Human
Witam wszystkich!
Postanowiłem napisać niedługi one-shot na podstawie pięciu pierwszych odcinków serialu Superman & Lois, ukazujący perspektywę Jonathana Kenta.
Wszystkie sceny pochodzą z serialu, z wyjątkiem ostatniej, która jest mojego autorstwa. 😉
Zapraszam do lektury, a przed przeczytaniem polecam posłuchać coveru piosenki Human Christiny Perri, w wykonaniu Austina Percario!💘💘💘 (Uważam, że słowa są perfekcyjne dla Jonathana, który próbuje pozostać silny - chociażby dla dobra swego brata - ale nie potrafi i coraz bardziej się łamie.)
https://youtu.be/f98kIowZAUw
„ - Żal mi twojego brata.
- Da radę. Całe życie był popularny.
- O to chodzi. Popularne dzieciaki nie umieją funkcjonować jako outsiderzy. Wygląda na zagubionego."
- Sara i Jordan o Jonathanie, 1x04
– ...wiem, jak wielkim ciężarem byłoby dla was mieć moce. Lub jeszcze gorzej... Gdyby jeden z was miał moce, a drugi nie. – Ojciec próbował wytłumaczyć nam powody, dla których nie powiedział nam prawdy o swojej kosmicznej naturze, ale powód, który podał, spowodował u mojego brata wybuch złości.
– Myślisz, że to on – powiedział mój bliźniak, mając na myśli mnie – jest powodem, dla którego przeżyliśmy?
Powiedział to spokojnym głosem, niemal szeptem... szeptem, który zwiastował wściekłość.
I rzeczywiście po chwili nastąpiła krótka, ale bardzo gwałtowna wymiana zdań, po której Jordan zostawił rodziców, a ja pobiegłem za nim. Jednak nie rozmawialiśmy na ten temat. Wszystkiego tego było za dużo. Najpierw tata okazał się „bohaterem". Och, no i obcym. A my półkosmitami. Nowymi Supermenami.
Już wtedy coś w moim umyśle mówiło, że coś jest nie tak z rozumowaniem rodziców. Kiedy metalowe belki spadły na mnie i na Jordana, to Jordan znalazł się na mnie, i to on przejął na siebie siłę uderzenia. Oczywiście ojciec i matka tego wiedzieć nie mogli, ale ja wiedziałem, że nawet jeśli – jeśli! – mam jakieś moce, to nie odegrały one żadnej roli. Nie mogły, bo to Jordan uratował mnie, a nie ja jego.
Nawet w tamtej chwili jednak nie przyszło mi do głowy, co to dokładnie oznacza. Byłem zbyt wzburzony, by racjonalnie myśleć... a może po prostu za bardzo przyzwyczaiłem się do myśli, że Jordan był, jest i będzie słabszy fizycznie i po prostu n i e m o ż e mieć mocy? Potrafiłem jedynie rozpamiętywać niedawne słowa matki.
„Pomyśleliśmy, że twoje sportowe umiejętności mogą być tak naprawdę ukrytymi zdolnościami", powiedziała do mnie. Bardzo słusznie, że użyła słowa „pomyśleliśmy" zamiast „jesteśmy pewni". Nie chciałem, żeby byli co do tego pewni.
Nie miałem na to ochoty. Nie miałem ochoty być „Super". Ukrywać przed przyjaciółmi prawdę o sobie, jak ojciec krył ją przez lata przede mną i Jordanem. Uważać na swoją – hipotetyczną – nową obudzaną moc, bo przecież to „wielka odpowiedzialność". Nie chciałem nawet myśleć, co miałbym z tą mocą zrobić. Byłem... nastolatkiem. Sportowcem. Nie superbohaterem. Oczywiście znałem podobne historie tylko z filmów, ale tam szczególnie uzdolnieni protagoniści zawsze byli niejako wykorzystać swój „dar" dla „większego dobra".
Nie chciałem tego. Może i byłem samolubny, ale to moje życie. Chciałem dalej grać w drużynie futbolowej i pójść do jakiegoś sportowego collegu. Nie potrzebowałem mieszać do tego bycia Supermanem Numer Dwa.
N i e c h c i a ł e m tego mieszać. Było mi dobrze jak jest.
Wszystkie moje przemyślenia i postanowienia ostatecznie okazały się nie mieć znaczenia. Następnego wieczoru było już jasne, kto ma moce taty. Jordan. Nie ja.
Ja dalej byłem człowiekiem. Wysportowanym, ale tylko człowiekiem. Mój refleks i moja kondycja były efektem lat treningów, nie jakichś kosmicznych genów.
Kiedy staliśmy przed domem kolejnego dnia, mój brat spojrzał na mnie niepewnie i spróbował porozmawiać o tym, co to dla nas oznacza. Dla nas jako braci. Nigdy nie uchodził za tego silniejszego z nas. A jednak z jakiegoś powodu „Supergeny" wybrały jego.
– Posłuchaj, Jon. Odnośnie mocy... – Zaczął, ale urwał, nie mogąc znaleźć słów.
Nie mogłem znieść tej niepewności na jego twarzy. Sprawiała, że czułem się winny. Bo byłem...
– W porządku – zapewniłem go szybko. – Moce są i tak przereklamowane. Poza tym – uśmiechnąłem się szeroko i rozłożyłem ramiona w geście zwycięzcy – to właśnie potwierdza to, co zawsze wiedziałem.
– To znaczy?
Uśmiechnąłem się pod nosem.
– Moja gra na boisku jest całkowicie czysta!
Twarz Jordana wyraźnie się rozpogodziła. Ruszyliśmy w stronę domu, a w moim sercu szalała burza odczuć, których nie umiałem nazwać.
Czułem się winny, bo byłem winny. Bo choć nie chciałem supermocy, to czułem teraz złość na myśl, że Jordan je ma.
Dzień wcześniej błagałem los w duchu, bym był człowiekiem, by nic się dla mnie nie musiało zmieniać, i ta prośba została wysłuchana. Żadnych mocy, żadnych związanych z tym zagrożeń, żadnej odpowiedzialności. A jednocześnie wszechświat (alb raczej: rodzinne kosmiczne geny) ze mnie zadrwił (y), bo moje życie i tak miało się zmienić.
Jordan od zawsze miał problemy socjalne i ataki paniki, które wymagały, bym był tym „dojrzalszym", był go chronił. Przyzwyczaiłem się, że chociaż byliśmy bliźniakami, to jestem tym „starszym" bratem, tym który go chroni i wskazuje drogę.
Tego dnia to się zmieniło. I już teraz czułem, że wytworzyła się między nami bariera, która nas oddaliła, ponieważ nagle mógł wyjść z układu, jaki tworzyliśmy przez lata. Czy się cieszyłem, że ma w sobie coś, co może go dowartościować – coś, dzięki czemu może znaleźć w życiu cel? Oczywiście, że tak. Ale jednocześnie się bałem, że przez te „Supermoce" go stracę. Nie dlatego, że chciałem ich dla siebie. Bałem się, że przez nie i siłę, którą znalazł, nie będzie mnie już więcej potrzebował.
Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem.
Czy był to jedyny powód mojej zazdrości? Chciałem wierzyć, że tak. Ale nie byłem pewien. Niczego nie byłem już pewien...
Stało się to, czego się obawiałem – czego obaj się obawialiśmy. Z powodu supermocy Jordana, powstał między nami zatarg.
A zaczęło się od tego, że mój brat postanowił dołączyć do drużyny futbolowej. Jak było do przewidzenia, dzięki swojej nowo odkrytej „Supersile" wygrał wszystkie akcje, które przeprowadzał, zwalając każdego przeciwnika z nóg. Dosłownie. Kiedy trening się skończył, wszyscy ci, którzy wcześniej go wyśmiewali i ignorowali, teraz poklepywali go po plecach z podziwem i uznaniem w oczach.
Oczywiście byłem szczęśliwy, że pierwszy występ Jordana na boisku poszedł po jego myśli, jak również poczułem pewną ulgę, że najwyraźniej poniewieranie go przez innych się skończyło.
Jednocześnie byłem jednak zirytowany. I wcale nie tylko dlatego, że trener kazał mi biegać dodatkowe okrążenia za to, że „ukrywałem w domu taki talent", jakim okazał się mój brat. (I wcale nie dlatego, że przysłał mu oficjalne pisemne podziękowanie za przyłączenie do drużyny, gdy ja po tych wszystkich ćwiczeniach, dbaniu o kondycję i naturalnych, LUDZKICH umiejętnościach nie miałem nawet szansy się wykazać!)
– Nie masz wyłączności na futbol! – oświadczył mi Jordan w domu, gdy się skonfrontowaliśmy.
– Grasz wyłącznie, bo masz supersiłę – wytknąłem mu.
– Gram, żeby usadzić twoich kumpli! – uciął. – Nie dziękuj. I nie mam „Super" siły, tylko większą niż przeciętna.
Jak można się było spodziewać, tata nie był szczególnie zachwycony początkiem sportowej kariery Jordana i tym, że Jordan naraża swoją „nadludzką" siłę na ujawnienie. Nie omieszkałem powiedzieć mojemu bratu, co myślę o tym wszystkim.
– Dobrze, że wiedzą. Wrócisz do włóczenia się z Sarą i słuchania Morisseya w remiksie LP.
– Morissey to ksenofob i przegryw – odciął się Jordan.
– Nienawidzisz futbolu. Przynajmniej nie musisz udawać – zauważyłem.
– Tak... – burknął, ale nie brzmiał, jakby było mu to obojętne.
Kiedy telefon Jordana zawibrował, rzuciłem na niego okiem. Wiadomość od jednego z chłopaków z drużyny. „Omówimy strategię?".
Powoli wycofałem się z pokoju zżerany przez poczucie winy i wewnętrzne rozdarcie. Mogłem zostawić wszystko losowi i pozwolić Jordanowi oraz ojcu omówić sprawy między sobą. Mój brat był w buntowniczym nastroju, ale dopiero zaczął odnajdywać w sobie psychiczną determinację do działania. Było dla mnie oczywiste, iż sam nie zdoła przekonać taty do swoich racji, a ja wrócę do bycia jedynym Kentem w drużynie. Wystarczyło tak niewiele, abym osiągnął cel: po prostu stać z boku i się nie wtrącać. Tyle, że... to nie było właściwe.
Wiedziałem, iż moje powody były wyłącznie samolubne. Przerażało mnie, że Jordan w ciągu paru dni stał się gwiazdą szkoły, bo po prostu bałem się nagle znaleźć się w cieniu. Odkąd się przeprowadziliśmy do Smallville, straciłem całe swoje życie. Prawie nie miałem kontaktu z przyjaciółmi z dawnej szkoły. Traciłem Elizę, która podczas każdej rozmowy przez kamerę zdawała się coraz bardziej znudzona, jakby nasze internetowe połączenia ją drażniły. Jeśli nie odnajdę się w nowej szkolnej drużynie... co będę tu miał?
Z drugiej strony: jeżeli nie pomogę Jordanowi, jeżeli zachowam „chwałę" szkolnego sportowca dla siebie... skażę go na dokładnie to, czego sam nie chciałem przeżywać. Akurat teraz, gdy zaczął odnajdywać w sobie śmiałość, gdy próbował przezwyciężyć swoją fobię społeczną, gdy po raz pierwszy w życiu czuł się w jakiejkolwiek szkole swobodnie. Jakim będę bratem, jeśli na to pozwolę?
Po parogodzinnej walce z myślami podjąłem ostateczną decyzję.
– A jeśli Jordan w drużynie to nie błąd? – powiedziałem do ojca.
Zamrugał.
– Nie nadążam.
– Wiem, jak to brzmi, ale może... potrzebuje gry. Od dawna jest pokręcony. Może futbol coś zmieni? – zasugerowałem.
Tata westchnął.
– Doceniam, że chcesz pomóc bratu...
– To nie tak – przerwałem mu. – Na boisku zyskuje przyjaciół. Był szczęśliwy... po raz pierwszy od zawsze.
Tata przyłożył sobie dłoń do czoła, wyraźnie się wahając.
– Jonathan, bardzo chcę byście byli szczęśliwi... ale musimy uważać, a jego siła wzbudzi podejrzenia.
– Tak, ale to przecież NIE jest twoja supersiła – zauważyłem.
Nie zamierzałem odpuścić. Jordan mógł mieć zdolności rodem z kosmosu, ale wciąż mnie potrzebował. Poczułem, jak wracam do swojej dawnej roli jego obrońcy, a wraz z tym wróciła moja pewność siebie.
– Wiem, że moce zmieniają wszystko, ale... po co mieć w sobie coś niezwykłego, skoro nie można być niezwykłym?
Ojciec opuścił wzrok, wyraźnie poruszony moimi słowami. Wiedziałem, że wygrałem.
Oczywiście – Jordan grał w drużynie dzięki mnie, ale to wcale nie znaczy, że sytuacja stała się dla mnie bardziej znośna.
– To trudne. Ja siedzę na ławce, a on dostaje przyjęcia na swoją cześć. Nie jest to zbyt sprawiedliwe – powiedziałem z goryczą.
Ojciec westchnął, jakby nie rozumiał tego, jak często zmieniam zdanie.
– Nie zajmie ci całej drużyny – odparł, próbując mnie jakoś udobruchać.
Chciałem wierzyć, że ma rację, ale chyba obaj wiedzieliśmy, że to kłamstwo. Nie wyróżniałem się niczym pośród swoich rówieśników. Teraz kiedy Jordan miał podwojoną siłę i połowę akcji na boisku na własny użytek, nie było najmniejszych szans, bym się wybił. Miał nowych przyjaciół, popularność, pozycję nowego ulubieńca trenera i bezgraniczne oddanie Sary. Ja miałem dawne wspomnienia, na nic nieprzydatny dobry wygląd i dziewczynę, która przy każdej rozmowie zdawała się nie pamiętać, o czym była poprzednia.
Eliza zerwała ze mną przez telefon w dniu, kiedy miała przyjechać w odwiedziny.
Był to dzień, kiedy w Smallville obchodzono festyn z okazji Święta Plonów. Jak również ten sam dzień, w którym Sara w końcu zebrała się i zaprosiła mojego brata na randkę. Znakomicie – Jordan miał teraz dosłownie wszystko, czego ja nie miałem!
– Chcę wracać – oznajmiłem ojcu.
Wrócić do domu, zostawić za sobą tą ponurą miejscowość i nie musieć więcej oglądać sukcesów mojego brata na boisku.
Zamrugał z zaskoczenia.
– Straciłem wszystkich przyjaciół, pewnie już nie zagram w futbol, a wy oczekujecie, że zrezygnuję dla was z życia?! – wyrzuciłem z siebie.
Tata próbował mnie uspokoić.
– Kiedyś czułem się tak samo...
– Jasne! Kiedy podnosiłeś tankowiec czy kręciłeś okrążenia wokół Saturna?
– Jonathan...
– Nie, tato! Nie jestem jak ty czy Superchłopak, a to miasto... to mój kryptonit! – wyplułem z frustracją nazwę jedynej substancji, która ponoć mogła zaszkodzić mojemu ojcu. – Nienawidzę go!
Rzecz jasna, nie chciał słyszeć nic na temat mojego ewentualnego mieszkania u kolegi.
Kiedy wyszedłem z Jordanem na festyn, stopniowo ochłonąłem ze złości, ale potrzebowałem odskoczni.
Moi dwaj kumple spadli mi jak z nieba... razem z flaszką czegoś bardzo mocnego. Zbyt mocnego.
Nie wiem, jak długo chodziłem „pod wpływem", ale otrzeźwiałem dopiero w chwili, gdy przerwałem randkę Jordana. Muszę przyznać... nigdy nie widziałem Sary równie wściekłej.
– Nie masz pojęcia, co to problemy! Nie każdy pochodzi z idealnej rodziny! Myślicie, że możecie chlać bez konsekwencji?! – wrzasnęła na całą naszą trójkę.
Próbowałem przeprosić, ale była tak wzburzona, że zapomniała nawet o randce z moim bratem. Odeszła zamaszystym krokiem („Później pogadamy!", rzuciła do Jordana), a do mnie dotarło, co właśnie zrobiłem. Jak przez mgłę pamiętałem, co mówiłem jeszcze chwilę temu kolegom. „Wiecie, że to jego pierwsza randka w życiu?". Wychodziło na to, że z mojej winy właśnie się zakończyła...
Zatrzymałem Jordana, gdy próbował za nią pobiec. Może byłem zbyt wstawiony i nie myślałem racjonalnie, ale coś mi mówiło, że Sara była teraz tak wytrącona z równowagi, że wyżyłaby się na nim, więc lepiej, aby pogadali, kiedy nieco się uspokoi.
Moi kumpel się ulotnili, a ja i mój brat zostaliśmy sami.
– Przepraszam. Nie chciałem ci zepsuć wieczoru – powiedziałem cicho. – Przepraszam...!
Patrzył na mnie ze smutkiem i zmęczeniem, a ja czułem się jak ostatnia świnia.
– W porządku. Skołuję ci jakaś wodę. – Objął mnie ramieniem i ruszyliśmy do domu.
Później, kiedy byliśmy już w domu (i po tym, jak odbyliśmy dosyć emocjonalną rozmowę z rodzicami, w czasie której ustaliliśmy, że zrezygnuję na razie z moich przeprowadzkach planów), Jordan przyszedł do mojego pokoju. Kiedy podniosłem na niego wzrok przypomniała mi się sytuacja sprzed paru tygodni, gdy również do mnie przyszedł. Wtedy powiedział, że rozumie, jak bardzo jest mi ciężko z powodu przeprowadzki i czuje się winny, bo zostaliśmy w Smalville głównie ze względu na niego. „Zawsze byłeś przy mnie i też powinienem cię wspierać, gdy mnie potrzebujesz" powiedział.
Poczułem się jeszcze gorzej, gdy o tym pomyślałem. Wiedziałem, że nie mogę winić Jordana za jego moce ani za to, że poprzez dołączenie do drużyny próbuje być szczęśliwy. Nienawidziłem siebie za swoją zazdrość. A jeszcze bardziej za to, że przeżywając ciężki okres wpędzałem go w poczucie winy.
Odchrząkałem, próbując przerwać krępującą ciszę, która między nami zapadła.
– Jordan... naprawdę mi przykro z powodu Sary...
Przerwał mi.
– Nie musisz przepraszać. W końcu to nie na mnie jest zła.
– Wiem, i przeproszę ją, kiedy tylko będę mógł, ale... – westchnąłem – ...nie chcę byś myślał, że chciałem... zrobić ci na złość czy coś, bo Sara cię zaprosiła, a mnie moja dziewczyna wystawiła.
Jordan usiadł na brzegu łóżka koło mnie.
– Nie powinieneś przejmować się Elizą – powiedział. – Gdyby naprawdę jej na tobie zależało, nie zrezygnowałaby z ciebie ot tak. Nie warto tracić swój czas na kogoś takiego.
Zagapiłem się na podłogę.
– Wiem... ale to sprawia, że jestem na siebie zły. Naprawdę mi na niej zależało, a ona nawet nie zadała sobie trudu, by porozmawiać ze mną szczerze o swoich wątpliwościach. Po prostu mnie skreśliła! Mam wrażenie... mam wrażenie, że zmarnowałem rok swojego życia – wyznałem.
Dużo sięgałem dzisiaj myślami do swoich wspomnień z Elizą i teraz, gdy nie byliśmy już razem, przypominałem sobie sytuacje, które powinny były wzbudzić mój niepokój. Stopniowo docierało do mnie jak płytką i egocentryczną osobą momentami bywała. Jak mogłem tego nie zauważyć...?
Oczywiście, znałem odpowiedź. Nie dostrzegłem tego, bo byłem zakochany. Zakochany w dziewczynie, która uznała nasz związek za niewypał i nie potrafiła nawet powiedzieć mi tego osobiście w dniu, kiedy miała przyjechać. Byłem zły na nią... i jednocześnie na siebie, bo gdyby nagle zjawiła się przede mną, wybaczyłbym jej w tej chwili bez wahania, choćby nawet nie miała żadnego sensownego usprawiedliwienia. Normalny to ja nie byłem...
Poczułem, jak Jordan kładzie mi dłoń na ramieniu.
– Jesteś pewien, że to tylko dlatego? A nie dlatego, że gram teraz wszystkie akcje?
Westchnąłem ciężko.
– Nie mogę mieć o te pretensji. Masz prawo być szczęśliwy – odparłem. – I wiem, że byłem dzisiaj nie w nastroju, ale... nie obwiniam cię o to, że mieszkamy w Smalville. Miałem pretensje do rodziców, bo moglibyśmy to rozegrać inaczej. Mógłbym zostać w mieście i zamieszkać u kogoś. Nie wiem... u kuzynki Kary albo gdzieś indziej. Nieważne. – Machnąłem ręka i spojrzałem bratu w oczy. – Nie miałem żadnego żalu o to do ciebie. Nigdy. I przepraszam, jeżeli myślałeś, że jest inaczej.
Przez chwilę milczeliśmy.
– Jordan... a ty? Byłeś kiedyś o mnie zazdrosny? – zapytałem.
Zaśmiał się lekko.
– Byłem. Ale nie o sukcesy na boisku. Zazdrościłem ci twojej pewności siebie. Tego, że wiecznie podchodziłeś do wszystkiego z optymizmem. Że z łatwością wpasowywałeś się w towarzystwo i gdzie się nie pojawiłeś, miałeś nowych znajomych. – Spoważniał. – Ale... ostatnio mam wrażenie, że zniknęła ta radość życia, którą zawsze okazywałeś. Zamykasz się w sobie.
– Musiałem zacząć wszystko od nowa i... niewiele udało mi się osiągnąć. Nie mam dużo powodów, by się cieszyć – stwierdziłem gorzko.
– A ja nie mogę się cieszyć w pełni, kiedy widzę, jak się staczasz – odparł mój brat. – Inspirowałeś mnie, Jon. Chciałem być jak ty.
Wzruszyłem ramionami.
– I jesteś. Zostałeś gwiazdą szkoły, a twoje życie towarzyskie jest w lepszym stanie niż kiedykolwiek! Nie potrzebujesz mnie więcej.
– Oczywiście, że potrzebuję! – Wzmocnił swój uścisk na moim barku. – Mogę mieć większą siłę niż normalna, ale... jestem tylko człowiekiem!
Przewróciłem oczami.
– No popatrz, witaj w klubie!
– Potrzebujemy się nawzajem – powiedział twardo. – Tak, mam swoje miejsce w drużynie, ale myślisz, że znalazłbym odwagę, by do niej dołączyć, gdyby nie ty? Zrobiłem to, ponieważ wiedziałem, że zawsze będziesz obok mnie. Nie bałem się, bo byliśmy w tym razem. – Westchnął i dodał: – To, że nie masz mocy, nie znaczy, że nie możesz dobrze grać. I nie znaczy, że nie możesz być bohaterem. Zawsze byłeś m o i m bohaterem, Jon. Nie odsuwaj się, bo obaj się zagubimy.
Poklepał moje przedramię, po czym podniósł się i wyszedł z pokoju. Zagapiłem się na ścianę, myśląc o tym, co powiedział. Przecież nawet nie lubiłem połowy gości z drużyny, a sama gra z pewnością nie była dla mnie ważniejsza niż mój brat. Naprawdę był sens, abym chował żal o coś tak przyziemnego? Czy coś złego mi się działo, bo on spełniał się jako sportowiec?
Przeczesałem dłonią swoje krótkie jasne włosy. Czułem się... zmęczony. Fizycznie i psychicznie. Chciałem być z powrotem tym „bohaterem", o którym mówił przed chwilą Jordan. Oczywiście rozumiałem, że tamten „ja" nigdy nie wróci... nie dokładnie taki sam. Jednak mogłem na nowo być wsparciem dla mojego brata, zamiast przysparzać mu problemów, teraz gdy w końcu sobie z nimi radził.
Jestem tylko człowiekiem, pomyślałem. Ale... Jordan był „Superchłopakiem", a mimo to nie był niezniszczalny. Wciąż miał zaburzenia lękowe, wciąż łatwo było go złamać. Musiałem zebrać się w sobie, zapomnieć o własnym rozgoryczeniu i pozostać silny. Dla niego.
Spojrzałem przez okno na nocne niebo i rozjaśniające je gwiazdy. Przyszło mi do głowy, że jedna z nich może być tą, wokół której z nich krążył Krypton, zanim uległ zniszczeniu, a mój ojciec trafił na Ziemię. Mój ojciec, Kryptonianin i superbohater. Nie chciałem jego mocy... ale chciałem być, jak on. Może stąd brało się to nieznośne uczucie w mojej piersi. Bo wiedziałem, że nigdy nie będę jak on. Nigdy nie będę „Super" bohaterem.
A jednak Jordan powiedział, że byłem jego bohaterem... I w jego wypowiedzi kryła się nadzieja, że nadal mogę nim być. Nie potrzebuję mocy, muszę tylko robić, co uważam za słuszne. Podążać za tym, co mówiło mi sumienie oraz serce. Przecież tak właśnie robiłem przez lata i w oczach mojego brata właśnie to wystarczyło. Może pewnego dnia będę bohaterem nie tylko dla niego...
Czułem niepewność i melancholią. Mając w pamięci dzisiejszy wieczór, będąc przenikniętym przez negatywne emocje i wciąż czując smak alkoholu w ustach, odnosiłem wrażenie, jakbym znajdował się lata świetlne od tego, czego w głębi serca pragnąłem.
Nie miałem pojęcia, czy sprostam temu zadaniu: czy stanę się lepszym bratem i lepszym człowiekiem. Ale będę próbował. Muszę próbować. Tylko tak się przekonam.
Dotarliśmy do końca!
Mam nadzieję, że portret psychologiczny Jonathana i jego przemyślenia wyszły w miarę spójnie z serialem, bo na tym mi zależało.
Osobiście uważam, iż jego postać ma naprawdę potencjał, a pomysł, że atletyczny nastolatek NIE ma supermocy, choć jego introwertyczny bart je posiada, uważam za jeden z ciekawszych zabiegów fabularnych: dzięki temu mamy niestereotypowego superbohatera (Jordana), który nie jest wcale typem sportowca (no... przynajmniej na początku xD), a sportowiec nie jest "skazany" na kosmiczne dziedzictwo.
Wiem, że wielu fanów ma nadzieję, iż Jonathan w przyszłości znajdzie w sobie supermoce, ale ja mam nadzieję, że tak się nie stanie. Byłoby to do bólu przewidywalne, a naprawdę liczę na kreatywność twórców.
Poza tym Jonathan jako człowiek, a jednocześnie lojalny i pomocny brat oraz przyjaciel, niesie za sobą przesłanie, że nie trzeba być "nie z tej ziemi", by mieć w sobie odwagę i stanowić oparcie dla innych.
Oczywiście jest możliwe, że zazdrość z którą walczy, z czasem wypaczy jego dobrą naturę i powstanie mroczny Jonathan 😓 - i z jednej strony mam nadzieję, że nie taka przyszłość go czeka, ale z drugiej: taki ciemny rys uczyniłby go skomplikowaną i wielowymiarową postacią, i myślę, że nawet chętnie bym to zobaczył. 😏
No cóż - jeszcze się okaże!
Zapraszam do wyrażenia swojej opinii o one-shocie jak również teorii, co do dalszych odcinków, a tym którzy serialu jeszcze nie widzieli, serdecznie go polecam! (Naprawdę warto, nawet gdy zwykle nie oglądacie produkcji o superbohaterach - ja zazwyczaj nie oglądam, ale dla tego serialu zrobiłem wyjątek i nie żałuję! 💖 Nadróbcie, póki jest tylko kilka odcinków!)
¡Adiós!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro