Rozdział 5
Rose widziała, jak Lily upada na ziemię. Widziała też, że zaklęcie trafiło w Jamesa.
Chłopak upadł na ziemię i zaczął się wić z bólu. Blue nie mogła się ruszyć. Strach sparaliżował ją od środka w momencie gdy GO zobaczyła. Śmiał się z głupoty jej przyjaciela. Na jego twarzy nie było widać współczucia. Nic na niej nie było.
Nagle przypomniała sobie jak Syriusz jej pomógł. Jak spojrzał na nią tymi swoimi szarymi oczami i kazał jej uciekać. Mógł zginąć, ale podjął to ryzyko by ją ocalić.
Teraz już wiedziała co ma zrobić. Rzuciła się biegiem przed siebie w momencie, gdy Lily wymierzyła różdżkę w Lorda Voldemorta.
><
Ruda zaatakowała go zwykłym zaklęciem rozbrajającym, ale podziałało. Zwrócił się do niej.
- Jak śmiesz mnie atakować ty głupia szlamo - rzekł z pogardą, a stojący niedaleko aż skulili się w sobie. Lily rzuciła okiem na Jamesa. Był wyczerpany, ale oddychał. Nie mogła uwierzyć, że zrobił to dla niej! Pozwolił by zaklęcie trafiło jego, a nie ją. Jednak się zmienił. Był wspaniałym człowiekiem.
- Nie jestem szlamą! - powiedziała stanowczo.
- Jak śmiesz się do mnie odzywać - wycedził nienawistnie. - Crucio ! - Nagle przed nią wyrosła jakaś postać.
- Protego ! - krzyknął nieznajomy. Czarny Pan spojrzał na przeciwnika zdziwiony. Tego się nie spodziewał.
- Longbottom! - warknął jakiś Śmierciożerca. Frank? Obok niego stanęła Alicja z wyciągniętą różdżką. Lily także stanęła obok nich.
- Odejdź stąd - powiedziała. Voldemort zaśmiał się. Zabrzmiało to bardziej jak kaszel.
- Niestety ja nie przyjmuje rozkazów od szlam.
- Nie nazywaj jej tak - usłyszała słaby głos Jamesa. Nawet teraz miał odwagę ją bronić. Czarny Pan nie odezwał się już. Po prostu zaczął miotać w nich zaklęciami. Lily broniła się zaciekle, tak samo jak jej przyjaciele.
Niestety on było lepszy. O wiele lepszy. Z łatwością odbijał ich zaklęcia. W końcu ich pokonał. Evansównę odrzuciło do tyłu. Poczuła ból w prawym biodrze. Coś ciepłego spłynęło po jej nodze. Krwawiła.
- Jesteście żałośni! - zaśmiał się. Lily próbowała się podnieść, ale jej nie wyszło. Przewróciła się tylko na drugi bok.
- Lily - usłyszała szept przy swoim uchu.
- Potter - powiedziała z przerażeniem. - Boję się.
- Będzie dobrze. - Poczuła, że on zakrywa ją własnym ciałem.
- Zabawny jesteś chłopcze. Myślisz, że obronisz ją przede mną? - Evansówna próbowała zepchnąć Jamesa z siebie, ale był zbyt ciężki. Poczuła, że łzy napływają jej do oczu. On nie może umrzeć za nią. - Crucio !
- DRĘTWOTA ! - krzyknął ktoś. ><
Rose stanęła pomiędzy nimi. Poczuła jak siła zaklęcia odpycha ją. Spojrzała przelotnie na Lily i Jamesa. Nie mogła się teraz poddać. Wbiła podeszwy swoich butów w ziemię. Lord Voldemort wzmocnił zaklęcie. Czerwona łuna rozświetlała jego bladą twarz. Wyglądał jak sam diabeł. Do tego uśmiechał się diabolicznie, ukazując wszystkie zęby. Rose zemdliło.
Poczuła znajomy uścisk w żołądku. Zaczęła oddychać głębiej i płynniej.
- Boisz się co? - zapytał drwiąco. - Trzeba było nie mieszać się w sprawy dorosłych.
- Nie boję się ciebie. - Wyglądał na zaskoczonego. - Jest mi ciebie żal.
- Tylko słabi żałują - warknął.
- Nie, Tom. Tylko odważni potrafią żałować i nie wstydzić się tego - Blue usłyszała za sobą łagodny głos dyrektora.
- Dumbledore - splunął Czarny Pan. - Znów będziesz mi wciskał te swoje opowiastki o moralności? Mógłbyś sobie tego oszczędzić.
- Och, Tom - westchnął. Machnął różdżką, zaskakująco szybko. Voldemort przerwał połączenie z Rose i szybko odparł atak.
- Jesteś stary Dumbledore! Nie dasz mi rady w pojedynkę!
- Nie jestem sam - powiedział Albus.
- Tak? - zapytał drwiąco.
- Jesteś zaślepiony Tom. To ty jesteś sam.
- Ze mną są całe wojska, a z tobą banda dzieciaków! - zaśmiał się.
- Oni będą z tobą walczyć nawet po mojej śmierci, a czy twoi śmierciożercy też to zrobią?
- Tak! - krzyknął ktoś z boku. - Ja nigdy nie opuszczę mojego pana!
- Ach, Bellatrix - powiedział Dumbledore uprzejmie. - Słyszałem, że wyszłaś za mąż, za Rudolfusa?
- Co ci do tego - warknęła.
- Obawiam się, że kochasz kogoś innego - rzekł i spojrzał na nią wymownie zza okularów połówek. Nagle Rose ogarnęło przerażenie. Skoro ona tu była...?
- Gdzie on jest?! - wrzasnęła rozpaczliwie. Brunetka spojrzała na nią i wykrzywiła swoje krwistoczerwone usta w uśmiechu.
- Mój kochany kuzyn? Leży na tamtym placu, ale spokojnie nic mu już nie dolega, i nie będzie. - Rose poczuła jak ogarnia ją rozpacz. On ją uratował! Chciała krzyczeć i rwać włosy z głowy, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Nie teraz.
- Zapłacisz za to. Drętwota ! - krzyknęła. Bellatrix szybko przestała się uśmiechać. Poznała, że to już nie będzie takie proste. Odbiła to zaklęcie z trudem. Rose poczuła napływ ciepłego powietrza. Voldemort i Dumbledore również walczyli.
><
Na małym placu w czarodziejskim miasteczku Hogsmeade roiło się od ludzi. Toczyła się tam walka dobra ze złem. Potęgi Lorda Voldemorta z Zakonem Feniksa. Lorda Voldemorta z Albusem Dumbledorem i Bellatrix Leastrange, z Rose Blue. Zaklęcia latały we wszystkie strony, a widzowie pochowali się za budynkami. Większość Śmierciożerców nawet się deportowała, a uczniów uciekła.
Lord Voldemort wyczarował wielkiego węża, ale Dumbledore tylko leniwie ruszył różdżką, a zwierze zniknęło.
Rose Blue machała różdżką tak zawzięcie jakby chciała pociąć kogoś niewidzialnym nożem.
- Defodio ! - krzyknęła dziewczyna, a chodnik rozłupał się na kawałki. Bellatrix szybko uskoczyła, ale odłamek zadrasnął jej policzek. Po jej twarzy popłynęła strużka krwi.
- Depulso ! - wrzasnęła Leastrange. Niebieskowłosa uderzyła w ścianę budynku. Wyglądała jak szmaciana lalka. Opadła na kolana i wypluła krew z ust. Otarła usta rękawem i rozejrzała się dookoła. James, Lily i Alicja leżeli nieprzytomni, a Frank zwijał się z bólu. Trzeba mu pomóc, ale najpierw musi wygrać. Pomścić Syriusza. Poczuła łzy spływające po policzkach. Podniosła się szybko i wymierzyła w Bellatrix.
- Conjunctivitis !
- Confrigo ! - Krzyknęły jednocześnie. Ich zaklęcia starły się w połowie drogi. Blue zacisnęła zęby. Nie mogła odpuścić. Po chwili jej zaklęcie wygrało, a Leastrange upadła na ziemię nic nie widząc.
- Teraz zapłacisz za wszystko! Incancerous ! - Czarne linki oplotły niewidomą. Zaczęła miotać się we wszystkie strony. Warczała, a z ust popłynęła jej ślina. - Czarownice spalało się na stosie. Mam zamiar podtrzymać tradycje. Incen ...! - Nagle ktoś rzucił się na nią i powalił na ziemię.
- Zwariowałaś! Chcesz być taka jak oni?! - krzyknął ktoś znajomy. Rose nie odpowiedziała. Poczuła tylko, że uderzyła głową w coś twardego. Ciepła ciecz spłynęła jej po szyi. Krew. - Rose! Rose! Na Merlina. Co ja zrobiłem. Chole...! - Więcej nic już nie usłyszała. Wokół zapadła ciemność.
><
Czarnowłosy chłopak siedział na krześle ze zwieszoną głową. Chrapał cichutko. Znajdował się w Skrzydle Szpitalnym. Wszystkie łóżka były zajęte, a niektóre nawet dostawione. Leżeli na nich nie tylko uczniowie, ale również dorośli czarodzieje. Większość spała, ale ze dwóch jęczało pod nosem.
James siedział przy łóżku, na którym leżała drobna rudowłosa osóbka. Jej włosy były rozrzucone po całej poduszce. Błyszczały delikatnie w słońcu. Jej twarz była strasznie blada. Tak bardzo, że wyraźnie odznaczały się na niej brązowe piegi.
Chłopak trzymał ją mocno za rękę po mimo tego, że spał.
Nagle dziewczyna otworzyła oczy. Miały niespotykanie zielony odcień. Przez chwilę wciągała gwałtownie powietrze. Jej serce powoli się uspokajało aż w końcu powróciło do normalnego rytmu. Po chwili spojrzała na chłopaka.
Uśmiechnęła się delikatnie i potrząsnęła jego ramieniem.
- Potter? - szepnęła. Czarnowłosy od razu obudził się i gwałtownie nachylił się nad nią.
- Lily? Wszystko dobrze? Jak się czujesz? Wezwać pielęgniarkę?
- Nie, dziękuję. Jak to zrobiłeś?
- Ale co? - Wyglądał na naprawdę zaskoczonego. Miał przekrzywione okulary i poczochrane włosy, no... wyglądał jak zwykle, ale dla Lily jakoś wyjątkowo. Zachichotała.
- Że pani Pomfrey nie zabiła cię za siedzenie przy moim łóżku.
- Wiesz mam swoje sposoby. - Poruszył sugestywnie brwiami. - Niestety myślę, że już zawsze będzie mnie unikać. - Ruda roześmiała się szczerze i radośnie. Niestety ta chwila beztroski nie trwała długo. Przypomniała sobie dlaczego tutaj leży.
- Co z Rose, Alicją, Mary, Syriuszem, Remusem, Peterem, Frankiem i... co z tobą? Co się stało? Czy ktoś zginął? - wyrzuciła z siebie pytania jak z karabinu. Uśmiech Jamesa zgasł. Zamiast niego pojawił się niepokój i troska.
- Wszyscy żyją, a niektórzy nawet leżą na tej sali. Najgorzej jest z Rose. Jeszcze się nie obudziła. Remus, Peter, Mary i Syriusz odnieśli tylko rany powierzchowne. Teraz pomagają przy odbudowie Hogsmeade. Oczywiście Łapa od razu po zakończeniu prac przybiega do Blue. Co do walki to... wygraliśmy, ale nie wiem w jaki sposób, straciłem przytomność, tak jak ty. Słyszałem tylko, że Dumbledore wygrał z Voldemortem i on się deportował razem z Bellatrix. - Zrobił przerwę. Zostało tylko jedno pytanie. - Zginęli Antonio, Amanda i Lisa z Ravenclawu. Do tego Emilia z Huffelpaff'u, była z naszego rocznika. Jako ostatni widziałem ją żywą. - W jego oczach dostrzegła smutek. Mocno ścisnęła jego rękę.
- Ile byłam nieprzytomna?
- Ponad dwa tygodnie. Już jest październik. - Wyglądał na zakłopotanego. - Przepraszam Lily.
- Za co mnie przepraszasz? - spytała kompletnie zszokowana.
- Że nie ochroniłem cię dostatecznie. Czuję się słaby. To ty z nim walczyłaś. To ty mnie broniłaś.
- Nawet nie żartuj! - krzyknęła. Osoby leżące blisko posłały jej karcące spojrzenia. Ściszyła więc głos do szeptu. - Ochroniłeś mnie przed Cruciatusem, przez to sam cierpiałeś. To jest słabość? Jeśli tak to wielu ludzi nie zasługuje nawet na ten tytuł. - W jej oczach zapłonął ogień, a na policzkach pojawił się rumieniec. Wyglądała w tej chwili jak rozwścieczona kotka. Po chwili spojrzała na niego już z łagodnością i czułością. - Jesteś naprawdę niesamowity. Bardzo się zmieniłeś, ale ja byłam zbyt głupia, żeby to dostrzec. - Po jej policzku spłynęła łza. Chłopak otarł ją delikatnie kciukiem.
- Nie jesteś głupia Lily - powiedział stanowczo. - Nawet nie waż się tak mówić.
- Przepraszam James - wyszeptała. Otworzył swoje czekoladowe oczy w wyrazie głębokiego zdumienia.
- Co powiedziałaś?
- Wiem, że pewnie nie masz mi tego za złe, ale powinieneś więc przepr...
- Nie, nie to. - Patrzyła na niego przez chwilę, nie rozumiejąc aż w końcu uśmiechnęła się lekko i wypowiedziała tak długo oczekiwane przez niego słowo.
- James. - Chłopak zamknął oczy i delektował się tym słowem.
- Więcej mi do szczęścia nie trzeba.
- A mi tak. - Naburmuszyła się. Otworzył jedno oko i spojrzał na nią. - Proszę. - Nadal milczał. - James... - Dotarło do niej, że on jej nie rozumie. Zaczęła więc gestykulować. - No... zrób to co robisz od dawna, ale bez skutku... - W końcu uśmiechnął się tak szeroko, że wyglądał jakby miał jakieś problemy.
- Lily Evans, czy umówisz się ze mną?
- No nie wiem Potter. - Wyglądała bardzo poważnie. Jego uśmiech zgasł, a jego miejsce zastąpiła konsternacja. Po chwili Lily nie wytrzymała i zachichotała. - Oczywiście, że tak James. - Chłopak rozluźnił się, a w jego oczach pojawiły się iskierki.
- To będzie niezapomniana noc. - Uśmiechnął się łobuzersko.
- To kiedy? - spytała.
- Pozwól, że cię zaskoczę. - Nie wiedziała jak to robił, ale przy nim zapomniała o całym świecie. Wyparła z pamięci to, że Rose jeszcze się nie obudziła. Nie myślała o tych, którzy zginęli. Teraz myślała tylko o Jamesie i o tym jak bardzo potrzebowała teraz jego bliskości. ><
Dziewczyna zerwała się z łóżka. Oddychała szybko i gwałtownie. Dotknęła swojej głowy. Już nie krwawiła. Rozejrzała się dookoła. Było ciemno, a wszyscy leżący na sali wyglądali jak trupy. Chwilę... na sali?! Była w zamku? Kto ją tu przyniósł? Ile była nieprzytomna? Wygrali? Oczywiście, że wygrali! Inaczej byłaby już martwa.
Nagle usłyszała jakiś hałas. Starała się nie oddychać, by nie wydać chociażby najmniejszego dźwięku. Kroki z każdą chwilą stawały się głośniejsze. Oczywiście ktoś się skradał więc nie było aż tak głośno. Rose wymacała w ciemności swoją różdżkę.
Niespodziewanie ten ktoś zaczął biec. Po chwili znikąd pojawił się Syriusz.
- Rose!
- Przecież ty nie żyjesz - wyszeptała. - Czy ja też...?
- Co? - zapytał zbity z tropu.
- Bellatrix mówiła, że nie żyjesz.
- Okłamała cię. Po prostu się deportowała, a ja musiałem wtedy walczyć z innymi Śmierciożercami. Gdybym tylko przyszedł wcześniej. - Usiadł i ukrył twarz w dłoniach.
- Co się stało? – spytała, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Walczyłyście. Po chwili oślepiłaś ją i skrępowałaś. Chciałaś... - głos mu lekko zadrżał. - Chciałaś spalić ją żywcem. - Rose zakryła sobie usta dłonią. Przypomniała to sobie. Straciła nad sobą panowanie. - Nie mogłem pozwolić, żebyś zabiła. To by cię zniszczyło. Rzuciłem się na ciebie, ale uderzyłaś głową w kamień. Krwawiłaś, a ja... ja nie wiedziałem co robić. Tak bardzo przepraszam.
- Dziękuję ci.
- Za co? - spytał zaskoczony. Tego się nie spodziewał, a przecież odtwarzał tą rozmowę w głowie kilka razy.
- Że nie pozwoliłeś mi jej zabić. - Przysunęła się do niego i oparła swoje czoło o jego. - Jestem ci dozgonnie wdzięczna. - Patrzył na nią z czułością. Powstrzymując się pocałowała go lekko w policzek. Wyglądał na zawiedzionego. - No, a co z resztą? - spytała pogodnie. Syriusz uśmiechnął się delikatnie.
- James idzie na randkę z Lily. - Rose wybałuszyła na niego oczy.
- Otruł ją? - zapytała śmiertelnie poważnie.
- Nie, sama z resztą go o to poprosiła, w pewien sposób.
- Ha! Wygrałam!
- O nie. - Zbladł. - Jeszcze to pamiętasz?
- Jak mogłabym zapomnieć. Muszę oduczyć cię hazardu.
- Co mam zrobić? - spytał szeptem. W wakacje założyli się o to kiedy James i Lily się zejdą. Rose powiedziała, że w pierwszym semestrze, a Syriusz, że w drugim. Black miał duże skłonności do hazardu. Najczęściej zakładał się z Peterem o słodycze.
- Hmmm... Może by tak...
- Nie dręcz mnie - jęknął.
- Już wiem. Przebiegniesz się po korytarzu.
- Ok, to będzie...
- Nago.
- Co? - spojrzał na nią z rozdziawionymi ustami.
- W czasie przerwy. Kiedy tylko sobie tego zażyczę - Uśmiechnęła się tryumfalnie. Syriusz wyglądał jakby połknął eliksir wielosokowy.
- A ja siedziałem przy tobie cały czas i się zamartwiałem. Mogłem cię po prostu udusić poduszką.
- Za to dostaniesz coś innego - rzekła i pocałowała go. Na początku zdziwił się, ale później przyciągnął ją do siebie. Wdychał kwiatowy zapach jej skóry.
Wplotła mu ręce we włosy. Każda dziewczyna oddałaby nerkę, żeby móc to zrobić. To ona była wyjątkowa. To ją całował teraz Syriusz Black. Czuła, jak wnętrzności przekręcają się jej na drugą stronę.
Nagle ktoś chrząknął. Odskoczyli od siebie jak oparzeni. W wejściu stała... profesor McGonagall. Patrzyła na nich wzrokiem ostrym jak brzytwa.
- Szlaban panie Black! Jak pan może zachowywać się... w ten sposób, gdy kilku pańskich kolegów straciło życie!
- Ktoś umarł? - pisnęła Rose. Nie mogła uwierzyć, że to przed nią zataił.
- Nikt z Gryffindor'u, trzy osoby z Ravenclaw'u i jedna z Huffelpaff'u. Oczywiście również nikt ze Slytherin'u - syknął mrużąc oczy.
- Co pan sugeruje, panie Black?! - wrzasnęła McGonagall, tak głośno, że obudziła kilka osób.
- Nic pani profesor - mruknął i wstał. Wychodząc za profesorką posłał Rose pokrzepiający uśmiech.
- Merlinie - rzekła i opadła na poduszki. Po chwili rozpłakała się z bezsilności. Cztery osoby umarły, a ona nawet nie znała ich imion.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro