Ale Luniu!
- Na serio?!- wykrzyknęli Potter, Lupin i Pettigrew, po opowiedzieniu przez Jule i Syriusza całej histori.
- No raczej, nie inaczej- westchnęła Rots rzucając się na łóżko Blacka.- Myślałam, że jesteścię bardziej rozumni. Z kim ja żyję?
- Nie o to chodzi!- zaprzeczył od razu Remus.- Po prostu się zdziwiliśmy. W końcu nie codziennie, niepełnoletni czarodzieje zostają zwolnieni z prawa używania czarów poza Hogwartem!
- No co ty?- powiedziała ironicznie.- Myślałam, że na co dzień spotykamy się z takimi przypadkami.
- Oj, już nie bądź taka sarkastyczna- prychnął Łapa. Dziewczyna usiadła.
- Sarkazm mym ojcem, ironia mą matką. Z mym charakterem nie ma tak łatwo- zaśmiała się.
- To dziwne- stwierdził Syriusz.
- Co jest dziwne?- zapytali chórem.
- Rogacz powiedział, kiedyś dokładnie to samo- wyjaśnił z szerokim uśmiechem.
- No widzisz. My z Jamesem to mamy gadane. Nie to co Ty i ta banda nudziarzy.
- Ej!- oburzył się Lunatyk.- Ja tu jestem i wszystko słyszę.
- Ja też i się nie chwale- Jule popatrzyła na Lunatyka rozbawionym wzrokiem.
- Li?!- krzyknął Potter Syriuszowi do ucha.
- Co?!- odwrzasnęła dziewczy również w taki sposób.
- Możecie mi się nie drzeć do ucha?!- zdenerwował się Black. Rots wymieniła z Jamesem znaczące spojrzenia, po czym naczyli się po obu stronach głowy przyjaciela.
- NIE!- wydarli się na cały głos.
- Znowu zachowujecie się jak dzieci- przypomniał Lunatyk.
- A Ty znowu przynudzasz, Luniaczku- upomniała go szatynka i dostała poduszką w głowę.
- James, skarbie?- powiedziała przesłodzonym głosem.- Chcesz mieć sińca też pod drugim okiem?- wskazała palcem najpierw na stare limo zrobione w dzień SUMów oraz na drugą stronę, gdzie znajdowała się gładka skóra.
- Nieee?- odrzekł pytającym tonem.
- No właśnie- uśmiechnęła się.
- No dobra koniec tych bezsensownych przekomarzanek. Trzeba iść spać!- zarządził Lupin.
- Ale Luniu!- westchnęli Rots, Potter i Black.
- Nie ma żadnego Ale Luniu! Idziemy spać i koniec kropka!
- Założymy się?- zaproponował James.
- Czy Ty nie rozumiesz znaczenia słowa nie? Do łóżek i to już!
Wszyscy wstali ze swoich miejsc i mrucząc: ,, Coś jakiś drętwy dzisiaj", ,,O co mu chodzi?", ,,Co my z nim mamy?" chłopacy zajęli swoje miejsca, natomiast Jule wyszła z pokoju.
***
- O jesteś wreszcie!- ucieszyła się Lili widząc swoją przyjaciółkę wchodzącą do środka przez drzwi.
- No. Jestem. I co w tym takiego dziwnego?- zapytał śmiejąc się.
- Oj, dobrze wiesz, że nic ale chciałam z tobą porozmawiać.
- W skali Od jeden do sześć jak bardzo potrzebujesz przeprowadzenia ze mną konwersacji?
- Dziesięć!
- No to chodź.
Jule pociągnęła przyjaciółkę za rękę na swoje łóżko.
- Poczekaj!- powiedziała widząc, że Evans już otwiera usta.- Muffliato.
Dobra mów.
- Co to było za zaklęcie?
- A takie jedno... Ale nie o to chodzi. Teraz gadaj jak na lekcji Eliksirów.
- Od czego by tu zacząć?
- Najlepiej od końca.
- A nie od początku?
- No to skoro wiesz skąd masz zacząć to mów.
- Dobra. No więc...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro