Mała operacja plastyczna by nie zaszkodziła!
Udaliśmy się na lekcję. Pierwszą była Transmutacja. Oczywiście McGonagall zjawiła się punktualnie. Dlaczego ona nigdy się nie spóźnia? Usiadłam na swoje miejsce obok Rogasia. Minęło już piętnaście minut lekcji.
- Black! Szlaban!- powiedziała Nauczycielka.
- Ale za co?- dopytywał.
- Właśnie proszę Pani. Ja również uważam, że ma Pani odrobine krzywy nos i mała operacja plastycznaby nie zaszkodziła!- dodał James. McGonagall rzuciła mu mordercze spojrzenie.
- Ty też Potter!
Chłopcy rzucili na mnie błagalne spojrzenie. No cóż jak już ktoś ma siedzieć w tym bagnie to wszyscy razem.
- Pani profesor! Przydałaby się Pani też wizyta u fryzjera. Mogę polecić dobrego...
- Widzę waszą trójkę dzisiaj o 19 w moim gabinecie.
- Dziękujemy!
Uśmiechnęłam się po Huncwocku.
- Macie u mnie dług.- szepnęłam.
Nadeszła upragniona 19. Pewnym siebie krokiem i z huncwockim uśmieszkiem weszłam do gabinetu McZrzędy. Rogaś i Łapcia już tam byli.
- Dobry.- powiedziałam dziarsko. Nauczycielka wstała i powiedziała nam co będziemy robić.
- NIE!- krzyknął Łapa.- Tylko nie BIBLIOTEKA!
- Tak biblioteka. I pod żadnym pozorem nie używać czarów. A ponieważ nie ufam wam w ani jednym procencie proszę oddać mi różdżki.
- Co! Nie może Pani!- warknęłam.
- Tak się składa, że mogę. Oddajcie różdżki.
Nie chętnie oddałam magiczny przedmiot McGonagall. Wzięła go i wyszła.
- Przykro mi.- próbował mnie pocieszyć Syriusz. Miałam smutną minę. Jednak gdy profesorka zeszła nam z oczu zaczęłam się śmiać.
- O co chodzi?- dopytywał James.
- W odróżnieniu od nie których...- spojrzałam na Łapę- nie jestem głupia.
- Ej to nie było miłe. I wciąż nie wiemy o co chodzi!
- O to!- wyciągnełam z buta różdżkę.- Lipne różdżki jednak się przydają.
Patrzyli na mnie jak spetryfikowani.
Machnęłam patykiem i wszystki książki były na swoich miejscach.- Mamy wolną godzinę. To co robimy?
Pół godziny później.
- Dobra Ale musicie przyznać Remus i Tonks do siebie pasują!- kłóciłam się z chłopakami.
- Niech Ci będzie. Ale osbiście uważam, że Lunatyk woli książki!- powiedział Syriusz. Już miałam na niego nawrzeszczeć gdy usłyszałam dźwiek tłuczonego szkła. Momentalnie wstałam i moi towarzysze również. Nagle zza regałów wyszli oni. Śmierciożercy. Znowu Malfoy, Black i Snape.
- No nie znowu! Cożeścię się na nas uwzieli!- protestował Rogacz.
- Musimy Was zabić. A to że jesteścię tu bez różdżek nam to ułatwia.- blondyn uniósł różdżkę.
- Lucjuszu ale ja chcę się trochę pobawić!- rozkazała Bellatrix.
- Masz pięć minut!
Uradowana Black podniosła różdżkę i wycelowała w stronę Łapy.
- Crucio!
Syriusz upadł. Widziałam, że to co przeżywa zapamięta na zawsze. To samo zrobił Malfoy Potterowi. Wiedziałam, że Snape zrobi to mnie. Ale ja się nie dam.
- Expeliallmus!- różdżka wypadła z dłoni Lucjusza. James wstał.- Łap!- rzuciłam mu różdżkę blondyna. - Drętwota!
Zostali nam jeszcze tylko Bella i Snape.
Na zajełam się Black. Przestała torturować Łapę i zaczęłyśmy walczyć.
- Bombarda! - powaliłam ją na ziemię. Został Snape. Oczywiście wygrywał z Jamesem.
- Och! Odsuń się!- odepchnęłam okularnika.
Był bardzo silny. Jednak ja też nie byłam słaba. - Drętwota!
Już po wszystkim. Na szczęście wygraliśmy. W końcu do środka weszła McGonagall.
- Co tu się stało!? - zapytała przerażona.
- Nic takiego. Tylko zaatakowali nas z śmierciożercy. Wie Pani normalka.- Uśmiechnęłam się.
- Możemy iść?- Black posniusł brwi.
- Tak, tak...
Wybiegliśmy z tego miejsca Horrorów.
Weszłam do pokoju. Lilka czytała jakąś książkę.
- O hej Lili!- przywitałam się.
- Jule. Cześć.- odpowiedziała i weszła do łazienki. Ruda coś dziwnie się ostatnio zachowuję. Może już mnie nie lubi? Nie wiem muszę się tego jakoś dowiedzieć.
Nie zwarzając na przyjaciółkę położyłam się do łóżka, zasłoniłam kotary i odpłynęłam w krainę Morfeusza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro