Rozdział 013„Komplikacje"
Zapraszam serdecznie na kolejny rozdział.
Miłej lektury!
-Możesz wrócić do świata, jesteś bezpieczna ....
Z bardzo daleka słyszała głos należący do Monici lub Christini. Bardzo powoli otworzyła omdlałe oczy. Czuła się o wiele lepiej, chociaż wciąż była osłabiona. Z wielkim trudem przypominała sobie ostatnie wydarzenia. Porwanie przez druidów, wyjawienie prawdy i wiele innych sytuacji , które sprawiły iż nie wytrzymała napięcia. Poczuła łzy pod powiekami. Filip z pewnością ją nienawidził. Nie wiedziała, co myślą sobie Dhani i Roger, chociaż ten drugi kiedyś wyraźnie zaznaczył swoje stanowisko. Ostatecznie on znał prawdę nim wyszła na jaw. Poczuła łzy pod powiekami, których nie chciała powstrzymywać.
- Ostrożnie dziecko ... - powiedziała cicho Christina, gdy dziewczyna chciała się gwałtownie podnieść zakręciło się jej w głowie. Z wdzięcznością wzięła szklankę wody. Mogła tylko odetchnąć. Teraz i tak nic nie mogła już zrobić. Wszystkie karty zostały rzucone na stół. Już nie było żadnych tajemnic. – Twój wuj czeka, by móc wejść. Czy mogę go zaprosić?
- Wuj James jest tutaj? – Nie kryła zaskoczenia. Nie spodziewała się, że w ogóle zainteresuje się jej losem. Ostatnio w ogóle nie pisał ani nie dawał żadnych wiadomości. – Podobno sprowadzono również mężczyznę, który was uratował. Jest w domku dla gości. Nie widziałam go jeszcze.
Elizabeth pokiwała głową. Christina wyszła na chwilę i wszedł wuj. Wyglądał o wiele lepiej niż widziała go ostatnim razem. Ogolony oraz zadbany. Ubrany w najlepszy garnitur. Nieco zmęczony podróżą, ale wciąż przystojny. Ostrożnie wszedł do środka i przysiadł na brzegu łóżka.
- Narobiłaś sporo bałaganu, moja panno ... - zaczął dość surowym tonem, ale z jego ust nie znikał uśmiech. Wyglądał jakby był z niej dumny. – Wiem, że udawałaś zwykłą wieśniaczkę. Oszukałaś wszystkich dookoła. W dodatku zaprzyjaźniłaś z księciem Filipem. To dość niefortunne, zważywszy na okoliczności.
- Jakie okoliczności? – Elizabeth zmarszczyła brwi. Poczuła, że wuj czegoś jej nie mówił właściwie nie tylko on. A ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Podświadomie czuła, że rozwiązanie tej zagadki, kryje się w pamiętnikach matki. Musiała je doczytać do końca. Wtedy pozna wszystkie sekrety.
- Nie czas byś poznała te tajemnicę. Najlepiej gdybyś w ogóle nie usłyszała historii, lecz nie mam wpływu na ludzi ... - wyznał niezadowolony. – Lecz najlepiej zrobisz trzymając się od księcia Filipa i całej rodziny jak najdalej. Nie żyjemy w zbytniej przyjaźni z tą rodziną.
- Dlaczego? – Chciała poznać wszystkie tajemnice rodzinne. Wuj musiał w końcu zacząć z nią rozmawiać. Jednak on wolał pominąć kwestie rodzinne i od razu zacząć dochodzenie. Chciał wiedzieć wszystko. Jak w ogóle doszło do porwania. Dlaczego wyszła cała sytuacja. Oczywiście nikogo przy tym nie obwiniał. Wręcz przeciwnie. Całą winę zwalał na siebie. Powinien lepiej pilnować dziewczyny. Stracił już siostrę. Niemal wszystkich członków rodziny. Miał przy sobie tylko Elizabeth. Nie zachowywał się jak na wuja przystało. Wciąż rozdrapywał stare rany. Wyjeżdżał i zostawiał ją samą. A ona go potrzebowała. Westchnął cicho. Gdy siedział samotnie nalewał sobie whiskey do kieliszka. Od jakiegoś czasu potrzebował więcej znieczulenia, ale nigdy się nie upijał. Musiał odnaleźć spokój, którego wyraźnie mu brakowało. Od kiedy Mirabel wyjechała nie umiał pogodzić całej sytuacji, chociaż minęło tak wiele lat.
- Milordzie .... – drgnął słysząc głos należący do jego majordomusa, Jonsona, którego zabrał ze sobą do Londynu. Filbert Jonson był osobistym lokajem mężczyzny i wiernym przyjacielem. Praktycznie go wychowywał. Starszy o dwadzieścia lat zawsze wiedział, co powiedzieć. – Myślę, że powinieneś zobaczyć mężczyznę, który uratował dzieci. Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Wszyscy byliśmy przekonani, iż on nie żyje.
James rzucił zaskoczone spojrzenie Filbertowi po czym odstawił szklankę. Nie wiedział czego się spodziewać. Wziął ze sobą broń. Wspólnie wyszli niezauważeni przez nikogo. Właściwie cały dzień unikał Christiny. Nie był gotowy na żadną rozmowę z nią. W ogóle obecność dziewczyny, którą kiedyś kochał nie pomagała mu wcale. Wręcz przeciwnie. Otwierała tylko rany o jakich chciał zapomnieć. Zwłaszcza iż od jakiegoś czasu był związany z inną kobietą. Nie był to poważny związek, ale pomagał mu odbudować własną pozycję w społeczeństwie. Na razie nikomu nie mówił z przyjaciół na wyspie. Wiedział, że nie wszyscy go zaakceptują.
Minęli zielony dziedziniec i ruszyli w stronę domku myśliwskiego. Do tej pory nikt z niego nie korzystał. Nie było takiej potrzeby. James pomyślał, że warto przywrócić posiadłość do życia. Dać ludziom pracę i na dobre zamieszkać na wyspie. Już dość tułaczki. Nadeszła pora, by jako hrabia przyjął swoje obowiązki. Przynajmniej dopóki nie wyda młodej dziedziczki odpowiednio za mąż. Wówczas będzie mógł przestać się przejmować.
- O mój Boże! – wykrzyknął, gdy po wejściu do luksusowo urządzonego domku zobaczył leżącego na łóżku. Ranny mężczyzna wciąż miał bandaż i był bardzo blady. Wyglądał zupełnie inaczej niż przed laty, gdy widział go po raz ostatni. Mimo wszystko doskonale go zapamiętał. Byli przyjaciółmi. Łączyła ich niezwykła więź i pewnie taka, by pozostała gdyby nie Christina. Podzieliła ich kobieta, która na zawsze zniszczyła tę dumną, prawdziwą przyjaźń. Być może zrobiła, to całkowicie nieświadomie, ale jednak. Opłakiwał przyjaciela, gdy usłyszał o jego śmierci. Tymczasem Freddy żył. Siedział na łóżku i wyglądał na mocno oszołomionego.
- James ... - wykrztusił, gdy również go rozpoznał. Przeżył tak wiele. Prawdziwe piekło wojny. Kiedy myślał, że nic już go nie uratuje, przyszła nadzieja. Ona dała mu szansę i możliwość powrotu do domu. Ona, podczas gdy prawdziwi przyjaciele go opuścili. Musiał sobie radzić sam, co nie było wcale łatwe. Wręcz przeciwnie. W tym momencie czuł prawdziwą złość patrząc na dawnego przyjaciela, ale ukrył ją głęboko w sobie. Później przyjdzie czas na zemstę. Na razie musiał odbudować swoje życie. Odnaleźć żonę i udowodnić przed nią swoją miłość. Zawsze ją kochał. Ona tylko miała zrozumieć jak bardzo. – Co ja tu robię? Gdzie jestem?
- Na wyspie Św.Małgorzaty w majątku Cameron ... - wyjaśnił łagodnie przyjacielowi. Przysiadł obok niego na łóżku i zaczęli rozmawiać. Starszy lokaj zostawił dwóch mężczyzn samych i nakazał im, by nikt nie przeszkadzał. Mieli sobie dużo do opowiedzenia. Freddy opowiedział całą historię od początku. Od kiedy jego zespół żołnierzy wpadł w pułapkę. Zamordowano niemal wszystkich po za nim. Miał wiele szczęścia lub nieszczęścia, bo po tym co z nim robiono wolałby umrzeć. Usiłowano odzyskać jakieś informacje. O planach armii angielskiej i wielu innych rzeczach. Nie zdołali nic z niego wyciągnąć. Zachował dzielność umysłu i głęboko wierzył, że przyjaciele będą chcieli go ratować. Jednak nic z tego. Czekał lata. Nikt nie przybył. Dopiero sam zdołał się uratować. Dzięki pomocy człowiekowi, który poświęcił swoje życie. Uratował go i pomógł wrócić do Anglii. Zawdzięczał mu wiele.
- Nigdy mnie nie szukałeś, James ... - powiedział z wyrzutem, już mocno zmęczonym głosem. – Przez ostatnie lata wierzyłem, że zostanę odnaleziony. Zostałem całkiem sam .... Mogłeś ją mieć przez ten czas dla siebie, ale teraz ja wróciłem. Znów będzie moja. Tak samo jak kiedyś...
Powieki mężczyzny opadły, a James zrozumiał jak bardzo skrzywdził ich przyjaciela. To już nie był ten sam mężczyzna, którego znali i kochali. Czekało go podłe zadanie. Musiał porozmawiać z Christiną. Nie wiedział właściwie, co powinien jej powiedzieć. Wciąż miał mnóstwo pytań a jeszcze mniej odpowiedzi. W zasadzie nie wiedział od czego zacząć. Wszystko jest o wiele trudniejsze dla niego i nie tylko. Czuł, że gdzieś popełnił błąd. I żałował bardzo, że nie ma przy nim w tej chwili Mirabel. Ona zawsze mu pomagała. Teraz musiał chodzić przez życie sam. I w każdego dnia było mu coraz trudniej.
*~*~*
-Naprawdę wiedziałeś o wszystkim?
Filip niechętnie spojrzał na przyjaciela, którego jak mu się wydawało znał dobrze. Jednak zdrada bolała. Nie tylko samej Elizabeth, ale i również Rogera. Nie mógł uwierzyć, że przyjaciel ukrywał przed nim tak ważny sekret. Kompletne szaleństwo. A jednak. Najwyraźniej nie znał swoich przyjaciół tak dobrze jak myślał. Gdy się poznali byli jeszcze dzieciakami. Świat stał przed nimi otworem. Ich przyjaźń należała do bardzo niezwykłych, lecz wszystko uległo zmianie. Siedząc tu przed nimi próbował wszystko sobie poukładać. Kłamstwo Elizabeth naprawdę bolało. I najwyraźniej jak wychodzi na jaw nie tylko jej. To zdecydowanie za dużo. Nie sądził iż te niezwykłe wakacje będą aż tak dziwne. Ten rok był zdecydowanie inny niż wszystkie. Nigdy jeszcze nie przeżyli tak dużo. Wszystko zdecydowanie zbyt źle na niego wpływa. Usiłował przez noc przemyśleć rozsądnie obecne wydarzenia, ale nie dał rady. W ogóle prawie nie spał przez całą noc. To zdecydowanie za trudne dla niego. Nie sądził, że wszystko zacznie się komplikować.
- To prawda! – przytaknął Roger. On również miał ciężką i nieprzespaną nic. Głównie dlatego, iż musiał sporo wyjawić bratu. Dhani o niczym nie wiedział i czuł się równie oszukany, co Filip. Na szczęście więź braterska była o wiele silniejsza i miał cichą nadzieję, że podobnie będzie w przypadku przyjaźni. Nie chciał stracić relacji na której bardzo mu zależało. Po za tym słyszał o złapaniu pozostałych druidów. Już nie powinni niepokoić mieszkańców wyspy. Zamierzano odnaleźć i zniszczyć klan. Pod tym względem książę Justin był niezwykle zdeterminowany. A Roger doskonale go rozumiał. W końcu tak niewiele brakowało, a książę i młoda hrabianka straciliby życie poświęceni w imię dawnej religii. Czysty absurd. – Jednak postanowiłem dać jej szansę. Zamierzałem wam o wszystkim powiedzieć, gdyby sama tego nie zrobiła. Niby rozumiałem motywy dziewczyny, ale nic nie tłumaczy kłamstwa. Obydwie nie zachowały się wobec nas w porządku. Jednak po części Weronica została zmuszona do wzięcia udziału w przedstawieniu, więc nie możemy jej do końca winić. Ostatecznie za wszystko odpowiada Elizabeth.
- Ile planowałeś dać czasu tej dziewczynie? – prychnął z lekką pogardą Filip. Sięgnął po szklankę soku stojącą na stoliku tuż obok przygotowanych kanapek. Od emocji całkowicie zaschło mu w gardle. Chyba jeszcze nigdy nie czuł się tak czymś rozczarowany. Właściwie nie czymś, a kimś. Kimś, kto stawał się dla niego bardzo ważną osobą. Przyjacielem. Kobiety w jego życiu bywały raczej obojętne. Traktował je grzecznie i z kurtuazją, ale nie zawierał bliższej relacji. Do czasu przybycia Elizabeth. Ona zmieniła jego nastawienie. Pokazała mu, że inne relacje bywają bardzo ciekawe. Jednak pokazała też fałszywość jaką posiadały. Chyba już nigdy nie zaufa płci przeciwnej.
- Nie wiem ... - westchnął cicho. Nie wiedział, co odpowiedzieć przyjacielowi. Jednak tak naprawdę sam nie zdawał sobie sprawy ile czasu jej dawał. Nigdy nie padła żadna data. Wolał nie wgłębiać się za bardzo. Udawać, że nie zna prawdy. Tak było bezpieczniej. Niestety matka za wszelką cenę szukała aprobaty u młodej hrabianki. Myślała może, że ich ze sobą wyswata. Na szczęście, to nie skutkowało. Elizabeth wciąż czułą się zagubiona w nowej roli. Nie wiele wiedzieli o życiu dziewczyny. Być może było coś, co ukrywała przed nimi. Nie zachowywała się jak dziewczyna wychowana w arystokratycznym świecie. Wręcz przeciwnie. Jak ktoś zupełnie inny. Poczuł, że bardzo chcę poznać tę tajemnicę. Chciał porozmawiać z Elizabeth, ale na spokojnie. Kiedy już wszystko ochłonie. – Masz racje. Powinniśmy wówczas porozmawiać. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Filipie. Być może podjąłem złą decyzje, ale zależy mi na nas. Nie chciałbym stracić tej relacji. Jest dla mnie bardzo ważna.
Filip wahał się, ale tylko chwilę. Ostatecznie on również uwielbiał Rogera. W szkole spędzali wspólnie czas. Łączyła ich grupa przyjaciół. I owszem. Bolało, to co zrobiła Elizabeth. Nie zamierzał wybaczyć jej zbyt łatwo. Jeśli w ogóle kiedykolwiek to zrobi. Gdy został sam rozegrał zwycięską partyjkę szachów z ojcem. Całe szczęście, iż mężczyzna w ogóle nie poruszał tematu. Całe szczęście, gdyż ostatnie dni wakacji nie chciał spędzić na zamartwianiu się. Wręcz przeciwnie. za trzy dni jak co roku przygotowywano wielki festyn połączony z Gonitwą Królowej. Miał zamiar wziąć w nim udział i zwyciężyć. Ostatniego roku miał pecha i zwyciężył Roger, lecz tym razem nie pozwoli mu na to. Już zaczął ostro ćwiczyć swojego wierzchowca. Koń jak nigdy był w lepszej formie niż teraz. Mógł do woli cieszyć się rzadką wolnością i swobodą. Ojciec też często napomykał o zamieszkaniu w Londynie. Ten pomysł najmniej się podobał, ale rozważał go. Spotkanie Elizabeth na targu następnego ranka sprawiło iż poczuł niemiłe mrowienie. Jakoś do tej pory zdołał unikać dziewczyny, lecz niestety takie małe miejsca mają to, że ludzie wciąż na siebie wpadają. Wyglądała inaczej niż ją zapamiętaj. W towarzystwie Christiny robiła zakupy. Ubrana w elegancką fioletową sukienkę, a na głowie miała równie modny kapelusz. Zawołała go po imieniu, gdy ją minął. Nie chcąc wzbudzać plotek zatrzymał się aczkolwiek wolałby odejść. Wiedział jednak, że kilka osób spoglądała na niego uważnie. W końcu był księciem. Musiał zachowywać przynajmniej pozory normalności, co w obecnej sytuacji nie było wcale łatwe. Niechętnie spoglądał na uroczą twarz dziewczyny.
- Czego chciałaś? – zapytał chłodnym tonem głosu. Wzdrygnęła się słysząc jego słowa. Nie zamierzał być dla niej miły. Wręcz przeciwnie.
- Porozmawiać .... – poprosiła cicho, ze spuszczoną głową. – Wiem, że pewnie nie dasz mi drugiej szansy, ale chciałabym żebyś chociaż mnie zrozumiał. Nie powinnam, ale jestem gotowa wyznać ci całą prawdę.
Niechętnie kiwnął głową. Mimo wszystko był ciekaw, co pchnęło ją do kłamstwa. Filip szepnął do ojca kilka słów i odszedł z Elizabeth. Znaleźli zaciszne miejsce w małej, przytulnej kawiarni. Zamówili kawę oraz domowe ciasto, które było specjalnością tego miejsca. Urokliwą kawiarnię będąca również pensjonatem prowadziła urocza właścicielka. Miejscowa wdowa po dawnym pastorze. Milady Amelia Hilton. Swoją dobrocią oraz serdecznością zjednywała licznych mieszkańców. Przychodzili do niej wszyscy.
- Więc? Opowiesz mi swoją historię? – zapytał upiwszy sporego łyka aromatycznej kawy.
Elizabeth nie kryła swojego zdenerwowania, lecz skoro sama ofiarowała mu swoją historię, postanowiła się nie wahać. I zaczęła swoją opowieść. Wiedziała, że chłopak zachowa ją dla siebie. Mógł jej nienawidzić w tym momencie, ale nie był plociuchem. Nie pominęła niczego. Wspomniała swoją matkę, której nie pamiętała. Początki rewolucji, dzieciństwo spędzone w burdelu. To jak miała zostać sprzedana dla tego, kto da więcej.
Filip słuchał jej z niedowierzaniem. Owszem zdawał sobie sprawę z niewolnictwa, ale ten defekt tyczył głównie czarnych. On sam nigdy nie popierał niewolnictwa. Kiedy zmarł stary książę uwolnili swoich podwładnych. Dali im wybór oraz normalne zatrudnienie za prawdziwe pieniądze. Większość zostało odnajdując dom i rodzinę na wyspie. Jednak miejsca o których mówiła Elizabeth wywoływały szok oraz wstręt. Oczywiście nie względem dziewczyny. Doskonale też zdawał sobie sprawę jak zareagowałby świat gdyby poznał o niej prawdę. Odwróciliby się od niej bez zastanowienia. Dlatego obiecał zachować tajemnicę. Nie chciał ostarcyzmu.
- A potem usłyszałam w lesie waszą rozmowę ... - wyjaśniała na koniec. W oczach błyszczały jej łzy. On również był poruszony. Nie spodziewał się, że aż tak nim wstrząśnie. – O tym jak bardzo nie lubicie arystokratek i postanowiłam stworzyć sobie własną tożsamość. Poznałam Weronicę, którą praktycznie zmusiłam do kłamstwa. Ona nie jest winna tej całej historii. Zasługuje na drugą szansę. Może mi jej nie dacie, ale Weronica jest cudowną przyjaciółką. Drugiej takiej nie znajdę nigdzie.
- Więc dbaj o tę przyjaźń, bo na moją nie możesz już liczyć – mruknął wstając. Nie tknął nawet ciasta. Nie był w stanie jeść. Musiał uspokoić swoje nerwy. Owszem lepiej ją rozumiał po tym, co mu powiedziała. A jednak wciąż nie potrafił wybaczyć. To zdecydowanie zbyt trudne. Musi minąć sporo czasu nim pogodzi się z tym kłamstwem. Ta sprawa zdecydowanie mu ciążyła. Gdyby wybaczenie było tak łatwe, wówczas ich rodziny żyliby zgodniej. Niestety przeszłość wciąż nad nimi ciążyła. Filip nie zdawał sobie sprawy, że przez całą rozmowę byli obserwowani. To pełna niepokoju księżna wraz z mężem. Martwiła ją ta przyjaźń.
- Tak będzie lepiej, prawda? – zapytała męża, widząc jak syn odszedł z gniewnym wyrazem twarzy. – Lepiej by się tolerowali, ale niezbyt lubili. Jest mniejsza szansa, że syn pójdzie w twoje ślady.
Justin zazgrzytał zębami, ale ją rozumiał. Te obawy nie były bezpodstawne. Nawet gdyby się pokochali ta miłość nie mogła mieć spełnienia z powodu dekretu królewskiego. Nie chciał, by chłopak cierpiał jak on niegdyś. Te życie nie należało do sprawiedliwych. Jednak zdawał sobie sprawę, iż nie od niego wszystko zależy. On mógł być tylko wiernym obserwatorem. Żałował, bo nie mógł zrobić nic więcej. Na całe szczęście Filip wraz z chłopcami wkrótce pojedzie do Londynu. Będzie tam bezpieczny i spokojniejszy. I wówczas wszystko znów wróci do normy.
*~*~*
Rozmowa z Filipem dość mocno ją przytłoczyła.
Chłopak unikał jej, chociaż zdawała sobie sprawę dlaczego. Narozrabiała. Oszukała ich wszystkich ukrywając swoja tożsamość. Oczywiście, gdy wuj poznał prawdę nie krył swojej złości. Stwierdził nawet, że przez własną głupotę naraziła siebie oraz swoich przyjaciół. Jakiś czas temu przyszedł Dhani. Z nim również czekała ją trudna rozmowa. Chłopak czuł się najbardziej oszukany i zniesmaczony zachowaniem dziewczyny. Nie rozumiał dlaczego to zrobiła. Oczywiście Elizabeth starała się wszystko wyjaśnić. Z nich wszystkich Dhani był najbardziej wrażliwy. Widziała w jego oczach jak bardzo go zraniła i czuła się odpowiedzialna. On przeszedł chyba najwięcej. Roger opowiedział ich ponurą historię. Miała również okazje poznać matkę chłopaków. Od początku nie przepadała za nią zbytnio. Ta kobieta posiadała w sobie jakiś dziwny mrok. Nie umiała go określić. Nie rozumiała również jak można tak źle traktować wspaniałego syna jakim był chłopiec. Ona polubiła go w pierwszej chwili. Dhaniemu również opowiedziała swoją mroczną historię. Podszedł do niej zupełnie inaczej niż pozostali. Przyjął wszystko z większym zrozumieniem oraz współczuciem. Doceniała to. Dzięki temu zdawała sobie sprawę, że ta przyjaźń miała jeszcze szansę na przetrwanie. Jeśli zdołają pokonać chwilową burzę.
- Dziękuje ci za słowa wsparcia .... – powiedziała cichym głosem. – Chociaż ty mnie rozumiesz. Roger również przez chwilę stał po mojej stronie, ale sam wiesz. Filip był jego przyjacielem na długo przede mną. Jeśli ma wybierać zawsze wybierze jego.
Dhani skinął głową. Na szczęście dla niego nie oczekiwano, by obierał jakąś stronę. Owszem powiedział, że czuje się zraniony. Jednak miał własne zdanie w tym temacie. Chciał wysłuchać wersji dziewczyny. Długo rozmawiali. Zdawali sobie sprawę, iż nie będzie jak dawniej. Nawet jeśli Filip kiedyś jej wybaczy, oni wrócą do szkoły. Będą się widywali bardzo rzadko, aż nadejdą kolejne wakacje. Elizabeth również o tym wiedziała. Ten czas, który spędzili razem będzie dla niej naprawdę ważny. Po raz pierwszy miała okazje poznać czym jest przyjaźń. I głęboko wierzyła, że tak już zostanie. Niestety obrała złą drogę i musiała zapłacić. Nie pasowała jej również obecność wuja. Sporo zmieniał w rezydencji. Ściągnął więcej służących. Odsunął ją od starej świty uważając, że młodej panience, to nie wypada. Oczywiście ona miała na ten temat inne zdanie i skutecznie utrudniała wujowi władanie nią. Musiał wiele zrozumieć jeśli mieli dojść do jakiegoś porozumienia. Wciąż również ukrywał tajemniczego gościa w domku leśniczego. Christina również nic nie wiedziała. A przecież tamten człowiek uratował im życie tamtego dnia. Powinny być mu wdzięczne. Czasami nie rozumiała tego człowieka. Miała wrażenie, iż był całkowitym przeciwieństwem wesołej oraz otwartej matki. Zdziwiła się również, gdy nie znalazła jej portretu w salonie. Wszyscy członkowie rodziny tam byli prócz niej. Dopiero pani Martin wyjaśniła, że ojciec panienki kazał go spalić, gdy ta uciekła. Podobnie jak większość podobizn jakie były w domu. Wiedziała o jednym jakie wuj posiadał. Nie miała jednak odwagi poprosić go o pomoc. Wolała sama radzić sobie ze swoimi własnymi problemami. I tak zamierzała postąpić. Niestety wszystko robiło się coraz trudniejsze. Dla niej samej i najwyraźniej nie tylko. Christina była zmęczona całą sytuacją i wyraźną obecnością wuja w domu. Elizabeth podejrzewała, iż coś ich łączyło. Jednak nie chciała wnikać w te relacje. Dość już narozrabiała. Zatem nie kryła swojego zaskoczenia, gdy kobieta przyszła do niej wieczorem. Miała łzy w oczach. Młoda Hrabianka chciała zamordować przez ro swojego wuja.
- Muszę w końcu z nim porozmawiać .... – powiedziała odważnie Christina, chociaż drżała w środku na samą myśl o tym. Nowy James ją przerażał. Miał w sobie coś mrocznego i niebezpiecznego. Pragnęła dawnego Jamesa. Dobrego i troskliwego przyjaciela. – On coś przede mną ukrywa. Jeśli nie powie mi wszystkiego będę musiała odejść. Nie dam rady przez takie traktowanie. A nie chciałabym ciebie zostawiać.
- Zrozumiem jeśli odejdziesz ... - powiedziała szczerze Elizabeth, chociaż w głębi duszy byłaby samotna. Co prawda miała Monicę i Weronicę, ale z Christiną połączyła ją niezwykła więź. I nie chciała jej stracić. – Idź do niego. Jest w swoim gabinecie i pewnie pije whiskey. Porozmawiaj z nim. Tylko w ten sposób odnajdziesz spokój.
Christina skinęła głową. Zebrała w sobie dość odwagi i ruszyła w stronę gabinetu, zostawiając Elizabeth samą. Wiedziała, że czeka ją ciężka przeprawa. Jednak była na nią przygotowana. Chciała otwarcie porozmawiać z Jamesem. Od dawna nie mieli takiej okazji.
James siedział wygodnie w fotelu z szklanką whiskey w ręku. Zauważyła, iż ostatnio sporo popijał o dziwnych porach roku. Jego ojciec również, to robił dość często. Podobno miał problem z alkoholem. Nigdy nie potwierdzono oficjalnie, ale ona swoje wiedziała. Często też widziała plecy Jamesa po ostrym spotkaniu z ojcem. Mężczyzna nie żałował bata. Wręcz przeciwnie. często przemocą pokazywał swoją władzę. Na całe szczęście James nigdy nie był taki jak ojciec. Zawsze wykazywał łagodność i dlatego nigdy się o nie bała. Dopiero teraz czuła prawdziwy, wręcz paniczny strach. Jednak poskromiła swoje uczucie. Musiała z nim otwarcie porozmawiać.
- Czy, to pora kolacji? – James niechętnie spojrzał na dziewczynę. Był pogrążony we własnych myślach. Musiał pomyśleć, co zrobić z mężem Christiny. Mężczyzna nie miał najlepszych intencji. Mimo minionych lat miał do niego pretensje. W sumie mógłby go zrozumieć. We francuskim więzieniu przeszedł prawdziwe piekło.
- Nie! – powiedziała stanowczo, wchodząc do środka. Usiadła naprzeciwko niemu. Nie chciała, by ją zbywał. – Co się stało wtedy, podczas porwania dzieci? Z pewnością coś widziałeś. Kim jest tajemniczy człowiek, którego ukrywasz w gościńcu? Mam prawo znać odpowiedzi.
James westchnął cicho. Tego się właśnie obawiał. Spotkania oraz rozmowy z Christiną. Kobieta siedziała przed nim, żądając odpowiedzi. Uwielbiał ją. Chociaż minęły całe lata, dawne uczucia nie zniknęły. Był taki czas, iż myślał, by mogli być razem. Niestety. Los wciąż robił im pod górkę.
- Jesteś pewna, że chcesz znać prawdę? – zapytał dla pewności. Christina skinęła głową. Bez słowa wziął karafkę i dodatkową szklankę. Nalał niewielką porcję i podał kobiecie. Z początku chciała odmówić, ale po chwili wahania przyjęła ją. I opowiedział. Wszystko, co ukrywał do tej pory. Łącznie z obecnością jej męża. Christina nie mogła uwierzyć w całą historię. Pochowała go i opłakała. Ich małżeństwo nie zawsze należało do idealnych. Freddy nigdy nie krył swojej zazdrości o Jamesa. Wręcz przeciwnie. Niejednokrotnie przechodziła awantury. W końcu wyjechali z Londynu. Zrobiła, to dla niego. Niestety zazdrość Freed'yego niewiele się zmieniła. Chciał nawet zostawić ją w domu, by nigdzie nie wychodziła. Ona jednak nie dała się zamknąć. Kolejny powód do kłótni. I w końcu chciała powiedzieć dość. Wtedy Freddy wyruszył na wojnę. Postanowił walczyć skoro nie mógł jej zdobyć. Ona sama długo obwiniała się o jego śmierć. Tymczasem on przeżył. Był tutaj i ratował życie przyjaciół kobiety. Miała łzy w oczach słuchając opowieści Jamesa. Nie tego się spodziewała. Wręcz przeciwnie. ta historia kompletnie nią wstrząsnęła. Bała się uwierzyć, że może być szczęśliwy finał. Przez jedną małą chwilę wierzyła iż może być szczęśliwa. Tutaj u boku Jamesa. Pokochała młodą córkę Mirabel. Niestety owe szczęście mijało się często z celem. Nie wiedziała jak sprawić, by wszystko wyglądało jak dawniej. Poczuła łzy płynące pod powiekami. Z trudem je pohamowała.
- Co teraz będzie? – zapytała cichym głosem. Upiła kolejny łyk ulubionego trunku Jamesa. Tym razem mocny smak nie przeszkadzał jej wcale. Musiała się odstresować. Potrzebowała wsparcia. Chociażby takiego. – Powinnam do niego wrócić. Jest moim mężem. Mimo wszystko ślubowałam mu wierność oraz miłość.
James zaklął pod nosem. Oczywiście zdawał sobie sprawę, iż to co mówiła Christina jest słuszne. Powinna wrócić do męża i razem z nim wyjechać. On sam powinien ściągnąć tu swoją partnerkę i zamieszkać ponownie na wyspie. Co prawda ten dom nie sprzyjał mu w ogóle. Z chęcią opuściłby wyspę na zawsze. Za wiele złych wspomnień. Jednak nie da rady odciąć się od przeszłości. Miał siostrzenicę, którą trzeba było wprowadzić w świat oraz wydać za mąż. Zamierzał zająć się tym wszystkim po kolei. A jednak coś ciągnęło go do tej kobiety. Dawne uczucie, które w nim tkwiło wcale nie umarło. Wręcz przeciwnie. Gdzieś głęboko w sercu kiełkowało się ukryte ziarenko nadziei o którym nie mógł zapomnieć. Nim zdołała cokolwiek powiedzieć szybkim krokiem podszedł do niej i zmusił, by spojrzała mu głęboko w oczy. Pragnął jej. Nie potrafił ukryć tych uczuć. Pocałował ją mocno. Zaskoczona dziewczyna przez chwilę oddawała swój pocałunek, po czym uciekła. Obiecała sobie, że po raz pierwszy pozwoliła mu na taką zuchwałość. Nigdy więcej nie zbliży się do Jamesa Camerona. Oznaczało, to dla niej zgubę. I nie tylko dla niej.
*~*~*
-Więc, to naprawdę koniec?
Weronica cichym głosem zapytała Elizabeth, gdy całkiem same siedziały w ich ulubionym miejscu. Filip stanowczo pokazał swoją pozycje. Dhani i Roger poszli w jego ślady, co jest dość oczywiste. Byli mu lojalni. Elizabeth starała się, to zrozumieć, lecz po tym wszystkim myślała, iż łączy ich jakaś więź. Wszystko wskazywało na to, że była bardzo krucha i rozleciała się niczym domek z kart. Teraz musiała płacić za swoje błędy. Powoli zaczynała tracić jakąkolwiek nadzieję. Nigdy nie myślała, aby mogła znaleźć się w takie sytuacji. Wręcz przeciwnie. Owszem wyobrażała sobie chwilę w której Filip pozna prawdę, ale odkładała, to na zdecydowanie późniejszy moment. Lecz los postanowił sobie z niej zadrwić i odebrać wszystko na czym jej naprawdę zależało. Przyszła ponura rzeczywistość z którą nie wiedziała jak sobie poradzić. W dodatku obecność wuja wcale nie pomagała. Z miłą chęcią wygnałaby go z rezydencji gdyby sytuacja zależała od niej. Niestety nie zależała, więc musiała godzić się z faktami i mocno zaciskać zęby. W tym wszystkim nie była aż całkiem osamotniona. Miała przy sobie Weronicę, której wsparcie dodawało otuchy. Gdyby i ona ją opuściła z pewnością nie dałaby rady sobie sama.
- Chyba tak ... - przyznała dość niechętnie Elizabeth. Smętny głos jakim mówiła, pokazywał naprawdę wiele. Gdyby mogła z pewnością, by próbowała krzyczeć. W jakiś sposób walczyła o siebie oraz innych. Lecz w tym momencie czuła się trochę jak pokonany złoczyńca na polu wielkiej bitwy. Zło przegrało. Ona była złem z powodu oszustwa jakiego się dopuściła. – On mi z pewnością nie wybaczy. Nie wiem jak będą wyglądały nasze relacje. Przepraszam Weronico. Wiem, że ty i Roger...
Weronica zdecydowanie pokręciła głową i zaprzeczyła słowom przyjaciółki. Nie chciała przyznać, że miała pewnego rodzaju nadzieję, którą skrywała głęboko w sobie. Polubiła Rogera. Wydawał się być inny niż większość poznanych arystokratów. Co prawda własna siostra, by się z nią nie zgodziła, ale nigdy nie pytała o zdanie. Nawet nie wspominała o swojej przyjaźni. Bolał ją fakt iż chłopak nie witał się jak kiedyś. Zupełnie jakby unikał towarzystwa dziewczyny. Uważał ją chyba za równie winną, a przecież sam znał prawdę wcześniej. Takie podejście wydawało jej się wielce niesprawiedliwe, ale nie chciała robić z tego powodu szumu. Zawsze należała do tych spokojnych osób. Ukrywała swoje emocje oraz uczucia. Dopiero przy Elizabeth zdołała się otworzyć i była bardzo wdzięczna dziewczynie za to. Połączyła je prawdziwa więź i miała cichą nadzieję, by trwała wiecznie.
- To nie ważne ... - Weronica pokręciła głową. Wyprostowała wygodniej nogi i poprawiła spódnicę. Rozmarzonym wzrokiem spojrzała w stronę rzeki, gdzie beztrosko taplały się kaczki. Im nie przeszkadzała nadchodząca zima. – Rogera traktowałam jak dobrego przyjaciela. Przez chwilę miałam poczucie równości względem was.
- Weronico! Jak w ogóle możesz tak mówić ... - Elizabeth uniosła głos. – Dla mnie nie jest ważne kim jest twój ojciec. Ja przez połowę życia, wychowana zostałam niczym wieśniaczka. Gdy tu przybyłam nie zdawałam sobie sprawy z istnienia tego świata. Wciąż nie znam wszystkich konwenansów. Moi rodzice pochodzili z arystokracji. Podobno tata również, ale nie znam jego korzeni. To Francuz. Zginął jak mama w czasie rewolucji. Ja miałam wiele szczęścia, bo mnie uratowano. Kiedy wylądowałam na wyspie i poznałam prawdę o sobie nie wiedziałam kim jestem. Wychowano mnie w burdelu na przyszłą dziwkę. Tym miałam być. Więc powiedz. Jaka jest różnica między nami? Po za tytułem, który czyni mnie dziedziczką?
Weronica wiedziała, że Elizabeth ma racje. Z arystokracją nie miała wiele wspólnego, prócz pochodzenia. W swoim życiu zaznała więcej bólu niż ona sama. Troskliwie objęła przyjaciółkę i przytuliła do siebie.
- Masz racje .... – przyznała niechętnie. – Jesteśmy sobie równe. Status nie powinien być wyznacznikiem człowieczeństwa.
Elizabeth zgodziła się z przyjaciółką. Długo jeszcze rozmawiały. Głównie o marzeniach. Elizabeth wpadła na szalony pomysł. Chciałaby Weronica debiutowała razem z nią w Londynie. Mogłaby zostać jej protegowaną. Gdyby oczywiście wuj się zgodził. Zamierzała poprosić go o to w wolnej chwili.
Wracała do domu w nieco lepszym nastroju. Nie spodziewała się jednak spotkania z ostatnim człowiekiem, który zawsze wywoływał u niej strach. Nicholas Wilson. Niedoszły właściciel Cameron House. Wciąż nie pogodził się ze swoją stratą. Bardzo cierpiał na tym, iż nie mógł zdobyć majątku. Usiłował go odzyskać, ale dopóki żyła dziedziczka nie mógł nic zrobić. Nawet pojechał do Londynu rozmawiać z prawnikami. Wilsonowie byli zubożałymi arystokratami z powodu alkoholizmu ojca. Nicholas nie odziedziczył tych skłonności, ale miał inne. Lubił kobiety i nigdy nie przyjmował odmowy. Wręcz przeciwnie. Zdobywał je siłą, jeśli mu odmawiały. Tym razem też tak chciał postąpić. Ta przeklęta hrabianka pozbawiła go należnego spadku. Uzurpatorka. Tak o niej myślał. Nawet rozmawiał ze swoimi prawnikami. Mieli sprawdzić, czy faktycznie jest dziedziczką. Istniała niewielka szansa, że była oszustką. Miał przynajmniej taką cichą nadzieję. Dzięki temu mógłby odzyskać Cameron House. Swój przyszły dom.
- Witaj milady .... – rzucił szyderczo na jej widok. Elizabeth odruchowo zadrżała. Wiele słyszała o tym człowieku. Przyjaźniła się z nim lady Margareth. Miał złą reputacje. Wiedziała również o straconych prawach do majątku. Nawet wuj ostrzegał ją przed nim. Zaklęła pod nosem zła na siebie. Po ostatnich przygodach powinna zachować większą ostrożność. Niebezpieczeństwo czyhało wszędzie.
- Czego chcesz? – zapytała w ogóle nie siląc się na przyjemny ton. Nick zaśmiał się paskudnie. Chociaż miał miłą aparycje w jego wzroku pozostawało coś niebezpiecznego. Nie powinna stwarzać mu okazji do spotkania. – Wiem kim jesteś Nicholasie. Słyszałam o tobie. Chcesz pozbawić mnie należnego majątku. Szukasz prawników, którzy mogliby udowodnić mi kim jestem. A może wiesz lepiej?
Nick musiał przyznać, że nie brakowało jej odwagi. Miała też w sobie coś wyjątkowego. Widywał zdjęcia Mirabel, chociaż nie miał okazji poznać kobiety. Odziedziczyła niezwykłe podobieństwo do matki. Oraz siłę ducha. Imponowały mu takie osoby. Jednak dzieliła ich przepaść, której nigdy nie zdołają pokonać. Elizabteh Cameron była jego wrogiem. Musiał, to sobie tłumaczyć bez względu jak bardzo miała wyjątkową osobowość. Pragnął majątku bardziej niż czegokolwiek innego. Reszta jest rzeczą zbedną.
- Tego, co należy do mnie od samego początku ... - rzucił ironicznie, podchodząc do niej. Była całkiem sama. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ją ochronić. Miał więc idealną okazję, by postawić jasno. – Musisz zniknąć. Nie jesteś tu nikomu potrzebna. Twoja obecność sprawia tylko ludziom ból. Oni kochali twoją matkę. Wszyscy. Ty nie jesteś nawet jej cieniem. Nigdy nie zapomnisz kobiety, która tak wiele dla nich zrobiła. Nawet jeśli odeszła. Przypominasz ją, ale to zaledwie namiastka prawdziwej postaci. Nic więcej.
- Mylisz się! – Elizabeth nie dała się zbyć okrutnym słowom Nicka, chociaż docierały do głębi duszy. Coś podpowiadało, iż miał racje. Mirabel wciąż pozostawała żywą postacią w miasteczku. Każdy kogo spotykała porównywał ją do matki. Powoli zaczynała mieć tego dość. Chciała stworzyć swoją własną historię. Nie żyć w jej cieniu. Jeśli, to w ogóle było możliwe.
- Szukasz wrażeń, Nickolas? – Obydwoje drgnęli słysząc głos należący do Rogera. Chłopak nadjechał konno. Ubrany był całkiem zwyczajnie w strój do konnej jazdy. – Może powinieneś sprawdzić, czy nie ma cię w domu?
Nick prychnął niezbyt elegancko, ale nie chciał konfrontacji. Nie miałby obecnie szans w walce z chłopakiem. Jeszcze będzie miał okazje na „porozmawianie" z hrabianką. Poczeka. Zawsze należał do cierpliwych osób. Umiał zdobyć swój cel. Konsekwencje nie miały dla niego żadnego znaczenia. Odszedł zostawiając ich samych. Roger podał Elizabeth dłoń, która wsiadła na konia tuż za nim. Wciąż drżała po spotkaniu z Nickiem. Odetchnęła dopiero, gdy znaleźli się na dziedzińcu domu.
- Musisz uważać .... – powiedział podczas pożegnania Roger. – Wkrótce wyruszamy do szkoły, a Nick tu zostanie. On czuwa, by zdobyć wasz majątek.
- Wiem! – skinęła głową. – Dziękuje, Ci.
Szepnęła zdławionym głosem po czym odeszła, nie odwracając się za siebie. Nie zdawała sobie sprawy, iż chłopak długo oglądał się za nią. Tęsknił za chwilami ich przyjaźni. I obiecał sobie, iż poważnie porozmawia z Filipem. Owszem. Dziewczyna popełniła błąd, ale zasługiwała na wybaczenie. Miał cichą nadzieję, że zdoła naprawić relacje i będzie lepiej.
Christina długo rozmyślała o rozmowie z Jamesem.
Wiedziała, że powinna porozmawiać z mężem. Nie chciała kontynuować tego małżeństwa, ale nie chciała również zostawiać go samego. Mężczyzna przeżył prawdziwe piekło. Wolała sobie nie wyobrażać czym była dla niego niewola. Jednak ona nie chciała przetwarzać swojego życia. Pragnęła żyć wolna od wszelkich zobowiązań. I tak nigdy nie zdobędzie miłości swojego życia. Musiała się z tym pogodzić i odejść. W końcu James postanowił zamieszkać na miejscu. Ona nie będzie mu w ogóle potrzebna. Jednak odejście jest trudniejsze niż myślała. Kochała tę wyspę. Tęskniła za nią, gdy bywała w Londynie. Niestety czuła, że znowu nadszedł ten moment. Poczuła łzy pod powiekami. Nie chciała płakać po raz kolejny. Obiecała sobie, iż nigdy więcej nie będzie płakać za jakiegokolwiek mężczyznę. Musiała o nich zapomnieć. Wiedziała, że nie jest to łatwe zadanie, ale da radę. Należała do silnych kobiet. Mirabel zawsze tak jej mówiła.
- Christino ... - Łagodny głos Jamesa zaskoczył ją. Odwróciła się, pospiesznie ocierając łzy. Spoglądał na nią, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Tak bardzo pragnęła tego mężczyzny. Nie rozumiała swoich uczuć. Powinna się nauczyć już dawno. Lecz niestety. Wciąż na okrągło powtarzała te same błędy. Ostrożnie do niego podeszła. Bijące serce miało jej wyskoczyć z piersi. Nie wahała się, gdy chwycił ją w ramiona. Powinna uciekać. Tak podpowiadał rozum. Lecz została. Pozwoliła by ją całował i pieścił. Byli tu całkiem sami. Oddaleni od wścibskich oczu, pozostający na terenie posiadłości. Tu nad stawem. Christina od dawna już nie czuła takiego żaru. Owszem miewała kochanków. Dobierała ich bardzo starannie. Nie szukała również skandali ani przydrożnych przygód. W tym momencie traciła wszelkie opory. Nie dbała o przyzwoitość. Pozwoliła, by mężczyzna zsunął ramiączka jej sukienki. Zaczął delikatnie pieścić ją całą. W powietrzu czuć było aurę namiętności. W pewnym momencie usłyszeli wystrzał. James krzyknął oszołomiony, upadając na kolana. Jego biała koszula zalała się krwią. Christina również wydobyła z siebie okrzyk rozpaczy. Tuż za nimi z bronią w ręku stał Freddy. Jego spojrzenie nie wróżyło nic dobrego. W ręku trzymał skradzioną broń.
- Wiedziałem, że nie można wam ufać! – wykrzyknął zrozpaczony. – Ostatnie lata spędziłem w niewoli. Żywiłem się nienawiścią. Pragnąłem cię znów zobaczyć. Myślałem o Tobie oraz przyjacielu. Wierzyłem, iż James mnie znajdzie. Liczyłem dni do uwolnienia. Lecz one nie nadchodziły. A francuscy żołnierze byli okrutni. Wciąż pokazywali mi moje miejsce. Za każdym razem dręczyli oraz męczyli duszę. Tak mijały wpierw dni, potem tygodnie aż w końcu lata. Zacząłem tracić nadzieje. Pomógł mi francuski dyplomata, który odkrył przypadkiem moje nazwisko. Wiedział kim jestem i zaczął mi pomagać. Dzięki niemu odnalazłem wolność. Wróciłem do Anglii, a ty zaczęłaś się puszczać z moim najlepszym przyjacielem. Jesteś zwykłą dziwką.
- Nie prawda! – pokręciła głową. – To co widziałeś jest szalonym nieporozumieniem – mówiła mając łzy w oczach. Próbowała jakoś przekonać ukochanego do siebie. Musiała znaleźć sposób. – Dobrze wiesz, że z Jamesem mnie nic nie łączy. Opanuj się. Nie musisz robić tego wszystkiego.
- Za późno.... – mruknął James. – Liczyłem na coś innego. Mogliśmy razem wiele przeżyć. Wszystko zależało od nas. Ty postanowiłaś o mnie zapomnieć. Porzucić mnie. Wybrałaś swoją oraz jego śmierć. Nie mogę pozwolić, by dwoje bliskich mi osób zdradziło. Zrobiłaś, to po raz ostatni.
Freddy był gotów do strzału. Nie patrząc na półprzytomnego Jamesa, chciał zamordować ukochaną kobietę. Nic nie miało dla niego żadnego znaczenia. Lecz ku zaskoczeniu mężczyzny, to ona pierwsza oddała broń. Ze łzami w oczach zabiła swojego męża. Raniła go śmiertelnym postrzałem. Od tej pory nic już miało nie być takie samo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro