Rozdział 30
- Jak to do domu? - zapytał zaspany James.
- Uważam, że Harry powinien obchodzić pierwsze urodziny w swoim prawdziwym domu. Wiem, że to dla naszego bezpieczeństwa, ale nie czuje się szczęśliwa - wyszeptała, schylając głowę, bo na jej policzkach zalśniły łzy.
- Lily - powiedział i łapiąc ją delikatnie za brodę uniósł jej głowę tak, żeby na niego spojrzała. Widział jak bardzo tego potrzebowała. Wiedział jak on sam bardzo tego potrzebował. Nachylił się i pocałował ją krótko. - Dobrze, wracajmy do domu.
><
Kiedy James otworzył drzwi swojego rodzinnego domu od razu uderzył go zapach, którego nie potrafił zidentyfikować, ale który owijał go i sprawiał, że czuł się bezpieczny. Przypominał mu on czasy, gdy mógł spokojnie wyjść na dwór i nie bać się o swoją rodzinę.
Za nim do środka weszła Lily z małym Harrym na rękach i uśmiechnęła się szeroko. Mimo, że nie miała z tym miejscem aż tylu wspomnień co James to i tak poczuła w sercu ukłucie nostalgi, które wzmocniło się, gdy poczuła jak o jej nogę coś się ociera. Spuściła wzrok i zobaczyła Euphemię mruczącą cicho.
- James - szepnęła, bo mały Harry dopiero co zasnął i nie chciała go budzić. - Weźmiesz go?
Potter kiwnął głową i delikatnie wziął na ręce swojego syna, a jego żona schyliła się po swojego kota, by po chwili przytulać go delikatnie. James cicho parsknął śmiechem.
- No wiesz co? Tak wystawić swojego syna? - zapytał.
- Nie pozwalaj sobie Potter - rzekła, odchodząc w stronę wielkiej kanapy, na którą opadła, zmęczona przeprowadzką. Jej mąż wszedł za nią do salonu i odłożył Harry'ego do kołyski, którą tam zostawili. - Fruzia dobrze dbała o ten dom i o Euphemię też. Nawet trochę przytyła na moje oko.
James wtedy przymknął oczy. Imię jego matki w połączeniu z intensywniejszym tutaj, znajomym mu zapachem sprawiło, że nie potrafił zatrzymać napływających wspomnień.
- James! Syriusz! Kolacja! - krzyknęła pani Potter przez otwarte okno do swojego syna i jego przyjaciela, którzy bawili się w magicznie powiększonym ogrodzie. Chłopcy byli tak zdolni magicznie, że upodobnili go do dżungli. Dzięki mieszkaniu w połowie magicznym miasteczku i domu z niezbyt restrykcyjnymi zasadami, mogli czarować poza Hogwartem, bez żadnych konsekwencji.
- Czuję zapiekankę - powiedział rozmarzony Syriusz. U niego w domu nie było tak dobrych posiłków co u Jamesa. Może zależało to od ilości miłości wkładanej w ich przygotowanie, a chłopak podejrzewał, że Stworek, który gotował na Grimmauld Place 12 mógł nawet nie wiedzieć co to jest.
- A ja sławetną szarlotkę - dodał Potter. Po tych słowach spojrzeli się na siebie i pognali do domu.
Gdy zajadli się szarlotką i rozmawiali o zbliżającej się szkole Fleamont Potter spojrzał na zegarek i westchnął. Było już bardzo późno i wciąż nikt nie przychodził po małego Blacka, który teraz żywo o czymś opowiadał. Mężczyzna bał się, że jego rodzice po prostu o nim zapomnieli. Znając Walburgę Black, wiedział, że w drzwiach Potterów już nikt się dzisiaj nie pojawi.
- Chłopcy jak zjecie to odnieście talerze do kuchni i zbierajcie się do spania - powiedział więc. Nie mógł wyrzucić tego chłopca z domu, a był zbyt zmęczony by odprowadzić go samemu.
Syriusz i James zrobili wielkie oczy, ale tak jak to bywa u dzieci, nie kwestionowali tego. Black nawet poczuł w sercu ukłucie radości, że w końcu rodzice pozwolili mu na odrobinę zabawy. Uśmiechnęli się do siebie huncwocko i pobiegli odłożyć talerze. James jednak został trochę bardziej z tyłu i usłyszał rozmowę swoich rodziców.
- Walburga się z tobą kontaktowała? - zapytała Euphemia cicho.
- Nie, ale przecież go nie wyrzucę. To najlepszy przyjaciel James i szkoda mi go. Taka rodzina...
Młody Potter już więcej nie usłyszał, bo Syriusz zawołał go do siebie, ponieważ znalazł w słoiku ciastka Euphemi, a to był nie lada skarb. Jednak zasypiając wieczorem uśmiechnął się sam do siebie. Jego rodzice byli na prawdę wspaniali.
James pokręcił głową, wyrywając się z bolesnych teraz dla niego wspomnień. Tęsknił za nimi każdego dnia, ale w tym domu czuł ich obecność. Jakby wciąż byli z nim na tym świecie. Wiedziony przeczuciem skierował się do kuchni i otworzył szafkę, do której nigdy jako dziecko nie sięgał. Nawet teraz trudno mu było coś z niej wyciągnąć, dlatego machnął różdżką i ku jego zaskoczeniu znalazł to czego szukał. Uśmiechnął się, a łzy stanęły mu w oczach. Trzymał przed sobą słój z ciastkami swojej mamy, które przez magiczne przechowanie wyglądały na świeże. Potter otworzył wieko, a wtedy uderzył go zapach cukru i czekolady. Uśmiechnął się smutno i praktycznie przytulił szklane naczynie. Pamiętał jak mama robiła te ciastka zawsze gdy miał gorszy humor, lub gdy kończył chorować i wracał mu apetyt, a także, gdy wracał do domu z Hogwartu.
- Co robisz James? - spytała Lily delikatnie i podeszła do niego, patrząc z ciekawością na przedmiot, który trzymał.
- To były popisowe ciastka mojej mamy. Nie sądziłem, że coś zostało. Muszę to powiedzieć Syriuszowi, bo zawsze zjadał przynajmniej dwie blachy - zaśmiał się cicho. Jego żona spojrzała na niego z uśmiechem. Dobrze wiedziała co teraz czuje, ale postanowiła nie dopytywać, by nie rozdrapać żadnych ran. James wyciągnął swoje lusterko i zawołał przez nie przyjaciela. - Stary nie uwierzysz!
Po czym wyszedł z kuchni pogrążony w rozmowie z Black'iem. Lily miała nadzieje, że będą tutaj bezpieczni. Liczyła, że Zakon im pomoże. Gdy patrzyła na ten dom, nie potrafiła nie czuć się bezpiecznie. To było jej miejsce na ziemi i ta Gryfońska odwaga nakazywała jej go bronić do ostatniej kropli krwi. Uśmiechnęła się sama do siebie, gdy drzwi trzasnęły i do środka ktoś wbiegł.
- Na Merlina! Najlepszy dzień w życiu! - krzyknął Syriusz, widząc swoje ulubione słodycze.
- Myślałem, że najlepszy był wtedy, gdy mnie poznałeś - naburmuszył się James.
- Oj kochanie wiesz, że tak - zawołał Łapa, udając, że zarzuca długie włosy na ramię. Lily wychodząc z kuchni, parsknęła śmiechem. Niestety ich krzyki obudziły małego Harry'ego, który zaczął się przewracać w nie swoim łóżeczku ze zdziwieniem. Potterowie wiedzieli, że za chwile zacznie płakać i nie przestanie przez bardzo długi czas więc praktycznie jednocześnie westchnęli ze zrezygnowaniem. Syriusz tylko zachichotał i podszedł do swojego chrześniaka.
- Słuchaj mały, twoi rodzice mnie pokroją na kawałki jak zaczniesz płakać, dlatego mam dla ciebie propozycje. Na pierwsze urodzinki kupię ci najlepszą dziecięcą miotłę, a ty teraz się nie rozkleisz. No chyba, że z powodu miotły. Stoi? - zapytał Black i po chwili potrząsnął małą rączką chrześniaka, który był tak zaciekawiony, że na prawdę nie zaczął płakać.
- Syriusz nie kupisz mu żadnej miotły - syknęła Lily z oburzeniem. - On nawet roku nie ma.
- Oczywiście, nie kupię - rzekł i mrugnął do niej. James zachichotał.
- No nie mogę z wami - westchnęła i ruszyła na górę by się rozpakować. Za swoimi plecami usłyszała ich radosny i szczery śmiech. To sprawiło, że sama nie mogła być szczęśliwsza.
><
Peter w końcu zdobył się na odwagę by powiedzieć Czarnemu Panu gdzie przebywają teraz Lily i James. Na początku bał się, że gdy Voldemort ich zabije, podejrzenia bycia szpiegiem spadną właśnie na niego. Jednak uświadomił sobie, że Potterowie to była jedyna nadzieja Zakonu. Gdyby Czarny Pan ich zabił to nikt by już nie ścigał Petera. Wszystko by było przegrane. Dlatego wydał, że przebywali aktualnie w domu McKinnonów. Nie wiedział jednak, że dzięki Lily, Potterowie uniknęli śmierci.
><
Gdy Lily rozpakowywała się na górze, na dole pojawił się patronus samego Albusa Dumbledore'a. Powiedział, że Lily i James nie powinni wychodzić z domu nawet do sklepu i prosiłby, żeby dla własnego bezpieczeństwa się do tego zastosowali. Dwójka Huncowotów, która o tym usłyszała nie mogła być oczywiście bardziej zasmucona. Żadnego wyjścia, by ponabijać się z sąsiadów lub z nie wierzących w magię mugoli. Jednak bezpieczeństwo małego Harry'ego było najważniejsze.
- Masz zawsze pelerynę niewidkę Rogaczu - powiedział Syriusz z entuzjazmem, gdy James trzymał na rękach swojego przysypiającego syna.
- Rzeczywiście Łapa! - zachwycił się Potter i chciał się walnąc ręką w czoło, żeby pokazać jak głupi się czuje, że wcześniej na to nie wpadł, ale w tej sytuacji nie miał jak. Wyręczył go Syriusz, który widząc zdziwienie na twarzy przyjaciela i rosnącą powoli na jego czole czerwoną plamę, nie potrafił powstrzymać śmiechu. - Nienawidzę cię Black.
Syriusz już miał odpowiedzieć, gdy przerwało im pukanie do drzwi. Wstał więc i z wyciągniętą różdżką podszedł do nich. Spojrzał przez wizjer i zmarszczył brwi. Za drzwiami stał Peter Pettigrew we własnej osobie. Black nie miał pojęcia skąd ich przyjaciel wiedział gdzie się przeprowadzili.
- Cześć Glizdogon. Jak nas znalazłeś?
- Dumbledore mi powiedział - wyjąkał wyraźnie czymś przybity. Syriusz zmartwił się, Peter był bladszy niż zwykle i trzęsły mu się ręce.
- Wchodź, siadaj. Potrzebujesz czegoś?
- N-nie... - wydukał i po wejściu do salonu opadł na pierwszy lepszy fotel i skulił się w sobie.
- Co się stało? Zaczynasz mnie przerażać - powiedział Syriusz siadając naprzeciwko niego.
- Cho-chodzi o McKinnonów. - Po tych słowach wybuchnął płaczem i zarówno Syriusz jak i James wiedzieli co się stało. Black miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Przecież to on poznał Marlenę ze wszystkimi. To on wprowadził ją do Zakonu. Ukrył twarz w dłoniach by nikt nie mógł zobaczyć łez spływających obficie po jego policzkach. Czuł się jakby zawiódł młodszą siostrę i nie potrafił z tym żyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro