Rozdział 010„Miłość w świecie służby"
(wyspa św.Małgorzaty – obecnie)
Jedno Elizabeth musiała przyznać chłopcom.
Życie arystokratki bywało naprawdę nudne. Potrzebowała czegoś więcej. Niestety musiała się pokazywać jako Elizabeth Cameron i to nie było łatwe. Wciąż bywała na podwieczorkach, obiadkach i herbatkach. Poznała miejscowe małżeństwo pastorów, sama wystawiła kilka przyjęć. Na szczęście w dość wielu sytuacjach towarzyszyła jej Weronica. Oficjalnie powiedziano iż przyjaciółka jest kimś w rodzaju Damy do towarzystwa, co w świecie arystokracji było w dobrym tonie. Często jednak tęskniła za Lisbeth Callum. Do końca wakacji miała tylko trzy tygodnie. Nie wiedziała jak wiele jeszcze przed nią czasu spędzonego z chłopcami. Odetchnęła z ulgą, gdy Roger stwierdził, że nie zdradzi jej tajemnicy. Mieli okazje swobodnie sobie porozmawiać i dużo wyjaśnić. Roger lepiej ją zrozumiał, gdy obserwował jak musi sobie radzić jako hrabianka Cameron. Nie miała łatwego życia. Dodatkowo musiała znosić towarzystwo tych okropnych dziewuch jakimi była Meredith i jej przyjaciółki. Owszem poznała kilka ciekawych osób, ale większość to zwyczajne snobki, które myślały tylko o ubraniach, modzie i przyszłych mężach.
Westchnęła powoli znużona takim życiem. Christina wciąż pisała do wuja, by pomyślał o debiucie dla niej. Wiedziała sporo o tym od Meredith, która we wrześniu będzie miała swoją wielką chwilę w Londynie. Oczywiście każdy liczył na rychłe zaręczyny Meredith z Filipem. Elizabeth skrzywiła się na samą myśl. Podejrzewała iż młody książę nie da się ogłupić. Nie wiedziała jak wygląda sytuacja z patrzenia ich rodziców. To może być o wiele bardziej skomplikowane niż myślała, ale na razie wolała nie wnikać w szczegóły. W tym momencie żyła w świecie marzeń oraz własnych kłopotów. Ostatecznie wciąż istniała jako dwie oddzielne istoty. I nie wiedziała, którą powinna wybrać. Na razie jednak postanowiła nie myśleć o tych problemach. Teraz jej uwaga skupiła się na czymś zupełnie innym. Od jakiegoś czasu obserwowała miotanie Monici i Charlesa. Widać było, że nie są sobie obojętni. Parę razy bywali na weekendowych tańcach, które miały miejsce na rynku w specjalnej remizie strażackiej. Ona sama często wraz z przyjaciółmi chodziła w takie miejsca. Prócz zwykłych ludzi, bywały też damy z towarzystwa, lecz one bawiły się w specjalnie wydzielonej strefie. Nigdy za bardzo nie podchodziły do plebstwa. Elizabeth nie dbała o swój wizerunek. Jako Lisbeth Callum mogła bawić się śmiało wszędzie. Nie obowiązywała jej specjalna etykieta. Po prostu robiła, co chciała. Dlatego kusiło ją, by zostać nią dłużej. I zdecydowanie za bardzo tego pragnęła. Próbowała uspokoić swoje sumienie tym, że kupowała sobie trochę czasu dla siebie. Lecz, czy to jest odpowiednie wyjaśnienie dla swoich podstępków? Pokręciła głową. Na szczęście miała przy sobie tych, którzy ją rozumieli. I dzięki nim dawała sobie radzić jakoś w trudnych chwilach.
Ostatnio też dużo myślała o Monice i Charlesie. Nie uszło jej uwagi iż ta dwójka idealnie, by do siebie pasowała. Właściwie już od dawna myślałam, że się umawiają, lecz pani Martin poinformowała mnie o nieśmiałości Charlesa. Tak naprawdę nie miał chyba żadnej dziewczyny. Trochę mnie, to dziwiło. Był przystojnym, młodym mężczyzną. Jako stajenny całkiem nieźle zarabiał. Gdyby poślubił Monicę mogliby liczyć na dom po leśniczym w majątku. Zdążyłam poznać te wszystkie fakty od właśnie pani Martin. Wuj nie miał nic przeciwko romansom służby. Jedyny warunek, to taki by nie zaniedbywali swoich obowiązków. Trochę inne zdanie miałam o młodym chłopaku do pomocy. Oliwer Wayatt. Nie wiem czemu, lecz miał w sobie coś odpychającego. Charles całkowicie podzielał moje zdanie.
- Może powinnam napisać w tej sprawie do wuja? – zapytałam z ciekawością, obserwując Christinę. Właśnie siedziały wygodnie w bibliotece. Kominek buzował ciepłym ogniem. Christina odpisywała na listy, a Elizabeth usiłowała skusić się na książce. Uwielbiała czytać, a biblioteka w Cameron House posiadała mnóstwo najróżniejszych tomów, których nigdy dotąd nie widziała. Całe szczęście iż doskonale posługiwała się zarówno angielskim jak i francuskim językiem. – Nie wiem, coś dziwnego niepokoi mnie w tym chłopaku. Myślisz, że przesadzam?
Christina uważniej spojrzała na młodą podopieczną. Zauważyła jak bardzo czasami nieświadomie przypominała matkę. Pewnie nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. W swoich gestach, ruchach i nie tylko. Także w postrzeganiu ludzi. Mirabel również umiała wyczuć czające się zło.
- Możemy obserwować Olivera, lecz dopóki nie będziemy miały dowodów nie możemy nic zrobić ... - zauważyła ostrożnie.
- W porządku! – skinęła głową niezbyt zadowolona. Postanowiła porozmawiać z Rogerem, ponieważ z nim jedynym mogła porozumiewać się w sprawie majątku. Ukrywał jej tajemnicę i w ogóle nie poruszał tego tematu. Była mu naprawdę wdzięczna, chociaż zdawała sobie sprawę jak wiele rzeczy musiał pominąć. W końcu Filip, to jego najlepszy przyjaciel. We wrześniu wspólnie wyruszą do Eton. Nie chciała odliczać dni do końca wakacji. Mieli już tak mało czasu dla siebie. Chociaż sierpień był wyjątkowo upalny tego roku. Nie wiedziała, co wuj zaplanował dla niej we wrześniu. Jego odpowiedzi pozostawały chłodne. Najczęściej pisał do Christiny. Nie rozumiała jego zachowania. Owszem wiedziała iż cierpiał po stracie siostry. Podobno byli sobie bliscy, chociaż nigdy nie powiedziała mu o swoim romansie. Zdążyła wyczytać to wszystko z pamiętnika matki. Jednak pisała bardzo tajemniczo. Zupełnie jakby się bała, że ktoś mógłby przeczytać i odkryć jej sekrety. Z tego, co zdążyła sama poznać doskonale rozumiała te obawy. Jej ojciec, to nieco apodyktyczny świr. Cieszyła się, że nie miała okazji poznać dziadka. Nie wiedziała, czy umiała, by się z nim dogadać. Z pewnością miałaby pod górkę. Pokręciła głową i ruszyła w stronę stajni. Oliver w milczeniu osiodłał jej konia. Zawsze był małomówny i skryty w sobie. Wyczuwała w nim jakąś mroczną tajemnicę o której nie chciał mówić. Rogera zastała w domu. Akurat siedział czytają poranne wiadomości. Dhani był u Filipa, chcąc pobawić się z wilkiem. Tego dnia wszyscy byliśmy umówieni na wieczorną potańcówkę.
- Elizabeth! – zawołał wyraźnie zaskoczony widząc ją w oficjalnej sukni. Słysząc wiele o matce chłopców, wiedziałam iż jako Lisbeth Callum nie byłaby dobrze widziana. Dlatego założyłam elegancką, chociaż skromną sukienkę. Wygodną do konnej jazdy. Na szczęście matki chłopców nie było w domu. Wówczas nie mogli swobodnie porozmawiać. Roger zaprosił dziewczynę do eleganckiego salonu. Hrabiostwo było równie bogate, co Cameronowie. W salonie panował pełen przepych i luksus. Połączony z elegancką żółcią oraz zgniłą zielenią. Ręcznie malowane meble dodawały uroku. W kominku wesoło buchał ogień. W sumie większość salonów na wyspie była do siebie podobna. Nie brakowało wygodnych foteli oraz kanapy, a także stołu oraz krzeseł, by zjeść podwieczorek, czy coś innego. Roger zamówił ciasteczka i herbatę.
- Muszę z tobą porozmawiać, gdyż dłużej jesteś arystokratą i wiesz jak działa ten świat ... - zaczęła ostrożnie. Mówiła długo, spokojnie.
Roger słuchał jej z uwagą. Wiedział, że nie powinien się w to mieszać. W ogóle najlepiej by zrobił mówiąc o wszystkim bratu i przede wszystkim Filipowi. Jednak nie umiał złamać jej serca. Mimo wszystko bardzo polubił Elizabeth. Rozumiał też trochę podejście dziewczyny. Kiedy opowiedziała mu o nowym stajennym oraz własnych podejrzeniach spojrzał na nią czujnie.
- Co powiesz bym wpadł co ciebie jutro z rana i zobaczył uważnie tego stajennego? – zapytał po chwili namysłu. – Chcę go osobiście wypadać i sprawdzić z jakiej rodziny pochodzi. Może będę mógł wiedzieć, coś więcej.
Elizabeth skinęła głową. Była mu naprawdę wdzięczna. Wiedziała jak sporo ryzykował i mógł dużo stracić. O wiele więcej niż ona. Nie po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, czy jej kłamstwo wyjdzie wszystkim na dobre.
(Bath – obecne czasy)
Lady Jane coraz mniej rozumiała zachowanie swojego męża w czasie pobytu u przyjaciół.
Myślała iż traciła go na zawsze, a tymczasem całkowicie zmienił front. Zabierał ją na romantyczne kolacje, wycieczki. Oferował sporo prezentów. Nawet za czasów krótkiego narzeczeństwa nie adorował jej tak bardzo. Nie ukrywała też niepokoju o jedną z kobiet. Mianowicie wciąż piękna oraz efektowna Grace. Znała ją z widzenia, chociaż obracały się w zupełnie innych kręgach. Lady Grace miała opinie skandalistki. Lubiła towarzystwo mężczyzn i często plątała się w różne romanse. Nie raz nie dwa łączono jej nazwisko tuż Justinem. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Obserwowała tę dwójkę. Zachowywali dystans. Nie zostawali nigdzie sami ani nie patrzyli na siebie ukradkiem. Być może jeżeli łączył ich romans już dawno się zakończył. Niestety obawy pozostawały. Często myślała o tym z jak wieloma kobietami mógł romansować. Nie chciała za bardzo rozmyślać o przeszłości, ale nie umiała zbytnio odciąć się od tego. A przecież nie zapyta.
Tego dnia pogoda nieco pozmieniała poranne plany i zamiast polowania mężczyźni urzędowali w domu, gdzie Marcus otworzył salon gier. Mogli więc próbować wszystko na co mają ochotę. Dopiero po południu pogoda nabrała nieco spokoju i pojawiło się słońce. Justin postanowił wykorzystać ten czas na kolejną konną przejażdżkę z żoną. Widział jak ją zaskakiwał i podobało mu się to. Czuł iż w ten sposób może ją zdobyć. I odnowić swoje małżeństwo. Sporo rozmawiał z Marcusem na temat kolejnego ślubu. Pierwszy nie należał do idealnych. Wiązali się pod przymusem. Dzisiaj myślał inaczej. Chciał zacząć od nowa. Czuł, że mają przed sobą wielką szansę i nic nie mogło tego zmienić. Nie przewidywał kłopotów. A jednak one postanowiły przyjść do nich same.
Był jednak ktoś, kto nie cieszył się ze szczęścia starszego księcia. To młodszy brat mężczyzny Theodor St.James. Nigdy nie odziedziczył tytułu książęcego. Miał zostać pastorem, lecz poszedł do wojska. Nie zdobył zbyt wielkich sukcesów. Wręcz przeciwnie. został zdezerterowany i zmuszony, by opuścić służbę. Podobno dopuszczał się różnych okrucieństw, lecz nigdy mu nic nie udowodniono. Z bratem bywał w niezłych stosunkach. Ukrywał swoją zawiść oraz inne uczucia. Czekał na odpowiednią chwilę. Należał do cierpliwych ludzi. Nawet został ojcem chrzestnym i prawnym opiekunem młodego Filipa, gdyby zaszły jakieś zmiany. Długo myślał nad idealnym planem. Para rzadko wspólnie opuszczała wyspę. W końcu natrafił idealną okazje. Jeden z jego ludzi doniósł iż księstwo opuściło wyspę i przebywało niedaleko niego. W majątku Bath u przyjaciół. Zatarł z uciechą ręce. Spojrzał w swoje odbicie. Niczym nie przypominał swojego brata. Z wyglądu prezentował ciemny kolor włosów, zielone oczy, dość potężną sylwetkę. Na twarzy zapuszczał dość sporej wielkości zarost. Miał swoją kryjówkę na obrzeżach miasta. Posiadał również dość dużą szajkę przestępczą. Wyłudzał pieniądze, porywał ludzi, uprawiał hazard i wiele różnych nielegalnych inwestycji. Powoli zdobywał sławę jako tajemniczy rozbójnik. Niewiele osób wiedziało kim był w rzeczywistości. Ukrywał swoją tożsamość nawet przed wspólnikami. Jedynie jego kochanka oraz partnerka w zbrodni Eliza Solter wiedziała o wszystkim. Właściwie lady Eliza Solter. Była markizą. Uroczą i całkiem nieszkodliwą. Wcześniej romansowała z Justinem i miała lekką obsesje na jego punkcie. Być może dlatego wystarczała dziewczynie ta namiastka prawdziwego księcia. Dla niego Eliza należała do idealnych współpracowników. Bywała wszędzie i donosiła mu na temat wielu różnych informacji. Tak jak właśnie teraz.
Może nie zachwycała urodą, ale miała w sobie coś wyjątkowego. Średniej figury, długonoga brunetka o zielonych oczach. Figura była największym kompleksem dziewczyny. Jemu osobiście nie przeszkadzała. Zawsze bolał bardziej poczuć kobietę niż odwrotnie. No cóż. Ile ludzi tyle gustów. Teraz jednak miał idealny powód do radości. W końcu zdobędzie tytuł. Oczywiście wciąż miał siostrzeńca na przeszkodzie, ale nie uważał dziecka za jakąś zwadę. Będzie mógł nim manipulować, a gdy okaże się za szkodliwy jemu również może coś się stać. Na razie postanowił grać na zwłokę. Wysłał swoich ludzi do zwiedzania. Obserwowali i czuwali nad całą sytuacją. I w końcu dali mu znać. Lepszej okazji nie mógł trafić. On sam nie chciał mordować swojego brata. Miał trochę dziwne podejście do moralności. Całe zadanie zlecił dwóm osobom. Mężczyźnie nazywanym Myszką oraz jego wspólnikowi Małemu Chuckowi. Nikt przy zdrowych zmysłach nie miałby odwagi spytać czemu mały Chuck ma ksywkę z przodu „Mały". Obydwaj mieli dość mroczną kryminalną przeszłość. Współpracowali ze sobą już od lat na równych warunkach. Theo ufał im niemal na podobnym poziomie, co Elizie.
- Te zadanie wymaga szczególnej dyskrecji ... - wyjaśniał łagodnym głosem. – Chcę by wszystko wyglądało jak na wypadek. Żadnej fuszerki. Cień wątpliwości nie może spaść na mnie. Najlepiej niech zginą oboje. Trochę szkoda młodej księżnej, ale cóż. Może zostać niechcianym świadkiem, a tego obecnie nie potrzebujemy.
- Tak będzie lepiej! – skinął głową Mały Chuck wyraźnie zadowolony. Lubił takie roboty. Zabijanie było niczym oddychanie. Bywał agresywny i często w ten sposób wyładowywał swoją frustracje. Należał do dość przystojnych mężczyzn o mrocznej urodzie. Swoją gładką aparycją wzbudzał zachwyt wśród kobiet. Śmiało mógł uchodzić za arystokratę. Czasami nawet udawał różnych książąt, czy hrabich. Uwodził w ten sposób naiwne dziewczęta. Okradał, a potem znikał. Zdarzało się, że zostawiał też po sobie ofiary. Nigdy mu nic nie udowodniono. Miał zamiar działać tak dalej. Szczególnie po tym zleceniu w którym naprawdę dostanie okrągłą sumkę i będzie mógł być z niej bardzo dumny. Wówczas chociaż trochę zmieni swoje życie. Zamierzał również pójść zupełnie inną drogą. Zostawić za sobą swoje dawne dzieje. Przynajmniej do pewnego stopnia. Mężczyzna skinął głową i odruchowo rozejrzał się po kryjówce. Nie było to przyjazne ani luksusowe miejsce. Skromna chata na obrzeżach mieszcząca kilka izdebek, strych oraz komórkę. Przechowywali tu broń oraz swoje łupy. Miejsce dość trudne do znalezienia jeśli ktoś nie wiedział gdzie szukać.
- Wiem jak działać! – dodał na zakończenie. Zabrał potrzebne rzeczy i skinął głową na Myszkę. Myszka był słusznej postury. Dwa razy większy od Chucka o twarzy nieco mysiej urody. Nie wzbudzał szacunku, ale strach. Nikt nie chciałby być z nim sam na sam na ulicy. Ludzie zwykle omijali go szerokim łukiem. Ten dość nietypowy duet wzbudzał mieszane uczucia. Wspólnie tworzyli dość mocno niecodzienny duet.
Kiedy wyszli na zewnątrz panowała przyjemna, letnia pogoda. W pobliżu nie było żywej duszy. Aż do samej drogi, gdzie mieli spotkać książęcą parę. I wszystko było dokładnie jak przewidział Theo. Książę Justin wraz z małżonką przebywali tuż nad rzeką. Rozkoszowali się pięknym popołudniem. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby im pomóc. Dość mocno oddalili się od domu. Jakieś dziesięć kilometrów konno. Z tego co wiedział książę nie zabrał broni. Był więc idealnie łatwym łupem do odstrzału. I to właśnie zamierzał zrobić. Wystarczyły tylko dwa celne trafienia i oboje padają jak muchy. Z pewnością minie dużo czasu nim ich ciała zostaną znalezione. Lepszej okazji, by wykonać zadanie nie mógł sobie wymarzyć. Nie przewidział jednego. Mimo iż tak dobrze ukrywał swoje położenie Jane zdążyła go dostrzec. Zareagowała błyskawicznie. Ledwie wystrzelił, a zasłoniła ukochanego swoim ciałem. Poczuła ostry, przeszywający ciało ból. Nim Justin zdążył cokolwiek zrobić omdlała ranna. Kątem oka dostrzegł strzelca. Szykował się, by oddać drugi strzał. Nie przewidział jednego. Justin zawsze nosił przy sobie broń. Strzelił nim ten zdążył zadać kolejny cel. Działał naprawdę błyskawicznie. Ukląkł przy swojej żonie i zaklął pod nosem. Z rany kobiety pociekła krew, zabarwiając piękną suknie kobiety. Jej twarz przybrała kredowy odcień, a usta zaczynały sinieć.
- Justin ... - wyjąkała jego imię słabym głosem. Wiedział, że byli bardzo daleko od domu. Wybrali nieco dalszą trasę niż zazwyczaj. Musiał więc działać sam. Im szybciej tym lepiej. Każda minuta była na wagę złota. Potrzebowała natychmiastowej pomocy. Ostrożnie wziął ją na ręce. Nie dadzą rady ruszyć konno, więc puścił je wolno. Zaalarmują ludzi w domu i przybędą z pomocą. Teraz musiał działać sam. Przypomniał sobie, że po drodze mijali mały domek leśniczego. Przy odrobinie nadziei znajdzie tam wszystko, czego potrzebował. A niebo przybierało coraz ciemniejszy kolor. Z oddali dobiegały odgłosy grzmotów. W tym momencie nic nie było mu na rękę.
(wyspa św.Małgorzaty)
-Powinieneś się z nią umówić, Charlesie!
Elizabeth stanowczym tonem głosu spojrzała na starszego przyjaciela. Mężczyzna właśnie oporządzał jednego z ogierów w stajni. Cała wyspa żyła mającymi się wkrótce odbyć wyścigami. Wiedziała, że na tę okazje miał przyjechać wuj. Chociaż była zła, to nie kryła swojego zadowolenia, by go zobaczyć. Christina również była dziwnie podniecona. O ich relacji również myślała, lecz zostawi to na późniejszą kwestię. Teraz chciała pomóc Charlesowi i Monice. Doskonale wyczuwała jak bardzo pasowali do siebie. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem stworzyliby naprawdę wspaniałą parę.
Mężczyzna z zaskoczeniem spojrzał w stronę młodej hrabianki. Doskonale wiedział o czym mówiła. Właściwie o kim. Monica. Od jakiegoś czasu ich stosunki przybrały mocno napięty wymiar. On nie umiał zrobić pierwszego kroku, ona wycofywała się za każdym razem, gdy podchodził bliżej. Powoli zaczynał tracić cierpliwość. Owszem zależało mu na dziewczynie. Nawet bardziej niż umiałby się przyznać, lecz cała sytuacja była dość męcząca. Nie sądził iż Elizabeth w ogóle, to dostrzeże. Młoda hrabianka zaskakiwała go coraz bardziej i przyznał, że lubi jej towarzystwo.
- Widzisz ktoś mnie ubiegł .... – mruknął niezadowolony. Akurat tego poranka postanowił zaprosić młodą kobietę na wieczorne tańce. Akurat wiedział, że w kuchni była całkiem sama. Lepszej okazji nie mógł trafić. Niestety. Inna osoba postanowiła go uprzedzić. Przeklęty Oliwer Wayatt. Jego panoszenie się po majątku zaczynało go denerwować. Coś zdecydowanie mu nie pasowało. Musiał odkryć tajemnicę mężczyzny. Z pewnością pracował dla kogoś i nie był tu przypadkiem. A może po prostu miał obsesje? Pokręcił głową. Coś zdecydowanie mu nie pasowało.
- Mi też się on nie podoba ... - mruknęła jakby czytając mu w myślach. – Prosiłam młodego hrabiego Rogera, by coś odkrył. Może będzie miał więcej szczęścia niż my. Podobno jest wnukiem starego Dionizego. Mężczyzna pracuje jako ogrodnik.
- Jesteś niezastąpiona! – wyznał szczerze. Kiedy Elizabeth odeszła nie opuszczał jej dziwny niepokój. Miała podejrzenie iż jest obserwowana. Od czasu tajemniczego porwania nie kryła iż bezpieczeństwo zyskało zupełnie inny poziom. Ktoś zdecydowanie źle jej życzył. Nie wiedziała tylko kto, lecz czuła, że to może być dopiero początek. Jednak mimo wszystko żyła i funkcjonowała normalnie. Po drodze do domu minęła Oliwera, który chodził z koniem. Nie miał tak delikatnej ręki jak Charles. Owszem był dobry w swoim fachu, ale nie najlepszy. Z pewnością gdyby nie polecenie mógłby nie dostać tak idealnej pracy jak ta.
- Nie masz zbyt zadowolonej miny.... – zauważyła pani Martin, gdy Elizapeth weszła do kuchni. Czuła przyjemny zapach pieczonego mięsa. Ucieszyła się, gdy kobieta postawiła przed nią miskę z wołowiną i ryżem. Uwielbiała takie dania.
- Rozmawiałam z Charlesem .... – wyznała szczerze i opowiedziała czego zdążyła się dowiedzieć. Pani Martin wyglądała na zmartwioną. Ona również bardzo kibicowała Monice oraz Charlesowi. Chłopaka znała od urodzenia. Podobnie jak jego ojca. Wierzyła iż w przyszłości stworzą wspaniałą parę. Los postanowił jednak dość mocno namieszać im w życiu. No cóż. Nigdy nie bywało idealnie. Miała tylko nadzieję, że nie pójdzie w złą stronę.
- Czy będziesz na dzisiejszych tańcach? – zapytała z troską. Wiedziała, że wciąż za rzadko pokazywała się jako hrabianka Elizabeth Cameron.
- Jestem umówiona jako Lisbeth Callum ... - wyznała starając się nie zwracać uwagi na potępiającą minę pani Martin. Wystarczy, że sama miała sporo wyrzutów sumienia. Musiała je uspokoić. Doskonale zdawała sobie sprawę, iż nie da rady dłużej tego ciągnąć. Przeszła nawet trudną rozmowę z Rogerem. Miał rację w swoich słowach.
- W końcu nadejdzie moment w którym będziesz musiała podjąć decyzję, a prawda wyjdzie na jaw ... - zaczął ostrożnie tamtego dnia, gdy spotkali się wieczorem. – Jednak chcę byś wiedziała, że bez względu na wszystko i tak stanę po stronie Filipa. Za długo się znamy i ta przyjaźń jest dla mnie bardzo ważna.
Elizabeth doskonale go rozumiała. Nawet kilka godzin później, gdy szykowała sukienkę na zabawę rozmyślała o tym, co powiedział. Powinna wyznać prawdę. Przyznać się do udawania i otwarcie porozmawiać z Filipem oraz Dhanim. Miała coraz mniej czasu. Teraz postanowiła o tym nie myśleć. Lubiła wieczorne potańcówki w miasteczku i panującą tam atmosferę. Podawano również smaczną sukienkę. Postanowiła wybrać skromną, różową sukienkę i delikatny kapelusz. Wyglądała całkiem nieźle. Lubiła takie proste i zwyczajne kreacje. Koń już czekał osiodłany. Niestety tym razem przygotowywał go Oliver. Czuła uważne spojrzenie na sobie, gdy odjeżdżała. Weronica już czekała przed domem ze swoją kasztanką. Kiedy dotarły na miejsce było już sporo ludzi. Miejscowa karczma przeniosła stoliki na dwór. Ustawiono podest i lamki. Orkiestra wygrywała najróżniejsze rytmy. Nie brakowało również pysznego jedzenia wraz z piciem. Alkohol i lemoniada. Elizabeth sięgnęła po domowej roboty rogaliki z cynamonem pieczone przez sympatyczną pastorową. Kobieta odwiedziła ją kilka tygodni temu. W Lisbeth Callum nie rozpoznała młodej hrabianki. Zresztą chyba nikt nie rozpoznał. Na moment zostawiła swoich przyjaciół, by znaleźć jakieś ustronne miejsce. Nie przewidziała, że ktoś podąży za nią. Ktoś, kto od dawna żywo interesował się jej osobą.
- Możesz udawać kogoś kim nie jesteś, ale ja i tak wszędzie poznam tę twarz ... - drgnęła słysząc zjadliwy głos. Byli całkiem sami. Znalazła ustronne miejsce między domkami. Tu nikt jej nawet nie usłyszy. Z Nicholasem Wilsonem miała okazje spotkać się kilka razy. Słyszała, że to on zgwałcił siostrę Weronici. Nigdy mu tego nie udowodniono.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz ... - powiedziała drżącym głosem, czując jak strach rozpływa się po jej ciele. – Jestem zwykłą dziewczyną ze wsi.
Nicholas nie krył swojego rozbawienia słowami dziewczyny. Obserwował ją od tamtego niefortunnego porwania. Wiedział kim ona była. Łatwo można rozgryźć fakty jeśli jest się wyjątkowo uważnym. On był. W końcu przez nią cały majątek przeszedł mu koło nosa. Miał mieć te dziedzictwo w kieszeni. Tymczasem znienacka wróciła ta uzurpatorka i odebrała wszystko. Przeklinał swój los. Nikt nie spodziewał się, że zaginiona hrabianka zostawi po sobie dziecko. I w dodatku przeklętą córkę.
- Widzisz jestem dość dobrym obserwatorem lady Cameron ... - rzucił z wyższością, oberwując jak dziewczyna blednie na twarzy. Podszedł jeszcze bliżej. Wyczuwał strach dziewczyny. Czerpał z niego przyjemną satysfakcję. Uwielbiał, gdy ludzie się go bali. Szczególnie kobiety. Władza, którą miewał nad swoimi ofiarami dawała mu satysfakcje. – Spokojnie. Nie zamierzam nic mówić młodemu księciu. W sumie taka nauczka dla niego będzie zadowalająca. Jednak twoja obecność jest mi mocno nie na rękę. Lepiej by było gdybyś po prostu zniknęła.
- Może powinieneś siebie posłuchać i sam odejść? – oboje drgnęli, gdy niespodziewane nadejście Olivera zaskoczyło ich. Nicholas nie chciał konfrontacji, więc odszedł wyraźnie niezadowolony. Elizabeth chyba nigdy nie była tak wdzięczna na czyjkolwiek widok. Musiała jak najszybciej porozmawiać z Weronicą. Nicholas stanowił zagrożenie. Chciała wiedzieć jak wielkie.
- Wszystko w porządku, panienko? – zapytał młodą dziewczynę Oliver. Od razu wyczuł, że coś jest nie tak, gdy słyszał podniesione głosy. Wiejska dziewczyna wydawała mu się dziwnie znajoma, ale postanowił nie wnikać w szczegóły. Gdyby tylko uważniej się przyjrzał z pewnością rozpoznałby hrabiankę. Lecz nie myślał teraz o tym. Wzburzyła go inna sytuacja i potrzebował ochłonąć.
- Dziękuje za pomoc ... - powiedziała już spokojniejszym tonem Elizabeth. – Poszukam swoich przyjaciół.
Odeszła jak najszybciej. Serce powoli uspokajało swój bieg. Kątem oka zauważyła Weronicę w towarzystwie Rogera i Dhaniego. Filip stał kilka metrów dalej i rozmawiał z Margareth. Wzięła głęboki oddech i ruszyła w ich stronę.
Weronica od razu rzuciła zatroskane spojrzenie jak tylko zauważyła przyjaciółkę. Zniknęła na zaledwie kilka minut, lecz coś musiało nią mocno wstrząsnąć.
- Możecie zostawić nas samych? – zapytała obu chłopców, którzy skinęli głowami. Odeszli do Filipa i Margareth. Weronica wzięła Elizabeth pod rękę i sięgnęły po kubki z napojami, które stały rozstawione obok. Sympatyczny pan nalewał świeże kompoty dla każdego. Odeszły kawałek, by nikt nie mógł ich podsłuchać. Elizabeth rozglądała się na boki, lecz nigdzie nie spostrzegła Nicholasa. Na całe szczęście. Opowiedziała o wszystkim przyjaciółce, która nie kryła niepokoju. Wiedziała dobrze, że Nicholas bywał niebezpieczny. A teraz pragnął zemsty. To mogło oznaczać dla nich tylko kłopoty. Wolała nie myśleć, co mógłby zrobić jeszcze.
- Myślisz, że to on odpowiada za tamto porwanie? – zapytała ze zwątpieniem Elizabeth. Skinęła głową. Ona również, tak podejrzewała. Miały kolejną tajemnicę do rozgryzienia. Elizabeth zamierzała zrobić wszystko, by znów poczuć się bezpiecznie na wyspie. A przede wszystkim skończyć raz na zawsze z tajemnicami. Nawet tymi własnymi.
*~*~*
-Naprawdę bardzo mi się podobasz ...
Oliver z uśmiechem spojrzał na Monicę. To była prawda. Od kiedy znalazł zatrudnienie w majątku zwrócił na nią swoją uwagę. Miała w sobie coś wyjątkowego oraz magicznego. Przyciągała spojrzeniem, łagodnością oraz taką dziwną siłą. Jego związki nigdy nie trwały długo. Nigdzie też nie zagrzał zbyt wiele miejsca. Nie lubił monotonności. Po za tym miewał również swoje tajemnice, których nikomu nie opowiadał. Wolał je ukrywać pod pozorami normalnego życia. Lecz nagle zapragnął zmiany, która miała być korzystna dla niego. Jeśli tylko wszystko pójdzie dobrze. Oczywiście czuł, że nie wszyscy w majątku mu ufają. Nie przejmował się tym zbytnio. Tu również nie zamierzał zostać na zawsze. Czekał na realizacje pewnego planu, a później wyjedzie z wyspy. Jednak Monica Martin nieco zmieniła jego zamiary. Zaintrygowała go i zamierzał poznać ją bliżej. Co prawda od razu wyczuł rywala w postaci starego stajennego, ale nie przejmował się nim. W końcu to on zaprosił ją na tańce i zrobił, to na oczach swojego rywala. I miał z tego powodu niesamowitą satysfakcje. Nigdy też tak dobrze się nie bawił. Postanowił pójść na całość i uwieść dziewczynę. Dlatego wyznał te wszystkie durne rzeczy, które one lubią. Widział jej niezdecydowanie. Musiał zachować wszelką ostrożność, by nie spłoszyć zbyt łatwo.
- Chciałabym ci podziękować za dzisiejszy wieczór .... – wyznała po dłuższej chwili milczenia Monica. Była na siebie zła. Nie powinna się godzić na tę całą randkę. Nie pragnęła Olivera. Owszem miał miłą aparycje. W pierwszej chwili nie kryła swojego zainteresowania, lecz jej uczucia należały od dawna do kogoś innego. Pragnęła Charlesa. Niestety ten z jakiś dziwnych powodów nie umiał wykazywać inicjatywy. Owszem on również był nią zainteresowany. Jakiś rok temu nim lady Elizabeth zamieszkała u nich połączył ich płomienny romans. Myślała nawet o ślubie. Niestety pewnego dnia Charles po prostu postanowił odejść. Nigdy nikomu nie wspomniała, co ich łączyło. Próbowała żyć jak dalej, ale obecność Charlesa mocno to utrudniała. Mimo tego jak bardzo ją zranił wciąż go kochała i te uczucie zabijało ją od środka. Myślała nawet, by opuścić służbę. Spróbować poszukać pracy gdzie indziej, ale majątek Cameronów był jedynym domem jaki znała. Nie chciała go opuszczać z powodu zranionych uczuć. I ta kiepska randka. W dodatku Charles postanowił chyba zrobić na złość i zabrał ze sobą Lilly Monroe. Służącą pracującą w majątku książąt St.James. Lilly była niesamowicie piękna. Wzbudzała zachwyt wśród tutejszych młodzieńców. Wraz z Charlesem stanowili uroczą parę. Monica nie mogła się skupić. Obserwowała ich z ukrycia jak tańczą i rozmawiają. Wyglądali jak ktoś więcej niż dobrzy znajomi. Ona nie umiała tak w towarzystwie Olivera. A potem zabrał ją na spacer nad morze. Szli po piaszczystej plaży. Lubiła te ciepłe, letnie wieczory. Chociaż wyspa była otoczona ze wszystkich stron wodą, takich piaszczystych plaż było niewiele. Większość stanowiły klify oraz kamienie. Panowała przyjemna atmosfera. Z targu schodziło się kamiennymi schodkami w dół prosto na plażę. Po drodze mijali ośrodek dla turystów. Bogacze lubili przyjeżdżać na wyspę, by wypoczywać. – Wspaniałe kwiaty i w ogóle. Niestety nie mogę obiecać ci nic więcej. Naprawdę bardzo bym chciała, ale moje serce należy do innego mężczyzny.
Oliver mógł się poczuć urażony, ale nie chciał psuć atmosfery w majątku. Dobrze mu się pracowało i nie potrzebował dodatkowych kłopotów. Przynajmniej dopóki nie wykona swojego zadania. Skinął głową na znak zrozumienia.
- Przynajmniej możemy zostać dobrymi znajomymi ... - oznajmił z lekkim uśmiechem. – Jeśli pozwolisz zostawię cię samą i wrócę na tańce. Może jakaś inna dama zaszczyci mnie swoją obecnością.
Monica skinęła głową i odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że słusznie postąpiła. Kochała innego mężczyznę i nie umiała być związana z innym. Kiedy opuściła tańce ruszyła w stronę plaży. Chciała pobyć w samotności. Musiała sobie wiele przemyśleć. Kilka dni temu otrzymała zaproszenie od kuzynki Luisy do Londynu. Luisa mieszkała w majątku książąt Richmond i była tam guwernantką ich piętnastolatki. Zapraszała ją by poznała nieco innego życia. Ta oferta bardzo ją kusiła. Co prawda lubiła młodą hrabiankę, lecz pragnęła uwolnić się od przeszłości. Charles absolutnie jej tego nie ułatwiał. Musiała sobie sporo przemyśleć. Chciała podjąć najlepszą dla siebie decyzję i nikogo przy tym nie skrzywdzić. Nagle drgnęła słysząc czyjeś kroki za sobą. Odwróciwszy się dostrzegła Charlesa, który szedł w jej stronę z dziwną miną.
- Wszędzie cię szukałem ... - rzucił wyraźnie niezadowolony. – Chciałem z tobą porozmawiać, lecz gdzieś zniknęłaś. Zauważyłem Olivera w towarzystwie innej dziewczyny i poczułem lekki niepokój. Miałem chęć powybijać mu wszystkie zęby.
- Dlaczego? – spojrzała na niego zaskoczona. Wyczuła iż był zazdrosny, co mile połechtało jej próżność. Może nie wszystko stracone? Coś do niej czuł? Nie chciała być mu całkiem obojętna. Po cichu pragnęła wierzyć w jakąkolwiek szansę na wspólną przyszłość. Ten mężczyzna mógł wszystko, to dać. – Nie jestem dla ciebie kimś ważnym. I chyba nigdy w zasadzie nie będę. Czas zapomnieć o przeszłości i ruszyć do przodu. Obydwoje powinniśmy zacząć od nowa. Nie uważasz? Widziałam cię z Lilly. Całkiem ładnie wyglądacie. Powinniście być razem ze sobą. Ona bardzo cię lubi.
- Jest tylko jeden problem ... - mruknął podchodząc bliżej niej. Czuła jak oszukańcze serce bije zdecydowanie zbyt szybko. Powinna zapomnieć o tym mężczyźnie. Jednak nie potrafiła. Za bardzo go kochała, by móc ukryć swoje uczucia. Szkoda tylko, że on nie odwzajemniał tej miłości. Nie mogła mieć wszystkiego. – Ja nie jestem zainteresowany nią. Już dawno powinienem przestać walczyć z uczuciem. Próbowałem sobie wmówić, że zasługujesz na kogoś o wiele lepszego. Wciąż pozostaje biednym stajennym, który nie ma nic do zaoferowania.
- I to był jedyny powód dla którego wówczas odszedłeś? – Monica nie kryła swojego zaskoczenia, słysząc słowa mężczyzny. Myślała iż ona nie jest wystarczająco dobra. Tymczasem los wykazał zupełnie inny powód. Czuła coraz większą nadzieję. Kochała go całym swoim sercem. Bez słowa przytuliła się do niego. On odwzajemnił te uczucie.
- Tak! – przytaknął. Naprawdę tak myślał. Pracował w majątku od zawsze. Przez lata obserwował jak Monica dorasta i staje się piękną dziewczyną. Widział świat zupełnie innymi oczami niż cała reszta. Sporo w swoim życiu przeszedł. Miał tylko dziesięć lat, gdy zginął jego ojciec. Chociaż pracował w majątku Cameronów nie żałował sobie alkoholu. Miał również ciężką rękę dla syna. Charles nie raz musiał się ukrywać przed jego brutalnością. Matka pracowała jako służąca w domu. Podobno była również kochanką samego hrabiego. On nigdy nie wnikał w jej romanse. Właściwie gdyby nie pani Martin zostałby pozostawiony sam sobie. Opiekowała się nim i karmiła. Dzięki niej mógł również pobierać nauki. Potrafił czytać oraz pisać. Jednak nie uważał, że jest wystarczająco godny tej kobiety. Ona postanowiła się nie poddawać. Chciała walczyć o niego. Kochała go za wszelką cenę. Teraz rozumiał, że popełniłby wielki błąd. Gdyby tak po prostu pozwolił odejść jedynej kobiecie, która naprawdę go kochała, wówczas wiele by stracił. Tym razem nie zamierzał tak po prostu się poddawać. Wręcz przeciwnie. W końcu tak jak każdy zasłużył na szczęście. Obserwował twarz ukochanej kobiety. Czuł się przez nią prześladowany całe życie. Teraz w końcu po wielu latach mógł być naprawdę szczęśliwy. Nikt mu tego nie odbierze. – Byłem przerażony swoimi uczuciami. Nie wiedziałem jak się odnaleźć. Chciałem dać ci więcej, ale nigdy nie będę mógł. Jestem tylko biednym stajennym, który po za swoim sercem nie ma nic innego.
Poruszona słowami mężczyzny Monica pokręciła głową. Westchnęła cicho i spojrzała wprost na niego. Nie spodziewała się, że ten fatalny wieczór w skutkach będzie miał taki finał. To dla niej coś niesamowitego. Serce zalewała fala niezwykłej miłości. Te uczucie kompletnie ją zamroczyło. Pragnęła być z nim każdego dnia.
- Mój głuptasie .... – powiedziała cicho podchodząc bliżej. Czuła jak zdradzieckie serce miało zaraz wyskoczyć z piersi. Chyba nigdy jeszcze nie była aż tak szczęśliwa. I wówczas Charles zrobił coś czego kompletnie się nie spodziewała. Ukląkł na jedno kolano i wyciągnął małe pudełeczko. Wiedziała, co to jest. Coś o czym chyba nie marzyła.
- Ten pierścionek należał do mojej matki .... – wyznał ściszonym głosem. Był głęboko poruszony. Podobnie jak ona. – To najcenniejsza rzecz jaką posiadam. Czy będziesz go nosiła i zostaniesz moją żoną?
- Tak! – powiedziała pewnie z trudem wydobywając głos poprzez ściśnięte gardło. Charles wydał okrzyk radości i porwał ją w swoje ramiona. W tym momencie nic nie miało znaczenia po za ich własną bliskością. Obydwoje również wiedzieli, iż tego dnia nigdy nie zapomną. To był początek wspólnego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro