam powiem, że Chrollo i Hisoke pisze mi się najprzyjemniej. Chyba mam thing do bad guys.
◇────◇────◇────◇────◇
••Killua Zoldyck••
Duchota panujące w przytulnym saloniku mistrza Winga była nie do zniesienia. Choć twoje leżące w dramatycznej pozie ciało, zajmowało niemal całą długość kanapy i było chłodzone trzema stojącymi wiatrakami oraz wygrzebanym z czeluści twojej szafy wachlarzem, nic nie przynosiło ci ulgi.
Klęczący na dywanie Zushi, wytrwale machający papierowym przedmiotem w górę i w dół, wydawał się coraz mniej przekonany, czy to co robi, w jakikolwiek sposób mu się przyda.
— [__]-san, jesteś pewna, że to ćwiczenie pomoże mi w treningu?
Nie mając siły ściągnąć z twarzy otwartej na przypadkowej stronie mangi i spojrzeć na chłopca, zgięłaś rękę w łokciu, wskazując na niego palcem. Nie byłaś do końca pewna, w którym miejscu on się znajduje, dlatego nie zdziwiło cię to, że w rzeczy samej nie trafiłaś nim w brązowowłosego, a w jeden z wiatraków.
Nie kłopocząc się skorygowaniem błędu, mówiłaś do maszyny.
— Tak, tak, działa cuda. — Powiedziałaś z przekonaniem. — Ćwiczysz mięśnie ramion i takie tam...
Młodszy z was rozpromienił się, ciesząc się z pomocy starszej koleżanki. Zawsze mógł na tobie polegać.
Ale on jest naiwny, pomyślałaś, ledwo hamując się przed zaśmianiem.
Rozkładając się wygodniej, wsłuchałaś się w otaczające was dźwięki. Śpiew skrytych pod dachami jaskółek wdarł się przez otwarte okno, cichy szelest wiatru wprawionego w gwałtowny ruch, skrzypienie drzwi i ledwo słyszalny tupot butów o drewnianą podłogę.
W chwili przekroczenia progu przez dorosłego, wyczułaś obecność Winga oraz jeszcze dwóch znanych ci osób, aczkolwiek nie byłaś w stanie przypisać im twarzy.
Donośne chrząknięcie wyrwało cię z zadumy.
— [__], ile razy mam ci powtarzać żebyś przestała wykorzystywać Zushiego? — Zapytał z pretensją mistrz, skinieniem głowy odprawiając chłopca. — Zrób sobie przerwę. I więcej jej nie słuchaj.
Brązowooki skłonił się nisko, opuszczając pokój w tylko jemu znanym celu. Zarechotałaś rozbawiona, nie mogąc się powstrzymać, czym zwróciłaś na siebie uwagę starszego.
— A ty rusz się, mamy gości. — Czarnowłosy strzepnął twoje nogi z miękkiego materiału, na co jęknęłaś z wyrzutem.
— Ej!
Komiks zsunął ci się z twarzy, tym samym ukazując stojącego w korytarzu Zoldycka oraz jego przyjaciela.
Zamrugałaś kilka razy powiekami, z uwagą studiując coraz to bardziej speszoną twarz nastolatka. Wyszczerzyłaś zęby w radosnym uśmiechu, w kilku krokach znajdując się przed wizytorami.
— Killua! Przyszedłeś! — Wykrzyknęłaś, po uprzednim wyściskania Gona, który swoją drogą z przyjemnością go oddał. Pomyślałaś, że białowłosy może nie czuć się na tyle komfortowo, aby pozwoli się dotknąć, dlatego pozostałaś w niewielkim dystansie. Nie zmieniło to jednak faktu, że niebieskooki speszył się waszą bliskością.
— Cześć... — bąknął, odwracając wzrok na bok i podrapał się po głowie. — Nie wiedziałem, że ty też tutaj będziesz.
— A to nie oczywiste? W końcu Wing jest moim nauczycielem, no i tu mieszkałam zanim opuściłam miasto.
Młody Zoldyck zganił się w myślach. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ciebie tu zastanie, czemu więc palnął taką głupotę?
Freecs pierwszy raz widział do tego stopnia spłoszonego i zawstydzonego przyjaciela. Z fascynacją patrzył raz na ciebie, raz na wyższego, uśmiechając się do bólu szeroko.
Westchnęłaś, nie mogąc dłużej patrzeć na męczącego się chłopaka.
— Nie spinaj się tak, nic ci nie zrobię. — Machnięciem ręki zarzuciłaś włosami i odwróciwszy się z powrotem, zajęłaś miejsce pośród chłodu wiatraków. — Siadajcie i korzystajcie ze spokoju póki jest.
Nastolatkowie od razu dopadli do ciebie, zasiadając po przeciwnych stronach kanapy, z ulgą wypuszczając powietrze z płuc. Dzisiejsza pogoda była nie do zniesienia.
Nie przejmując się zesztywniałym oraz czerwonym jasnowłosym, zmrużyłaś powieki i wystawiłaś nogi na stoliczek do kawy, zażywając przyjemnej bryzy.
Gon korzystając z okazji, że nic nie mogłaś w tamtej chwili zobaczyć, zaczął stroić głupie miny i wymachiwać rękami w dziwnych gestach, strzelając oczami w twoją stronę. Killua skrzywił się, marszcząc brwi nie pojmując idiotyzmu przyjaciela. Dopiero po chwili wyczytał z jego warg o co mu chodzi, przez co, choć wydawało się, że bardziej się nie dało, spłonął jeszcze większym rumieńcem.
Jasnowłosy spanikował, kiedy nagle się poruszyłaś, przeciągając zdrętwiałe ramiona. Na poczekaniu wymyślił jakiś temat, aby zająć twoją uwagę.
— Dokąd poszedł Mistrz Wing?
— Stawiam, że przygotowuje rzeczy do wodnego testu. — Odparłaś powoli, nie kłopocząc się zmianą pozycji.
Zoldyck przekrzywił głowę, pierwszy raz słysząc o takim teście. Jego policzki powoli wracały do swoich wcześniejszych, zimnych kolorów.
— Co to jest wodny test? — Od razu dodał.
— To nic skomplikowanego, dzięki niemu dowiemy się jakie typy nenu posiadacie. — Zaczęłaś, prostując się i zmuszając do wysilenia szare komórki. — Dostaniecie szklankę pełną wody, a waszym zadaniem będzie użycie na niej Renu. Proste.
— Ale w jaki sposób niby dowiemy się o naszym nenie?
— O, właśnie. Dobrze, że pytasz — Strzeliłaś palcem, wskazując na Gona, który z parującą głową skupiał się na jednym punkcie w salonie, chłonąc informacje jak gąbka. Tylko, że dziurawa. — Kiedy aktywujecie swój Ren, coś zacznie się dziać. Powiedzmy, że woda w szklance zmieni smak; wtedy oznacza to, że jest się transmutatorem, a zmiana koloru cieczy oznacza emitera.
— Jesteś którymś z nich? — Zapytał niebieskooki, chcąc dowiedzieć się o tobie czegoś więcej.
— Nie, moim typem jest Iluzjonista. Podczas testu stworzyłam kamyk na dnie kubka.
Killua otworzył usta chcąc zapytać cię o coś jeszcze, lecz w słowo wtrącił mu się mistrz Wing, zaglądający do pokoju z sympatycznym uśmiechem.
— Gon, Killua, możecie już wejść! Zaczynajmy wasz test.
Nim wyższy ze wspomnianej dwójki zdążył wstać, chwyciłaś go za rękaw granatowej koszulki.
— Powodzenia! — Szepnęłaś na tyle głośno, aby tylko on zdołał cię usłyszeć i z zadowoleniem pozwoliłaś mu odejść, dostrzegając różowe koniuszki jego uszu.
••Kurapika Kurta••
Stres i napięcie nagromadzone podczas ostatniego etapu nareszcie spłynęło z twoich ramion.
Wzdrygnęłaś się, odczuwając odrazę do czarnowłosego brata Killui, który pojawił się w twojej głowie na myśl o ostatnich walkach. Jego obsesyjna kontrola doprowadziła do oblania przez młodszego egzaminu w najobrzydliwszy z możliwych sposobów. To było podłe zagranie i gdybyś była mniej rozsądna, zapewne rzuciłabyś się na niego tak, jak rozwścieczony Leorio; powstrzymany jednak przez blondwłosego towarzysza.
Mimo, że przez większość czasu trwania sprawdzianów wolałaś trzymać się sama, zdarzało ci się porozmawiać z poznaną na starcie grupką przyjaciół i było ci szkoda ich kompana.
Pchnęłaś ciężkie, dębowe drzwi do sali, w której mieli zebrać się pozostali łowcy. Kilka par oczu zawiesiło na tobie swój wzrok, zaraz wracając do przerwanych czynności, nie rejestrując nic ciekawszego do roboty.
Nie wiedziałaś jakie miejsce zająć, aby nie kolidować osobom takim jak Hisoka czy znielubiony przez ciebie Illumi. Chcąc uniknąć jakiejkolwiek uwagi z ich strony, spojrzałaś nieco wyżej, z ulgą dostrzegając jasną czuprynę Kurapiki oraz siedzącego ławkę wyżej okularnika.
W trzech skokach znalazłaś się pomiędzy nastolatkami, unosząc kąciki ust w czułym uśmiechu.
— Kurapika! — Zawołałaś, łapiąc uwagę chłopaka. Wydawał się przygnębiony ostatnimi wydarzeniami, czemu wcale się nie dziwiłaś. — Mogę się przysiąść?
Poprawiłaś osuwające się na twarz kosmyki [kolor] włosów za ucho i przestąpiłaś z nogi na nogę.
— Witaj [__], no jasne. — Szare oczy rozchmurzyły się, rozpoznając twoją osobę. Przesunął się w bok razem ze swoją torbą, robiąc ci miejsce.
Z głośnym westchnieniem opadłaś na siedzenie, dziękując wszystkim bogom świata, że to już koniec.
— Nawet nie wiesz jak mi ulżyło, kiedy i wy zdaliście — Wyznałaś cicho, nachylając się bliżej znajomego. — Bałam się, że przez Leorio oblejecie.
— Hej! Ja wszystko słyszę, wredna wiedźmo! — Paradinight poczerwieniał na twarzy, schylając się na waszą wysokość, niemalże robiąc fikołka na dół.
Parsknęłaś śmiechem, podtrzymując chwiejącego się bruneta, a jasnowłosy po chwili przyszedł ci z pomocą, wpychając wyższego z powrotem na swoje miejsce.
— Zbyt się nie przydał, ale chociaż nie wchodził nam aż tak w drogę — Dyskretny uśmiech wygiął jego usta, na co zareagowałaś takim samym gestem. Znowu wyglądał jak ten sam opanowany i uszczypliwy chłopak z początku waszej znajomości.
— Kurapika, ty też?! — Wrzasnął Leorio.
Podparłaś policzek na otwartej ręce, wygodniej rozsiadają się w ławce.
— „Aż tak"? Proszę, powiedz mi co on wymyślił — Zignorowałaś awanturującego się kompana, w pełni skupiając się na siedzącym obok blondynie.
Kurta zamyślił się, kładąc dłoń na brodzie, powoli ją masując.
— Przegrał grę w kamień, papier, nożyce tylko po to żeby zaspokoić swoje zboczone pragnienia.
— Co zrobił? — Niemal zakrztusiłaś się własną śliną, słysząc słowa nastolatka. Z niedowierzeniem łypnęłaś okiem na zdemaskowanego dziewiętnastolatka, który, gdyby tylko mógł, zapadłby się pod ziemię.
— To miało zostać między nami!
— Dobrze, że chociaż Killua szybko załatwił swoje zadanie. — Dodał z dumą.
Fakt o niezdaniu przez Zoldycka znowu uderzył cię prosto w twarz. Wyobraziłaś sobie jak wspaniałe musiał bawić się razem z Gonem i resztą podczas każdego z etapów.
— Żałuje, że nie mogłam zobaczyć was wszystkich po egzaminie. — Zmarkotniałaś, dołując się nieobecnością chłopca.
Kurta zauważając zmianę twojego humoru, położył dłoń na twoim ramieniu.
— Przynajmniej udało nam się znowu spotkać i porozmawiać, [__], z tego cieszę się najbardziej. — Kurapika zmrużył powieki, uśmiechając się błogo, a w twoich oczach był to najsłodszy i najjaśniejszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałaś.
Gdyby twoje serce mogło chodzić, z pewnością w tej chwili wybiegłoby na zewnątrz, jak szalone robiąc kółka wokół budynku.
••Hisoka Morov••
Zdobycie plakietek było znacznie łatwiejsze niż zakładałaś. Niecierpliwi i żądni przemocy mężczyźni okazali się doskonałymi ofiarami twojego planu. Nieostrożni i zawładnięci adrenaliną, zawsze powtarzają te same, głupie błędy. Nie patrzą co się wokół nich dzieje.
Po zebraniu wystarczającej ilość punktów, resztę czasu przeznaczonego na zdobycie ich spędziłaś na ukrywaniu się i przemieszczaniu, szcześliwie nie natrafiając na żadnego innego uczestnika. Fortuna ci sprzyjała i w ten sposób dotrwałaś do końca tygodnia.
Wesoło pogwizdując pod nosem, weszłaś z powrotem na pokład łodzi, od razu zajmując miejsce na ogromnych skrzyniach, leżących pod masztem statku. Mogłaś w końcu odsapnąć, nie martwiąc się przy tym o czyhających na twoje życie rywali.
Szum fal działał na ciebie odprężająco, miałaś wręcz wrażenie, że niewiele brakuje, abyś popadła w pełni zasłużoną drzemkę.
— Nie dość, że przeszkodziłaś mi moją walkę, to ukradłaś również moją plakietkę. Jak to zrobiłaś?
Wzdrygnęłaś się, czując nagle gorący oddech na swoim uchu oraz głęboki, nierówny głos, od którego wręcz biło podekscytowanie. Otworzyłaś oczy, napotykając iskrzące złote tęczówki, intensywnie badające każdy zakamarek twojej twarzy. Gumowy uśmiech przyklejony był do warg rudowłosego, przyprawiając cię tym samym o dreszcze.
Zmrużyłaś powieki, nie mogąc powstrzymać się przed przetaksowaniem współuczestnika z góry na dół krytycznym spojrzeniem. Ułożyłaś się wygodniej, opierając plecy o drewnianą bryłę.
— Dlaczego miałabym ci to powiedzeć? — Odparowałaś, oglądając swoje przydługawe paznokcie. Cmoknęłaś z irytacji, dostrzegając złamaną powierzchnie na szczycie palca serdecznego. Nie przypominałaś sobie chwili, w której do tego doszło.
Hisoka, do tej pory siedzący bokiem do ciebie, podniósł się, stając przed tobą i opierając dłonie po obydwóch stronach twoich nóg, pochylił się. Przyszły łowca wyglądał na niezwykle pobudzonego; dłonie kurczowo zaciśnięte na drewnianej powierzchni aż zbielały pod naciskiem, a powtarzające się nieregularne dreszcze nie umknęły twojej uwadze.
— Bo ładnie proszę? — Mruknął, opuszkiem palca wskazującego unosząc twój podbródek.
Strąciłaś jego rękę, delikatnie, acz stanowczo go od siebie odsuwając. Pokręciłaś głową.
— Nie odkrywam swoich najlepszych kart przed byle kim. Powinieneś o tym wiedzieć, Hisoka. Lepiej ty mi powiedz jakim cudem nie dostrzegłeś mnie przez ten cały czas.
Ułożyłaś łokcie na swoich kolanach, podpierając przy ich pomocy policzek.
— Cóż... na tamten moment nie myślałem zbyt — złotooki zawachał się, rozmyślając nad odpowiednim słowem. — trzeźwo.
— Yhym, widziałam. — Parsknęłaś niekontrolowanie przypominając sobie zdezorientowaną minę mężczyzny, zaraz jednak zakrywając usta dłonią. Hisoka poczuł jak włosy na rękach stają mu dęba, a przez całe ciało przebiegła elektryczność. Twój śmiech był niezwykle pociągający w mniemaniu rudowłosego. — Powiedz mi po co tak naprawdę tutaj przyszedłeś?
Morov ochrząknął, nie chcąc aby głos go w tym momencie zawiódł i wyprostował się, szczerząc od ucha do ucha.
— Jesteś naprawdę interesująca. — Stwierdził.
— Dziękuje... tak myślę.
Malunki łezki oraz gwiazdki na policzkach rudowłosego zmarszczyły się, kiedy jego twarz wykrzywiła się w ekstazie.
— Od naszego ostatniego spotkania nie mogę przestać o tobie myśleć...— Łowca płynnym ruchem pochwycił kosmyk twoich [kolor] włosów, zaciągając się ich zapachem. Zniżył swój głos, przybierając barwę wręcz zwierzęcego pomrukiwania. — Czuję, że moglibyśmy stworzyć wspaniały duet, [Imię]. Twoje zdolności są jednym z najsłodszych owoców jakie miałem szanse posmakować.
— Nie działam z kimś, kogo ledwo znam. I nie potrzebuje sojusznika.
Puściłaś mimo uszu dziwny sposób komplementowania złotookiego. Poczułaś się przez niego nieswojo.
— Oh! Ale ja nie szukam sojusznika! — Jasnowłosy zaśmiał się w duchu, na widok twojej zdezorientowanej twarzy. — Poszukuje przyjaciela. Chcę patrzeć jak dojrzewasz i przewyższasz własne granice. W tej chwili czuję jak bije od ciebie słodycz twojego nenu, z którym kiedyś z pewnością się zmierzę. Gdy, oczywiście, nadejdzie odpowiedni czas.
Ton w jakim powiedział dwa ostatnie zdania przypominał ci coś na wzór wyzwania. Nie spodobało ci się to.
Przyjaciela? On? Wolałabym uniknąć z nim jakiejkolwiek walki najdłużej jak tylko się da.
— Mówił ci już ktoś, że jesteś strasznie dramatyczny?
— W twarz nikt nie zdążył mi tego powiedzieć. — Źrenice przyszłego łowcy zwęziły się, sprawiając wrażenie jeszcze intensywniejszych. Po raz drugi pochylił się na moment, szepcząc ci z uśmiechem na ustach: — Co odważniejszy kończył nafaszerowany moimi kartami. Ale to nieistotne, wolałbym usłyszeć twoją odpowiedź.
Między wami zapadła cisza, przepełniona nieuległymi spojrzeniami i bitwą o dominację. Hisoka cię intrygował. Jego nieodgadniona postać wręcz przyciągała cię do niego jak magnez, któremu w żaden sposób nie mogłaś się oprzeć.
Instynkt podpowiadał ci, że w pozornie niezobowiązującej propozycji rudowłosego, krył się jakiś głębszy motyw, a groźba w niej zawarta skutecznie powstrzymywała cię przed natychmiastowym odmówieniem.
Doprawdy, Hisoka Morov był najosobliwszym człowiekiem jakiego poznałaś.
Zsunęłaś się powoli ze skrzynek, stając prosto przed mężczyzną. Uważnie obserwował każdy, najmniejszy ruch jaki wykonywałaś, a kiedy wyciągnęłaś przed siebie dłoń, uniesione z zaskoczenia brwi szybko wróciły na miejsce, przybierając wcześniejszy, strzelisty kształt.
Złotooki nie kontrolował już swoich emocji. Rozszerzone źrenice niemal całkowicie przykryły jaskrawą barwę tęczówek, a powieki zmrużone do połowy, sprawiały, że zimny pot spłynął ci wzdłuż kręgosłupa.
To była tragiczna decyzja.
— Chyba nie pozostawiłeś mi zbyt dużego wyboru... przyjacielu.
••Illumi Zoldyck••
Stwierdzenie, że ostatnie trzy dni były dla ciebie stresujące, było sromotnym niedopowiedzeniem; ten czas mogłaś nazwać walką o życie, czym, w rzeczy samej, nie mijałaś się z prawdą.
W trakcie dnia nieustannie odczuwałaś zapierającą dech w piersiach aurę długowłosego zabójcy, która, nieironicznie, była ukryta. Nie wiedziałaś czy twoje wyczulenie było spowodowane presją Zoldycków lub twoją własną wyobraźnią, lecz nie zmieniało to faktu, iż przez ostatnie pare nocy nie pozwalało ci to zmrużyć oka.
Złe samopoczucie nie wpłynęło jednak na twoje zadanie. Zbliżenie się do młodego panicza, okazało się łatwiejsze i o wiele przyjemniejsze niż zakładałaś. Killua to zadziwiająco beztroskie, energiczne dziecko, nie to co środowisko w jakim się wychował. Jego rodzeństwo do pogodnych nie należało.
Bardzo szybko cię polubił. Nie ważne czy spowodowane było to tym, że łączyły cię więzy krwi z cenionym przez chłopca Gotoh, czy odstającym od pozostałych lokai przyjacielskim zachowaniu i wyluzowanym byciu — obie opcje koniec końców działały na twoją korzyść.
Białowłosy chwalił się swoim jojo i trikami jakich się na nim nauczył, a ty pokazałaś mu sztuczkę z monetami, którą w dzieciństwie męczył cię wuj. Raz dołączyła do was Canary, którą namówiliście na spróbowanie jazdy na deskorolce chłopca. Miałaś niezły ubaw, do czasu aż poobijana ciemnowłosa z pomocą Zoldycka nie wepchnęła cię na drewniany przedmiot.
— [__]? — Zniekształcony przez trzymanego w buzi lizaka głos Killui przerwał panującą wokół przyjemną ciszę.
— Tak, Paniczu?
Jego intensywne tęczówki błysnęły ci nieznanym do tej pory wyrazem. Wydawały się smutne, i w tej samej chwili pełne nadziei.
— Zostaniesz ze mną, prawda? — Jasnowłosy dobrze zdawał sobie sprawę ze sposobu selekcji służby i z tego, że dzisiaj mijał okres próbny. Nie chciał się z tobą rozstawać, gdyż byłaś jedyną osobą, która nie obchodziła się z nim jak z jajkiem ani nie wymagała od niego rzeczy, których nie chciał czynić. Chcąc ukryć swoje emocje, naburmuszył się, krzyżując z przodu ramiona. — I nie mów do mnie paniczu, nie lubię jak tak mnie nazywasz. Mam na imię Killua, a nie jakiś tam durny panicz!
Zakryłaś dłonią usta, nie pozwalając rozbawieniu wymknąć się spomiędzy twoich warg i skłoniłaś się nisko.
— Jak sobie panicz życzy.
— [__]!
— Nie martw się, zostanę przyjęta i jeszcze dzisiaj się zobaczymy. Obiecuję.
Rozmarzony uśmiech zabłądził na twojej twarzy, wspominając sytuację sprzed dwóch godzin. Jeśli przeżyjesz, przystaniesz na żądanie chłopca, aczkolwiek na razie, bezpieczniejszym wyjściem było unikanie zbytniego spoufalania się z podopiecznym; nie chciałaś narażać się starszemu bratu.
— To normalne uśmiechać się przed usłyszeniem wyroku w sprawie swojej śmierci?
Nie widząc Illumiego od trzech dni, ale doświadczając jego ciągłej obecności, czułaś się dziwnie, móc w końcu na niego patrzeć.
— Z góry zakłada panicz, że nie zostanę przyjęta? — Wymsknęło ci się, lecz nie dałaś po sobie poznać, że był to czyn niezamierzony.
— Tego nie powiedziałem. — Odpowiedział, nie odzywając się do twojej osoby przez resztę waszej drogi do głównej sali posiadłości.
Illumi nie mógł cię rozgryźć. Nienawidził tego uczucia; niewiedzy i braku kontroli nad twoim umysłem. Za każdym razem reagowałaś inaczej, nie miałaś jednego stałego schematu. Mimo, że doskonale wiedział jak panikujesz w środku, na zewnątrz byłaś niewzruszona. Opanowana i dumnie idąca przed siebie. Wydawałaś się inna, a to sprawiało, że przyciągałaś go do siebie.
A może to wszystko mu się tylko wydawało?
Najstarszy z rodzeństwa potrząsnął głową, wprawiając w ruch długie, smolisto-czarne włosy. Musnęły twój policzek, powodując rozchodzącą się po całym twoim ciele gęsią skórkę. Nie spodziewałaś się takiego nagłego ruchu ze strony mężczyzny. Czyżby twoja odzywka go zdenerwowała?
Nim ciemnooki otworzył wrota, strzelił kostkami w nadgarstku, jakby w dziwnym tiku. Siedzący na potężnym tronie Silva prezentował się równie potężnie i onieśmielająco co ostatnim razem. Może nawet trochę straszniej, kiedy mogłaś mu się przyjrzeć.
Mężczyźni mierzyli się przez moment wzrokiem. Illumi nie mrugnął ani raz, Silva dwa razy. Liczyłaś.
Głową rodziny rozłożyła się wygodniej na siedzeniu, skupiając się całkowicie na tobie.
— Jak brzmi twoje zdanie, synu?
Chwila ciszy i ciężka atmosfera uderzyły w ciebie ze zdwojoną mocą. Minęło może dziesięć sekund, które dłużyły ci się w minuty. Wtedy, młodszy Zoldyck zrobił krok do przodu, zerkając na ciebie kątem oka.
— Kill ją lubi. — Przedstawił zwięźle, przez krótką chwilę wahając się nad czymś. — Ja też ją lubię. — Podkreślił.
Silva zmarszczył swoje gęste brwi, nie rozumiejąc słów syna. Potrzebował szczegółów i jasnej odpowiedzi.
— Nada się?
Czarnowłosy nagle zamachnął się lewą dłonią, rzucając przy jej pomocy jedną ze swoich igieł prosto w twoją głowę. Złapałaś szpilkę milimetry przed swoim okiem.
— Jest ostrożna i czujna, za każdym razem gdy zbliżałem się na odległość sześćdziesięciu metrów, od razu odnajdywała moje kryjówki. Możemy ją przyjąć.
— Rozumiem... [__] — Białowłosy zwrócił się do ciebie, na co skłoniłaś się nisko, nie przerywając kontaktu wzrokowego z szefem. — Illumi uważa, że podołasz swoim obowiązkom, dlatego i ja daje ci szansę. Nie zawiedź naszego zaufania.
— Dziękuje, Silva-sama, paniczu Illumi.
••Chrollo Lucilfer••
Zacisnęłaś mocniej dłoń na rączce motyczki, po raz ostatni uklepując ziemię w doniczce. Zadowolona z efektów końcowych, przetarłaś z czoła niesforne kosmyki wpadających ci do oczu włosów, uważając, aby nie pobrudzić się grudkami gleby.
Byłaś dumna z tego jak zdrowo rosły i wracały do siebie przesuszone rośliny. Miałaś wielką ochotę pochwalić się komuś swoimi małymi dziełami, jednakże tu pojawiał się problem. Nie miałaś komu ich pokazać.
Jedyną osobą przychodzącą ci na myśl był posiadacz szarych tęczówek, któremu poniekąd zawdzięczałaś życie. Twarz czarnowłosego bez przerwy siedziała ci w głowie, co przyprawiało cię o napady irytacji.
Żałowałaś tego, jak szybko uciekłaś przed nastolatkiem ostatnim razem; od spotkania z tajemniczym chłopakiem minęły ponad dwa tygodnie, a tobie ani raz nie udało się go spotkać. Nie żebyś specjalnie go wypatrywała. Skąd.
Opuszczając kryjówkę, z nikłą nadzieją chociaż raz musiałaś zahaczyć o miejsce, w którym się poznaliście.
— Głupi Chrollo — burknęłaś, rzucając dotychczas trzymane narzędzie gdzieś na bok, ciasno obejmując zgięte kolana ramionami.
— Co takiego zrobiłem, że zasłużyłem na takie słowa?
Serce podskoczyło ci do gardła, kiedy znajomy, lekko rozbawiony twoim naburmuszony zachowaniem głos odbił się echem po ciasnym pomieszczeniu. Stojący w progu młodzieniec z majaczącym na ustach uśmiechem wszedł głębiej do środka.
Wciąż kucając w tej samej pozycji podążyłaś wzrokiem za oglądającym twoją kryjówkę czarnowłosym, nie zbyt zdając sobie sprawę, że tak długo wyczekiwane przez ciebie spotkanie nareszcie nadeszło.
Tylko skąd wiedział gdzie mieszkasz?
— Co ty tu robisz? — Było jedynym co mogłaś w tamtej chwili z siebie wydukać.
Lucilfer zatrzymał się, dotykając opuszkiem palca wątłe listki paproci. Wydawały mu się niezwykle piękne, jak na wysuszone gałązki; cóż, była to w końcu pierwsza roślina jaką miał okazuje zobaczyć oraz dotknąć w ciągu całego swojego życia.
— Odwiedzam cię. — Odparł tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie i zerknął na ciebie przez ramię. — Przecież sama mnie szukałaś, prawda?
— Widziałeś mnie?!
Spłonęłaś rumieńcem łącząc wszystkie fakty. Chrollo musiał być świadkiem twoich codziennym wypraw na złomowisko, długich koczowniczych godzin w tym miejscu i zirytowanej paplaniny, która napadała cię za każdym razem.
— Nie byłaś w tym zbyt dyskretna. — Dodał, w końcu odwracając się do ciebie i przystając przy twoim boku. Omiótł wzrokiem bałagan jaki stworzyłaś po przesadzaniu goździków, zawieszając na nich nieco dłużej swoją uwagę.
Wymamrotałaś pare niewyraźnych słów, przestając skupiać się na nastolatku, który w tym momencie z zachwytem podziwiał delikatne kwiaty oraz twoje oddanie grządce. Napawał się widokiem życia.
— Miałaś rację, mówiąc o tych roślinach. Cieszę się, że mój sceptycyzm nie okazał się prawdą. — Szarooki klęknął u twojego boku, niemal stykając się z tobą kolanami, ty jednak zbyt zaaferowana nagłą zmianą tematu, nie zwróciłaś na to uwagi. W jednej chwili się ożywiłaś, nabierając na buzi rumianych kolorów.
— Co to za rodzaj?
Z zaaferowaniem i dokładnością po kolei opowiadałaś o każdym kwiecie, na dłużej zatrzymując się przy twoich ulubionych.
Nie mogłaś tego dostrzec, jednak Chrollo, przyglądający ci się od dłuższej chwili, dostrzegł wokół ciebie jasną, czysto zieloną aurę, wydobywają się z wnętrza ciebie i nasilają się w koniuszkach twoich palców, owiniętych wokół pękniętej doniczki z różowymi goździkami, powoli podnoszącymi swoje łodyżki.
Nieświadomie potrafi używać nenu? Pomyślał. Ta jedna rzecz, utwierdziła go w swoich przekonaniach.
— I wtedy przeczytałam w jednej z...
— [__]. — Wtrącił się Lucilfer, kładąc dłoń na twoim rozluźnionym ramieniu. Zamrugałaś wybita ze swojego świata, skupiając całą uwagę na jasnych tęczówkach chłopaka.
— Tak, Chrollo?
— Mam pewne marzenie — zaczął powoli. Emanował spokojem i wiarą w siebie; rozmarzony uśmiech zamajaczył na jego spierzchniętych wargach, sprawiając, że ty uczyniłaś to samo. Pokiwałaś głową, zachęcająco. Chłopak jeszcze przez kilka sekund milczał, bijąc się w myślach czy zdradzenie ci swoich celów będzie dobrym ruchem. Ostatecznie twoje ciekawskie i iskrzące życiem oczy zmusiły go do wyrzucenia z siebie wszystkiego. — Pragnę stworzyć coś niezwykłego, zwiedzać to, czego dotychczas nie było nam dane, poznawać nowe miejsca położone poza naszym zasięgiem i przede wszystkim opuścić to przeklęte miejsce. Chcę zaznać prawdziwej wolności.
Z zapartym tchem i błyszczącymi oczami słuchałaś słów czarnowłosego, wyobrażając sobie wasze życie po porzuceniu miasta Meteoru. To wszystko wydawało się zbyt piękne, aby było prawdziwe.
— Ale nie chce tego robić sam. — Ciągnął, w głębi siebie czując, że jego przekonania dotarły do ciebie i powoli zasiewają swoje nasiono w twoim sercu. — Chciałbym razem z moimi przyjaciółmi móc odkrywać nowe rzeczy, dlatego, [__]... zechciałabyś zostać częścią mojej przyszłości?
◇────◇────◇────◇────◇
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro