Rozdział 9
W końcu nastał grudzień. Śnieg pokrył całkowicie ulice w Dolinie Godryka. Syriusz musiał zamienić się w psa, żeby w ogóle wyjść z domu.
Na szczęście pogoda zatrzymała ataki. Śmierciożercy nie wykonali żadnych ruchów od tygodnia, a wszyscy w końcu mogli odetchnąć.
><
- Boję się - jęczała Lily. Rose pokręciła głową i delikatnie dotknęła ramienia przyjaciółki, patrząc na nią w lustrze.
- Nie masz czego. To jest jedna z niewielu rzeczy w życiu, która nie ważne jak pójdzie to i tak cię usatysfakcjonuje.
- Wydaje ci się, że to dobry pomysł? - zapytała Ruda przegryzając lekko paznokcie. Blue chwyciła grzebień i zaczęła delikatnie rozczesywać włosy zestresowanej dziewczyny.
- Najlepszy.
- Ale w takiej chwili?
- Żyj właśnie tą chwilą, bo jutro może wcale nie nadejść.
- Co jeśli coś pójdzie nie tak?
- Zrozum to Lily. Nic nie pójdzie nie tak, a nawet jeśli to nic się nie stanie, bo dookoła ciebie są dzisiaj tylko przyjaciele i rodzina. Ile razy widziałam jak się wywracałaś?
Evansówna zachichotała i złapała przyjaciółkę za rękę. Spojrzały sobie w oczy i uśmiechnęły się jednocześnie. Obie poświeciły swoje życie, by innym później żyło się lepiej. Walczyły właśnie o takie chwile, gdy można było być wolnym i prawdziwym. Nie trzeba było się kryć ani kłamać, a wszyscy byli bezpieczni. Przynajmniej chwilowo, bo tak na prawdę nie było tajemnicą, że w końcu ich życie zgaśnie jak płomień na wietrze.
- Wyglądasz pięknie - szepnęła Rose ze łzami w oczach. - Tak na prawdę to ty zawsze byłaś najpiękniejsza z nas wszystkich.
- O czym ty mówisz? - spytała Lily, odwracając się do przyjaciółki. Blue westchnęła głęboko i uśmiechnęła się ciepło.
- Patrząc na ciebie widzę źródło białej magii. Jesteś zdecydowanie jednym z najlepszych ludzi jakich znam, bo masz w sobie największe pokłady dobra jakie widziałam. Możesz to maskować czasami złośliwością czy opryskliwością, ale nie pozbędziesz się tego kim jesteś i nie próbuj, bo brakuje nam ludzi takich jak ty.
Lily wstała i również ze łzami w oczach przytuliła przyjaciółkę. Słyszała jak ciężko oddycha. Bała się o nią jak o nikogo innego.
Rose była pierwsza do odstrzału.
Mary była z Beniem, nad którym wisiało widmo śmierci.
Alicja dostała się do szkoły dla aurorów, na przyspieszone szkolenie.
Syriusz, James, Remus i Peter biegali na każde wezwanie Dumbledore'a, żeby mu udowodnić, że nie są zdrajcami.
Lily bała się o wszystkich tak bardzo, że prawie nic nie jadła i nie spała. Nie miała się czym zająć, a James nie pozwalał jej za dużo wychodzić z domu. Oczywiście też walczyła, ale tylko wtedy gdy to było na prawdę konieczne. Kłóciła się o to często z Jamesem, ale on był nieugięty.
Wiedziała, że robił to z miłości. Jednak ona z miłości do niego chciała walczyć.
W końcu puściła Rose i uśmiechnęła się.
Jej przyjaciółka miała teraz swoje fiołkowe oczy i tym razem jasnobrązowe włosy.
- Chyba powinnyśmy się już zbierać, bo Syriusz nas zlinczuje - powiedziała i podeszła do drzwi. Jej kremowa suknia zaszeleściła. - Chodź Lily. Już czas.
><
Syriusz rozejrzał się po ogrodzie. Zostały na niego rzucone zaklęcia rozgrzewające i chroniące. Jednak na krańcach wciąż leżał śnieg. Wszystko przyozdobione było małymi lampkami. Na prawdę, w tym dniu dom Potterów wyglądał niesamowicie.
James chodził i nerwowo poprawiał muszkę, ale Syriusz bał się do niego podejść i mu przeszkodzić.
Stał więc i co chwila patrzył na zegarek.
- Zabiję Rose - mruknął. Wszystko powinno zacząć się pięć minut temu. Goście również zniecierpliwieni patrzyli na swoje zegarki. Przynajmniej ci z magicznego świata, bo mugole zbyt zajęci byli podziwieniem wszystkiego co ich otaczało.
W końcu rozbrzmiały dźwięki skrzypiec, a środkiem przeszła Rose w długiej kremowej sukni z dużym dekoltem. Syriusz nie mógł przestać się w nią wpatrywać. Posłała mu uśmiech i stanęła obok niego. Wtedy muzyka stała się jeszcze głośniejsza i wszyscy goście wstali. Rose złapała Syriusza z całej siły za rękę, a on ucałował ją delikatnie.
Zaczęło się.
><
James spojrzał na anioła, który zbliżał się do niego po drodze z płatków róż. Zielone oczy Lily błyszczały delikatnie spod welonu, gdy jej ojciec prowadził ją między rzędami krzeseł.
Mark nie mógł powstrzymać łez napływających mu do oczu.
Gdy zbliżył się do Jamesa i delikatnie podał mu rękę Lily, cicho odezwał się:
- Nigdy nie przestawaj jej kochać.
- Nie dałbym rady - odpowiedział Potter. Evansówna uśmiechnęła się, a warga zadrgała jej jakby próbowała się nie rozpłakać. Jej biała suknia błyszczała w zachodzącym słońcu jakby była zrobiona z najprawdziwszego śniegu.
Delikatnie odwinął jej welon, odsłaniając twarz, którą widział nawet w snach.
Pełne czerwone usta, zielone oczy, skryte pod wachlarzem rzęs i sieć piegów pokrywająca jej policzki. Uwielbiał patrzeć na nią wieczorami, gdy już spała i liczyć te wszystkie małe kropki, które kochał całym sercem.
Jej zielone oczy błyszczały z bezgranicznego szczęścia. Złapał ją za rękę i ścisnął delikatnie.
Był pewien, że się nie pomylił, że to ona była miłością jego życia.
><
Lily delikatnie zaczęła wirować na parkiecie z Jamesem.
- Nie mogę uwierzyć, że jesteś moją żoną.
- Ja też nie mogę w to uwierzyć. Cały czas myślę, że to był tylko sen.
- Ale nie był Lily. Lily Potter. Kocham Cię - powiedział i obrócił ją.
- Ja Ciebie też James - odpowiedziała, gdy znowu mogła spojrzeć mu w oczy. Teraz byli już małżeństwem. Mieli kota, dom i kochających rodzinę i przyjaciół. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście.
Gdy piosenka się skończyła, do Lily podszedł jej ojciec.
- Mogę ci ją zabrać jeszcze na chwilę James? - zapytał Mark Evans. Jej mąż skinął głową i z uśmiechem podszedł do Syriusza, Rose i Marleny. - Jak się czujesz Lily?
- Szczęśliwa. Szczęśliwa i zakochana.
- I czego jako rodzic mogę chcieć więcej? - rzekł i zaśmiał się cicho. Jednak po chwili spoważniał. - Pamiętaj tylko. Czasy są ciężkie i trzeba się skupić na tym co ważne.
- Wiem tato. Szkoda, że Petunia nie przyjechała. Nie widziałam jej już tak długo.
- Twoja siostra cię kocha, pamiętaj. Po prostu zbyt dużo was dzieli, by mogła ci tą miłość okazać, ale ma serce i jestem tego pewien.
- Nie wydaje mi się tato. Ona mnie nienawidzi i nie wydaje mi się, żeby kochała kogokolwiek - powiedziała Lily z bólem. Bardzo raniło ją zachwianie siostry, bo przecież to nie jej wina, że urodziła się czarownicą.
- Uwierz mi Lily, kiedyś zrozumiesz. Zobaczysz, że ona też czuje i cierpi. Ją na pewno też zabolała strata ciebie. Przecież jesteście siostrami.
- Gdyby nie jej zazdrość to... - zaczęła Ruda.
- Gdyby ci nie zazdrościła to bardzo bym się zdziwił, a wręcz zaniepokoił. Przecież to naturalne. Ja z mamą też ci trochę zazdrościliśmy. Każdy chciałby mieć takie możliwości jak ty.
Lily spojrzała w oczy swojemu ojcu. Jego twarz pokryta była zmarszczkami. Dziewczyna nie mogła sobie wyobrazić jak to możliwe, że to ten człowiek kiedyś chronił ją, a teraz ona musi chronić go.
><
- Ktoś ci już dzisiaj mówił, że wyglądasz zabójczo? - zapytał Syriusz swojej dziewczyny, a ona tylko uniosła wzrok ku niebu. Stojąca obok nich Marlena, zachichotała.
Gdy Rose już miała odpowiedzieć coś sarkastycznego, podszedł do nich James.
Black objął go ramieniem po przyjacielsku.
- Jak się czujesz Rogacz? - zapytał, uśmiechając się szeroko. James wyglądał jakby był w transie. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Przyjmę to za wspaniale Łapa na prawdę, dziękuje ci za pomoc oraz tą niesamowitą przyjaźń, której pozwoliłeś mi doświadczyć ze swojej strony. Nie wiem jak ci się...
- Syriusz - powiedziała Rose. - Może jeśli z braku możliwości wykazania się, potrzebujesz się sam dowartościowywać to znajdę ci zadanie co? Może pójdziesz nakarmić Euphemię, bo chyba tego potrzebuje.
Black zbladł lekko.
- Nie zbliżę się do tego kota nie ma opcji. Jeszcze nie znudził mnie ten garnitur. - Mówiąc to poprawił zalotnie muszkę, a któraś z kuzynek Jamesa pomachała mu z drugiego końca stołu.
Syriusz zmieszał się lekko, widząc to i złapał Rose za rękę, by wiedziała, że nie chciał zrobić nic złego.
Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło i pocałowała go delikatnie, co sprawiło, że kuzynka Pottera wbiła wzrok w swój talerz.
- Nawet nie wiecie jak się cieszę - powiedział James w końcu i wzdrygnął się. - Czuje się jakby to był jakiś sen. Ciagle boję się, że zaraz się obudzę.
- To nie jest sen - rzekła Marlena z uśmiechem. - To najprawdziwsza prawda, a ty jesteś jak najprawdziwiej żonaty.
James uśmiechnął się jeszcze szerzej o ile to w ogóle możliwe i złapał Syriusza i Marlenę za ręce.
- Musicie kiedyś to zrobić. Wydaje się, że to nic takiego. Tylko ceremonia. Jednak nawet nie potrafię wytłumaczyć jak wspaniałe jest uczucie, wiedzieć, że ktoś już na zawsze należy do ciebie.
Rose poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Syriusz spojrzał na nią ukradkiem i uniósł kącik ust do góry. Chciałby poczuć to co James.
><
- Akurat, gdy tak źle się dzieje, wszyscy się pobierają. Chyba nigdy tego nie zrozumiem - mruknął Szalonooki Moody do Dumbledore'a.
- Och Alastorze. Przecież to oczywiste - rzekł dyrektor, błądząc wzrokiem po tańczących gościach.
- W takim razie racz mnie oświecić Albusie.
- W czasach ciemności ludzie pragną światła, a to jest jeden ze sposobów by je ujrzeć. Wszyscy się śpieszą, bo nie wiedzą ile czasu im zostało.
- Ale to nieodpowiedzialne i nieodpowiednie brać ślub w jeden z najmroczniejszych okresów czarodziejskiego świata - rzekł Moody niskim głosem. Dumbledore spojrzał na niego znad swoich okularów połówek, a jego niebieskie oczy błysnęły wesoło.
- To jest właśnie jak najbardziej odpowiednie, bo mrok nas nie przezwycięży. Walczyć z nim można na wiele sposobów, a to jest właśnie jeden z nich. Najgorszym co można zrobić to pogrążyć się w smutku i rozpaczy. Należy pamiętać, ale nie wspominać, bo przeszłość nas przytłoczy. Tyle ludzi straconych zostało zastąpionych tymi, którzy przyszli do nas sami.
- Ty go znasz prawda?
- Znałem. Znałem wyjątkowego chłopca, który zszedł na złą drogę. Jednak na pewno nie znam kogoś kim jest teraz.
Albus Dumbledore złożył ręce i wydawało się jakby pochłonęły go wspomnienia.
- Co myślisz, go widzisz? Myślisz, że jakbyś wcześniej go przejrzał to moglibyśmy uniknąć tego wszystkiego?
- Przeszłości nie można zmienić bez szkód dla przyszłości. Gdy widzę Toma to zdaje sobie sprawę co może z nami zrobić strach, bo nim tak na prawdę nie kierowało nigdy nic więcej.
><
Remus był już mocno wstawiony, gdy w końcu przyszła jego kolej tańca z Lily.
- Jak się czuje nasza panna młoda?
Lily roześmiała się ciepło.
- Wspaniale Remusie, tylko lekko zmęczona. Nie zeszłam z parkietu już chyba od przeszło trzech godzin.
- Taka cena szczęścia.
- Oby tylko taka.
- Spokojnie Lily. Pamiętaj, że zawsze masz nas. My was ochronimy, przysięgam.
Ruda uśmiechnęła się ciepło, patrząc przyjacielowi w oczy.
- Jesteście na prawdę wspaniali.
- Tak, no może tylko nie licząc jutra.
- Jak to?
- Wilkołak na kacu chyba nie będzie zbyt wspaniały - mruknął Remus i skrzywił się lekko, a Lily wybuchnęła głośnym śmiechem.
><
Była już czwarta rano, gdy James położył się obok Lily w ich własnym łóżku. Musiał przysięgać jej rodzicom, że się nią zajmie, bo trochę wypiła, co było do niej wręcz nie podobne.
Musiała pewnie odreagować dotychczasowy stres, który trzymał ją przez ostatnie tygodnie.
Do tego jeszcze zaczęła pić z Mary, a picie z nią zawsze kończyło się tak samo. Ta dziewczyna miała wyjątkowo mocną głowę.
Spojrzał na śpiącą Lily i uśmiechnął się delikatnie. Miała lekko rozchylone usta i oddychała powoli. Pogładził ją po policzku i zamknął oczy. Modlił się, żeby to nie był tylko sen i żeby jutro nie okazało się, że ona tak na prawdę nie leży obok niego.
Uśmiechnął się znowu na wspomnienie dzisiejszego dnia.
Kochał ją ponad wszystko i przysiągł sobie, że zrobi wszystko by ją chronić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro