Five. Matczyna miłość
Rok 2020, 9 lutego. Godzina 10:30.
Bohaterka wzięła sztylet i zaczęła go oglądać. Miał on ciemną, srebrną rękojeść z wygrawerowanymi aksamitkami. Ostrze było w nieco jaśniejszym odcieniu. Nagle Ellie została odwrócona o sto osiemdziesiąt stopni i chwycona za szyję. Gdy została podniesiona do góry, dopiero teraz ujrzała trzy czarne róże przypięte do sukni Białej Damy. Jak się domyśliła, symbolizowały one jej córki.
— Zrujnowałaś wszystko! — wrzasnęła Lady Dimitrescu.
— Sprawy potoczyłyby się inaczej... gdybyście mnie łaskawie wysłuchały! — wysapała Ellie, po czym wbiła Sztylet Kwiatów Śmierci w żebra pani zamku.
Alcina wrzasnęła z bólu. Jej oczy zrobiły się krwistoczerwone, a skórę pokryły czarne żyły, przez co wyglądała niczym pęknięta porcelana. Ze złością rzuciła Williams, przez co ta wyleciała przez okno i wylądowała na kamiennym balkonie. Przybyszka zaczęła przyglądać się Alcinie, która złapała się za miejsce, w którym wbity był sztylet. Na jej plecach pojawiły się duże nietoperze skrzydła, a ona sama chwilę potem zniknęła Ellie z pola widzenia. Dziewczyna od razu się podniosła i zaczęła rozglądać. Wtedy przez ścianę po jej lewej stronie przebiła się wielka istota. Była ona całkowicie biała, o posturze smoka z nietoperzowymi skrzydłami, zaś zamiast normalnej głowy miała ogromną paszczę z tyloma kłami, że aż trudno było je zliczyć. Na grzbiecie znajdowała się talia Lady Dimitrescu, której włosy zamieniły się w coś przypominającego korzenie. Tak samo jej ręce, które dołączyły do tej gęstwiny. Ogólnie rzecz biorąc, wyglądała o wiele bardziej przerażająco niż w swej poprzedniej formie. Z kolei Sztylet Kwiatów Śmierci dawno zleciał gdzieś na dół, uzyskując status "zaginionego" po raz kolejny.
— Hahahahahaha! — pani zamku roześmiała się. — Skóra, kości, zjem cię całą! — dodała.
Po tych słowach chwyciła w swe szpony Ellie i poleciała w kierunku innej wieży. Upuściła ją u stóp schodów, a sama wylądowała na ich szczycie. Ellie podniosła się, a następnie chwyciła snajperkę.
— Wow, złość naprawdę piękności szkodzi — powiedziała, po czym strzeliła prosto w głowę przeciwniczki.
— Zginiesz bolesną śmiercią! — wrzasnęła Lady Dimitrescu, odlatując.
— Powiedz mi coś, czego nie wiem — odparła Ellie, wbiegając na górę.
Gdy tylko Alcina pojawiła się na horyzoncie, Williams zaczęła ostrzeliwać jej głowę. Chwilę potem zmutowana pani zamku wylądowała na wieży i zaczęła gonić bohaterkę. Śmiała się przy tym i mówiła:
— Jesteś szczęściarą, Ellie! Dotychczas tylko Matka Miranda widziała mnie w tej formie!
— Taaa, ja to mam szczęście. Szkoda tylko, że nie w totolotka... — wymamrotała Williams, przyśpieszając.
Udało jej się okrążyć smoczycę i zajść ją od tyłu. Wspięła się po jej ogonie, a następnie wzięła swój rozkładany nóż i zaczęła wbijać go w szyję Białej Damy. Alcina, po zorientowaniu się, że jest atakowana, starała się zrzucić napastniczkę ze swojego grzbietu. Kiedy jej się to udało, znów odleciała. Ellie schowała nóż i zaczęła rozglądać się za Lady Dimitrescu. Po tym jak ją zobaczyła, po raz kolejny zaczęła ją ostrzeliwać. Przeładowała karabin, a gdy Lady Dimitrescu wylądowała, Ellie okrążyła ją jeszcze raz i zaatakowała. Proces ten powtórzył się jeszcze dwa razy. Potem Alcina chwyciła Williams i poleciała z nią na inną wieżę, po czym przebiła się przez ścianę i rzuciła dziewczyną na schody. Bohaterka podniosła się, a następnie bez zawahania ruszyła po krętych schodach na górę. Znalazła się w potrzasku. Ze szczytu nie dało się uciec tak, aby się przy tym nie zabić. Dziewczyna wymieniła snajperkę na strzelbę i czekała, aż Biała Dama skończy okrążać wieżę. Kiedy tak się stało, zaczęła strzelać w talię na grzbiecie smoczycy.
— Argh! — warknęła. — Jak śmiesz mówić o ratowaniu swojej rodziny, skoro zabiłaś moją?! — zapytała znienacka.
— ILE RAZY MAM POWTARZAĆ, ŻE DO NICZEGO BY NIE DOSZŁO, GDYBYŚCIE NIE POSTANOWIŁY PRZEROBIĆ MNIE NA CHOLERNE WINO?! — krzyknęła zdenerwowana Ellie.
Bohaterka kontynuowała ostrzał, nie okazując przy tym żadnej litości. Po całej salwie pocisków, z ciała Alciny zaczęła tryskać na wszystkie strony krew. Warknęła z bólu po raz kolejny.
— Niech cię, Williams! — krzyknęła, po czym jedną łapą chwyciła dziewczynę. Podłoga pod nimi rozpadła się i obydwie zaczęły spadać w dół. — Za późno, nigdy więcej nie zobaczysz swojej Diny! Ulegnij rozpaczy!
Lądowanie było wyjątkowo twarde. A przynajmniej dla pani zamku. Ellie wylądowała na jej skrzydle, po tym jak Lady Dimitrescu ją puściła, przez co nie uderzyła o posadzkę. Wstała, otrzepała się z brudu, po czym przeładowała broń i wymierzyła w talię Białej Damy, gotowa do kolejnego ataku.
— Przeklinam cię... — wybrzmiały ostatnie słowa Alciny, tuż przed tym jak zamieniła się w posąg i rozpadła się tak samo jak jej córki.
Ellie zawiesiła strzelbę na lewym ramieniu, a następnie zabrała szczątki Lady Dimitrescu. Obejrzała je. Były nieco większe od tych należących do córek i składały się jedynie ze śnieżnobiałych kryształów. Talia kobiety przyozdobiona była równie białym klejnotem na klatce piersiowej. Na dodatek figura posiadała koronę i skrzydła. Chowając szczątki do plecaka, bohaterka wymamrotała:
— Sama jesteś zgniła.
Williams przeszła przez drzwi, tym samym opuściła zamek. Westchnęła głośno. Zajrzała do niewielkiej chatki po prawej. Znalazła tam apteczkę i notatkę.
"Skończyłem przedmiot, o który mnie poproszono.
Proszę dostarczyć go do domu z czerwonym kominem. Przejdź przez jaskinie do ruin, a potem na dół do wioski."
"Przez jaskinie do ruin i na dół do wioski. Robi się. Ciekawe o jaki przedmiot chodzi" pomyślała Ellie, a następnie wyszła z domku i podeszła do dużych, drewnianych drzwi na prawo od niego. Wzięła pistolet i strzeliła w kłódkę, odblokowując sobie przejście. Przeszła przez ciemny, niezbyt urodziwy, szarobury tunel, po czym zeszła do sadzawki. Pływały w niej trzy niezbyt duże ryby. "Totalnie nie mam pojęcia co to za ryby i czy nie są zarażone jakimś badziewiem, ale jestem głodna... może Duke będzie wiedział, gdzie dam radę je podgrzać" pomyślała dziewczyna. Ellie wyjęła nóż, po czym zapolowała na ryby. Po udanych łowach wytarła nóż o spodnie i schowała go. Wyszła z sadzawki, wspięła się po kamiennych schodach i przeszła przez kolejny korytarz. Gdy dotarła do kolejnych drzwi, usłyszała znajomy głos. Weszła do środka i zastała starszą panią robiącą coś przy podeście na środku pomieszczenia.
— Gdy księżyc wznosi się o północy na czarnych skrzydłach, składamy się w ofierze i wyczekujemy światła na końcu. W życiu i po śmierci, składamy hołd... — modliła się.
— Hej! — zawołała Ellie, podchodząc do staruszki. — Pamiętasz mnie?! Czy mogłabyś łaskawie wyjaśnić co do jasnej cholery dzieje się w tej wiosce?! Albo przynajmniej zdradzić gdzie u licha trzymają Dinę?!
Staruszka roześmiała się.
— Spóźniłaś się! — odparła. — Dziecię zostanie poświęcone. Życie za życie.
— "Dziecię"? JAKIM PRAWEM CHCECIE POŚWIĘCIĆ NIENARODZONE JESZCZE DZIECKO?! — warknęła Williams, chwytając staruchę za łachmany. — CO TO ZA PORĄBANY SPEKTAKL MA NIBY BYĆ?!
— Herby czterech rodów wskażą ci drogę, której szukasz — odpowiedziała kobieta, lekko odchylając głowę do tyłu, wskazując na ścianę, na której znajdowały się wspomniane symbole.
— Przestań nawijać przeklętymi zagadkami — wycedziła przez zęby dziewczyna.
— Zagadka jest tylko wtedy, gdy nie znasz odpowiedzi — stwierdziła starucha.
Znów się zaśmiała. Ellie puściła ją i wymamrotała:
— Zejdź mi z oczu.
Nadal się śmiejąc, staruszka opuściła pomieszczenie. Ellie zaczęła oglądać ścianę z herbami rodu. Znajdowały się one w rogach kwadratowej planszy, każdy był podpisany. W lewym górnym rogu znajdował się już dobrze jej znany - róża, w którą wbite były dwa miecze, z podpisem "DOM DIMITRESCU". W prawym górnym rogu ujrzała słońce z ludzką twarzą, na którego lewą stronę nachodził niepełny księżyc, również z ludzką twarzą. Pod spodem umiejscowiony był podpis "DOM BENEVIENTO". Ellie przypomniała sobie o żyjącej lalce, a konkretniej jej twarzy. Część twarzy marionetki była ciemniejsza i układała się identycznie jak księżyc na herbie. "Ciekawe" uznała w myślach bohaterka. W lewym dolnym rogu zobaczyła syrenę o długich włosach, podpisaną jako "DOM MOREAU". "Syrena jest piękna... ale Moreau już niezbyt. Coś jak "Piękna i Bestia"? Czy na jego terenie żyją jakieś syreny? Nie... to chyba lekka przesada, nawet jak na tę wioskę" zastanawiała się. W prawym dolnym rogu znajdował się ostatni symbol - koński łeb oraz podkowa. A pod tym podpis "DOM HEISENBERG". "Lokalny Magneto kowbojem. Jego herb i kapelusz wszystko na to wskazują. Hm, może też być handlarzem mety" zaśmiała się. Na środku planszy znajdował się rysunek, który zdziwił ją najbardziej. Coś przypominającego kielich na tle czegoś, co było bliźniaczo podobne do parasola. Ale nie byle jakiego, tylko do loga Umbrella Corporation, organizacji, z którą Ellie i jej przyjaciele walczyli wiele lat. "Nawet tutaj dotarli...? A może... tutaj wszystko się zaczęło...? Jasny gwint..." pomyślała. Spojrzała na kamienny podest, przy którym wcześniej majstrowała starucha. Znajdował się na nim obrazek z Matką Mirandą, po którego obydwu stronach stały świece, a przed nim znajdowała się niewielka skrzynka. Williams otworzyła ją wolną ręką. W środku schowany był klucz z symbolem skulonego dziecka umieszczonego w złotym okręgu o dwóch, czarnych skrzydełkach. Williams zerknęła na bramę przed nią. Oznaczona była identycznie. Bohaterka podeszła i otworzyła ją, a następnie weszła po schodach. Znalazła się z powrotem na zewnątrz, a konkretniej na placu, w rogach którego stały ogromne posągi władców siedzących na tronach. Na środku umiejscowione było podwyższenie, które również miało na sobie "parasol". Bohaterka skręciła w lewo i zaczęła schodzić po kolejnych schodach, wokół których znajdowały się filary, z których zwisały ciała w workach. "Zapierający dech w piersiach widok" uznała ironicznie. Po pokonaniu schodów i przejściu przez ruiny użyła Skrzydlatego Klucza, by otworzyć następną bramę. Trafiła na Altar, gdzie czekali na nią Duke oraz Elena.
— Wróciłaś! — Elena zawołała radośnie, a następnie podbiegła i przytuliła Ellie.
— Tak, tak, wróciłam — odpowiedziała Ellie, kiedy Elena ją puszczała. — Nie wiem od czego zacząć... um... hej, Duke! Wiesz, gdzie znajdę miejsce, w którym będę mogła sobie je podgrzać? — pokazała handlarzowi ryby.
— Ależ oczywiście! — odparł Duke. — Upichcę ci przepyszną potrawę rybną!
— Okej... ile będzie mnie to kosztować? — spytała przybyszka.
— Odrobinę cierpliwości — uśmiechnął się.
— Dzięki, przyjacielu — powiedziała, odwzajemniając uśmiech i dając Duke'owi swoje zdobycze.
— Nie ma za co — odpowiedział, odkładając ryby na zaplecze. — Och, cóż za interesujący klucz! — skomentował przedmiot znajdujący się w lewej ręce klientki.
— Ta życząca wszystkim śmierci starucha zostawiła go na pastwę losu w skrzynce w jaskini. Postanowiłam go zabrać — wyjaśniła Ellie.
— Hm... zalecam udanie się do domu z czerwonym kominem. Powinno tam być coś, co mogłoby ci się przydać — poradził Duke. — Następnie, wróć do mnie. Wtedy znów porozmawiamy.
— Miałam taki zamiar — odparła Ellie. — Á propos kluczy... — schowała Skrzydlaty Klucz do kieszeni kurtki i wyjęła Klucz Dimitrescu — przechowałabyś to dla mnie? — zwróciła się do Eleny. — Raczej mi się już nie przyda.
— Jasna sprawa — powiedziała Lupu, a następnie wzięła przedmiot i schowała do plecaka Diny.
— A teraz wisienka na torcie... — Williams wyjęła z plecaka kryształowe szczątki Lady Dimitrescu. — Tadam!
Lupu rozszerzyła oczy z podziwu i zakryła usta dłońmi, zaś Duke powiedział:
— Ach, Lady Dimitrescu! Piękna nawet po śmierci. Ta talia... czysta perfekcja — stwierdził. — Za to cudeńko oferuję dwadzieścia pięć tysięcy lei.
— Stoi. Ile kosztują pociski do snajperki? Muszę się zaopatrzyć... większość zużyłam przy starciu z Białą Damą — odparła Williams, wręczając handlarzowi kryształową talię.
— Tyle samo, co do strzelby, mianowicie tysiąc lei za sztukę.
— Okej... wezmę dwadzieścia pięć naboi.
Duke skinął lekko głową, a po schowaniu szczątek Dimitrescu na zaplecze, dał Williams dwie paczki z amunicją. Schowała je do plecaka, po czym pożegnała się ze swoimi sojusznikami i zeszła po schodach na prawo od powozu handlarza. Przestrzeliła kolejną kłódkę i przeszła przez czerwoną furtkę, trafiając z powrotem na Plac Dziewicy Wojny. Po zerknięciu w prawo od razu rzucił jej się w oczy dom z czerwonym kominem. Niestety, brama umożliwiająca dostanie się na podwórko była zamknięta. Bohaterce nie uśmiechało się marnować czasu na szukanie drogi naokoło, dlatego postanowiła zbadać najbliższe otoczenie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby jej pomóc wspiąć się po murku. Nie musiała długo szukać. Obok bramy, pod płotem stała ławka, a na niej kilka skrzynek, które były ułożone w dwie nieduże wieże. Budowle nie były zbytnio stabilne, jednakże Ellie postanowiła zaryzykować i się wspiąć. Po wejściu na wyższą wieżę, Ellie ostrożnie przeszła na murek, a następnie zeskoczyła na ziemię. "Za ten wspaniały pokaz umiejętności wspinaczkowych otrzymuje pani maksymalną ilość punktów!" zaśmiała się w myślach. Podeszła do drzwi wejściowych. Okazały się być zamknięte. Wtedy dziewczyna zauważyła leżący na ziemi żółty kabel. Postanowiła sprawdzić dokąd prowadzi. Dotarła w ten sposób na tyły domu, gdzie znajdowała się zardzewiała drabina. Po wejściu na górę, ujrzała dziurę w dachu, przez którą weszła do środka chatki. Na stole w jadalni leżały dwie rzeczy, mianowicie dziennik oraz ciemnoczerwona skrzynka. Williams zaczęła czytać treść notatek.
"28 stycznia
Poświęciłem dwie kozy Matce Mirandzie.
1 lutego
Zaoferowałem włóczkę Matce Mirandzie.
Poleciła mi, abym znalazł dla niej lekarstwa i narzędzia z listy, którą mi dała, w przeciągu kilku następnych dni.
Po co, zastanawiam się?
4 lutego
Żadnych wiadomości od Matki Mirandy.
A jednak zwierzęta nie przestają się krzątać.
6 lutego
Powiedziano mi, abym zabrał przedmioty do kościoła w jaskini o świcie.
Po oddaniu ich Matce Mirandzie, usłyszałem coś... dziwnego.
Polecono mi wykonanie czterech pojemników z herbami lordów na pokrywkach oraz dostarczenie ich jak najszybciej po ich ukończeniu.
Ukłoniłem się, po czym opuściłem kościół.
8 lutego
Pojemniki, które wykonałem dla Matki Mirandy zaginęły, nie mogę ich nigdzie znaleźć.
Przysiągłbym, że chowałem je wczoraj do szafy.
Zawiodłem ją..."
"Na co jej te pojemniki? Może na próbki jakichś pasożytów?" zaczęła się zastanawiać. Otworzyła pudełko stojące obok. W środku znajdowała się instrukcja obrazkowa oraz ciut dziwny przedmiot, który można było przyłączyć do klucza z symbolem dziecka. Trzymając się wskazówek z instrukcji, Ellie przymocowała część do Skrzydlatego Klucza. Teraz posiadał kolejną parę skrzydeł, na dodatek jego końcówka miała inny kształt, który pozwalał na otwieranie zamków oznaczonych czteroskrzydłowym symbolem. "Pora wrócić do Duke'a" postanowiła, chowając klucz z powrotem do kieszeni. Przeszukała chatkę w celu zabrania zapasów (udało jej się odnaleźć dziesięć pocisków do strzelby), po czym opuściła domek przekręcając zamek i otwierając drzwi. Podeszła do bramy i przesunęła zawleczkę, dzięki czemu ją otworzyła. Przeszła przez nią, a następnie udała się prosto na Altar.
— O, szybko ci się zeszło — spostrzegła Elena.
— A no — odparła Ellie. — Brama była zamknięta od drugiej strony, ale z racji iż od dzieciństwa mam w sobie coś z małpy, wspięłam się na murek. Szukanie okrężnej drogi byłoby sporym marnotrawstwem czasu.
— Hm... — mruknęła Elena, przypominając sobie rozkład domów w wiosce. — Masz rację. Musiałabyś obejść kilka domostw, jakoś wyminąć traktor, który stoi zepsuty od wielu dni i zagradza drogę, a potem przejść po kilku dachach, ponieważ brama, o której wspomniałaś, to jedyne "normalne" wejście na tamto podwórko — opowiedziała.
— Jezu... niezły tu macie labirynt — powiedziała Ellie.
— Trudno zaprzeczyć — odpowiedziała Elena.
— Voila! — zawołał nagle Duke, pokazując talerz z usmażonymi rybami. — Bon appétit, moja droga — dodał, dając Ellie talerz oraz sztućce.
— Dziękuję... sama wszystkiego nie zjem... ktoś z was jest może głodny? — spytała przybyszka.
— Spasuję — odparł Duke. — Odchudzam się — zaśmiał się, klepiąc się po swoim brzuchu.
— Jeśli to nie problem... nie jadłam niczego od wczorajszego południa — oznajmiła nieśmiało Lupu.
Handlarz od razu wyjął z zaplecza kolejny talerz oraz zestaw sztućców, które następnie dał dziewczynie. Lupu skinęła lekko głową i podziękowała, a Williams przełożyła na jej talerz połowę porcji. Dziewczyny usiadły na skrzyni i zaczęły jeść.
— Jak udała się wyprawa do domu z czerwonym kominem? — handlarz zwrócił się do Williams.
— Um... — przełknęła kawałek ryby. — Znalazłam kolejną część klucza. Teraz ma cztery skrzydła i końcówka wygląda inaczej — powiedziała, a następnie dała Duke'owi klucz do obejrzenia.
— Hm... nie ma wielu bram w tej wiosce, które posiadałyby ten symbol. Ba, jest tylko jedna — wskazał na bramę po swojej prawej. — I prowadzi ona do Domu Beneviento.
— Beneviento? W sensie... tej od żyjącej lalki? — spytała Ellie.
— Nie inaczej. Wypadałoby ci zdradzić co nieco o władcach, zanim wyruszysz na dalsze poszukiwania swej miłości — odpowiedział Duke. — Matka Miranda jest chłodną władczynią tej wioski. Czterej lordowie służą jej. Pierwszego już poznałaś, Lady Dimitrescu. Druga z nich żyje głęboko w dolinie pełnej mgły, lalkarka, Donna Beneviento. Nikt kto uczestniczył w zabawie z nią, nie wrócił z tego ponurego dworu. Trzeci jest Moreau, istota o dziwacznym ciele, która żyje w Zbiorniku niedaleko wiatraków. Mówią, że nie jest jedynym potworem zamieszkującym te wody. Czwartym i najgroźniejszym jest Heisenberg. Pracuje w swojej fabryce na obrzeżach wioski. A nad czym? Cóż, lepiej będzie, jeśli pozostawimy wyobrażenie o tym w spokoju.
— Na co Mirandzie potrzebni lordowie? Kiedy widziałam ją na ich naradzie, sprawiała wrażenie takiej, co świetnie sama sobie daje radę z rządzeniem w wiosce — odparła Ellie.
— Każdy z lordów zawdzięcza Matce Mirandzie swą wyjątkowość. Ona im dała życie wieczne, a oni w zamian mają jej usługiwać — powiedział Duke. — Nie wiadomo jednak skąd pochodzą, a także czemu Miranda wybrała akurat ich.
— Dobra... — Ellie przełknęła kolejny kawałek ryby — a wiesz coś może więcej na temat ceremonii? Dimitrescu wspomniała o niej, kiedy rozmawiała z Mirandą przez telefon. A ta przeklęta starucha mówiła o poświęceniu jeszcze nienarodzonego dziecka Diny. Jak ona to ujęła... a tak, wiem. "Życie za życie".
— Co za barbarzyństwo! — oburzyła się Elena.
— "Barbarzyństwo" to niewystarczające słowo, by to określić. Nie sądziłem, że Matka Miranda posunie się do aż tak karygodnego czynu, a wierzcie mi, żyję w tej wiosce wystarczająco długo — odparł Duke.
— "Wystarczająco długo", czyli ile dokładnie? — spytała Williams.
— Ponad wiek — powiedział krótko. — Przybyłem tu niedługo po zakończeniu się epidemii hiszpanki.
Ellie wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia. "Ponad wiek? A on i Miranda wyglądają lepiej niż większość dziadków z Jackson... to przez jakąś dziwaczną mutację spowodowaną nieznanym mi pasożytem? Albo wirusem?" zaczęła się zastanawiać. Dokończyła jedzenie, a następnie zadała kolejne pytanie:
— Mówiłeś, że żyjesz w tej wiosce od ponad wieku. Jak dobrze znasz Mirandę i jej sztuczki?
— Jest w stanie zrobić wszystko, by osiągnąć swój cel. Nawet poświęcić czyjeś dziecko... — handlarz wzdrygnął się. — To mistrzyni manipulacji. Jak myślisz, czemu tak dobrze wyglądam jak na swój wiek? Niewiele z tego pamiętam. Umieściła coś we mnie. Coś, co znacznie spowolniło mój proces starzenia się — opowiadał. — Dobrowolnie nikt by nie przystał na udział w takich eksperymentach. Zdołała namieszać mi w głowie tak, że się zgodziłem. Dla niektórych życie wieczne zabrzmi jak coś wspaniałego, jednakże by je uzyskać, trzeba zapłacić straszliwą cenę. Ja zapłaciłem, kiedy dałem się jej zmanipulować i zaciągnąć do laboratorium, w którym mnie... zmieniła.
Nastała cisza. Elena ledwo powstrzymywała chęć do rozpłakania się przez opowieść przyjaciela. Ellie spoglądała smutno to na swoje buty, to na Duke'a. Po nieco dłuższej chwili, mężczyzna kontynuował:
— Jak jednak widać, życie wieczne nie jest takie wiecznie jak mówią. Lady Dimitrescu oraz jej córki doprowadziły cię do ostateczności, dlatego spotkał je taki, a nie inny los — stwierdził, oddając Ellie Skrzydlaty Klucz. — Może z pozostałymi lordami sprawy potoczą się inaczej. Kiedy spotkasz Lady Beneviento oraz Panienkę Angie, spróbuj z nimi porozmawiać. Kto wie, może otworzysz im oczy. O ile nie będzie na to za późno.
— Postaram się — zapewniła Ellie, wstając i oddając talerz wraz ze sztućcami. — Będę się zbierać. Wrócę najszybciej jak będę mogła.
— Uważaj na siebie — powiedzieli jednocześnie Elena oraz Duke.
Ellie skinęła lekko głową, a następnie podeszła do bramy z czteroskrzydłowym symbolem. Po przejściu przez nią, zapuściła się w leśny gąszcz na drodze prowadzącej do domu lalkarki.
~🐺~
Tym oto akcentem kończymy dzisiejszy rozdział. O rany.
RIP Lady Alcina Dimitrescu [*]
A teraz wszyscy zbieramy się, aby mocno przytulić Duke'a. *moooooooooooooooooooooooooooooocno przytula naszego ulubionego handlarza*
Ellie wyruszyła w drogę do Domu Beneviento. Jakież okropności jednak tam napotka? Tego dowiemy się w swoim czasie.
Pamiętajcie moi drodzy, Matka Miranda do wora, a wór do jeziora, pozdrawiam Was wszystkich bardzo serdecznie, trzymajcie się ciepło, cześć!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro