Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Wtedy rozpętało się piekło. Śmierciożercy zaatakowali z pełną zaciętością, a zaklęcia rozłupały drzewa, za którymi stali członkowie Zakonu Feniksa. James rzucił się na Lily i powalił ją na ziemię przysłaniając własnym ciałem. Dziewczyna krzyknęła, gdy zaklęcie podpaliło krzak obok niej. Bracia Prewett machali różdżkami bez wytchnienia.
Śmierciożercy wcześniej stali z zapalonymi różdżkami, więc teraz jedyne światło dawały zaklęcia przecinające ciemność.

- Syriusz! - krzyknął James. Lily wyciągnęła swoją różdżkę i usiadła od razu rzucając zaklęcie tarczy, co uratowało i ją i Jamesa. - Uciekaj stąd Lily, nie możesz zginąć.

- Nie zostawię was - powiedziała Ruda pewnym głosem. - To też moja wojna.

- Gdybym cię stracił to moja byłaby już przegrana!

Lily spojrzała mu głęboko w oczy, które jaśniały w ciemności.

- Kocham cię James - powiedziała i rzuciła się biegiem w stronę miejsca gdzie wcześniej leżała Rose.

- Lily! - krzyknął Potter. Wtedy zaklęcie rozcięło mu ramię. Rzucił drętwotę w miejsce, z którego nadleciało.

- Rogacz! - zawołał ktoś blisko. To był Syriusz.

- Łapa!

Niedaleko Potter zabłysła różdżka. Zobaczył czarne oczy Blacka wypełnione strachem.

- Lily pobiegła szukać Rose.

- Więc my musimy znaleźć je obydwie. Głowa nisko i biegiem!

Pochyleni ruszyli przed siebie omijając płonące krzewy i ludzi. Co jakiś czas musieli przystanąć, żeby pokonać jakiegoś śmierciożercę. W końcu wypadli na polanę i stało się coś czego na pewno się nie spodziewali.

Tam gdzie wolna przestrzeń stykała się z linią drzew, rozbłysły płomienie. Byli teraz okrążeni i nie mieli możliwości ucieczki.

Na ziemi niedaleko Jamesa i Syriusza leżała Rose, a obok niej klęczała Lily. Dalej stał Remus z Alicją i Frankiem. Jednak najgorsze było to co zobaczyli po drugiej stronie polany.

Lord Voldemort razem ze swoim najwierniejszym sługą, Bellatrix, stali tak blisko płomieni jakby zaraz mieli się w nich rozpłynąć.

James w głębi błagał, żeby tak się stało. Żeby okazało się, że to tylko sen.

- Tacy utalentowani..., powiedzcie, po co miałbym was zabijać? - zapytał Voldemort powoli, zbliżając się.

- Bo nigdy się do ciebie nie przyłączymy! - zawołała Alicja z mocą. Frank złapał ją za rękę.

- To tyko kwestia czasu, aż przekonacie się, że inaczej czeka was porażka.

- Wolimy zginąć po dobrej stronie niż żyć po złej - powiedział Remus spokojnie, starając się opanować drżenie głosu.

- Zło, czy dobro. To stwierdzenia tylko umowne. Jest tylko władza i potęga i ludzie zbyt słabi by do niej dążyć - rzekł Voldemort takim tonem, że nawet Frank odrobine skulił się w sobie. - A wy możecie być potężni. Z moją pomocą osiągniecie wiele. Wystarczy o nią poprosić.

- Nie - odpowiedziała twardo Lily, podnosząc się z ziemi. Rose oddychała ciężko, ale też się podniosła i oparła na ramieniu przyjaciółki. Wiedziała, że będzie musiała walczyć o swoje życie, a lepiej to robić na stojąco.

- Nigdy - dodała Alicja z pogardą.

- W takim razie bardzo mi przykro - powiedział Voldemort. Różdżka pojawiła się w jego dłoni błyskawicznie. Pierwsze zaklęcie trafiło Franka, który odleciał tak daleko, że prawie wpadł w ogień. Bellatrix szykowała się by rzucić zaklęciem w Rose, gdy zaatakował ją Syriusz. Kuzyni zaczęli walczyć zacięcie, przesuwając się w odległy koniec polany. Rose pobiegła za nimi, rzucając w Bellatrix klątwami z wielką satysfakcją, były one słabe, ale przynajmniej rozpraszały Leastrange.

Voldemort zaczął walkę z Alicją, Lily, Jamesem i Remusem. Nie byli dla niego godnymi przeciwnikami.

Śmiertelna klątwa minęła twarz Lily zaledwie o centymetry.

- James! - krzyknęła z rozpaczą. Spojrzał na nią i wtedy poczuł jak coś unosi go do góry. Nie zauważył zaklęcia Voldemorta, które uderzyło go prosto w serce. Uderzył w ziemię z impetem i stracił oddech. W uszach mu trzeszczało, gdy poczuł, że nie może otworzyć oczu i stracił przytomność.

Lily zobaczyła jak jej mąż upada na ziemię i nie podnosi się z niej. Rzuciła się w jego stronę, ignorując Voldemorta, który wybuchnął szyderczym śmiechem.

- James! - zawołała i potrząsnęła jego ramionami. Oddychał, ale się nie ruszał.

- Lily! - Usłyszała krzyk Remusa. Potrzebowali jej. Musiała na razie zostawić tu Jamesa. Delikatnie pocałowała go w czoło i rzuciła się w wir walki. Klątwy latały na prawo i lewo, a przyjaciele byli już wyczerpani. Wtedy nagle płomienie zniknęły.

- Nie! - krzyknął Syriusz. Nie mogli zobaczyć niczego.

- Lumos Maxima - zawołał ktoś. Światło rozbłysło, oświetlając cały teren. Razem z nimi na polanie stał sam Albus Dumbledore. Byli tak zajęci walką, że nie zauważyli iż walki poza kołem z ognia ustały.

- Wszyscy jesteście cali?

- James i Frank potrzebują pomocy - zawołała Rose, chwiejąc się. Syriusz podtrzymał ją i pocałował w czoło.

- Nigdy więcej tak nie rób.

- To nie zależało ode mnie. Nigdy bym się do niego nie przyłączyła.

- Wiem kwiatuszku - szepnął Syriusz. Miał rozcięty luk brwiowy i lekko przypaloną nogawkę spodni. Przytulił Rose mocno i zamknął oczy. - Po prostu nie chcę cię stracić.

- Nie stracisz. Ja zawsze będę tutaj - powiedziała cicho i dotknęła delikatnie miejsca gdzie biło mocno jego serce.

- Wolę, żebyś była ze mną zawsze, ale tak na prawdę.

- Tak, jak jestem w twoim sercu jestem najprawdziwsza.

Uśmiechnęła się delikatnie, a on nie mógł się powstrzymać, żeby jej nie pocałować. Nie chciał wypuszczać jej z ramion, ponieważ co jeśli to byłby ostatni raz? Gdyby już miał jej więcej nie zobaczyć.

Nie mógł sobie tego nawet wyobrazić. Kochał ją jak nikogo innego.

- Mało brakowało, a byśmy ją pokonali. Już się potknęła.

- Ciekawi mnie dlaczego zniknęli - zastanawiał się Black.

- Pewnie dlatego, że pojawił się Dumbledore.

- Nie wydaje mi się, bo...

Wtedy podbiegła do nich Lily. Rose zgarnęła ją w swoje ramiona. Ruda płakała. Syriusz zamarł i spojrzał w dal, tam gdzie leżał James.

- Lily co się stało? - zapytał ze strachu.

- Muszą go zabrać do Munga. Nie wiedzą dokładnie jakie to było zaklęcie. Nie mogą go wybudzić.

Syriusz poczuł jak nogi się pod nim uginają. Ruszył szybko w stronę przyjaciela. Rose osunęła się na ziemię razem z Lily w ramionach.

Blue starała się być silna mimo, że w jej oczach również zbierały się łzy. To wszystko przez nią. Przez nią tak wiele osób dzisiaj zginęło.
Tylko szkodziła. Musiała w końcu udowodnić, że do czegoś się nadaje. Że nie sprowadza tylko nieszczęścia.

><

Lily siedziała na korytarzu w szpitalu. Była przykryta kocem, ale i tak trzęsła się z zimna. Na jej twarzy zaschły łzy.

Musiała wyjść z sali, na której leżał James, ponieważ magomedycy robili mu teraz jakieś badania.

Minęły trzy dni w on nadal się nie wybudził. Lekarze mówili jej, żeby straciła nadzieję.
Nie mogła zrozumieć dlaczego. Przecież jeszcze chwila i on się obudzi.

Jeszcze chwila.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro