Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 014„Wyścig o życie"

Hej kochani.

Oddaje w wasze łapki kolejny rozdział.

zapraszam do czytania i komenowania.

Elizabeth nie mogła uwierzyć w wydarzenia ostatnich kilku dni.

Kompletnie ją, to zaskoczyło. Nie spodziewała się, aż takich rzeczy. Tymczasem ominęły ją najbardziej dramatyczne rzeczy. Wuj został ranny. Całe szczęście, iż rana mężczyzna nie była poważna. Miał wiele szczęścia i szybko doszedł do siebie. Niestety. Konsekwencje musiały nadejść. Christina postanowiła opuścić wyspę. Chciała zostać, lecz nie mogła znieść obecności Jamesa. Elizabeth bardzo przeżyła jej wyjazd. Co prawda wuj załatwił nową guwernantkę, ale nie miała z nią takiej więzi. Nowa guwernantka była sześćdziesięcioletnią matroną z Londynu. Kazała się nazywać panią Lindsay. Nie podała nawet swojego imienia. Z urody nie należała do najpiękniejszych, chociaż może kiedyś było inaczej. Czas nie obszedł się łaskawie. Miała siwe włosy, liczne zmarszczki, nosiła długie, niezbyt modne suknie. W dodatku wyraźnie pokazywała swoją wyższość oraz jakąś wyrobioną pozycje. Wyraźnie pokazywała, że nie darzy zbytnią sympatią Weronici, gdyż ta pochodziła z nizin. Jednak Elizabeth uważała inaczej. Zamierzała wyraźnie pokazywać swoją własną i wyrobioną pozycje. Nie dbała o opinie innych ludzi. Sama nie uważała się za zbyt wielką arystokratkę. Wręcz przeciwnie. Chociaż każdego dnia tęskniła za swoimi przyjaciółmi, to jednak mogła ich obserwować z daleka. Czasami jedynie rozmawiali z nią Roger lub Dhani. Ten drugi wciąż zachowywał pewnego rodzaju rezerwę. Rozumiała jego podejście. Ona również sama sobie, by nie ufała. Dodatkowo nadchodził koniec wakacji. W ostatni dzień mieszkańcy wyspy hucznie świętowali. Najpierw wspaniałą mszą w miejscowym kościele, później wyścigiem konnym, a na końcu balem i huczną ucztą w pałacu książęcym. Ludzie czekali na ten moment całe wakacje. Pogoda zapowiadała się idealnie. Elizabeth nie mogła tego przeżyć, gdyż nie mogła wziąć udział w wyścigu. Niestety dla dziewcząt przewidziano różne inne atrakcje. Wyścig w workach, czy z jajkiem na łyżce. Obiecała sobie, że gdy dorośnie postara się mocno zmienić oblicze wyścigów oraz prawa kobiet. Zauważyła jak bardzo różniły się od tych męskich. Chciała być bardziej światowa jeśli, jest to możliwe.

- Kobietom nie wypada mieć własnego zdania – mawiała nowoczesna guwernantka. Ona nie zgadzała się z nią wcale. Dlatego wzięła udział we wszystkich zabawach. Nawet tych dla wiejskich mieszkańców. W tym momencie równość arystokratyczna nie miała żadnego znaczenia. W zabawie brał udział również wuj James. Co dziwnego świetnie integrował społeczność. Wyraźnie odgrywał duże znaczenie na wyspie. Wszyscy go również szanowali. Zamierzał również wziąć udział w wyścigach jako reprezentant nazwiska Cameron. Prócz niego startowali Filip, Dhani, Roger, Nicholas, lordowie Cavden i pozostali okoliczni mieszkańcy. Oczywiście wielkie zwycięstwo oznaczało dużą wygraną oraz tytuł króla Lata. Właśnie na tym tytule każdemu zależało. Oczywiście wybierano również Królową Lata. Weronica opowiadała iż kilka razy pod rząd, to właśnie Margareth wygrywała. Nie miała właściwie żadnej konkurencji, gdyż jej przyjaciółki nie brały udział w konkurencji. Weronica próbowała ze dwa razy, ale nie miała w zasadzie żadnych szans. Margareth potrafiła zjednać wszystkich swoim urokiem osobistym i wdziękiem. Tym razem Elizabeth postanowiła, że nie wygra tak łatwo. Co prawda młoda córka płukownika próbowała się z nią zaprzyjaźnić, ale Elizabeth od początku wiedziała jaką grę prowadzi. Wcześniej w ogóle nie zwracała uwagi.

- Zamierzam wygrać ten konkurs! – oznajmiła Weronice otwierając swoją szafę. – Nie wiem jak zostaje się Królową Lata, ale z chęcią posłucham wszelkich porad. Muszę mieć pewnie odpowiedni strój?

- Tak! – przytaknęła Weronica, wspominając przy tym swoją potyczkę jaka miała miejsce ponad rok temu. – Brakowało mi jakiś eleganckich sukienek. Niestety większość z nich szyje sama. Moich rodziców nie stać na zbyt duże wydatki. Sama wiesz.

Elizabeth wiedziała. Dlatego postanowiła jedną rzecz i żałowała, że nie pomyślała o tym wcześniej. Sama wciąż dostawała więcej sukien niż potrzebowała. Teraz miała okazje się odwdzięczyć.

- Wybierz sobie coś .... – mruknęła bez zastanowienia do przyjaciółki. – Ja nie potrzebuje tylu rzeczy, ale wuj nalega. Wiesz różne okazje. Ostatecznie arystokratka nie może założyć tej samej sukni w dwóch różnych miejscach. Zdążyłam dość dobrze poznać zasady, które są niezmienne.

Widziała zachwyt w oczach przyjaciółki, ale również i niepewność. Długo musiała ją namawiać do podjęcia decyzji. W końcu, to zrobiła. Wybrała cztery piękne, chociaż dość skromne suknie. Prezentowała się w nich naprawdę całkiem nieźle i jeśli chciała umiała zrobić dobre wrażenie. Na dzisiejszy wyścig założyła długą koronkową sukienkę z bufiastymi rękawami, kokardą z tyłu w kolorze pudrowego różu. Dla odmiany Elizabeth wybrała błękitną. Dodatkiem były ozdobne kapelusze pełne kwiatów i wstążek.

- Pięknie wyglądacie moje panie ... - zauważył wuj, który z pewnością rozpoznał sukienkę należącą do Elizabeth. Widziała jego pełne aprobaty spojrzenie, więc uznała, iż był zadowolony z obrotu sytuacji. Coraz bardziej podziwiał swoją siostrzenicę. Niepotrzebne mu były inne dowody. Ona zdecydowanie pasowała na córkę Mirabel. Mógł być z niej śmiało dumny i naprawdę tak czuł. Wciąż jednak nie umiał pogodzić się z przeszłością. Ten dom wywoływał w nim ponure wspomnienia o których najchętniej by zapomniał. Niestety. Wciąż w nim trwały ponure wspomnienia. Walczył z nimi, ale często wracały. Mirabel miała nieco łatwiej. Może dlatego, iż to ona mniej cierpiała? Owszem ojciec nie należał do zbyt łaskawych wobec swoich dzieci. Umiał w dość brutalny sposób żądać swoich praw. Szczególnie James dostawał swoje razy. Dlatego nigdy nie założył rodziny. Uznał bowiem, że nie byłby za dobrym przykładem dla swoich dzieci. Wolał wieść smętne życie samotnika z opinią uwodziciela. Bo lubił kobiety. W życiu żałował tylko Christiny, która postanowiła wyjechać. Po raz kolejny stracił swoją szansę na szczęśliwe zakończenie, ale nie dbał o to. Miał inny cel i zamierzał pokazać dziewczynie jak najwięcej nim znajdą odpowiedniego męża. Z uwagą obserwował relacje jakie miała z młodym Filipem. Chłopak z wiekiem coraz bardziej przypominał ojca. Mógł więc śmiało zauroczyć niejedną dziewczynę. A wszyscy wiedzieli czym może się skończyć romans tej dwójki. Nikt z nich nie złamie dekretu, który niegdyś ustawił władca Anglii. Obowiązywał on do dzisiaj. Musiał w porę zorganizować wieczór dla Elizabeth. Może nawet młoda Weronica mogłaby skorzystać? Ta rodzina od zawsze wiązała swe więzi z nimi. Nadszedł czas żeby jakoś się zrewanżować za lata przyjaźni.

- Jedziemy? – zapytała go Elizabeth, wyrywając z zamyślenia. Siedzieli już w eleganckim białym powozie, ozdobionym kwiatami. Z Londynu James przywiózł swojego woźnicę, ale towarzyszył im Charles. Elizabeth czuła się o wiele swobodniej niż w towarzystwie statecznego oraz wyniosłego Jana. W ogóle zauważył jak odżywała w towarzystwie miejscowych służących. Wiedział również, że Monica była zaręczona z Charlesem. Nie chciał stracić żadnego z nich, więc postanowił wydzierżawić kawałek ziemi i podarować im dom leśnika. Od lat nie był zajmowany, więc nic nie stało na przeszkodzie. Po za tym Charles reprezentował rodzinę Cameronów w słynnym wyścigu.

- Tak, jedziemy! – ponaglił Charlesa. Tuż za powozem jechał przywiązany Major. Ulubiony koń wyścigowy Charlesa. Czarny i potężnie zbudowany. Robił prawdziwe wrażenie dla niemal każdego. James odkupił go jako młodego źrebaka. Od tamtej pory stał się dumą posiadłości Cameronów.

Na miejsce dojechali jako jedni z pierwszych. Tuż przy głównym trakcie, nad rzeką umieszczono miejsca do siedzenia dla ważnych gości. W powietrzu unosił się zapach pysznego jedzenia ze straganów. Elegancko ubrane damy, przechadzały się wokół swoich synów i mężów. Ogiery i klacze dumnie pokazywały postawy. W tle słychać rytmiczną muzykę graną przez miejscowych muzyków.

- Jesteś pod wrażeniem, co Elizabeth? – zagadnął ją wuj, gdy wraz z Weronicą wysiedli i ruszyli na poszukiwanie swoich miejsc. Jako urodzeni statusem mieli wyznaczone tuż przy podium, by jak najlepiej podziwiać walczących. W pewnym momencie podeszli do nich Roger wraz z Dhanielem i ich ojcem. Panowie wymienili serdeczne gesty przez uścisk dłoni, a chłopcy ukłonili się lekko dziewczętom. Obydwaj byli ubrani w eleganckie stroje do konnej jazdy. Weronica rzuciła nieco zakłopotane spojrzenie, gdy Roger podał jej swoją harfę.

- Przypniesz mi ją jak już zostanę królem Lata – szepnął wyraźnie zakłopotany. Dziewczyna parsknęła śmiechem kręcąc głową. Wszyscy dobrze wiedzieli, że co roku wygrywa Filip oraz Meredith. James odruchowo zerknął w stronę miejsc w pierwszym rzędzie. Księżna Anne już była w towarzystwie swojej przyjaciółki. Mąż i syn szykowali konia do wyścigu. Wyglądali wspaniale. James skinął głową księżnej oraz księciu. W powietrzu czuć wyraźną, napiętą atmosferę między nimi.

- Czuje, że dzisiaj będzie się działo! – mruknął James, gdy zajęli swoje miejsca na trybunach. Ogłoszono rozpoczęcie wyścigów. Przez chwilę przemawiał burmistrz wyspy oraz delegat w imieniu samego króla. Wielki wyścig czas zacząć.

*~*~*

-Wyglądasz na jakiegoś zdenerwowanego?

Roger podszedł chwilę przed rozpoczęciem do Filipa, który usiłował uspokoić swoje nerwy. Od jakiegoś czasu miał dziwne przeczucie, którego nie potrafił określić. Dobrze wiedział, że podobny dar miała jego babka. Często ukrywała swoje przeczucia, ale on o nich wiedział. Teraz martwił się czymś wyjątkowo. Od samego rana dręczył go niepokój. Jak tylko wstał. Nie miał nawet apetytu, chociaż kucharka zrobiła jego ulubione naleśniki z sosem kurkowym. Myślał tylko o wyścigu. Zresztą nie tylko on zaprzątał mu myśli. Często rozmyślał o samej Elizabeth. Ojciec był wyraźnie zadowolony z obiegu całej sytuacji. Zachowywali pozornie uprzejme stosunki. Nic po za tym. Zupełnie jakby łączyła ich ponura przeszłość o której nie chciano mówić.

- Bo jestem! – przyznał uważnie rozglądając się dookoła. Wyhaczył z niedalekiej odległości Nicka. Był bardziej pewny siebie niż dotychczas. Czesał swojego nowego, szarego ogiera. Poprzedniego podobno niemal zajeździł na śmierć. Filip niemal współczuł nowemu zwierzakowi. Ten człowiek nie powinien posiadać żadnej rzeczy. Towarzyszyła mu Margareth. Zupełnie jakby wybrała swojego obecnego przyjaciela? Nie przejmował się tym. Nie chciał mieć z tą dziewczyną nic wspólnego. Tęsknił za towarzystwem Elizabeth, ale jej kłamstwo przekreśliło tę kiełkującą przyjaźń. Nie umiał tak po prostu wybaczyć. – Uważajcie na siebie, dobrze? Coś wisi w powietrzu.

Roger i Dhani skinęli głowami. Dobrze znali przeczucia przyjaciela. Jednak nie mieli więcej czasu, by porozmawiać. Ustawili się do wyścigu. Brało udział szesnaście osób różnych reprezentacji. Każdy w innych barwach. Zabrzmiała muzyka. Wystartowali. Filip od początku spokojniej. Nie chciał przemęczać konia. Wiedział, że Zeus doskonale sobie poradzi w każdej sytuacji. Mógł być z niego dumny. Ruszył do przodu. Z daleka wyprzedził swoich przyjaciół. Ruszał do przodu po zwycięstwo. Pogoda dopisywała. Panował słoneczny, sierpniowy poranek. Już za dwa dni ruszali w stronę szkoły. I owszem tęsknił za przyjaciółmi w Eton, to nie chciał wyjeżdżać. Mimo wszystko spędzili cudowne wakacje.

- Nie jesteś już taki szybki jak kiedyś! – usłyszał z tyłu za sobą dobrze znany głos. Odwrócił się i zauważył nadciągającego Nicholasa. Widać było, że koń jeźdźca należał do zmęczonych. Jednak pan w ogóle nie dbał o to. Ważne jest tylko zwycięstwo. – Łatwo zdołałem cię dogonić.

Wjeżdżali w sam środek lasu. Filip poczuł dziwne mrowienie w ciele. Nie powinni tu być. Miał wrażenie, że trochę zboczyli z kursu. Próbował nakłonić konia do powrotu na trasę, ale nie dał się. Zupełnie jakby coś go trzymało w miejscu.

- Może powinieneś powstrzymać wyścig? Twój koń nie wytrzyma zbyt długo? – zauważył ostrożnie Filip. Nie chciał drażnić go bardziej niż to konieczne. Dobrze znał narwany charakter przeciwnika. Niestety ten miał wyraźnie inne plany. W ręku miał szpiturę. Nim Filip zdążył zareagować uderzył nią w zad konia. Spłoszony zwierzak najpierw stanął dęba. Filip z trudem zdołał go uspokoić, by potem ruszył do galopu. Chłopak krzyknął, usiłując zatrzymać wściekłego konia. Przekroczyli rzekę i ruszyli w nieznanym kierunku. W pewnym momencie poczuł, iż nie zdoła utrzymać się dalej. Poczuł jak ciało upada na ziemię. Zdołał wyszeptać imię swojej matki i runął, uderzając mocno głową w kamień. Cały świat zniknął dookoła.


-Już są! Pierwsi zwycięzcy!

Wykrzyknęła rozentuzjowana Weronica widząc jak nadjeżdżają pierwsi jeźdźcy. Po udanym zwycięstwie Elizabeth nad Margareth w czasie wyboru królowej Lata, Elizabeth dumnie stała przy podium obserwując metę. W głębi ducha pragnęła zwycięstwa Filipa. Według tradycji Król i Królowa Lata mają zatańczyć wspólny taniec na otwarcie wieczorowego balu w rezydencji księstwa. Na ten bal zostali zaproszeni wszyscy mieszkańcy bez względu na wszystko. Sama Elizabeth zmieniła pospiesznie sukienkę, by móc wziąć udział w konkursie. Wyścig miał potrwać, więc w między czasie panie rywalizowały ze sobą. Wyścigi w workach, z jajkiem, zachowanie wdzięku, grę, śpiew i tym podobne. Elizabeth mimo wielu braków zdołała zachować wdzięk i klasę. Dzięki temu zdobyła koronę i mogła triumfować. Margareth była po prostu wściekła i wyraźnie pokazywała ten fakt.

- Nie zdziwię się jeśli wygra Nicholas ... - powiedziała nie kryjąc, iż to jego harfę w ciemnobrązowym kolorze trzymała. Przyjaciółki dziewczyny pokiwały głowami. One również nie kryły swojego zawodu. Po cichu każda z nich liczyła na zwycięstwo. – Wówczas z pewnością pokażę ci gdzie jest twoje miejsce.

- Lady Margareth trochę szacunku .... – przerwał ostro podchodząc do nich wuj James. Był w towarzystwie burmistrzowej. Madame Milicent Darling. Urodziwej damy po pięćdziesiątce. Matki dwójki wspaniałych dzieci. Syn kobiety, osiemnastoletni David również brał udział w wyścigu. Ku rozczarowaniu wszystkich, to właśnie Nicholas dotarł jako pierwszy. Tuż zanim, dosłownie niewiele mu brakowało podążał Roger wraz ze swoim młodszym bratem. Powoli zjeżdżali się wszyscy uczestnicy wyścigu. Weronica wręczyła Rogerowi jego harfę. Niestety nigdzie nie było widać Filipa. Elizabeth poczuła rosnący w niej niepokój.

- Minął nas już na początku ... - odpowiedział wyraźnie zaskoczony Roger. Dhani pokiwał głową. Zaczęli wracać pozostali. Nick chciał zabrać Elizabeth na obchód Królów Lata, ale ona odmówiła. Zdecydowanym głosem. Pragnęła wiedzieć, co zaszło z Filipem. Czuła dziwne uczucie niepokoju, które jej nie opuszczało. Na szczęście Roger i Dhani również ją poparli. Nick burknął coś w niezadowoleniu i odszedł w towarzystwie Margareth. Pozostali zostali, by czekać. W końcu podjęto decyzje, by rozpocząć poszukiwania. Elizabeth wraz z wujem i Weronicą również do nich dołączyli. Podobnie jak Charles. Przebywając w domu publicznym, Elizabeth nauczyła się kilku przydatnych w życiu sztuczek. Ruszyła w całkiem nieznaną trasę. Towarzyszyła jej Weronica. Wuj i Charles poszli w zupełnie inną stronę. Ona działała pod wpływem intuicji. Obserwowała drogę, sprawdzała ślady. Niemal doszły nad rzekę, gdy spostrzegła leżącego na ziemi chłopaka. Wydała z siebie okrzyk i pobiegła w jego stronę. Ostrożnie odwróciła ciało. To był Filip. Z rany na czole ciekła krew. Wyglądał blado i mizernie. Obydwie zaczęły rozpaczliwie krzyczeć, skupiając na sobie uwagę całego towarzystwa. Wszyscy się zbiegli. Jako pierwsi dotarli James i Charles. Wuj James wziął Filipa na ręce. Chłopak cicho jęknął, chociaż mężczyzna zrobił to bardzo delikatnie. Ruszyli w drogę powrotną do pałacu. Tam właśnie spotkali księcia, jego żonę oraz licznych służących.

- Moja siostrzenica go znalazła ... - wyjaśnił mężczyzna, gdy już ułożono Filipa w pokoju. Od razu wezwano lekarza. Chłopak miał wysoką gorączkę i majaczył coś niezrozumiałego. Długo rozmawiali o tym, co mogło zajść. Spłoszony koń dotarł dopiero wieczorem. Wszyscy głowili nad tym, co właściwie zaszło i dlaczego Filip zjechał z określonej trasy.

- To do niego niepodobne – mówił Roger, gdy zostali zostawieni sami sobie. Nie mogli na razie wejść do Filipa, więc siedzieli w bawialni. Byli tylko we czwórkę. Pozostali się rozjechali. Nawet Margareth jakby nie przejmowała się jego stanem. Elizabeth w ogóle nie rozumiała tej szalonej dziewczyny, ale nie dbała o to. W tym momencie myślała tylko o Filipie. Wciąż miał wysoką gorączkę, a rana na głowie była dość poważna. Wszystko wskazywało na wstrząs mózgu. Być może jakieś inne poważne obrażenia. – Znalazłaś go. Może teraz ci wybaczy?

Te ostatnie słowa skierował do Elizabeth. Dziewczyna westchnęła cicho. Chciała wierzyć jego słowom, ale nie wiedziała czy może. W końcu Filip bywał bardzo uparty. Mimo młodego wieku pokazywał, iż nie zmienia tak łatwo zdania. Jednak pragnęła aby żył. Bez względu na wszystko. Chyba jeszcze nigdy tak żarliwie nie odmawiała modlitwy. W ogóle rzadko kiedy rozmawiała z Bogiem. Teraz nadszedł czas, by się do niego zwrócić.

Kiedy nadszedł czas powrotu, Elizabeth nie chciała tego robić. Niestety nie mieli wyjścia. Musiała stawić czoła obecnej sytuacji i wrócić do rzeczywistości. Wciąż była hrabianką, która posiadała swoje obowiązki. Jechali w milczeniu. Weronica została na noc, gdyż Elizabeth czuła się o wiele pewniej w towarzystwie przyjaciółki. Tej nocy nie zasnęły. Długo rozmawiały nie mogąc zasnąć. Zrobiły, to dopiero nad ranem. A poranek miał przynieść jeszcze gorsze wieści.


-Justinie umrę jeśli go stracimy ....

Szepnęła księżna, pełnym rozpaczy głosem podchodząc do męża. Nikt nie przewidział, że ten dzień zakończy się tak koszmarnie. Odwołano wszelkie imprezy. Nie zaproszono gości. W pałacu pozostali tylko najbliżsi oraz wezwani lekarze. Owiany dobrą sławą doktor Ramano miał przybyć aż z Londynu na drugi dzień. Teraz pomagał im miejscowy lekarz Albert Brown. Był także dobrym przyjacielem rodziny. Od wielu lat leczył książęcą parę. Niestety nie miał za dobrych wieści. Wszystko wskazywało na poważny uraz głowy. Nie wiadomo, czy chłopak z tego wyjdzie. Tak bardzo starali się o dziecko. Był moment w którym ciąża była zagrożona. Kiedy rodziła, ten poród należał do naprawdę bardzo trudnych. Kochała swojego syna całym sercem. O nikogo bardziej nie dbała niż o niego. A teraz miał odejść. U schyłku dorosłości. Nie poznał jeszcze kobiety swojego życia. Nie poczuł czym jest miłość. A teraz miał umrzeć. Odejść raz na zawsze. Nie potrafiła się z tym pogodzić.

- Nie mów w ten sposób! – Justin zadrżał. Ich ostatnia przygoda sporo go nauczyła. Zdążył pogodzić się z przeszłością. Pochował Mirabel, chociaż długo po niej cierpiał. Ta miłość kosztowała sumienie sporo osób. Nie umiał z tym dojść na porządku dziennym. Na szczęście obecność Jane i syna bardzo mu pomagała, a ostatnie lata pokazały jak bardzo mógł na nich liczyć. Nawet kiedy ta miłość przechodziła kryzys. Bardzo powoli uświadamiał sobie jak wielkim uczuciem ją darzył. On również cierpiał na samą myśl o stracie syna. Zwłaszcza iż osobiście rozmawiał z lekarzem. Niestety ten nie miał za dobrych wieści. Wokół mózgu zrobił się obrzęk, którego nie można operować. Musieli czekać aż obrzęk zniknie. Dopiero wówczas można liczyć na jakikolwiek cud. Obydwoje na niego po cichu liczyli.

- Jestem pewien, że wszystko będzie dobrze ... - powiedział miękko. Podszedł do niej i przytulił ją do siebie. Potrzebowali tej bliskości. Siebie nawzajem. Ponieważ Jane była tylko kobietą, on musiał dawać jej tę siłę za ich oboje. Tej nocy kochali się długo i namiętnie. W swoich ciałach szukali pocieszenia. W między czasie również odwiedzali syna. Stan chłopaka nie poprawiał się. Przez cały czas obecna była przy niania chłopca. Starsza pani Coraline Loctom była przy chłopcu od początku narodzin. Znała również mroczne historie rodziny, gdyż wcześniej piastowała jego ojca. Widziała również rosnącą relacje pomiędzy nim, a Elizabeth. Młodziutką córkę Mirabel. Ona jako jedna z niewielu znała prawdę jaka dawno temu się rozegrała za murami zamku. Była wówczas młodą dziewczyną, ale wielu rzeczy nie umiała zapomnieć. Widoku martwej, młodej hrabianki, która z niewiadomych przyczyn odeszła. Ten skandal na zawsze pokłócił obydwie rodziny. Rodzina Cameronów obwiniała St.Justinów o śmierć dziewczyny, a właściwie kobiety oraz młodej matki. Co prawda nigdy nikogo nie skazano, lecz istniały inne konsekwencje. Z rozkazu króla obydwie rodziny miały zakaz zawierania między sobą związków małżeńskich. Głównie dlatego młode pokolenie trzymano z dala od siebie. Tak było do czasu aż młody książę Justin, przypadkiem poznał słodką Mirabel. I wówczas wszystko się zaczęło. A los pokazał jak bardzo historia może się powtarzać. Miała cichą nadzieję, iż tym razem los będzie dużo łaskawszy dla tej dwójki. Zasłużyli oni bowiem na kolejną szansę. Dlatego właśnie napisała list do swojego przyjaciela. Pracował on w pałacu, jako sekretarz obecnego króla, syna poprzedniego władcy, który rozporządził zakaz. Mogła mieć nadzieję, że po tak wielu latach mogło coś ulec zmianie. Koniec końców, to najważniejsze, by dawne krzywdy zostały wybaczone. W końcu ci młodzi ludzie, rozpoczynali całkiem nowe życie. Niestety list jeszcze nie nadszedł, a stan młodego chłopca pogarszał się z dnia na dzień. Mijały dni, potem tygodnie. Chłopcy musieli wrócić do szkoły, co zrobili niezbyt chętnie. Chcieli otrzymywać informacje o stanie przyjaciela. Przyjeżdżali również w każdy weekend, by być przy nim. Niestety im dłużej był nieprzytomny, tym częściej lekarze kręcili głowami. Głównie sprowadzony doktor Allan Simmons. Uważał, iż młody książę nie odzyska już przytomności i trzymanie go w tym stanie jest nie równe praw człowieka.

- Wystarczy jeden zastrzyk ... - mówił cichym głosem, gdy spotkali się w gabinecie księcia. – Nie będzie więcej cierpiał. Odejdzie we śnie. Nawet gdyby jakoś zdołał się obudzić, nie wiemy w jakim byłby stanie. Upadek mógł spowodować różne uszkodzenia. Nie tylko ciała, ale i mózgu. Sam wiesz Książę jak okrojoną w tej dziedzinie mamy medycynę.

Niestety Justin dobrze wiedział. Po rozmowie z doktorem udał się do sypialni syna. Akurat siedziała przy nim Elizabeth. Przychodziła regularnie. Ani on ani Jane nie mieli z tym problemu. Obecność młodej hrabianki dodawała otuchy księżnej. Nawet w jakiś sposób się zaprzyjaźniły. Połączyło je cierpienie względem jednego człowieka.

- Lady Elizabeth ... - wyszeptał, wchodząc do środka. Młoda dziewczyna wstała i skłoniła lekko. Zawsze czuła dziwny respekt w obecności księcia Justina. Szanowała go i wiedziała jak wielką władzę posiadał na wyspie. – Już późna pora. Charles czeka na ciebie byś już ruszyła do domu. Jak będziesz chciała możesz odwiedzić go jutro.

Pokiwała głową i schyliła się by złożyć na czole delikatny pocałunek. – Jutro musisz się obudzić. Mam ci jeszcze tyle do opowiedzenia. Chociaż wiem, że wciąż będziesz mnie nienawidził i z pewnością nic z tego nie słyszysz.

- Doktor Simmons mówi, że nas słyszy ... - odparł ze współczuciem, gdyż znał relacje dziewczyny i syna. Być może dla wszystkich tak będzie najlepiej. Jednak nie ważna była przeszłość, jeśli Filip umrze. Wówczas wszystko o co mogą walczyć nie ma żadnego znaczenia. Kiedy hrabianka wyszła, podszedł do syna. Poruszał się niespokojnie, mówiąc coś przez sen. Kilka razy wymienił imię Nicholasa. Książę zaczynał domyślać się co zaszło. Młody Nicholas musiał odpowiadać za stan Filipa. W końcu ten bezczelny chłopak zapłaci za swoje grzechy. Dość już niszczył

- Synku, dość już wypocząłeś .... – przemówił, przysiadając obok niego na łóżku. – Potrzebujemy cię. Jesteś częścią tej rodziny. Bez ciebie nie istniejemy.

Tej nocy długo siedział przy synu. Robił, to co mówiła Elizabeth, gdy była przy nim. W te słowa pragnął wierzyć. Chciał by syn go usłyszał. Opowiedział część swojej historii. O nieszczęśliwej miłości. O spotkaniu z matką. Jak bardzo ważny jest fakt, by ich rodziny zachowały dystans. Co prawda obecnie panujący król Jerzy III Hanowerski był wymagający, to utrzymywał prawo swoich poprzedników. Właściwie nie robił nic, by je zmienić. Rzadko również bywał na wyspie. To głównie książę bywał wzywany, ponieważ zasiadał w Izbie Lordów. Tam też często dochodziło do kłótni między nim, a Jamesem. Mieli różne zdania na wiele tematów. Sam James robił, to również ze złośliwej satysfakcji. Być może dlatego też obecnie widywano go z jego byłą kochanką Anną Randall. Dwukrotnie owdowiałą, dość stateczną matroną. Justin wolał nie wnikać, ale nie ukrywał swoich zmartwień całą sytuacją. Głównie z tego powodu, gdyż chodziło o Elizabeth. Anna zawsze pokazywała swoją zazdrość i dawna nienawiść mogłaby się odbić na młodej dziewczynie. Wolał na razie nie wnikać w szczegóły.

- Musisz wrócić, by ją chronić ... - szepnął wbrew sobie. – Owszem popełniła błąd. Kłamstwo jest brzydką rzeczą, ale ja dawno temu wybaczyłem twojej matce. Ty musisz podążyć za głosem swojego serca. Lecz ważne byś podjął własne decyzje. Nie patrząc przy tym na innych. Wróć do nas synu....

Ścisnął mocno dłoń syna. Po raz drugi w swoim życiu Justin St.James płakał. Pierwszy raz był, gdy kobieta jego życia postanowiła odejść. Tak. Mirabel złamała mu wtedy serce, a zarazem zrobiła przysługę. Nie byliby szczęśliwi gdyby została na wyspie. Nie ułożyłaby sobie życia. Wciąż, by na siebie wpadali, oszukując przeznaczenie. W końcu doszłoby do kolejnej tragedii, a oni podjęliby najgorsze z możliwych decyzji. Tak więc w pewnym sensie Mirabel uratowała im życie.

Kiedy już miał odchodzić, poczuł jak syn odwzajemnia uścisk. Zaczyna się poruszać, ale inaczej niż zwykle. Jęknął parę razy, po czym mrugając otworzył oczy.

- Ojcze ... - wyszeptał ochrypłym głosem. Justin nie umiał powiedzieć wtedy jak wielką ulgę poczuł. Od razu sięgnął po szklankę wody i podał synowi. Zaczął wołać żonę, która przybiegła po krótkiej chwili wraz z obecnym lekarzem.

Ich syn powrócił do życia. Naszedł czas świętowania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro