Rozdział 33
Uwaga od autora. Mogą występować brutalne sceny i przekleństwa.
Lily obudziła się bardzo wcześnie i sama nie mogła uwierzyć, gdy zobaczyła, która była godzina. Nie pamiętała również, żeby wstawała w nocy do Harry'ego.
- Nie kręć się tak, bo staram się spać. - Usłyszała za sobą szept Jamesa. Odwróciła się przodem do niego z uśmiechem. Obejmował ją jedną ręką, a drugą miał pod głową. Od razu domyśliła się dlaczego udało się jej wyspać pierwszy raz od dawna. Jej mąż leżał na łóżku w okularach, a jego wory pod oczami były większe niż zwykle. Delikatnie pocałowała go w czoło, a on przyciągnął ją jeszcze bliżej.
- Kocham cię wariacie - mruknęła, odgarniając mu włosy z twarzy. Otworzył jedno oko i spojrzał na nią uważnie.
- Ja ciebie też ruda - powiedział i od razu złapał ją za nadgarstek, gdyż zauważył, że unosiła rękę, żeby go uderzyć.
- Jak możesz!
- Mogę, bo dzięki mnie mogłaś spać spokojnie, a zapewniam cię, że mały w nocy dawał jakiś koncert. Nie jestem znawcą, ale nie było to zbyt melodyczne. Euphemia chyba też tak pomyślała bo zwiała do ogrodu i musiałem ją ganiać o trzeciej w nocy - wymruczał, krzywiąc się. Lily wybuchła śmiechem, który starała się zamaskować poduszką. - No bardzo śmieszne. Pewnie wyglądam tak strasznie, że nawet nie będę się dzisiaj musiał przebierać.
- No tak, przecież dzisiaj Halloween. To będziesz pasował idealnie do tych wszystkich dzieci przebranych za zombie.
- No nie, jak możesz? - zapytał James i podniósł głowę. Lily pocałowała go w usta.
- Dla mnie zawsze wyglądasz wspaniale - powiedziała. Jej mąż uśmiechnął się i przyciągnął ją tak, że leżała teraz na nim. Wtuliła się w jego tors i przymknęła oczy. - W końcu czuję się bezpiecznie wiesz? Może i trochę samotnie, gdy nie mam kontaktu z Alicją, Syriusz ucieka przed Śmierciożercami, a Peter siedzi zamknięty w swoim domu, ale przestałam bać się na każdym kroku i cieszę się, że mam tak wspaniałych przyjaciół.
- I wspaniałego męża - dodał James, głaszcząc ją po plecach.
- I wspaniałego męża - potwierdziła z uśmiechem.
><
James patrzył na swoją żonę, gdy ta robiła dyniowe placki i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Co chwilę musiała odpychać kota od patelni, bo ten był wyraźnie zainteresowany jej zawartością, śmiała się przy tym i lekko kołysała do lecącej z radia muzyki. Potter, trzymając małego Harry'ego na kolanach nie mógł uwierzyć jak wielkie ma szczęście. Trafiła mu się najwspanialsza rodzina pod słońcem i nie wiedział komu za to dziękować.
- Zaraz wszystko będzie gotowe.
Gdy Lily to powiedziała stało się coś niezwykłego.
- Mama.
Lily i James spojrzeli się gwałtownie na Harry'ego, który jak gdyby nigdy nic zaczął bawić się swoją stopą.
- Co powiedziałeś słoneczko? - zapytała Lily, wyłączając palnik machnięciem różdżki i odkładając fartuch na stół. Jej syn spojrzał na nią.
- Mama - powtórzył, a kobieta zakryła usta dłonią.
- Nie wierzę, jego pierwsze słowo! - zawołała i chwyciła syna na ręce. James spojrzał na Harry'ego z przymrużonymi oczami.
- Zdrajca - wyszeptał, ale małego Pottera tylko to rozśmieszyło. James widząc to wstał i podszedł do żony. Przytulił ją i syna. Trwając tak w tym uścisku nie wiedział czy jest coś piękniejszego na tym świecie.
><
Peter Pettigrew czekał już tydzień na jakikolwiek znak od swojego pana. Sam nie potrafił go znaleźć i zbyt bał się go wzywać. Jednak Halloween okazało się jego szczęśliwym dniem, a przynajmniej tak mu się wtedy wydawało.
Jego ręka zapulsowała niewiarygodnym bólem, gdy słońce ledwo zdążyło schować się za horyzontem. Pettigrew poczuł strach wymieszany z przerażeniem, gdy chwytając płaszcz deportował się.
Znalazł się w ciemnym i obskurnym pomieszczeniu. Byli tam chyba wszyscy Śmierciożercy, których kiedykolwiek widział, a wciąż pojawiali się kolejni. Przełknął głośno ślinę, a mężczyzna, stojący obok spojrzał na niego z pogardą.
- Witajcie moi drodzy. Jak dobrze wiecie ostatnio każdy z was miał tylko jedno zadanie. Znaleźć miejsce pobytu Potterów. Chciałbym abyście teraz powiedzieli mi czego udało się wam dowiedzieć i oby było to przydatne, bo nie zamierzam dłużej czekać aż wykrzesacie z siebie choć odrobinę inteligencji i sprytu - wysyczał Voldemort, który nagle pojawił się w samym środku pomieszczenia jakby znikąd.
- Panie... - pisnął Peter, jednak nikt go nie usłyszał bo przerwał mu Avery.
- Panie, dowiedziałem się, że uciekli statkiem do Ameryki, gdzie mieszkają u niejakich Goldsteinów.
- Brednie! - zawołał Leastrange. - Podobno Dumbledore trzyma ich w Hogwarcie.
- Panie... - jeszcze raz spróbował Peter.
- Mój informator przekazał mi, że dostali od Zakonu schronienie w Polsce - krzyknął ktoś z tyłu, ale Pettigrew nie widział nawet jego twarzy. W końcu w Glizdogonie wezbrała złość. Przez całe życie czuł się gorszy. Przez całe życie nim pomiatano, ale teraz to się zmieni, bo będzie najbliższym Czarnemu Panu Śmierciożercą. Teraz to jego będą się bać. Dlatego odważył się na coś czego normalnie nie zrobiłby nawet pod karą śmierci. Wszedł w środek kręgu i stanął tuż przed Voldemortem. Tamten skrzywił się z niesmakiem, a tłum wokół ich zafalował. Wszyscy wstrzymali oddech czekając, aż Peter upadnie na ziemię, zwijając się z bólu lub krwawiąc, jak w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
- Panie Lily i James zostali w Wielkiej Brytanii, nigdzie nie uciekli, bo byliby za daleko od ochrony Dumbledore'a.
- Mów co wiesz Pettigrew - syknął Voldemort, wyczuwając, że ten podczłowiek w końcu może być przydatny.
- Na dom zostało rzucone zaklęcie Fideliusa i to ja jestem Strażnikiem Tajemnicy. Walcząca 31, Dolina Godryka to miejsce zamieszkania Jamesa i Lily Potterów oraz ich syna Harry'ego - powiedział bez zawahania.
><
Syriusz leciał swoim motorem nad zielonymi polami Szkocji, gdy ukłuło go w sercu jakieś przeczucie. Zmarszczył brwi, bo nie wiedział czego ono dotyczyło. Pokręcił głową i spojrzał w gwiazdy. Wydawały się tak blisko. Chciał je złapać i zamknąć w słoiku, by przypominały mu o tym jak bardzo kocha wolność. Żałował, że James nie mógł być teraz z nim. Gdy tylko to wszystko się skończy to zabiorę cię tutaj - pomyślał i uśmiechnął się. Nie wiedział jak jego przyjaciel mógł tak dobrze znosić zamknięcie. Wiedział, że to dla jego dobra, ale on sam nie potrafiłby sobie z tym poradzić nie ważne z powodu jakiej sprawy.
Syriusz oczywiście nie wiedział jak to jest kochać kogoś ponad życie, tak, że byłoby się dla niego w stanie zrobić wszystko. Nie ważne jak bardzo wbrew sobie. Chociaż bardziej trafne by było stwierdzenie, że tego uczucia po prostu nie pamiętał.
Leciał tak i leciał, gdy w końcu trafił w okolice domu Petera. Coś kazało mu się zatrzymać i to sprawdzić. Nie wiedział co to było, ale chciał, żeby było zaspokojone więc zaczął się zniżać. Gdy wylądował przed małą chatką poczuł narastający w nim niepokój.
- Peter! - zawołał, unosząc różdżkę. Jednak odpowiedziała mu jedynie cisza. Prawie, że wyważył drzwi, gdy wbiegł do środka. Nie zobaczył żadnego śladu walki i poczuł jak jego serce spada aż do żołądka. - Nie - wyszeptał. - To niemożliwe.
><
James siedział w salonie, a słabe światło latarni wpadało przez niezasłonięte okna. Wyczarowywał małe obłoczki kolorowego dymu, a Harry śmiejąc się próbował złapać je w swoją malutką rączkę. Lily była na górze i brała prysznic po tym jak kot wywalił na nią całą miskę kremu do ciasteczek. Sama Euphemia tak przestraszyła się trzasku, że uciekła przez okno z umorusanymi wąsami. Jednak wiedzieli, że jeśli zostawią na parapecie świeżo upieczone ciastko to prędzej czy później wróci.
- Ja się nie doczekam, żebyś powiedział tata co? - zapytał James, patrząc na syna. Ten zaśmiał się tylko. Potter westchnął, po tej całej nocnej zmianie był wyczerpany. Kolejny raz machnął różdżką.
- Może już czas, żeby go położyć? - zapytała Lily, wchodząc do salonu. Wyglądała pięknie i James czuł jej perfumy nawet na odległość.
- Chyba tak, sam też bym się położył - mruknął.
- To najpierw ułożę jego, a później ciebie - powiedziała, uśmiechając się ciepło.
- Mnie też wniesiesz po schodach? - zapytał z nadzieją, robiąc słodką minę. Jego żona zaśmiała się.
- Rozbudzę cię tak, że sam wbiegniesz - szepnęła z tajemniczym spojrzeniem.
- W takim razie czekam na to z niecierpliwością - mruknął Potter. - A mogę dostać na razie buziaka w nagrodę za bycie takim dobrym ojcem?
- Dostaniesz później tysiąc - rzekła i weszła na górę. James uśmiechnął się i odrzucił różdżkę. Przeciągnął się i ziewnął. To był ciężki dzień, dlatego kilka chwil z ukochaną było czymś o czym marzył. Nagle usłyszał trzask otwieranych drzwi. Poczuł jak ogarnia go przerażenie, ale może to Syriusz znowu bez zapowiedzi? Chciał w to wierzyć całym sercem. Wbiegł do holu i poczuł jak serce rozdziera mu się na tysiące kawałków. Blada twarz, szparki zamiast nosa i te czerwone oczy, które miały być ostatnim co w życiu zobaczy.
- Lily, bierz Harry'ego i uciekaj! To on! Idź! Uciekaj! Ja go zatrzymam... - krzyknął najgłośniej jak pozwalało mu na to przerażenie.
Lily zamarła na schodach, gdy to usłyszała. Jej twarz od razu stała się blada. Odwróciła głowę w stronę salonu.
- Avada Kedavra! - usłyszała i zobaczyła rozbłysk zielonego światła.
- Nie! - krzyknęła i przyciskając do siebie swojego synka wbiegła na górę. James nie żył. Tylko to odbijało się echem w jej głowie. Najbliższa jej osoba na tym całym świecie była martwa. Zaczęła przyciągać jakieś krzesło i pudła z zabawkami Harry'ego pod drzwi. Jej różdżka została w łazience, a nawet gdyby ją miała to nie mogłaby wygrać z Voldemortem. Przytuliła swojego syna jeszcze mocniej. Nie wiedziała jak mu pomóc. Jak go uratować. Jednak nagle w jej głowie pojawiło się wspomnienie. Wspomnienie książki, którą kiedyś znalazła, a szczególnie jednego fragmentu.
Najpotężniejsi są ci, którzy poznają co tak na prawdę rządzi naszym światem. Magia nie bierze się znikąd. Jest to umiejetność dogłębniejszego czucia tego co nas otacza. Każdym swoim słowem lub czynem, nadajemy światu nowego znaczenia. Biała magia, pomaga nam czarować za pomocą naszych uczuć. Od zawsze jest przeciwieństwem Czarnej magii, która skupia się na umiejętnościach i znajomości zaklęć.
Białej magii nie da się nauczyć. Nie potrzebne są do niej formułki zaklęć, czy nawet różdżka. Wystarczy czuć i chcieć swoimi uczuciami przekazać coś innym. Nie atakować. Jedynie bronić.
Łzy zaczęły spływać obficie po jej policzkach. Spojrzała na Harry'ego.
- Harry, mama cię kocha i tatuś cię kocha. Musisz być dzielny. Musisz być silny - szeptała, mając nadzieję, że on ją zrozumie.
Wtedy drzwi otworzyły się z hukiem. Lily wrzuciła Harry'ego do łóżeczka i stanęła przed nim z rozłożonymi ramionami.
- Nie Harry, błagam, tylko nie Harry! - krzyknęła rozpaczliwie, mając niewiarygodną nadzieję, że Voldemortowi wystarczy tylko zabicie jej i Jamesa. W głębi jednak znała prawdę.
- Odsuń się głupia... odsuń się, i to już...
- Nie Harry, błagam, weź mnie, zabij mnie zamiast niego... - łkała. Widziała w oczach czarnoksiężnika coś czego nie potrafiła opisać. Wiedziała jednak, że nie pozwoli jej synowi żyć. Musiała więc otoczyć go miłością. Zapewnić tą magię, o której mówiła księga.
- To ostatnie ostrzeżenie...
- Nie Harry! Błagam... zlituj się... zlituj... Nie Harry! Nie Harry! Błagam... zrobię wszystko...
- Odsuń się... odsuń się, dziewczyno...
Ona jednak nie zrobiła nawet kroku. Widziała jak unosi różdżkę. Przymknęła oczy. Idę do ciebie James pomyślała, a ostatnia łza wytoczyła drogę na jej policzku.
- Avada...
><
Horacy Slughorne wszedł do swojego pokoju po wyjątkowo ciężkim dniu w Hogwarcie i opadł na fotel. Po odejściu ze szkoły jego dwóch ulubionych uczniów, Severusa i Lily, nie potrafił odnaleźć w nauczaniu aż takiej satysfakcji co kiedyś. Uczniowie zdawali się stawać z roku na rok coraz głupsi jeśli chodzi o eliksiry. Westchnął i spojrzał w bok.
Wtedy jego oczom ukazał się straszny widok. Jego ukochana rybka unosiła się na powierzchni wody martwa.
><
Syriusz przyleciał do domu, w którym tak na prawdę się wychował i zobaczył to czego tak bardzo się obawiał. Górne piętro wyglądało jakby ktoś je zbombardował. Black jęknął. Nagle zobaczył jakąś postać wychodzącą z budynku. Rozpoznał w tej postaci Hagrida. Wylądował obok niego.
- Hagrid co tu się stało? - zapytał, łamiącym się głosem, starając się nie patrzeć w stronę ruin, bo wtedy nogi by się pod nim ugięły.
- Lily i James... - powiedział Hagrid, łkając cicho. Syriusz poczuł narastającą w jego gardle gorzką gulę.
- A Harry? - spytał szeptem.
- Mam go tutaj. Cholibka. Ten-Którego-Imienia-Nie-Można-Wymawiać zginął, ni dał rady zabić małego - powiedział i pokazał Blackowi małe zawiniątko.
- Hagrid pozwól mi go wziąć. Jestem jego ojcem chrzestnym ja... - zaczął, ale olbrzym pokręcił głową.
- Dumbledore kazał mi go zawieźć do innej rodziny. Przykro mi Syriusz - rzekł i poklepał go po ramieniu.
- Weź w takim razie chociaż mój motocykl. Będziecie bezpieczniejsi - poprosił z niewiarygodnym bólem. Hagrid kiwnął głową i chwilę później odleciał z małym Potterem. Wtedy Black usiadł na chodniku przed domem i zaczął zanosić się spazmatycznym płaczem. Wiedział, że niedługo będzie tutaj Ministerstwo. Nie miał jednak siły by wejść do środka. Nie wytrzymałby widoku swoich najlepszych przyjaciół, martwych. Nie potrafił w ogóle sobie tego wyobrazić. Miał wrażenie, że to tylko sen. To nie mogła być prawda.
Poczuł jak robi mu się niedobrze i mimo, że nic dzisiaj nie jadł to po chwili już był na kolanach i wymiotował kwasem żołądkowym przez dobre kilka minut. Łzy ciągle spływały po jego policzkach. Krzyknął i uderzył ręką w drogę przed domem.
- Dlaczego! - krzyknął.
Wtedy dotarło do niego dlaczego. Peter. To wszystko była wina Petera. On był zdrajcą, a nie Remus. Zrozumiał jak głupi był. Jak wszyscy dali się nabrać. Podniósł się z kolan i spojrzał na dom rodzinny Potterów.
Wtedy przypomniał sobie rozmowę z Jamesem jeszcze nie tak dawno temu.
- Już niedługo dowiemy się całej prawdy i będziemy bezpieczniejsi. Jednak Syriuszu jeśli coś złego...
- Nawet tak nie mów Potter - syknął Black.
- Jeśli coś złego nam się stanie, to nie wmieszaj się w jakąś zemstę i pościgi. Zajmij się sobą i odetnij się od tego wszystkiego. Nie chcę, żeby coś złego ci się stało bez powodu.
- Jeśli - zaczął Syriusz. - JEŚLI coś złego wam się stanie to nie będę w stanie siedzieć bezczynnie. Jesteś dla mnie jak rodzina, której tak na prawdę nigdy nie miałem.
- Obiecaj Łapa.
- Nie mogę...
- Obiecaj, bo cię stąd wyrzucę, przysięgam.
Syriusz spojrzał w brązowe oczy Jamesa i zobaczył w nich desperację. Czuł jak jego serce zaczyna powoli pękać w szwach. Niteczka po niteczce rozpadło się na pół. Miał w głowie mętlik, wiedział, że bez nich nie przeżyje, ale nie darowałby sobie, gdyby teraz James go wyprosił i nie mógłby spędzić z nimi tego czasu. Każdy wybór był zły.
- Obiecuje - wyszeptał, nie patrząc na Pottera.
James klepnął go w plecy i zaczął schodzić po schodach.
- Myliłeś się wiesz? - rzucił szatyn, nie oglądając się.
- A czemu to niby?
- Bo Łapa, zawsze masz się z kim napić. Od tego ma się braci.
- Przepraszam cię James, ale muszę złamać obietnicę - szepnął i deportował się.
><
Znalezienie Petera nie zajęło mu dużo czasu. Pettigrew po tym jak dowiedział się, że Voldemort zginął nie był w stanie myśleć racjonalnie. Liczył na chwałę i ochronę najpotężniejszego czarnoksiężnika wszech czasów, a został z niczym. Wiedział też, że Syriusz będzie chciał się zemścić więc nie był zdziwiony, gdy ten pojawił się przed nim na wypełnionionej mugolami ulicy na obrzeżach Londynu.
- W końcu cię znalazłem Peter! - krzyknął i wymierzył w niego różdżkę. Pettigrew stał blisko zakrętu i doskonale wiedział co robić.
- Oni i tak cię złapią. Jak mogłeś wydać naszych przyjaciół! - krzyknął i niewerbalnie rzucił zaklęcie, które rozwalił pół ulicy. Syriusz był zbyt zaskoczony by zrobić cokolwiek. Słyszał krzyki, widział ludzkie ciała i nie mógł uwierzyć, że to wszystko zrobił człowiek, który nie potrafił zamienić zwierzaka w filiżankę. Nagle jego uwagę przykuł stojący nieopodal szczur.
- Expelliarmus! - krzyknął jakiś auror i rozbroił Blacka, a szczur zniknął. Wtedy Syriusz nie wytrzymał i wybuchnął głośnym, maniakalnym śmiechem. Był bezsilny i został pokonany przez największego idiotę jakiego znał. Był tak przepełniony smutkiem i wściekłością, że zaowocowały one szaleństwem i Syriusz sam nie wiedział czy kiedykolwiek go opuszczą.
><
Frank Longbottom od razu po usłyszeniu o śmierci Voldemorta wybiegł z domu by razem z innymi aurorami wyłapać pozostałych Śmierciożerców. Nie pożegnał się nawet z Alicją ani z małym Nevillem. Był to dla niego sposób na to by nie zadręczać się śmiercią przyjaciół. Jednak los planował dla niego zupełnie coś innego.
Dostał cynk o Śmierciożercach, ukrywających się w opuszczonym budynku na obrzeżach Anglii. Gdy się tam deportował od razu zrozumiał, że był to błąd. Zaklęcie trafiło do prosto w plecy. Upadł, a różdżka wypadła mu z dłoni.
- Czy ja wiem, czy taki z niego dobry Auror - zaśmiał się Leastrange. Jego żonie nie było jednak tak do śmiechu. Nachyliła się nad Frankiem z mordem w oczach.
- Powiesz nam wszystko co wiesz o naszym panu, albo spotka cię coś gorszego niż śmierć.
><
Alicja po raz drugi tego dnia wybuchnęła głośnym płaczem, gdy dostała wiadomość, że Syriusz zabił Petera. Położyła się na kanapie i przytuliła do siebie poduszkę. Nawet się z nimi nie pożegnała. Tak po prostu zniknęła z ich życia, a teraz już nigdy nie będzie miała szansy by podziękować im za wszystko co zrobili. Chciała jakoś wymazać ich z pamięci, bo nie wiedziała jak da radę bez nich żyć. Straciła wszystkich przyjaciół. Była sama, a Frank wyszedł i bardzo długo nie wracał.
Gdy słońce zaszło za horyzont pierwszego listopada, Alicja nie wytrzymała. Bała się o męża i nie mogła stracić jeszcze jego. Zostawiła małego Neville'a pod opieką babci i deportowała się do swojego starego informatora z czasów bycia aurorem.
Niestety on nic jej nie powiedział. Nikt nie miał pojęcia gdzie jest Frank.
Deportowała się znowu, znalazła się w parku niedaleko swojego domu. Usiadła na ławce i wybuchnęła głośnym płaczem. Spazmatycznie wciągała powietrze. Wyciągnęła z kieszeni zdjęcie swoich przyjaciół jeszcze z Hogwartu i delikatnie przejechała po nim opuszkami palców.
- Tęsknie za wami - szepnęła. Nie usłyszała kroków za sobą, ani nawet łamanych gałęzi. Zaklęcie trafiło ją w tył głowy. Jej ciało zwiotczało i zsunęło się z ławki. Zdjęcie, które trzymała zostało porwane przez lekki podmuch listopadowego wiatru i poniesione w nieznane.
><
Alicja obudziła się w ciemnej i wilgotnej piwnicy. Wszędzie roznosił się zapach zgnilizny i moczu.
- Twój mężulek nie na wiele się zdał, ale ty musisz coś wiedzieć. Gdzie ukrywany jest Harry Potter? - zapytała jakaś kobieta. Alicja nie widziała jej twarzy, więc mogła tylko zgadywać, że była to Bellatrix Leastrange, najwierniejsza Śmierciożerczyni.
- Co zrobiliście z Frankiem? - zapytała, czując jak ściska ją w żołądku. Bellatrix uśmiechnęła się odsłaniając swoje białe zęby.
- Lumos - powiedziała, a końcówka jej różdżki zabłysła, ujawniając w kącie nieprzytomnego mężczyznę. Miał pociętą i zdeformowaną twarz. Jego nogi były wygięte pod dziwnym kątem, a ubranie i skóra były przypalone. Teraz już Alicja wiedziała czemu czuła intensywny zapach spalenizny. Zemdliło ją. Poczuła jak kręci się jej w głowie.
- Teraz powiesz nam wszystko co wiesz, albo skończysz tak samo jak on - warknął jakiś mężczyzna. Alicja przeniosła na niego swój wzrok. Poczuła wściekłość, chciała rzucić się na nich i wyrwać im serca.
- Nic wam nie powiem skurwysyny - wyszeptała nienawistnie. - Nie ważne co mi zrobicie.
- Jeszcze zobaczymy - powiedziała Leastrange. - Crouch, twoja kolej.
Do Alicji podszedł nie wysoki, ale przystojny mężczyzna i uśmiechnął się diabolicznie.
- Crucio! - zawołał, a pomieszczenie wypełnił przeszywający krzyk.
><
Remus Lupin drżącymi rękoma trzymał Proroka Codziennego. Widział nagłówek: Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać nie żyje! Jednak on wcale go nie cieszył. Całe jego szczęście zniknęło ze świata. Stało się to czego tak bardzo się obawiał. Jego przyjaciele byli martwi, a Remusa nawet nie było tam, żeby im pomóc. Wolałby nieżyć razem z nimi niż przeżywać taką wszechogarniającą samotność. Peter również został zamordowany, Syriusz był w Azkabanie, Alicję i Franka spotkał los gorszy od śmierci, a Lily i James oddali życie za syna, którego Lupin też miał nigdy już nie zobaczyć. Przynajmniej tak mu się wtedy wydawało.
Chciał, żeby magicznym sposobem Syriusz okazał się niewinny, Peter żywy, a Alicja i Frank zdrowi. Jednak nie było to możliwe.
Codziennie odwiedzał grób Lily i Jamesa, i zostawiał dla nich jakieś kwiaty. To była jedna część dnia, w której nie czuł się aż tak źle, bo przynajmniej miał wrażenie, że robi coś dla nich i dla Harry'ego.
Znienawidził Syriusza za to co zrobił. Pewnie to on włamał się wtedy do jego domu i oskarżył go o bycie szpiegiem by zmyć podejrzenia z siebie. Lupin żałował losu Petera, który znalazł się w tym wszystkim przypadkiem i przez to zginął, zabity przez kogoś kogo uważał za przyjaciela.
Z czwórki Huncwotów został tylko Lupin.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro