Pff!
Oczywiścię potem całą piątką zachorowaliśmy. Profesor McGonagall zwolniła nas z lekcji i wysłała do skrzydła szpitalnego. Weszliśmy do pomieszczenia cali rozbawieni i zasmarkani. Pani Pomfrey spojrzała na nas tymi swoimi takimi wściekłymi oczami z nutką troski. Sprawdziła nam temperaturę i podała eliksir. Stwierdziła, że mamy grypę i nie będziemy chodzić na lekcję. Jej! Gdy pielęgniarka odeszła zaczęliśmy rozmawiać.
- Myślicie, że Lili przyjdzie mnie odwiedzić?- zapytał James.
- Nie. Raczej nie. Lilka przyjdzie do mnie!- oburzyłam się. Wszyscy zaśmialiśmy się lekko.
- Nie wiem jak wy ale ja idę spać.- oznajmił Peter.
- No tak bo co innego można robić w szpitalu! Hmmm? Pomyślmy! Druga zasada: Nigdy nie omijaj dobrej okazji do zrobienia żartu!- przypomniałam im i wszyscy wyskoczyliśmy z łóżek. - Roga$ pomysł!
- Wrzućmy do jednego z eliksirów warbę barwiącą włosy!
- Słabe! Lunio!?
- Ja tam się nie znam.
- Pomysł!!!!!
- Okej, okej. Zaklejmy wszystkie drzwi żeby nikt nie mógł wyjść ani wejść.
- Może być. Zapiszmy to w zeszycie.
- Jakim zeszycie! My nie mamy żadnego zeszytu!
- To najwyższy czas założyć! Glizda....? Nie już zasnął. Łapo?
- Hmmm. Według moich obliczeń wynika, że powinniśmy wsadzić łajnobomby do jedzenia ślizgonów!
- Wiesz, że to zdanie jest nie poprawne gramatycznie?- zapytał Lupin.
- Och zamknij się!- dałam mu kuksańca w żebra.- To świetny pomysł Łapo! Już wiem dlaczego masz takie słabe oceny!
- Dlaczego?
- Bo większość miejsca zajmują komórki o żartach, knowaniach i pewnie jeszcze jakichś głupich rzeczach.
Wszyscy pokiwali głowami. - Mamy tylko jeden problem. Skończyły nam się łajnobomby a nie możemy wyjść w takim stanie.
- Masz rację.
- Zdarza się to często.
- Pójdziemy do Zonka jak poczujemy się lepiej! - Rogaś uśmiechną się po kretyńsku.- Ślizgoni szykujcię się!- zatarł dramatycznie rękami. Zaśmialiśmy się wrednym śmiechem. Coś w deseń: Muhahaha.
- Wiecie co?- zapytałam.- Glizdogon tak ładnie śpi. Może by go obudzić?
- Jasne. GLIZDEK WSTAWAJ! SZKODA DNIA!- krzyknął mi do ucha Syriusz.
- Nie drzyj mi się do ucha Debilu!- walnęłam go ręką w tył głowy.
- Idziemy do kuchni?- zapytał okularnik gładząc się po brzuchu.
- Wiesz moglibyśmy ale jak będziesz tyle jeść to nie zmieścisz się w drzwiach od Wielkiej Sali.- westchnął Łapa. Pokiwałam głową. Dostaliśmy kuksańce i wyszliśmy w stronę kuchni. Po drodze nikogo nie spotkaliśmy. To dziwne zwykle o tej porze są tu tłumy. Ledwo da się przejść a teraz? Ani jednej żywej duszy. A no tak! Klub pojedynków! Zapomniałam. Ale cóż jestem pierwsza na liście więc wszystko już umiem. Lista wygląda tak:
1. Julietta Rots
2. James Potter
3. Syriusz Black
4. Severus Snape
5. Remus Lupin
6. Lili Evans
7. Lucjusz Malfoy
8. Bellatrix Black
9. Amos Diggory
10. Frank Longbooton
11. Artur Weasley
12. Moly Prewett
13. Eleonora Lovgood
14. Anabeth Chang
15. Dorcas Medows
Na początku na pierwszym miejscu był Rogaś. Po tym jak ze mną przegrał nie mógł się pozbierać przez tydzień. Biedne dziecko! Dotarliśmy do kuchni piętnaście minut później. Bylibyśmy szybciej gdyby Potter nie udawał pijanego i nie ruszał się jakby miał nogi z galarety. Debil. A Łapa mu jeszcze do tego kibicował. Tak mnie wtedy kusiło, żeby zmienić to w dziewczynę z dwoma kucykami, mini spódniczce, biustonoszu sportowym i pomponami. Była by to wielka sensacja.
Niejaki Syriusz Black chodzi po Hogwarcie przebrany za chilliderkę! Piękna chwila.
- Ej Li!- Rogaś machnął mi ręką przed twarzą.- Słuchasz nas?
- Nie właśnie sobie myślałam jaką sensację zrobiłby Łapa chodząc po szkole w stroju Chilliderki.
- Chyba ty!- syknął Black.
- Zamknij się Azorku!
- Haha! Stary dziewczyna Co dokopała!- śmiał się James.
- Ty masz czelność się odzywać Bambi?!- jęknął Syrek.
- Bez wyzwisk!
- Ty już lepiej się nie odzywaj łosiu!
- Jeleniu! Czy wy naprawdę nie rozróżniacie zwierząt?!
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
- Przykro mi ale wygląda na to, że nie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro