Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jak to rodzi?!

-Moly! Arturze! Jesteście tu?!- krzyk szatynki odbijał się echem od ścian.
Zchodziła po schodach, dopóki drogi nie zastąpiły jej kraty. Spróbowała je otworzyć, jednak były zamknięte.
- Halo!- wrzasnęła głośno, zaglądając do środka.
- Jule!- z ciemności wyłoniła się znajoma twarz, rudowłosego mężczyzny. - O matko Jule! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że to ty!
- Tak, tak ja też się cieszę, Ale zważyszy na to, że jesteśmy w domu pełnym śmierciożerców i w każdej chwili ktoś może nas zabić, lepiej takie ckliwe teksty odłóżmy na później.
- O tak! Ale mamy problem...
- Jaki problem?! Czy komuś coś się stało?!
- Co?! Nie! Ale... Ona rodzi Juls!
- Jak to rodzi?! Teraz?! Na prawdę, Percy nie mogłeś wybrać sobie lepszego terminu! Ach, odsuń sie- krzyknęła, celując w nią różdżką. -Bombarda Maxima.
Krata momentalnie wypadła z zawiasów, z głośnym hukiem upadając na ziemię. Dziewczyna szybko wbiegła do środka.
- Arturze! Weź Billa i Charliego do... Do Doliny Godryka. Do domu Potterów!- rozkazała i sekundę później, siedziała obok krzyczącej kobiety.- Dobrze, spokojnie. Oddychaj Molly. Wdech i wydech. Tak dobrze. Dasz radę wstać?-spytała rozglądając się.
- Hhh... chyba...hhh...tak- wysapał między długimi przerwami, nabierając powietrza.
- Dobrze. Poczekaj. Spróbujemy się teleportować, dobrze?
- Ta...hhh...tak.
- Chwyć mnie za rękę.
W mgnieniu oka przestrzeń do okoła zawirowała. Zanim ktoś zdążył zareagować, kobiety znajdowały się już w świętym Mungu.
- Niech ktoś zawoła uzdrowiciela!- wrzasnęła Rots, pomagając przyjaciółce usiąść na krześle.
- Jule...hhh...Percy...hhh...chcę wyjść...hhh... na wolność.
- Spokojnie, kochana. Wytrzymaj jeszcze chwilę.
W tym momencie w drzwiach pojawili się uzdrowiciele. Zabrali rudą kobietę i tyle Jule ich widziała.
Po krótkim zastanowieniu, postanowiła więc, czym prędzej ruszyć po męża kobiety. Jednak zawiodły ją siły i zakręciło jej się w głowie. Aby nie upaść musiała podeprzeć się ściany. Niemal natychmiast podbiegł do niej jeden z uzdrowicieli.
- Czy nic Pani nie jest?- zapytał, szukając czegoś w kieszeniach.
- Nie, jestem po prostu odrobinę zmęczona- odparła Jule, choć wiedziała, że to nie prawda. Po chwili mężczyzna wyciągnął jakieś dziwne urządzenie, którego Jule nie znała, ponieważ nigdy nie interesował ją ten zawód. Mrucząc coś pod nosem, lekarz zaprowadził ją do jakiejś sali. Tam kazał jej usiąść, po czym podał kilka eliksirów. Szatynka natychmiastowo je rozpoznała, pierwszy był na wzmocnienie odporności, drugi przeciwbólowy a trzeci natomiast był eliksirem słodkiego snu.
- Przepraszam Pana- zaczęła- ale nie mogę teraz pozwolić sobie na pójście spać. Moja przyjaciółka włśnie rodzi i...
- Niech mi Pani powie, kiedy Pani osstatnio coś jadła lub piła- rozkazał kompletnie ignorując jej wcześniejszą wypowiedź.
- Dzisiaj rano piłam herbatę.
- Tylko? Po moim wstepnym badaniu wynika, że jest Pani odwodniona i przemęczona. Kiedy ostatnio Pani spała?
- No ten... Pamiętam...to było sześć... Pięć dni temu.
- To stanowczo za dużo! Organizm do prawidłowego funkcjonowania potrzebuje przynajmniej 8 godzin snu dziennie...
- Ale Pan nie rozumie! Nie mogę sobie pozwolić na taką wygodę! Moi przyjaciele...oni...oni są w stałym niebiespieczeństwie! Ja...gdyby im się coś stało to...to ja nie przeżyłabym tego!
- Proszę się uspokoić. Wdech, wydech. No dobrze. Niech się Pani nie martwi. Wszystki się zajmę, a Pani za ten czas solidnie odpocznie.
- Ale...
- Nie ma żadnego ALE. Proszę słuchać moich zaleceń.
I wyszedł zostawiając Jule samą z milionem myśli na sekundę. Co miała mu powiedzieć? Że od roku dręczą ją koszmary?! Że każdej mocy widzi konających bliskich!? Że to wszystko jej wina?! Że co noc chodzi od domu do domu sprawdzając czy wszystko jest w porządku?! Otóż nic nie jest w porządku! Rots przyrzekła sobie, że dopóki choć jeden śmierciożerca chodzi po świecie będzie pilnować swoich przyjaciół, jedynej rodziny, jak oka w głowie. Tej obietnicy zamierzała dotrzymać, choćby za cenę własnego życia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro