Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

James porzucił swój kufer zaraz przy wejściu i opadł na kanapę. Syriusz dołączył do niego. Rose spojrzała na nich i złożyła ręce na piersi.

- Chyba nie zamierzacie teraz, tak po prostu, się położyć na kanapie.

- Właśnie taki mieliśmy zamiar - mruknął James i podniósł gazetę ze stolika. Mocno się stresował, bo nie wiedział jak Lily zareaguje na jego prezent. Od czasu pamiętnej kłótni nie odezwała się do niego ani razu.

- No chyba coś wam padło na mózg.

- Kochanie proszę. Jesteśmy zmęczeni - szepnął Syriusz. Jego dziewczyna uniosła brwi.

- Czyżby? - spytała drwiąco. - Święta są już pojutrze, a wy nie macie nawet choinki. - James przewrócił oczami. - Dobra w takim razie zrobię wszystko sama. Dzięki za pomoc! - krzyknęła sarkastycznie i trzasnęła drzwiami, wychodząc. Schowała ręce w kieszeniach i powlokła się przed siebie ulicą. Po chwili zauważyła mały sklepik spożywczy na końcu uliczki. Przyspieszyła i juz po chwili weszła do ciepłego środka. Wewnątrz zauważyła grupkę przystojnych chłopaków. Różdżki wystawały im z kieszeni kurtek. Zrzuciła kaptur i poprawiła włosy. Spojrzeli na nią i zagwizdali. Byli dwa lata starsi od niej. Pamiętała ich z Hogwartu. Najprzystojniejszy z nich podszedł do niej i uśmiechnął się. Nie był jednak aż tak przystojny jak Syriusz, czy James, ani tak samo umięśniony, ale trzeba przyznać, że miał coś w sobie. Posłała mu niewinny uśmiech.

- Co taka piękność jak ty robi tutaj sama? – spytał, opierając się nonszalancko o półkę z mąką.

- Szuka kogoś kto potowarzyszy jej przy świątecznych zakupach - mruknęła, zalotnie przygryzając wargę.

- Ja chętnie zaopiekuję się taką ślicznotką jak ty - powiedział i szarmancko zaoferował jej swoje ramię. Zachichotała i złapała je. Może wcale nie będzie tak źle jak myślała?
><

Lily siedziała przy stole opierając się o niego łokciem, na którym położyła głowę. Miała znudzony wyraz twarzy. Jej rodzice pojechali po jakiś brakujący składnik do ciasta i odebrać jej rodzinę z dworca, a siostra wyszła do koleżanki. Evansówna z nudów ubrała choinkę i posprzątała cały dom. Oczywiście sklep był bardzo daleko stąd. Westchnęła i powlokła się na kanapę po czym rzuciła się na nią. Tęskniła za przyjaciółmi.

Oczywiście bardzo kochała swoich rodziców, ale w domu strasznie jej się nudziło. Mogła pojechać z nimi. Sturlała się z sofy i upadła na dywan. Popatrzyła na sufit. Brakowało jej Jamesa. Tęskniła za jego śmiechem i pocałunkami. Może Rose miała rację. Może tak naprawdę pamiętał? Nie wiedziała już co myśleć. Po chwili usłyszała jak ktoś przekręca klucz w zamku. Rodzice wrócili.
><

Mary leżała skulona pod kocem i piła gorącą herbatę. Obok niej siedziała cała rodzina. Babcie zachwycały się tym jak wyrosła, a ona tylko uśmiechała się uprzejmie.

Niespodziewanie jej znienawidzona ciotka Alesta odstawiła z hukiem szklankę na stół. Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni. Alesta wycelowała zakrzywiony palec w jej stronę.

- Czegoś mi tu brakuje - szepnęła. McDonald przewróciła oczami.

- Jak zwykle ciociu - odgryzła się. Jej matka spojrzała na nią z oburzeniem.

- Mary... - powiedziała z przyganą.

- Tak naprawdę to kogoś. Gdzie jest Rex? - spytała.

- Jaki Rex? - zapytała Mary, upijając kolejny łyk herbaty.

- Rex Legna. Twój chłopak. - Kubek wypadł z rąk panny McDonald i roztrzaskał się w drobny mak. Wszyscy popatrzyli na nią nierozumiejącym wzrokiem. Po policzkach dziewczyny popłynęły łzy. - Czyżby nie chciał cie odwiedzić nawet w święta?

- Zamknij się! Zamknij się szlamo! - krzyknęła z wściekłością, zrywając się z miejsca. Wszyscy w pokoju zaniemówili.

- Jak śmiesz gówniaro!? - wrzasnęła jej ciotka cała czerwona na twarzy. W Mary coś pękło. Chwyciła dzbanek z wodą i chlusnęła nią w Alestę. Po czym wybiegła z domu i teleportowała się.
><

Alicja leżała wtulona we Franka na podłodze w swoim pokoju. Przyjechał do niej na święta. Jej rodzice go kochali.

- Czemu się tak uśmiechasz? - spytał ją chłopak.

- Po prostu jestem szczęśliwa - mruknęła i złapała go za rękę. - Jestem szczęśliwa bo jesteś tu z mną.

- Ja też jestem szczęśliwy, że mogę spędzić z tobą te chwile - szepnął i podniósł jej rękę na wysokość swojej twarzy. Na serdecznym palcu widniał wielki pierścionek zaręczynowy. Oświadczył jej się wczoraj na dworcu Kingscross. Jeszcze nie powiedziała o tym swoim przyjaciółkom, a chciała to zrobić w najbliższym czasie. Frank pocałował ją w dłoń i uśmiechnął się. Właśnie rozpoczynała się ich wspólna przyszłość.
                 ><

Remus siedział skulony i wpatrywał się w okno. Jutro jest pełnia. Tuż przed świętami. Załkał żałośnie. Brakowało mu przyjaciół. Dzięki nim przemiany stawały się całkiem znośne. Oczywiście zawsze się o nich bał, ale jednocześnie był im wdzięczny, że pomimo jego błagań, żeby z nim nie szli oni zawsze to robili. Nagle usłyszał trzask towarzyszący teleportacji, a na podwórzu pojawiła się jakaś ciemna postać. To była dziewczyna. Była dość lekko ubrana jak na taki mróz. Podeszła niepewnie do drzwi i zapukała. Zerwał się z miejsca i poprawił koszulę, którą miał na sobie. Poszedł otworzyć nieznajomej.

- Mary? - spytał zaskoczony, gdy otworzył drzwi. McDonald rzuciła się mu na szyję z płaczem.

><

Peter teleportował się w ciemnej uliczce razem z innymi ciemnymi postaciami. Wszyscy rozeszli się i już po chwili dało się słyszeć wrzaski i płacz kobiet. Wstrząsnął nim dreszcz przerażenia. Nigdy jeszcze nie zabił człowieka. Zamknął oczy. Nagle usłyszał jak ktoś biegnie w jego kierunku.

Podniósł różdżkę.

- Kim jesteś? – spytał, łamiącym się głosem.

- Proszę nie rób mi krzywdy - zawyła postać żałośnie. Ręka mu zadrżała. Niespodziewanie obok niego pojawił się Avery.

- Zrób to Pettigrew - rozkazał. - Zrób to!

- Nie, proszę, nie. - Postać zaczęła się cofać.

- Zrób to! - wydarł się chłopak. - Albo Czarny Pan się o tym dowie!

- Avada Kedavra ! - pisnął chłopak. Postać upadła na ziemię bezwładnie.

- Dobrze zrobiłeś. Szlamy nie zasługują by żyć - rzekł Avery i splunął na ciało, po czym odbiegł. Albo oni, albo ja pomyślał Peter.
><

Rose siedziała na kanapie w posiadłości Potterów i wpatrywała się w piękne oczy swojego towarzysza. Pomógł jej przynieść zakupy i choinkę, a później nawet ją ubrać, gdyż okazało się, że James i Syriusz wyskoczyli na Ognistą Whiskey do pobliskiego baru. Zawiadomili ją o tym wiadomością zapisaną na serwetce w kuchni. Wściekła się, ale jej nowy przyjaciel potrafił ją rozbawić.

Nazywał się Adam i był diabelnie inteligentny. Mogła z nim porozmawiać dosłownie na każdy temat. Znał się na wszystkim.

- I właśnie wtedy zorientowałem się że już jej za mną nie ma. - Rose zaśmiała się głośno. Adam właśnie opowiadał jej niesamowicie zabawną historię o tym jak na randce jego dziewczyna spadła z miotły.

- Musiała się mocno wkurzyć - powiedziała.

- To prawda. Nie pomogło również to, że prawie tarzałem się ze śmiechu.

- Merlinie, wyobrażam sobie jej minę. - Zachichotała.

- Była przezabawna, nie licząc już nawet tych liści w ustach. - Dziewczyna uśmiechnęła się i zagryzła wargę. Adam spojrzał na nią błyszczącymi oczami. - Jesteś taka piękna - mruknął seksownym głosem, na dźwięk którego pewnie większość dziewczyn mdlała.

- Doprawdy? - spytała, unosząc brew.

- Jakże, by inaczej - powiedział i włożył jej dłoń we włosy. Przymknęła oczy. Zaczął zbliżać swoją twarz do jej i gdy w końcu zrozumiała co zamierza zrobić, odsunęła się trochę.

- Adam myślę, że powinniśmy przestać - rzekła.

- Przecież nawet nie zaczęliśmy - powiedział i nadal się do niej zbliżał. Próbowała się wyrwać z jego uścisku, ale był bardzo silny. - Daj spokój. Chcę po prostu odebrać swoją nagrodę za pomoc. - Nagle ktoś chrząknął. Adam odwrócił się co Rose wykorzystała i wyrwała się z jego uścisku.

- Wszystko w porządku? - zapytał skrzat domowy.

- Spadaj stąd - zawołał zniecierpliwiony Adam. Panna Blue potrząsnęła głową desperacko. Skrzat spojrzał na nią, ale po chwili deportował się.

- Nie! - krzyknęła zrozpaczona. Próbowała chwycić swoją różdżkę. Prawie ją miała gdy ktoś złapał ją za nogi i odciągnął w bok. Próbowała kopnąć napastnika, ale nie dał się. Złapał ją za koszulę i podciągnął do pionu.

- Pamiętaj. Mnie, się nie odmawia. - Po czym spoliczkował ją. Upadła na ziemię zaskoczona siłą ciosu. Nikt jej nigdy nie uderzył. Nie mogła pozwolić, by tak ją traktował. Kopnęła go z całej siły w piszczel. Jęknął i kopnął ją w brzuch. Powietrze gwałtownie uleciało jej z płuc. Podwinął rękawy. Na jego ręce dostrzegła mroczny znak.

- O nie - szepnęła i próbowała się odsunąć. On uśmiechnął się tylko i złapał ją za ramiona. Podniósł ją i spojrzał jej w oczy.

- Pożałujesz tego szlamo. - Złapał ją za szyję i przygwoździł do ściany. Złapała go za ręce i próbowała odsunąć je od swojej szyi.

- Pomocy - szeptała. Brakowało jej powietrza. Nie miała czym oddychać. Zrobiła się czerwona na twarzy. - Pomocy.

- Nikt cię nie słyszy kotku - powiedział jej do ucha z mściwym uśmiechem.

- Ja ją słyszę - powiedział ktoś w oddali. Rose rozpoznała ten głos. - Puść ją albo cię zabije - warknął Syriusz.

- Nie wydaje mi się - rzekł Adam. Puścił ją, ale przy okazji osłonił się jej ciałem. Nabrała powietrza i zaczęła kaszleć. Śmierciożerca przyłożył różdżkę do jej szyi. - Pozwolisz, że teraz wyjdę i nie radzę żadnych numerów. Bo inaczej ona zginie. - Rose dostrzegła, że Syriusz jest sam.

- Nie mam zamiaru dzisiaj umierać - szepnęła zachrypniętym głosem. W tym samym momencie Adama trafiło zaklęcie i opadł bezwładnie na ziemię. Blue upadła na kolana. James zrzucił z siebie pelerynę. Syriusz podbiegł do swojej dziewczyny i podtrzymał ją. Potter wyczarował patronusa, który po chwili zniknął na zewnątrz.

- Rosie - szeptał Black, głaszcząc ją po głowie. Dziewczyna oddychała ciężko.

- Przepraszam – powiedziała cicho.

- Och, zamknij się. To przecież nie twoja wina - warknął James, patrząc z nienawiścią na nieprzytomnego chłopaka.

- Gdybym go nie zaprosiła, to nic, by się nie stało – rzekła nadal w szoku.

- Gdybym nie był tak leniwy i ci pomógł, to również, by się nie stało - stwierdził wściekły Syriusz.

- Skąd w ogóle wiedzieliście, że coś się stało? - spytała.

- Dzięki Fruzi - mruknął James i kopnął nieprzytomnego Adama w twarz. - Deportowała się do nas i odpowiedziała co się stało.

- Na Merlina gdyby nie ona - szepnął Syriusz i popatrzył na swoją dziewczynę z żalem. Zobaczył na jej policzku czerwony ślad po uderzeniu. Warknął z wściekłości. - On już nie żyje.

- Właśnie tak się zastanawiałem czy nie wrzucić go do jakiegoś jeziora póki jest nieprzytomny - powiedział Potter.

- Lepiej, żeby był przytomny i związany - rzekł Syriusz. Jednak nagle usłyszeli trzask i w pokoju zmaterializował się Dumbledore.

- Co się stało panie Potter? - zapytał ze strachem. Rozejrzał się po pomieszczeniu. – Wszystko w porządku panno Blue?

- Już tak. Dziękuję panie profesorze - szepnęła i wstała z pomocą Syriusza. - To śmierciożerca - zwróciła się do Dumbledora.

- Jak on się tu dostał? - spytał zaskoczony. Po policzkach Rose popłynęły łzy.

- Przepraszam - szepnęła. - Ja...

- Nie wiemy jak tu wszedł - powiedział Syriusz i uścisnął swoją dziewczynę. - Ja z Jamesem wyszliśmy, a Rose poszła na zakupy. Nakryła go tutaj. Na szczęście skrzat Jamesa zobaczył ich razem i powiadomił nas.

- To straszne - rzekł profesor ze smutkiem. - Czy inni śmierciożercy wiedzą o tym miejscu?

- Nie - odpowiedziała od razu Rose.

Dumbledore popatrzył na nią znad okularów połówek.

- Skąd bierze się u pani ta pewność?

- Powiedział mi to.

- Mógł kłamać - rzekł profesor.

- Nie kłamał. Myślał, że zginę i dlatego nie bał się konsekwencji. - Albus popatrzył na nią z bólem w oczach.

- Bardzo mi przykro - powiedział. Dziewczyna uśmiechnęła się blado.

- Jeśli pozwolicie to pójdę do pokoju - szepnęła. Wszyscy kiwnęli głową. Pocałowała Syriusza w policzek i weszła na górę.
><

Lily wsłuchiwała się w opowieść swojej babci Kate o tym jak udało jej się upolować na wyprzedaży najtańszego indyka. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Czy naprawdę takie rzeczy fascynują normalnych ludzi? Jeśli tak, to ona już do nich nie należy.

- No, a jak tam u ciebie kochanie? - spytała babcia. - Masz już jakiegoś chłopca na oku? - Lily zdziwiła się słysząc to pytanie.

- Ja... yyy. - Wtedy dotarło do niej, że nie powiedziała jeszcze rodzicom o Jamesie. - W pewnym sensie.

- Och, to opowiadaj - wtrąciła się ciotka Joe, która wpadła na herbatę, ponieważ mieszkała w okolicy.

- Jesteśmy ze sobą od października. Ma na imię James.

- To coś poważnego? - spytała Joe.

- Raczej tak.

- Czekaj, James? Czy tak nie nazywał się ten chłopiec, który cały czas ci dokuczał? - zapytała jej matka. Lily spłonęła rumieńcem.

- Tak, to ten sam, ale się zmienił i postanowiłam dać mu szansę. – Nie chciała by jej rodzina wiedziała w jakich okolicznościach dostrzegła jego przemianę.

- To wspaniale - zachwyciła się babcia. - Nie wiem czy wiesz, ale ja na początku też nienawidziłam twojego dziadka. - Evansównę ta wiadomość zaskoczyła. Babcia nigdy jej o tym nie opowiadała. Nachyliła się w jej stronę.
- Pracował na budowie niedaleko mojej kwiaciarni. Pewnego razu wszedł do niej na chwilę, żeby poprosić o drabinę bo ich się złamała. Dałam mu ją, a gdy ją zwracał zaprosił mnie na kolację. Zdziwiło mnie to. Przecież nawet mnie nie znał. Odmówiłam, ale on się uparł. Przychodził codziennie po pracy, ale ja wmawiałam sobie, że nic do niego nie czuję. Koleżanki namawiały mnie, żebym się zgodziła. Mówiły, że taka okazja nie zdarza się codziennie. Nie chciałam ich słuchać. To było bardzo podejrzane. On był przystojny. Mógł mieć każdą, a ja byłam zwykłą dziewczyną z miasta. Niczym się nie wyróżniałam. Jednak pewnego dnia nie przyszedł. Poczułam się dziwnie. Jakby nagle czegoś zabrakło w moim życiu. Gdy nie przyszedł następnego dnia zaniepokoiłam się i postanowiłam zapytać jego współpracowników, czy wszystko w porządku. Dowiedziałam się, że jest w szpitalu, ponieważ spadł z wysokości. Nie pamiętam nic z podróży do szpitala, bo nic się wtedy nie liczyło, tylko to jak się czuje. Oszukałam lekarzy, że jestem jego żoną tylko, by go zobaczyć. Wpuścili mnie. Okazało się, że gdy spadł przeszedł śmierć kliniczną. Cudem go uratowali. Gdy weszłam do sali, w której leżał tylko się uśmiechnął i powiedział: „ Widziałem cię, gdy umarłem. Kazałaś mi wracać ." Rzuciłam się mu na szyję. Zrozumiałam, że nie przeżyłabym bez niego. Później byliśmy nierozłączni.

- No i jesteśmy do dzisiaj nieprawdaż? - spytał dziadek Bob, który właśnie wszedł do kuchni. Pocałował swoją żonę w policzek i uśmiechnął się do niej. Lily patrzyła na to ze wzruszeniem. To piękna historia. Tęskniła za Jamesem. Głupio się zachowała. Przecież nie musiał jej niczego dawać. Sam był wystarczającym prezentem. Postanowiła. Zobaczy się z nim w drugi dzień świąt, który jest pojutrze. Musi go zobaczyć i spojrzeć w te jego brązowe oczy.

Nagle do kuchni wbiegł patronus psa. Wszyscy zamilkli. Lily podniosła się z krzesła.

- Lily proszę przyjedź jak najszybciej do Doliny Godryka. Rose w tej chwili będzie cię potrzebowała. Tak, jak innych dziewczyn - powiedział Syriusz, a pies rozpłynął się w powietrzu. Evansówna się zaniepokoiła. Co takiego mogło się stać? Spojrzała na matkę błagalnie.

- No dobrze leć, ale wróć jak najszybciej będziesz mogła - rzekła Mary. Lily rzuciła się w stronę wyjścia. - Kochanie! - Evansówna zwróciła na nią swoje zielone oczy. - Pozdrów Rose od nas dobrze?

- Jasne mamo. - Chwyciła płaszcz i wciągnęła na nogi buty po czym wybiegła na dwór i deportowała się.
><

Alicja usłyszała trzask towarzyszący aportacji i podniosła się z podłogi. Frank również. Wyjrzała przez okno. Za nim stała Lily i machała do niej jak wariatka. Johnson zmarszczyła brwi i zbiegła po schodach. Frank poszedł za nią. Założyli płaszcze i buty po czym wyszli na zimno. Rudowłosa pobiegła do nich i uścisnęła swoją przyjaciółkę.

- Rose ma kłopoty - powiedziała. Alicja otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i wbiegła do domu. Chwyciła notes i na pierwszej kartce nabazgrała rodzicom, że wyszła na chwile i niedługo wróci. Zadowolona z siebie wyszła na dwór dokładnie zamykając drzwi i razem z narzeczonym i przyjaciółką, deportowała się. Najpierw pod dom Mary, ale jej tam nie było i nikt nie widział gdzie jest. Później do Doliny Godryka. Drzwi otworzyła im Rose, która jednym słowem nie wyglądała najlepiej. Miała podbite oko i siniaki na rękach. Alicja pisnęła i zakryła sobie usta dłonią. Rose uśmiechnęła się blado.

- Aż tak źle? - spytała. W środku było słychać przyciszone głosy. Zanim któraś z dziewczyn zaczęła zadawać pytania Frank delikatnie objął pannę Blue, życzył jej powodzenia i wszedł w głąb domu. Dziewczyny również przekroczyły próg, ale tylko po to, by nie zadawać pytań na zimnie. Rose odmówiła jakichkolwiek wyjaśnień dopóki nie wejdą na górę. Tak, też zrobiły. Rozwaliły się na jej łóżku i zaczęły rozmawiać. Gdy emocje już trochę opadły, Lily postanowiła zejść na dół i poszukać czegoś na siniaki. Rose ostrzegła ją, że w salonie odbywa się nieoficjalne spotkanie Zakonu. Evansówna obiecała być cicho. Schodząc po schodach spotkała Mary, która przybyła z Remusem. Wskazała jej drogę i ruszyła dalej. Weszła do kuchni i zaczęła buszować w szufladach. Nagle usłyszała jakiś trzask. Zignorowała go. To normalne, gdy w domu jest tylu ludzi.

- W czymś ci pomóc? - spytał James cicho, ale Lily prawie dostała zawału. Podskoczyła ze strachu, przez co uderzyła w otwartą szafkę. Jęknęła i złapała się za głowę. James podszedł do niej zaniepokojony. - Wszystko w porządku? - zapytał z troską.

- Tak. Nic się nie stało. Co ty tutaj robisz?

- Mieszkam - odparł, wzruszając ramionami. Uśmiechnęła się słodko, widząc jego piękne oczy. Bez słowa rzuciła się mu na szyję. Objął ją ostrożne jakby była ze szkła. Wdychała jego zapach z radością. Jak zwykle pachniał swoimi perfumami i przyborami do czyszczenia miotły. On natomiast wdychał zapach jej wanilowego szamponu. Stali tak kilka minut, ale dla nich to były tylko sekundy. Nagle Evansówna uświadomiła sobie po co tu przyszła. Odsunęła się na chwilę od swojego chłopaka. Co on przyjął z jękiem zawodu.

- James masz może coś na siniaki? Przyszłam tu czegoś poszukać, ale nie znalazłam. - Uśmiechnął się delikatnie.

- Jasne. Moja mama zawsze trzymała leki nad zlewem - rzekł i wyciągnął z szafki mała tubkę maści. Podał ją jej. - A po co ci ona tak właściwie?

- Dla Rose. - James zacisnął pięści.

- Co z nią?

- Już czuje się lepiej, ale wciąż się obwinia.

- To przecież nie jej wina.

- Wiem. Co macie zamiar zrobić z tym Adamem? - spytała po chwili milczenia.

- Usunęliśmy mu pamięć i zostawiliśmy gdzieś w jakimś lesie.

- Należało mu się - mruknęła ruda. Potter przeczesał ręką włosy.

- Ja i Syriusz mieliśmy lepszy pomysł.

- Jaki?

- Żeby wrzucić go związanego do jeziora - wyznał z bladym uśmiechem.

- Trzeba było to zrobić - powiedziała.

- No proszę panno Evans, tego się po pani nie spodziewałem - rzekł i złożył ręce na piersi.

Podeszła do niego i stanęła na palcach, żeby dosięgnąć do jego policzka. Pocałowała go w niego delikatnie i wyszła z kuchni.

- Jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz Potter - rzuciła zamykając drzwi. Pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Ale się dowiem Lily. Już niedługo.
><

Syriusz siedział z Jamesem i Remusem na kanapie w salonie. Wszyscy już wyszli. Nawet dziewczyny, które postanowiły spędzić noc u Lily, gdy dowiedziały się, że Alicja niedługo wychodzi za mąż.

Black w milczeniu wychylił kolejną szklankę ognistej whisky.

- Jak się czujesz James? - zapytał Lupin.

- Denerwuję się lekko lunatyku. Dzięki, że pytasz. A ty jak się czujesz?

- Jutro jest pełnia więc nie najlepiej.

- Może Rose będzie chciała zostać u Lily i wtedy byśmy z tobą poszli - zaproponował James.

- Daj spokój to Boże Narodzenie. Nie chcę żebyście ze mną szli. Szczególnie Syriusz. Rose go potrzebuje.

- Właśnie zdałem sobie sprawę, że jestem najgorszą osobą na świecie - mruknął Black. Jego przyjaciele spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Wziął do ręki butelkę z ognistą whisky i pociągnął spory łyk. - Przeze mnie moja kuzyneczka będzie polować na Rose. Rodzice mnie wydziedziczyli więc nie mam ani kasy, ani domu. Do tego Black'a mało kto będzie chciał teraz zatrudnić. Niedługo kończy się Hogwart. - James już chciał coś powiedzieć. - Wiem Rogaczu co chcesz powiedzieć. Jestem ci za to wdzięczny, ale później ty i Lily weźmiecie ślub. Będziecie mieć dzieci, a ja nie chce wam utrudniać życia. Sam mogę żyć marnie w jakiś zapyziałych norach za grosze, ale nie pozwolę, by to przytrafiło się Rose. - Lupin i Potter milczeli. Nie wiedzieli co powiedzieć. Syriusz miał po części rację.

- Łapa nie pozwolę ci żyć na ulicy. Lily się pewnie ze mną zgodzi. Będziesz mógł mieszkać u nas ile będziesz chciał. Jesteś moim bratem, a rodziny się nie zostawia w potrzebie.

- A jak nie znajdę roboty to będziesz mnie utrzymywać ty lub Rose?

- Łapa biedny nie jestem.

- Tylko, że ja nie będę się czuł w porządku - powiedział. Wstał i skierował się w stronę wyjścia.

- Syriusz - zawołał Lupin. Jednak Black nie odwrócił się, zdjął tylko płaszcz z wieszaka i narzucił go na siebie. - Nie możesz jej tego zrobić. Nie teraz.

- Wiem. Jednak już niedługo. Musi ułożyć sobie życie z kimś innym. Jej szczęście jest dla mnie najważniejsze. - Po czym wyszedł, zamykając cicho drzwi. Remus przymknął oczy. Wiedział, że wcale nie chodziło o to. Syriusz po prostu nie mógł poradzić sobie z uczuciem, które rozkwitło w nim tak szybko. Każdą najmniejszą cząstką bał się stracić Rose i ten strach go dobijał.
                  ><

Rose siedziała z Jamesem przy stole. Już od dłuższego czasu milczeli. Było Boże Narodzenie, a oni nie odezwali się ani słowem. Jednak po chwili Blue odchrząknęła.

- Wiesz może gdzie jest Syriusz? - spytała cicho.

- Niestety nie - rzekł, dłubiąc łyżką w puddingu. Dziewczyna uśmiechnęła się smutno.

- Przepraszam James.

- Za co? - zapytał szczerze zdumiony.

- Totalnie popsułam wam święta.

- Nie, to nie o to chodzi. Po prostu dokładnie rok temu zmarli moi rodzice no i wiesz - zaczął, spuszczając wzrok. No tak. Zapomniała, że wtedy też było Boże Narodzenie.

- Tak mi przykro ja...

- Spokojnie nic się nie stało. Jednak wolałbym, żeby Syriusz tu był. Martwię się o niego. Jest dla mnie jak brat, a teraz spędza święta samotnie.

- Jestem pewna, że nic mu nie jest. Zawsze przecież może poderwać jakąś dziewczynę, a ona od razu zaprosi go do siebie - mruknęła.

- On cię kocha siostrzyczko - powiedział i złapał ją za rękę.

- Może. Jednak czuje, że coś zaczyna się psuć. Wiem, że to głupie, ale czuje, że zbliża się koniec. - James przełknął ślinę. Kochał tą dziewczynę jak własną siostrę, a Syriusza jak brata. Nie chciał im psuć związku póki jeszcze nic nie było przesądzone. – Jestem po prostu chyba przeklęta.

- To bzdury. On nic takiego nie zamierza - skłamał. Rose ścisnęła jego rękę. Nagle drzwi wejściowe otworzyły się z trzaskiem, a do środka wszedł... Syriusz.
                 ><

Severus siedział na zniszczonym krześle i obserwował jak jego matka dwoi się i troi, by mu dogodzić. Jego ojciec był tak pijany, że nie mógł się ruszać. Spał więc na górze. Snape zastanawiał się co teraz robi Lily. Czy kiedykolwiek myślała o nim od kiedy przestali rozmawiać. Żałował tego co się stało. Przez całą szóstą klasę chodził za nią krok w krok, ale niepostrzeżenie. Gdy tylko widział ją w towarzystwie Pottera czuł, jak jego serce pęka.

Czasami zauważała go, a w jej oczach pojawiał się smutek. Wtedy miał ochotę podejść i wytrzeć każdą łzę z jej różanych policzków, których tak nienawidziła. Zawsze powtarzała, że to jej największe przekleństwo, ponieważ zbyt widać czy jest wściekła czy nie, a to tylko zachęca Pottera, by z niej szydził. Severus natomiast uważał, że gdy się rumieniła wyglądała jak najpiękniejsza dziewczyna na świecie. Była taka urocza i niewinna, albo gdy razem robili eliksiry. Uwielbiał obserwować jak ze skupieniem waży składniki lub kroi potrzebne rośliny. Miała do tego talent. Pomagała mu nawet poprawiać instrukcje w podręcznikach. Oczywiście nie zawsze się zgadzali co do proporcji, z czego wywiązywały się krótkie sprzeczki. Nie potrafili się długo kłócić. Najczęściej to on ustępował, oczywiście nie w kwestii eliksirów wtedy to Lily była z góry na przegranej pozycji. Raz nawet przezwała go Księciem Eliksirów. Później zmienił to na Księcia Półkrwi, ale i tak czuł się jakby to ona to wymyśliła. Spędzali ze sobą wspaniały czas. Uważał za swój największy życiowy błąd odrzucenie jej. Gdyby wszystkiego nie schrzanił to teraz Lily obgadywałaby z nim Pottera. Znów patrzyłaby na Severusa tymi swoimi pięknymi zielonymi oczami pełnymi radości.

Niestety stało się na odwrót. To Potter ma jej oczy, a Snape pustkę w sercu.
><

Lily siedziała przy stole z całą swoją rodziną i przysłuchiwała się opowieści wszystkich o zbliżającym się nowym roku. Zastanawiała się jak radzi sobie teraz James. Jego rodzice nie żyją już dokładnie od roku.

Mary została u niej, bo nie chciała teraz wracać do domu. Na szczęście zawsze zostawia się puste miejsce przy stole. McDonald próbowała ją rozbawić robiąc dziwne miny. Lily zachichotała. Mary nachyliła się do niej.

- Jak myślisz kiedy będziemy mogły pójść na górę?

- Nie mam pojęcia.

- Chciałabym z tobą porozmawiać o wiesz...

- Tak, wiem. - Mary była smutna z powodu rodziców. Lily nie wiedziała jak jej pomóc. Kochała ją jak siostrę, ale nigdy nie miała takich problemów z rodziną. Do tego nadal nie rozumiała czemu Mary uciekła z domu.

Gdy w końcu siedziały w pokoju rudowłosej McDonald zaczęła szlochać.

- Lily ja chciałabym ci powiedzieć prawdę - zaczęła. Opowiedziała jej o śmierci swojego chłopaka i gorzkich słowach ciotki. Evansówna była w szoku. Nie miała o tym pojęcia. Przytuliła swoją przyjaciółkę i zaczęła głaskać ją po głowie. - I teraz, gdy Alicja opowiada o zaręczynach jest mi tak przykro. Oczywiście cieszę się jej szczęściem, ale gdy widzę z jaką pasją mówi o Franku i ich nowym domu, ślubie to zżera mnie zazdrość, że ja już czegoś takiego nie doświadczę.

- Nie skreślaj nadziei. Zawsze taka jest. Jesteś piękna, młoda znajdziesz kogoś tylko musisz poszukać.

- Tylko, że mam wrażenie Lily, że już nikogo nie pokocham tak jak jego.
><

Peter wpatrywał się w czerwone oczy z przerażeniem. Przy Czarnym Panu czuł jakie życie jest ulotne. Wystarczyło machnięcie różdżki, by człowiek zgasł jak zdmuchnięta świeczka.

- Zrób to Pettigrew - zasyczał. Peter spojrzał na skulonego w kącie ojca. Miał tylko jego. Uniósł drżącą rękę.

- Avada Kedavra - pisnął. Jego ojciec krzyknął z bólu. Jednak zaklęcie było zbyt słabe.

- Pokaże ci jak to się robi. - Lord Voldemort uniósł białą dłoń, która dzierżyła różdżkę. Ojciec Petera wstał na równe nogi. Żyć jako tchórz to chęć przetrwania, umierać jako tchórz to hańba.

- Mam nadzieję, że zgnijesz w piekle potworze - wycedził. Voldemort zacisnął zęby.

- Tobie do tego bliżej. - Uśmiechnął się diabolicznie. - Avada Kedavra - ryknął. Zielone światło oświetliło jego twarz, nadając jej naprawdę okropnego wyglądu. Martwy mężczyzna padł na ziemię. Uderzając w nią z hukiem, łamiąc każdą kość w ciele oraz małe serce Petera. Glizdogon wyszedł stamtąd ściskając w dłoni zdjęcie przedstawiające jego najbliższych przyjaciół. Voldemort również opuścił pomieszczenie z grymasem obrzydzenia na twarzy. Rzucił zaklęcie, a dom zaczął płonąć, sycząc jakby ze smutkiem. Czarny Pan odwrócił się do Petera.

- Co tam masz Glizdogonie? - spytał ze złością. Pettigrew drżącą ręką podał mu zdjęcie. Wzrok Czarnego Pana na chwile zatrzymał się na Rose co nie umknęło uwadze Petera. Po czym Voldemort posłał zdjęcie w syczące płomienie. Serce chłopaka zapiekło mocno. Pulsowało dotąd nieznanym rytmem, wygrywając pieśń pożegnalną dla jego starego beztroskiego życia. Czarny Pan odwrócił się do niego z miną przypominającą węża, który szykuje się do ataku.

- A teraz Peter zostaniesz moim własnym szpiegiem tego starca Albusa Dumbledora. Tylko pamiętaj każda porażka będzie karana.

- Tak panie - szepnął ze strachem.

- Do tego masz mi powiedzieć wszystko co wiesz o znajomej ze szkoły Rosalie Blue. - Pettigrew zamarł.

- Ale panie... - zaczął. Voldemort sugestywnie wskazał na różdżkę.

- Pamiętaj jedno słowo za dużo, a skończysz jak twój brudny ojciec, chociaż odwagi i tak miał więcej od ciebie Glizdogonie. Nie zawiedź mnie. - Po czym deportował się w chmurze czarnego dymu. Peter opadł na kolana i zwymiotował. Ocierając usta przypomniał sobie jakie wspaniałe były święta w Hogwarcie. Wiedział, że gdy powie swojemu Panu o Rose, on ją zabije. Niby po co by mu to było?
Chociaż jeśli nic nie powie to Voldemort zabije jego. Czy warto było chronić przyjaciółkę? Jednakże czy to naprawdę była przyjaciółka? Pamiętał jak naśmiewała się z niego ukradkiem. Nazywała jego pomysły nie wartymi uwagi. Chociaż raz w piątej klasie obroniła go przed siódmoklasistami. Miał jednak wątpliwości czy nie zrobiła tego, by zwrócić na siebie uwagę Syriusza. Podniósł się i zacisnął pięści. Ta szlama nie była warta jego życia.
><

Syriusz wszedł do domu i zdjął buty. Jego dziewczyna rzuciła się mu na szyję z westchnieniem ulgi. Objął ją i zamknął oczy. Zakręcił nią dookoła własnej osi. Niestety w sercu czuł ukłucie smutku.

Chciałby ją porwać i zamieszkać na jakiś wyspach gdzie ich nikt nie znajdzie. Niestety nie było go stać nawet na parę skarpetek. Uśmiechnął się smutno. Wielki Black bez pieniędzy. Buntowanie się nie było takie proste. Puścił Rose i spojrzał w jej piękne fiołkowe oczy. Pełne radości i ulgi. Zranić tak wspaniałą osobę to zbrodnia. Pogładził ją po policzku.

- To co macie do jedzenia? - spytał i zatarł ręce. James posłał mu rozbawione spojrzenie.

- Wszystko czego potrzebujesz o panie - mruknął Potter i poprawił okulary. Gdy Black zjadł dosłownie wszystko co zostało, usiedli na kanapie i zaczęli opowiadać dowcipy i różne historie. O północy James poszedł na górę. W końcu jutro wielki dzień. Syriusz natomiast cały czas patrzył na swoją dziewczynę. Zbliżyła się do niego i już prawie go pocałowała, gdy odsunął ją delikatnie od siebie.

Przypomniał sobie jak ją rani, trzymając wciąż przy sobie. Zmarszczyła brwi, aż w końcu w jej oczach pojawił się smutek. To łamało mu serce. Chciał chwycić jej rękę, ale zabrała ją.

- Chyba wiem o co chodzi - wyszeptała.

- Naprawdę? - spytał zdziwiony.

- Tak, po prostu masz kogoś innego - powiedziała i wstała. Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Aż tak mi nie wierzysz? - zapytał z lekkim bólem.

- A co mam myśleć? Zostawiasz mnie i Jamesa w Boże Narodzenie, a gdy wracasz nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego - podniosła głos.

- Ja staram się dla ciebie, żebyś miała jak najlepiej, a ty mnie podejrzewasz o coś takiego? - zapytał też głośniej. Teraz był mocno zdenerwowany.

- Może ty się wcale nie zmieniłeś? Może tylko dałam się nabrać? Przecież wielki Syriusz Black nie może mieć tylko jednej dziewczyny. Mam rację? Czujesz się jak w klatce? - Jej głos był przepełniony bólem. Krzyczała.

- Co ty chrzanisz? - krzyknął. Odsunęła się lekko. Ogarnęła go wściekłość. Nie widział bólu w jej oczach czy tego, że jej włosy zrobiły się wściekle czerwone. Nic nie widział. - Nie chcę, żebyś marnowała życie przy mnie. Nie mam pieniędzy, domu, niczego! Chciałem z tobą zerwać, żebyś miała za co żyć w przyszłości! - Chwyciła wazon i rzuciła nim w niego.

Odskoczył z łatwością.

- Ty cholerny dupku! Nie wpadłeś na to, że ja mogę mieć pieniądze. Mówi ci coś wielka willa moich rodziców czy może spadek? Nie?! Skoro szukasz najmniejszego powodu, żeby mnie zostawić to bardzo proszę, ale nie łudź się. To ja zrywam z tobą i raz na zawsze rozkazuje ci się ode mnie odpieprzyć, bo nie ręczę za siebie. - Chwyciła płaszcz i wyszła, trzaskając drzwiami. Pozostawiła za sobą iskierki swojej magii, która wraz z wściekłością rozprzestrzeniła się po całym pomieszczeniu. Syriusz stał oniemiały. Nie mógł się ruszyć. Był cholernym idiotą. Zranił ją i na dobre zaprzepaścił to co ich łączyło. Kopnął w stół, który przewrócił się. Wszystkie rzeczy spadły z niego łącznie ze szklankami i butelką ognistej whisky. Jednak jedna rzecz przykuła jego uwagę. Było to zdjęcie ich wszystkich, szczęśliwych i beztroskich. Czuł jakby to było inne życie. Takie, w którym wszystko było prostsze.
Rzeczywistość brutalnie przywołała ich do siebie. Prawdziwe życie nie toczyło się za bezpiecznymi murami i nie polegało na osiągnięciu jak największej liczby punktów.

Życie rozgrywało się na ulicach gdzie za każdym rogiem czekać może śmierć, a polegało na wierze, że tym razem to nie ty i twoi najbliżsi spotkacie ją na swojej drodze.

Jak wam się podobają rozdziały pisane z perspektywy wszystkich przyjaciół?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro