Sama zapomniałam!
* Styczeń *
* Julietta *
Dzisiaj jest 16 stycznia. Miną miesiąc od ostatnich wydarzeń. Lili nadal tak dziwnie się zachowuję. Nie wiem co się stało? Może się na mnie obraziła? Jest sobota. Gdzieś trochę po 8. Chyba wyjdę na błonie. Wyszłam z dormitorium. W Pokoju Wspólnym na kanpie siedzieli moi ,, Bracia".
- Cześć. Idę na błonie. Idziecie ze mną?- zapytałam z uśmiechem.
- Nie możemy. Sorry!- wypalił Rogaś.
- Okej nic nie szkodzi. Przejdę się sama.
Ruszyłam korytarzem. Zastanawiam się co im odwala? Najpierw Lili mnie unika teraz oni. Od kilku dni w ogóle nie zrobiliśmy żadnego kawału. Starają się że mną nie rozmawiać. Nie mam siły i tym myśleć. Na dworze jest zimno. Jednak mi to nie przeszkadza.
Usiadłam pod drzewem pod zakazanym lasem. Wyjęłam książkę. Mugolską. Pożyczyłam ją sobie od Lili. Nosi tytuł
,, Sherlock Holms". Jest ciekawa. Jakiś facet rozwiązuje zagadki kryminalne.
Sherlock Holmes, który zwykle wstawał bardzo późno, chyba że nie spał całą noc, co zdarzało mu się dosyć często, siedział przy stole i jadł śniadanie. Ja stałem przy kominku i oglądałem laskę, którą nasz gość zostawił poprzedniego wieczoru. Był to solidny, gruby kawałek drewna z dużą gałką, marka znana jako "Penang lawyer". Poniżej gałki znajdowała się srebrna obrączka szerokości około cala z wygrawerowaną dedykacją: "Jamesowi Mortimerowi, MRCS, od przyjaciół z CCH" oraz data: "1884". Była to laska, jaką zwykli nosić lekarze starej daty - dostojna, solidna i zapewniająca poczucie bezpieczeństwa.
- A zatem, Watsonie, co sądzisz o tej lasce?
Holmes siedział obrócony plecami do mnie, ja zaś nie wspominałem mu o swojej czynności ani nie dawałem żadnych innych znaków.
- Skąd wiedziałeś, co robię? Zaraz uwierzę, że masz oczy z tyłu głowy.
- Nie, ale mam przed sobą idealnie wypolerowaną, srebrną filiżankę do kawy - odparł. - Ale powiedz, Watsonie, co wnioskujesz na podstawie laski o naszym gościu? Skoro nie udało nam się z nim spotkać i poznać przyczyny jego wizyty, ta przypadkowa pamiątka nabiera dużego znaczenia. Pozwól, że posłucham twojej opinii o tym człowieku, w oparciu o należącą do niego zgubę.
Zanim się obejżałam była już czternasta. Ciekawa ta powieść. Ten detektyw jak na mugola jest bardzo mądry. Chyba muszę wracać. Wstałam, otrzepałam szatę z śniegu, wysuszyłam się zaklęciem i poszłam w stronę zamku. Zatrzymała mnie profesor McGonagall.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry Panno Rots. Tak się składa, że akurat Cię szukałam.
- W jakiej sprawie?
- Nigdzie nie mogę znaleźć żadnego prefekta. Czy możesz pomóc w transmutacji jednemu z pierwszorkoczniaków?
- Oczywiście.
- Dziękuję. Zaprowadzę Cię.
Opiekunka Gryffindoru zaprowadziła mnie do biblioteki. Przy jednym ze stolików siedział chłopiec. Ślizgon.- Black. To jest Julietta Rots. Pomoże Ci dzisiaj z transmutacją. Rots to. Regulus Black. To ja was zostawię.- powiedziała I wyszła z pomieszczenia.
- Miło mi Cię poznać Regulus. Jestem Juliett ale mów do mnie Jule.- Uśmiechnęłam się.
- Regulus. Jakiej jesteś krwi?- zapytał. No tak w końcu to Black.
- A czy to ważne?
- Tak.
- Czystej. Ale to teraz nie ważne. Z czym sobie nie radzisz?
- Nie umiem zmienić sowy w kielich.
- Dobrze. Musisz skupić całą swoją uwagę na ptaku. Wyobraź sobie, że zamienia się w kielich. Stukni w niego trzy razy i powiedz zaklęcie: Peraverto.
Rozumiesz? To spróbuj.
- Peraverto.
Sowa przemienił się nie do końca. Gdzieniegdzie wciąż miała pióra.
- Dobrze. Prawie Ci wyszło. Spróbuj skupić sie tylko na tym. Sowa zamienia się w puchar.
- Peraverto.
Przed nami stał piękny srebrny puchar.
- Widzisz. Brawo. Jak się skupisz to Ci wyjdzie. - gratulowałam mu.
- Dzięki.
- Jesteś podobny do brata. Tylko Ty jesteś mądrzejszy. Syriuszowi wyszło to dopiero za 10 razem.
- To Ty znasz Syriusza?
- Tak. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Skoro tak mówisz. Ja chyba już muszę iść. Ale jak będę potrzebował pomocy z nauką to mogę się do Ciebie zgłosić?
- Oczywiście. A teraz już ić. Pa dzieciaku.
W końcu mogę spokojnie wrócić do dormitorium. Ten Regulus nie jest aż taki zły. Syriusz mówił, że jest taki jak rodzice. Nie wiem. Wydaje się całkiem sympatycznym dzieckiem. Porozmawiam z Łapą. A może tylko mi się tak wydawało? Może. Na pewno w tym chłopcu jest trochę dobra. Zanim się obejrzałam stałam przed Obrazem grubej damy.
- Podaj hasło.
- Baśnie Barda Beedla.
Drzwi uchylił się a ja weszłam do środka.
Pokój Wspólny był pusty. Jednak coś się zmieniło. Wszędzie były dekorację i był powiększony zaklęciem zmniejszająco zwiększającym. Ledwo co przekroczyłam próg i zdołałam się obejrzeć.
- Niespodzianka!- krzyknęli ludzie. W tym samym momencię zza kanap i innych kryjówek wyszli wszyscy Gryffoni, puchoni i krukoni. Doznałam szoku. Podeszli do mnie łapa, Rogacz, Lunatyk, Glizdogon, Lili i Dorcas.
- Z Jakiej okazji przecież nie mam dziś urodzin?! A nie jednak mam. Zapomniałam.
Wszyscy się zaśmiali.
- Widzisz to my musimy za Ciebie pamiętać!- powidziała Lili.
- Ale nie trzeba było...
- Trzeba, trzeba!- przerwał mi Rogacz.
- Uwielbiam was!- przytuliłam każdego z osobna.
Dwie godziny później wszyscy byli już nie źle wstawieni. Zwłaszcza Huncwoci. Łapa i Rogacz byli tak pijani że zaczęli śpiewać pijacie piosenki i tańczyć dziwne tańce. Remus nie był jeszcze do końca pozbawiony rozumu. Podeszłam do niego.
- Widziałeś co oni wyprawiają? Zaraz zaczną skakać ze stołów.
- Tak. Zapamiętać Syriusz i James zakaz alkoholu.
W tym momencie podszedł do nas Black.
- Remus masz! Napij się!
- Nie. Wolę nie.
- Co! Ze mną się nie napijesz?
- Z tobą zawsze.- westchnął Lunatyk. Wypili po kieliszku ognistej.
- O Jule napij się.- Syriusz podał mi kieliszek.
- Wolę nie. - odstawiłam napój i poszłam szukać Lili. Ruda siedziała na kanapie i rozmawiała z Jamesem.
- No i wiesz czasami tak się nabijamy z innych.- Potter swoim pijackim gadaniem. Zamieniłam z nimi kilka słów. Impreza skończyła się Gdy do pokoju wpadła wściekła McGonagall. Odjęła każdemu domowi( oprócz Slytherinu) 50 punktów. Wzięłam Evans pod rękę i pociągnęłam do pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro