Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

To moja wina - słyszała Lily w swojej głowie. Gdyby nie poprosiła ich, żeby przyjechali jej pomóc to to nigdy by się nie stało. Użalała się nad sobą, a własnych rodziców naraziła na niebezpieczeństwo. Teraz nie żyli i nie wiedziała jak sobie z tym poradzi. Za dużo rzeczy stało się na raz. Przepowiednia, samotność, wyprowadzka, śmierć najbliższych jej osób. Czuła, że powoli odchodzi od zmysłów. Jedyne co poprawiało jej humor to uśmiech małego Harry'ego. To dziecko było całym jej światem, nie myślała nigdy, że można kogoś tak bardzo kochać.

Nie było możliwe, żeby uczestniczyła w pogrzebie swoich rodziców. Razem z Jamesem zapalili dwie świeczki w ogródku i tak pożegnali Mary i Marka. Dla Pottera ci ludzie byli jak drudzy rodzice. Nie mógł patrzeć na cierpienie Lily, doskonale wiedział jak to jest stracić mamę i tatę.

***

Minął marzec. Śnieg stopniał, a serca Huncwotów wypełniły się jeszcze większą troską i niepokojem. Ludzie znikali, trzeba było dobudowywać kolejne cmentarze. Anglia zmieniła się w piekło. Zakon nie wiedział co robić. Wydawało się jakby Voldemort znał każdy ich ruch. Jakby ktoś przekazywał mu każdy ich plan. Potterowie byli na skraju rozpaczy. Skoro w Zakonie był szpieg to Voldemort mógł bardzo łatwo ich znaleźć. Każdego dnia ich dom mógł nagle stanąć w płomieniach. Każdy niespodziewany hałas, sprawiał, że chwytali za różdżkę.

- Lily?

- Tak?

- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.

- Skąd możesz to wiedzieć James? - spytała ze smutkiem i odwróciła się w jego stronę. - W każdej chwili ktoś może tu wejść i nas zamordować. Nie będziemy w stanie uciec razem z Harrym. Jest za mały żeby się z nim deportować, a...

- Ciiiii... - szepnął James i podszedł do swojej żony. Przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło. Wtuliła się w jego klatkę piersiową, by ukryć łzy spływające jej po policzkach. - Ejejej, nie płacz skarbie. Jest dobrze. Jestem przy tobie i nic ci nie grozi.

- Boję się - zaszlochała. - Boje się, że was stracę.

- Nigdy mnie nie stracisz - powiedział i delikatnie odsunął ją od siebie. Miała zaczerwienione oczy i lekko pociągała nosem. Z ciepłym uśmiechem, otarł jej kciukiem łzę z policzka. - Zawsze będę z tobą. Tutaj - rzekł i wskazał na jej serce.

- Obiecujesz?

- Mogę złożyć nawet wieczystą przysięgę, bo nie mam co do tego wątpliwości.

- Kocham cię James.

- A ja ciebie Lily.

                                       ***

Syriusz obudził się w środku nocy z niepokojem. Coś było zdecydowanie nie tak. Jego psi instynkt był bardzo wyczulony.
Spojrzał na zegarek. 02:30. Potrząsnął głową i przetarł twarz. Co się dzieje? Położył się znowu i spróbował zamknąć oczy. Jednak jego serce już przyspieszyło bicie, a mózg podpowiadał mu, że stanie się coś złego.

Skoczył na równe nogi i chwycił swoją bluzę. Musiał sprawdzić czy z Lily i Jamesem wszystko dobrze. Wyszedł, trzaskając drzwiami.

Aportował się z dała od ich nowego domu. Było ciemno i na pierwszy rzut oka wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Jednak jego wyczulony słuch go nie zawiódł. Ktoś cicho skradał się w zaroślach. Syriusz bezszelestnie uniósł różdżkę.

Tajemnicza postać była sama. Może to był jakiegoś rodzaju zwiadowca. Mógł to być również zabłąkany człowiek, który szukał schronienia, niestety w tych czasach trzeba było przyjmować to pierwsze.

- Petrificus Totalus - krzyknął Black. Rozległo się głuche uderzenie o ziemię. Łapa rzucił się biegiem w tamtą stronę. - Crabbe... - wysyczał, gdy zerwał maskę z twarzy Śmierciożercy. - Byli z tobą inni?!

Porażony nie odpowiedział. Tylko jego oczy ruszały się niespokojnie, jakby z przerażeniem. Syriusz zawahał się, ale po chwili rzucił się w stronę domu. Wbiegł do środka wywarzając drzwi. Na górze usłyszał gwałtowne poruszenie.

- James?! Lily?! - zawołał.

- Łapa?! - Usłyszał głos Jamesa.

- Musimy się stąd wynosić. Znaleźli was.
Po chwili Lily zbiegła z kocem i albumem ze zdjęciami, a James z małym Harrym na rękach.

- Wynośmy się stąd zanim przyjdzie ich tu więcej.

Lily okryła Harry'ego kocem i wybiegli w ciemną noc. Crabbe'a już nie było tam gdzie Syriusz go zostawił. To znaczy, że nie był sam, a zaraz pojawi się tutaj cała masa Śmierciożerców.

- Tędy - szepnął i zaprowadził ich do szopy koło domu. - Mam plan awaryjny.

- Nie przyjechałeś tutaj motorem? - pisnęła Lily.

- Nie. Jesteśmy skazani na to - powiedział i pociągnął za szarą plandekę. Pod nią znajdowały się trzy nowiutkie miotły.

- Ja przecież nie umiem latać!

- Dasz radę Lily. Nie masz wyjścia.
Ruda skinęła głowa i chwyciła miotłę. Musiała to zrobić.

- Lecimy - zawołał James i trzymając Harry'ego bardzo ostrożnie wyleciał z szopy, za nim Syriusz, a na końcu Lily. Potter prowadził, bo znał najbezpieczniejszą trasę. Gdy się tu przeprowadzili, sprawdził wszystko.
Tym razem udało im się uciec, jednak ich kryjówka została spalona.

                                        ***

Dumbledore aportował się na ciemnym wzgórzu. W momencie w którym jego stopy dotknęły ziemi, rzucił zaklęcie rozbrajające. Czarna postać spojrzała zaskoczona na różdżkę odlatującą w bok. Severus Snape upadł na kolana.

- Co twój Pan ma mi do przekazania? - spytał ostro dyrektor Hogwartu.

- Nie przychodzę od niego - wyjąkał Snape. Zwiesił głowę, a wiecznie przetłuszczone włosy opadły mu na czoło.

- W takim razie chyba nie rozumiem celu tego spotkania.

- On wie, on wie o przepowiedni...

- Wiem o tym. Ktoś podsłuchał ją pod drzwiami. - Dumbledore posłał mu groźne spojrzenie znad okularów połówek.

- To byłem ja. Ja... ja na prawdę nie wiedziałem. Ja nie chciałem. Nie wiedziałem, że on wybierze ją.

- Ją? Przepowiednia nie mówiła o kobiecie tylko o chłopcu urodzonym pod koniec lipca.

- On myśli, że chodzi o jej syna! - zaszlochał Severus. Mamrotał i mówił niezrozumiałe dla Dumbledore'a informacje. Czuł jak jego serce pęka, kawałek po kawałku. Jakby ktoś uderzał w nie ciężkim młotkiem. - On myśli, że chodzi o Potterów.

- Skąd mogę wiedzieć, że mówisz prawdę?

- Czarny Pan wybrał ich syna, bo bardziej go przypomina. Jest półkrwi, a jego rodzice zrobili na Czarnym Panu wrażenie. Ochroń ich, ja proszę...

Severus płaszczył się na ziemi jak nigdy wcześniej i nigdy później w swoim życiu. Chciał, żeby to wszystko okazało się jedynie snem lub, żeby mógł cofnąć czas i nigdy nie wejść do Świńskiego Łba. Lily była jedyną osobą, na której mu zależało. Błagał Voldemorta, żeby oszczędził jego starą przyjaciółkę. Jednak ten nie znał współczucia, ani nie wiedział co to jest miłość. Snape'owi zostało więc tylko jedno wyjście. Musiał zwrócić się do Dumbledore'a. Szczęśliwym trafem udało mu się spotkać jednego z uczniów w Hogsmeade i przekonać go by przekazał wiadomość dyrektorowi.

- Co będę z tego miał? Co będziesz w stanie dla mnie zrobić?

- Wszystko.

Severus podniósł na niego błagalny wzrok. Jeśli Dumbledore mu odmówi to wszystko stracone. Jednakże bardzo w to wątpił. Dyrektor zawsze lubił Pottera i jego kumpli. Zrobi wszystko by ich ochronić.

- Będziesz mi przekazywał informacje o Voldemorcie i jego działaniach. Jednakże najpierw będę musiał nauczyć cię sztuki oklumencji.

- Nie jest mi obca. Doskonalę ją od dawna. Czarny Pan ufa mi. Nigdy nie próbował mnie sprawdzać i zawsze bierze moje zdanie pod uwagę.

- Idealnie. Będziesz więc przekazywać mi wszystkie informacje za pomocą patronusa, by nikt cię nie zdemaskował.

- Dobrze.

Dumbledore odwrócił się i już miał się deportować, gdy Severus krzyknął za nim.

- W Zakonie jest szpieg. Ktoś blisko Potterów. Nie wiem kto dokładnie, ale na pewno jest z nimi bardzo blisko. Według mnie to ktoś z ich najbliższych przyjaciół. Jeśli nie będą wiedzieli kto, to nigdzie nie będą bezpieczni.

***

Lily przy ładowaniu o mało nie upadła na twarz. Zachwiała się i przebiegła kilka kroków, żeby złapać równowagę. Marlena McKinnon otworzyła przed nimi drzwi.

- Chodźcie szybko, zanim ktoś was zauważy.
Syriusz i Potterowie cicho weszli do przytulnego domu. Ich stara przyjaciółka zamknęła za nimi drzwi.

- Chcecie czegoś do picia? Lub jedzenia?

- Ja dziękuje, chciałabym tylko znaleźć jakiś kącik dla Harry'ego - szepnęła Lily, patrząc z rozczuleniem na śpiące zawiniątko. Chłopiec cały czas kręcił swoją małą główką i gaworzył coś przez sen.

- Jasne, sprawdź pokój po lewej.

- Dziękuje Marlena.

Lily wyszła, a Syriusz przytulił McKinnon.

- Jestem ci wdzięczny, że nas przyjęłaś.

- Nie ma za co. Od tego są przyjaciele. Harry ma już osiem miesięcy, to niesamowite - powiedziała do Jamesa z uśmiechem. Potter wyglądał na dumnego.

- Nie mogę się doczekać aż wreszcie powie pierwsze słowo. Założę się, że to będzie ta... - W tym momencie Lily weszła do salonu. - ...ma. Mama.

Marlena ukryła uśmiech.

- Jaka mama James? - spytała Ruda, marszcząc brwi.

- Mówiłem właśnie kochanie, że pierwsze słowo Harry'ego to pewnie będzie „mama".

- Ojej, jesteś kochany - powiedziała i podbiegła by się do niego przytulić. Nad jej ramieniem James bezgłośnie powiedział „tata". Syriusz parsknął śmiechem. - Prędzej jako pierwsze słowo powie „sklątka tylnowybuchowa" niż „tata" - dodała Lily. Marlena i Syriusz wybuchnęli śmiechem, a James wygiął wargi, udając obrażonego.

- To chyba czas bym się wyprowadził. Na moje miejsce przyślę ci sklątkę.

Lily już chciała odpowiedzieć, gdy przez okno wpadł patronus. Głosem Dumbledore'a przemówił: „Strzeżcie się tych, którzy są najbliżej. W Zakonie jest szpieg, ktoś z waszych przyjaciół. Spotkajmy się jutro w wyznaczonym przez was bezpiecznym miejscu".

Wzrok Lily i Jamesa przeniósł się na Marlenę i Syriusza, którzy zamilkli nie zdolni do żadnego ruchu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro