Rozdział 15
- Jesteś pewien że dobrze usunąłeś mu pamięć? - spytał James, gdy kilka dni później siedzieli w Londynie, pijąc kawę i obserwując ulice.
Wszyscy mugole zostali dyskretnie z niej sprowadzeni, a wszyscy, którzy teraz po niej chodzili byli czarodziejami zamieszanymi w sprawę. Syriusz posłał mu dziwne spojrzenie. Odkąd zobaczył wspomnienie Jamesa nie odzywał się prawie wcale.
- Pamiętasz co robimy? - zapytał Black.
- Zabieramy jej różdżkę i przetransportowujemy do tego domu, żeby nie mogła się deportować.
- Zapomniałeś o czymś - mruknął Syriusz.
- O czym? - zdziwił się Potter.
- Trzeba ja związać, żeby nie mogła wezwać Voldemorta. - Powiedział to ze smutkiem, gdyż myśl, że jego ukochana mogłaby chociaż pomyśleć o wezwaniu tego potwora, sprawiała mu ból. Nagle na ulicy znikąd pojawiła się piękna dziewczyna ubrana w czarną szatę. Obok niej podążał wysoki blady mężczyzna o czerwonych oczach i szparkach zamiast nosa. Wszyscy zdawali się ich nie zauważać, dopóki pierwsze zaklęcie nie przecięło powietrza.
- Idziemy - powiedział Syriusz. Oboje wybiegli na ulicę, na której zrobiło się już tłoczno. Wszyscy cisnęli się walcząc. Stracili Rose z oczu.
- Cholera - zaklął James. Zobaczył w oddali Voldemorta, walczącego w Dumbledorem. Czarny Pan co chwila rozglądał się. W końcu odnalazł coś czego szukał i znów skupił się na walce. - Łapo! Ona jest tam! - Chłopak wskazał na grupę walczących pod jakaś kwiaciarnią. Oboje puścili się biegiem w tamtym kierunku, po drodze powalając jeszcze kilku wrogów. W końcu dotarli do grupy i przecisnęli się między ich nogami. Wtedy zobaczyli Rose, walczącą z jakimiś uczniakami. Machała różdżką bardzo szybko, a oni ledwo nadążali. Syriusz ze smutkiem wycelował różdżkę w jej plecy.
- Przepraszam - wyszeptał. W tej samej chwili James wystrzelił do niej z boku. Niestety jej przeciwnicy też w nią wycelowali, a jakieś zaklęcie nadleciało również z oddali. Wszystkie pięć zaklęć utworzyło niebezpieczną mieszankę. Niektóre się pozderzały. Rose dostała wszystkimi niezdolna zrobić cokolwiek. Upadła na ziemię nieprzytomna, a jej różdżka potoczyła się po ziemi. Przed oczami zobaczyła kilka scen.
- Cześć nazywam się Alicja Johnson, a ty? - przedstawiła się uprzejmie.
- Rose Blue.
- Jak się nazywasz? - zapytała uprzejmie Rose.
- Lily Evans - rzekła i uśmiechnęła się ciepło.
- Tak się cieszę, że wróciłaś - szeptał James.
- Ja też się cieszę braciszku - powiedziała i puściła go, zeskakując na ziemię. Później objęła Lily. Ruda zaczęła płakać z ulgi.
- To jest lusterko dwukierunkowe. Wystarczy, że mnie zawołasz, a odezwę się.
- Dziękuję ci. Pozdrów wszystkich ode mnie, a szczególnie Lily i przeproś ją za to ze się nie pożegnałam. Przeproś wszystkich. - Otworzyła furtkę i wyszła na ulicę. - I podziękuj Syriuszowi za pomoc z Philipem.
Obudziła się gwałtownie i rozejrzała się dookoła. Zobaczyła Syriusza, który wpatrywał się w nią z uwagą.
- Co się stało? - wyszeptała.
- Dostałaś zaklęciami i zemdlałaś, przenieśliśmy cię gdzieś, gdzie nie możesz się teleportować. Zostaniesz tutaj z Moodym i Frankiem - powiedział beznamiętnie. Skuliła się. Oni jej nienawidzili.
- Dlaczego nie z tobą? - spytała cicho. Usiadł obok niej na łóżku. Była związana i wyglądała tak bezbronnie. Dotknął jej policzka.
- Bo ja nie potrafiłbym patrzeć jak umierasz z rozpaczy za człowiekiem, którego nienawidzę. - Pocałował ją w czoło i wstał. - Może kiedyś jeszcze będzie normalnie.
- A co jeśli ja nie chce do niego wracać - mruknęła. Syriusz otworzył drzwi do wyjścia. - Co jeśli wolę zostać z tobą - mamrotała. Black wyszedł, trzaskając drzwiami i osunął się po drugiej stronie. W pokoju natomiast Rose skuliła się przodem do ściany i zamknęła oczy.
Każde z nich w tym samym momencie uroniło łzę.
><
James patrzył na swoją dziewczynę z uwagą. To jak z powagą patrzyła na wszystkie słowa z podręcznika bardzo go odprężało. Siedzieli w pokoju życzeń i ruda odrabiała pracę domową, którą o dziwo James już zrobił. Ale animagia to był jedyny temat, który go w pełni interesował, oprócz quddicha oczywiście.
- Ja już tak dłużej nie mogę - warknęła Lily i zatrzasnęła książkę. Potter uśmiechnął się. Jak się denerwowała to wyglądała tak uroczo.
- Co się stało kochanie?
- Nic z tego nie rozumiem, a książka mi w ogóle nie pomaga. - James uśmiechnął się z satysfakcją. Pierwszy raz to on coś rozumie lepiej od niej. Zaczęła wstawać.
- Dokąd idziesz? - zapytał Potter zbity z tropu.
- Do Remusa, żeby mi wszystko wytłumaczył - odpowiedziała, pakując rzeczy. James poczuł się urażony.
- O nie, tak nie będzie. Dzisiejszy wieczór miałaś spędzić ze mną - rzekł z miną zbitego psa. Lily westchnęła.
- Ale ja naprawdę potrzebuje pomocy z ta pracą.
- To może ja ci pomogę. - Lily uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Ale James, ja potrzebuje kogoś kto to rozumie.
- Ranisz moje uczucia - rzekł i jednym machnięciem różdżki zamienił się w potężnego i pięknego jelenia. Lily zaniemówiła. Gdy znów był przed nią James w ludzkiej postaci chwyciła książkę. - Lily? - spytał ze zdziwieniem.
- Ty, mały, samolubny, arogancki, dupku, jak, mogłeś, to, przede, mną, ukrywać. - Po każdym słowie James dostawał książką w głowę.
- Au, auć, auuu! Lily uspokój się! - Złapał jej drobną dłoń i przyciągnął ją do siebie. - Wszystko ci zaraz opowiem. - W miarę jak opowiadał jego dziewczyna już nie chciała go zabić, a raczej pocałować.
- Ja nie mogę uwierzyć - szepnęła i wyrwała się z jego uścisku. James już z niepokojem patrzył na książkę, ale Lily przyciągnęła go do siebie i pocałowała namiętnie.
Oczywiście prace domową musiała kończyć następnego dnia rano.
><
Remus zobaczył, że Syriusz siedzi samotny pod oknem w Pokoju Wspólnym i postanowił do niego podejść.
- Cześć Łapo - mruknął i usiadł obok. Syriusz coś tam wyszeptał, ale nawet na niego nie spojrzał. - Jak się czujesz?
- Jakoś żyję - powiedział Black. Po odwiedzinach u Rose przestał się w ogóle odzywać.
- A co u niej?
- Wiesz, wydaje mi się, że bez zmian - rzekł i w końcu spojrzał na Lupina. - Kiedy u niej byłem próbowała mi wmówić, że już wszystko w porządku, i że nie chce do niego wracać, ale wiem że to kłamstwo. Widać to w jej oczach. Jednak nie wiem czy zostawienie jej z tym szaleńcem i Frankiem, który jest na nią wściekły, to dobry pomysł. - Remus zamyślił się. Według niego to też nie było dobre posunięcie.
- Rzeczywiście. Powinna dostać więcej miłości od nas wszystkich. - Oboje pogrążyli się we wspomnieniach. - Chodź, mam pomysł. - Syriusz posłusznie podniósł się. Weszli do swojego dormitorium i wyciągnęli zapasy ognistej whisky.
- Wiesz jak poprawić humor Luniaczku. - Później dołączył do nich Glizdogon i w trójkę zaczęli wspominać dawne czasy i śmiać się wniebogłosy.
- A, a pamiętacie jak zgoliliśmy futro pani Norris, a później ubraliśmy ja w sukienkę i aureolę, i powiesiliśmy na choince jako aniołka? - zapytał Syriusz chichocząc. Reszta się roześmiała.
- Albo kiedy zaczarowaliśmy miotłę tego szukającego ze Slytherin'u, jak on się... - zastanawiał się Peter.
- Terry Tęcza - zawołali pozostali.
- Każdy jego lot był magiczny. - Black udawał ze śpiewa. - Niebo wyprzedzał, ludzi rozśmieszał, barw nie mieszał, bo tęczę nam dawał! Tęczę niewielką choć kolorową, tęczę skromną lecz wyjątkową! - Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Terry Felstor był wyśmienitym szukającym, gdy byli w pierwszej klasie więc postanowili mu trochę utrudnić życie. Za każdym razem, gdy nurkował lub robił jakieś trudne zwroty z końcówki jego miotły wydobywała się piękna tęcza. Zyskał tak przezwisko Terry Tęcza. Na szczęście to był jego ostatni rok więc nie musiał się z tym mierzyć zbyt długo, a huncwoci nie musieli zbyt długo znosić prześladowań ze strony jego i jego kolegów.
- Albo kiedy zmieniliśmy głowę Ślimaka w prawdziwego ślimaka, a on nie zauważył tego, dopóki McGonagall mu nie powiedziała - zarechotał Lupin. Po tym żarcie starsze klasy zaczęły ich zapraszać na każdą imprezę i od tej chwili stali się jednymi z najpopularniejszych ludzi w Hogwarcie.
- A pamiętacie Chloë? - spytał Glizdogon. Syriusz śmiejąc się uderzył go żartobliwie w ramię.
- Już się tak nie śliń Glizdku - rzekł. Peter zrobił się cały czerwony. - Ale to prawda. Była gorąca. - Gdy Syriusz był w drugiej klasie podstępnie zmusił siódmoklasistkę, by go pocałowała. W czasie jego urodzin powiedział jej, że nadal czeka na swój prezent i gdy chciała go pocałować go w policzek szybko przekręcił głowę. Nie, żeby wcześniej się nie całował, ale ta dziewczyna była królową Gryffindoru w tamtym czasie. Chociaż pięknością to Rose nigdy nie dorównała.
- Ach te stare czasy - westchnął Syriusz i pociągnął z prawie pustej butelki ostatni łyk, po czym rzucił ją obok tej pierwszej już pustej.
><
Kiedy James rano wszedł do dormitorium zastał chłopaków śpiących w ubraniach oraz trzy puste butelki po ognistej i mnóstwo papierków po słodyczach, których i tak mieli w pokoju całą masę. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Uniósł swoją różdżkę i uśmiechnął się złośliwie.
- Aquamenti - wyszeptał, a strumień wody obudził trzech skacowanych huncwotów.
- James ty... - Potter udał, że nie słyszy przekleństw Łapy. Czuł się świetnie. - Czekaj, czekaj co ty taki szczęśliwy?
- Przecież wczoraj miał spotkanie z Lily - mruknął Glizdogon i włożył sobie do ust czekoladową żabę.
- I jak było? - zapytał Black.
- Było wspaniale - zawołał James. Syriusz zatkał uszy.
- Nie musisz się tak drzeć. - Potter zarechotał.
- Wstawajcie mamy godzinę do pierwszej lekcji. - Remus od razu zaczął się zbierać a Peter wybiegł, żeby zdążyć na śniadanie. Przebierze się później. Natomiast Syriusz podniósł się i znów opadł na poduszki.
- Trudno, najwyżej McGonagall sama po mnie przyjdzie - mruknął.
Przyszła.
><
Lily wparowała do dormitorium z uśmiechem. Alicja siedziała na łóżku przeglądając jakiś magazyn, a Mary zdejmowała wałki z włosów. Obie o czymś rozmawiały, ale umilkły, gdy Evansówna otworzyła drzwi.
- Co tu tak cicho? - zapytała Ruda. Dziewczyny wymieniły spojrzenia.
- Opowiadaj, co się stało? - pisnęła Alicja. Lily machnęła ręką.
- Aaa nic.
- Posłuchaj może nie jesteśmy z tobą tak blisko jak Rose, ale możesz nam wszystko powiedzieć - rzekła Mary. Ruda na wzmiankę o przyjaciółce poczuła się dziwnie. Nigdy nie poruszali tego tematu. Alicja westchnęła ze smutkiem, ale szybko się pozbierała.
- No dalej Lily, powiedz co się stało.
- No dobrze - westchnęła i uśmiechnęła się.
><
Rose zamknęła oczy i zapadła w niespokojny sen.
- A ja siedziałem przy tobie cały czas i się zamartwiałem. Mogłem cię po prostu udusić poduszką. - powiedział Syriusz.
- Za to dostaniesz coś innego - rzekła i pocałowała go.
- Ty chyba sobie żartujesz?
- Nie.
- No to mamy tragiczny przypadek. Szybko, biegnij do dormitorium! - Rose udając, że jest superbohaterem, wyciągnęła rękę przed siebie i pobiegła po schodach na górę. Lily chichocząc podążyła za nią.
- Słucham pani profesor? - zapytał zdziwiony. - Powiedziałem coś nie tak? - Cała klasa zachichotała. Rose śmiała się tak bardzo, że prawie spadła z krzesła, a Syriusz... on już leżał na ziemi.
- Mógłby pan oszczędzić nam tego cyrku? - spytała się McGonagall, gdy wszystko ucichło.
- Oczywiście - rzekł James i udał, że salutuje. - Ale pani profesor?
- Słucham panie Potter? - zapytała przez zaciśnięte zęby.
- Przyjdzie pani na nasz ślub?
- Jasne, że za ciebie wyjdę pajacu - zachichotała. Nikt się nie odezwał, a James stał jak spetryfikowany. W końcu Rose pisnęła i klasnęła w dłonie. To ocuciło wszystkich. Mama Lily zaczęła płakać, a James założył Lily pierścionek na palec z dziwnym wyrazem twarzy.
- Ty rudy demonie - zaśmiała się panna Blue.
Obudziła się, siadając na łóżku. Rozejrzała się po pokoju i opadła na poduszki. Związane ręce odmawiały jej już posłuszeństwa. Nie mogła poruszyć pojedynczym palcem. Bała się, że jeszcze jeden dzień i nie będzie mogła czarować. Przewróciła się na prawy bok i przyłożyła spocone czoło do zimnej ściany.
Miotały nią sprzeczne uczucia. Raz chciała wrócić do Voldemorta, a raz przytulić Syriusza.
Krzyknęła z bezsilności.
><
Frank siedział w swoim pokoju i pisał raporty do pracy. Odkąd został aurorem i wstąpił do Zakonu miał bardzo mało wolnego czasu, ale robił to wszystko dla Alicji, by zapewnić jej dobre życie. Słyszał przez ścianę jak Rose jęczy przez sen, ale nie przejmował się tym, ponieważ robiła to każdej nocy. Nagle usłyszał trzask sprężyn od łóżka. Blue musiała się podnieść. Znieruchomiał i złapał różdżkę na wszelki wypadek. Mimo wszystko gdzieś w głębi wciąż była Rose, którą znał. Wtedy zaczęła krzyczeć. Skoczył na równe nogi i wbiegł do jej pokoju. Leżała na łóżku z twarzą przyciśniętą do ściany i płakała. Opuścił różdżkę i delikatnie dotknął jej ramienia. Powoli odwróciła twarz w jego stronę.
- Przepraszam - szeptała. - Za wszystko, tak bardzo mi przykro. - Wiedział, że to moment słabości, w którym zapomina o Voldemorcie, że to jeszcze nie koniec, ale mimo to nie mógł powstrzymać wzruszenia.
- Nic się nie stało. Nikt ci nie ma tego za złe. - Rose pociągnęła nosem.
- To nie prawda. Nienawidzisz mnie.
- Jesteś moją przyjaciółką, jak mógłbym cie nienawidzić?
- Dziękuję - wyszeptała. - Jeśli w jakiś sposób znajdę sposób, żeby uciec i będę chciała wrócić do niego to masz mnie zabić. - Frank przestraszył się.
- Nie możesz tak myśleć.
- Obiecaj. - W jej oczach było widać determinację.
- Nie mogę ci tego obiecać. - Posmutniała. - Ale jeśli będziesz próbowała zabić kogoś kogo kochasz, wtedy ci przeszkodzę, w każdy możliwy sposób.
- Dziękuję - szepnęła i odwróciła się tyłem do niego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro