Ból
Nawet nie wiem Kiedy zaczęłam biec. Chciałam jak najszybciej, jak najdalej uciec od chłopaka. Dlaczego?! Ogarnij się dziewczyno! Tylko tchorze uciekając przed problemami. Słyszałam coraz cichsze nawoływania Syriusza. Uważam jednak że wszystko co musi wiedzieć już mu powiedziałam. Dobiegłam do Wierzy Gryffindoru. Jednak coś mnie blokowało. Coś przez co nie mogłam wejść środka? Ale dlaczego? Chyba muszę to wszystko przemyśleć. Oparłam się i ścianę i osunęłam na podłogę. Przemyśleć... To jedno słowo obijało się o moją głowę niczym tłuczek, kafel czy zaklęcie. Gdyby to było takie proste. Życie nie jest proste. I do tego jest niesprawiedliwe. Ja muszę pokonać jakiegoś dupka, który postanowił sobie przejąć władzę nad światem przez co nie mogę być z osobą którą Kocham a gdzieś po drugiej stronie tej durnej planety jakaś zwykłą dziewczyna, chodzi do szkoły, ma kochających rodziców i wspaniałego chłopaka. Tsa. Bardzo pocieszające. Ten Tom Riddle musi mieć naprawdę pojebane we łbie. Jak może... Jak może psuć ludziom normalne życie?! To takie GŁUPIE! NIESPRAWIEDLIWE! Cholernie pojebane! Takie jest życie. Podobno. Ale czy musi? Podobno to my jesteśmy Panami własnej opowieści jakią jest życie. Zaczęłam wykręcać palce u ręki. Czy to pomaga? Nie. Problemy przez to nie znikną. Jednak pomaga nie zwariować. Mogłabym przecież rzucić to wszystko w cholerę. Ale ja taka nie jestem. Przynajmnie tak mi się wydaje. Nie. Nie jestem tchórzem. Nie zostawię przyjaciół na pastwę losu. To nie jest proste. Gdyby życie było proste byłoby również nudne. Ale czy nie byłoby łatwiejsze? Może. I co z tego? Gówno. Właśnie. Jedno wielkie GÓWNO. Aż się dziwie, że się jeszcze nie poryczałam. Wiele ludzi by tak zrobiło. Jednak moje łzy są wyjątkowe. Płakałam tylko raz w życiu. I wtedy obiecałam sobie, że już nigdy tego nie zrobię. Nie płacze, nie rumienię się. Staram się być silna. Nie okazywać uczuć w przykrych chwilach.
14 lipca 1967 rok
Dość wysoka, siednioletnia dziewczyna wracała do domu po kilku godzinnej zabawie z przyjacielem.Artur Weasley, rudy chłopak o piwnych oczach. Dziewięcioletni kolega małej Julietty Rots. Pełny życia z zamiłowaniem do mugolskich wynalazków.
Jej długie brązowe włosy opadały ciekawie po plecach a czekoladowe oczy pęłne były iskierek szczęścia. Po przebyciu piętnastominutowej wędrówki z placu zabaw, stanęła wreszcie przed swoim domem. Była to duża stara rezydencja. Jednak miała w sobie wiele cech, które dodawały jej uroku. Okna ułożone byłe reguralnie po tyle samo na każdym piętrze i przyozdobione odpowiednimi zasłonami. Nad drzwiami wejściowymi wisiał murowany daszek, podtrzymywany przez kolumny. Same drzwi były wspaniałe. Czarne, drewniane, arystokrackie. Każdy przypadkowy przechodzień, wiedział że mieszka w nim ktoś bogaty, pochodzący z arystokracyjnej rodziny. I tu się nie mylił. Państwo Rots pochodzili bowiem z bardzo starej, czystokrwistej rodziny czarodziejów.
Dziewczynka popchnęła lekko cięszkie dębowe drzwi, bojąc się aby nie usłyszał jej ojciec. Był to bowiem surowy człowiek. Nie tolerował spóźnień. A każde, choćby najmniejsze przewinienie było bardzo ciężko karane. Jednak jej wysiłki poszły na marne. Mężczyzna stał przy schodach. Jakby na nią czekał.
- Spóźniłaś się!- rzekł chłodnym tonem. Dziewczynka odwróciła się i suściła głowę.
- Przepraszam...- szpenęła cicho.
- Gdzie byłaś?!- zapytał udając, że nie słyszał słów córki. Julietta zaczęła wykręcać sobie palce.
- Bawiłam się z kolegą...
- Jak się nazwa?!
- Artur Weasley.- powiedział bardzo cichutko.
- Jak?!
- Artur Weasley.
- WEASLEY?! Czy Ty chcesz skazać naszą rodzinę na wielką hańbę? Chcesz żebyśmy stracili szacunek na który tyle lat pracowaliśmy razem z weszystkimi przodkami? Weasley?! WEASLEY?! Jak możeż zadawać się z takimi zdrajcami krwi?! Jakby ktoś Cię zobaczył?! Jak możesz?! Zdrajcy krrwi! Idioci, którzy sprzeciwili się woli Czarnego Pana!
- Aale Artur jest bardzo sympatyczny...
- Wcale nie! To zwykły zdrajca krwi! Jest nic nie wartym śmieciem! Jeszcze raz Cię z nim zobaczę, albo dojdzie do mnie jakaś pogłoska o tym to już nigdy nie wyjdziesz z tego domu?
- Aale...
- Nie ma żadnego ALE! Crucio!
Ciało dziewczynki przeszedł niepowtarzalny ból. Jakby każdą komórkę jej ciała przeszywało tysiące małych noży. Zaczęła piszczeć, krzyczeć, płakać. Nic nie pomagało. Tortury skończyły się dopiero po dziesięciu minutach. Przestraszone dziecko uciekło jak najszybciej do swojego pokoju, aby tam móc rzucić się na łóżko i szlochać.
Same wspomnienie tamtego dnia przyprawia Jule o zawrót głowy. Jak on mógł? Człowiek, którego przez tyle lat nazywała ojcem skrzywdził ją. Małą, niewinną, przestraszoną siedmiolatkę. Gdyby miała różdżkę, czy wszystko potoczyłoby się inaczej?- zastanwaiała się.- Czy mogłaby jakoś zaradzić temu przykremu doświadczeniu? Przecież była tylko dzieckiem. Niewinną siedmiolatką. Nie zrobiła nic złego. A mimo to przeżyła taki ból. Była tylko dzieckiem, tylko dzieckiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro