Rozdział 008„Tajemnica Dhaniego"
zapraszam do kolejnego rozdziału.
Miłej lektury wam życzę....
-Mogę wiedzieć, czemu nie sprzątnąłeś tego bałaganu w salonie?
Emma Dervin, hrabina Buxton wściekle spojrzała na swojego młodszego syna. Dhani skulił się w sobie jak zawsze, gdy matka wybuchała. A ostatnio często miewała takie ataki złości. Szczególnie po niespodziewanym zniknięciu Rogera. Oczywiście na pierwszym miejscu on był winny. Jak zawsze. Matka robiła wszystko, by go upokorzyć, a on nie umiał po prostu jej odpyskować. Nie był Rogerem, który umiał otwarcie przeciwstawić się matce. Ona wpływała na niego tak, że brakowało mu słów. Często to wykorzystywała każąc robić mu różne rzeczy. Dzisiaj wściekła się na pokojówkę, która przyniosła za gorącą herbatę. Do tego stopnia iż cała zastawa wylądowała na niej. Oczywiście wszystko kazała mu posprzątać o czym Dhani zapomniał. Teraz stała przed nim wściekła, wyraźnie ukazując swoją wrogość. Ojca nie było w domu. Załatwiał jakieś interesy, a Roger musiał o czymś porozmawiać z Filipem. Od powrotu z Londynu dziwnie się zachowywał. Przede wszystkim unikał spotkań z Lisbeth. Dhani próbował kilka razy porozmawiać z nim o tym, ale nie chciał podejmować tematu. Pozwolił mu zachować sekret dla siebie. W końcu każdy miał prawo do własnych tajemnic.
- Nie mogłaś poprosić pani Bright? – zapytał odważnie, chociaż szybko tego pożałował. Matka uniosła rękę i uderzyła go mocno w twarz. Jęknął i zatoczył się na ścianę. Poczuł jak krew pociekła mu z twarzy. Mimo swoich piętnastu lat nie umiał postawić się matce. Wywierała na nim ogromną presję i wzbudzała strach. Szczerze podziwiał Rogera iż robił to za każdym razem. On jednak nie ponosił konsekwencji. W końcu przyszły hrabia. Dziedzic z którego każdy może być dumny. W pewnym momencie matka wyciągnęła pas. Nawet nie wiedział, że go ma. Stary, skórzany pas dziadka. Nie jeden raz poczuł jego siłę na sobie. Matka mówiła iż ojciec często uczył ją w ten sposób szacunku. Najwyraźniej postanowiła przetestować to na nim i testowała przez ostatnie szesnaście lat jego życia. I nie zamierzała z tego rezygnować. Nie wiedział jak długo jeszcze wytrzyma. Nie zawsze mógł być chroniony przez swojego brata i ojca. Zamachnęła się i zadała mu cios. Poczuł wściekłość, jaka nim zawładnęła. Roger ma racje. W końcu był dostatecznie silny, by powiedzieć matce dość. Nie mogła więcej skazywać go na poniewierkę. Już nigdy nie będzie się jej bał. W przypływie adrenaliny wyrwał jej pas i odrzucił gwałtownym ruchem.
- Nigdy więcej już mnie nie uderzysz! – wykrzyknął gniewnie. Z pierwszej chwili matka spojrzała na niego z zaskoczeniem i odruchowo się cofnęła. Punkt dla niego. Musiał ją zaskoczyć. I o to mu właśnie chodziło. Już miał z triumfem opuścić pokój dumny, że znalazł w sobie odwagę, gdy zatrzymał go jej śmiech.
- Zapomniałeś o kimś innym mój mały chłopcze .... – powiedziała przesłodzonym głosem. W powietrzu czuł mdlący zapach jej perfum, gdy podeszła bliżej. – Możesz sobie iść, ale kara cię nie ominie. Z przyjemnością powiem jak się zachowałeś naszemu wspólnemu przyjacielowi.
Wybiegł trzaskając drzwiami. Wiedział o kim mówiła. Jak zwykle wygrała. Przeklęta kobieta. Istniał ktoś znacznie gorszy od niej. Ktoś kogo Dhani bał się przeraźliwie. Stajenny, który pracował dla jego rodziny od kiedy był dzieckiem. Simon Hart. Potężny mężczyzna z ponurą przeszłością. Gdy tylko miał okazje lubił znęcać się nad młodym lordem, a matka mu na to pozwalała. Dhani nigdy się nie poskarżył, gdyż po prostu został postraszony. Hart zapowiedział, że jeśli kiedykolwiek coś komuś powie ojcu lub bratu wydarzy się wypadek. Raz Dhani nie uwierzył. Próbował powiedzieć o wszystkim ojcu, a na drugi dzień mężczyzna uległ poważnemu wypadkowi. Miał szczęście, że nie doszło do większych uszkodzeń. Oczywiście Hary od razu przyznał chłopcu, iż on za wszystkim stoi. On nie miał dowodów, a mężczyzna wraz z matką zyskali nad nim przewagę. Dhani często ukrywał swoje rany przed wszystkimi. Nie chciałby ktokolwiek wiedział. Szczególnie Roger. Brat i tak ostatnio zrobił się jakiś dziwny. Nie rozumiał kompletnie zachowania mężczyzny. Dlatego uciekł z domu. Wcale nie chciał do niego wracać. Potrzebował chwili osamotnienia. Musiał uspokoić nerwy. Wrócić kiedy będzie bezpiecznie. Niestety ojciec wróci dopiero jutro, a Roger? Z pewnością nikt nie usłyszy jego krzyków, gdy matka dorwie go w piwnicach. Wolał nawet nie myśleć. Postanowił zabrać kilka rzeczy i pójść w las. Mógłby przenocować u Callumów, ale nie chciał by mieli kłopoty. Matka bywała bardzo mściwa jeśli tego chciała. Zabrał konie. Na szczęście Harta nie było w pobliżu. Mężczyzna z pewnością, by go zatrzymał. Swojego konia o wdzięcznym imieniu Śnieżynka (Roger śmiał się zawsze, że to nie męskie) otrzymał od ojca na dziewiąte urodziny. Piękny biały kuc wyrósł na cudowną oraz wierną klaczkę. Często mu towarzyszyła w samotnych wędrówkach. Nie zapomniał również o łuku i strzałach, chociaż nie przepadał. Nie lubił polowania. Pod tym względem bardzo rozumiał podejście Lisbeth. Przypomniał sobie pierwszy dzień ich spotkania. Pamiętał jak wówczas przeżył szok nieznaną dziewczynką i poczuł się nieśmiały. Dopiero później, gdy minęła pierwsza chwila zrozumiał iż pasuje do nich idealnie. Oczywiście z początku nie miał zaufania. Wciąż uważał iż dzięki niej jeszcze bardziej zacieśnili relacje. Westchnął cicho. Liczył iż Roger po cichu zacznie zadawać pytania o niego. Ich braterstwo uległo mocnej zmianie od kiedy dołączył do nich Filip. Roger zaczął zauważać młodszego braciszka. Niestety. Jak zauważyła matka nie zawsze mógł go bronić. Musiał więc sobie radzić sam, a ucieczka była dla niego jedynym wyjściem. Nagle coś usłyszał. Drgnął nieco oszołomiony, próbując zgadnąć skąd dobiegał głos. Słyszał skowyt. Coś zostało zranione. Ojciec często walczył z kłusownikami w lasach. Odruchowo sięgnął po broń i ruszył do przodu. I wówczas ją zauważył. Małe bezbronne biedactwo, skute w okropny łańcuch. Gdy Dhani podchodził bliżej zwierzę zawarczało. To był wilk. Słyszał, że sporo ich w lesie, ale nigdy żadnego nie spotkali. Był poruszony. Pragnął uratować stworzenie za wszelką cenę. Mógł zrobić coś dobrego. Postanowił, że sam nie da rady. Potrzebował pomocy. Rogerowi i Filipowi nie powinien mówić. Oni z pewnością, nie zrozumieliby tego wszystkiego. Tu potrzebował kobiecej ręki. I wiedział, kto mu w tym pomoże.
Wyspa św. Małgorzaty . lipiec 1776
Zbyt późno zorientowałam się jak mało wiem o miłości. Nie wystarczy kogoś pokochać, by być szczęśliwym. Sama wzajemność również nie. Miłość jest tylko zwykłym uczuciem. Cichym dopełnieniem nas samych. Jednak my ludzie tak naprawdę decydujemy jak ma wszystko się spełnić. Nie chcę się poddawać. Wiem, że nie wolno nam być razem. To przeznaczenie boli wystarczająco. Mimo iż mam głębokie poparcie jego babci, nie wystarczy. Mój ojciec chce bym poślubiła innego. Połączyła nasze rody w jedność. Moje marzenia i uczucia nie mają znaczenia. Wszystko sobie dokładnie zaplanował. Na samą myśl o tym jest mi nie dobrze. Zupełnie jakbym była zabawką w jego rękach. Żałuje iż matka umarła. Z pewnością moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. James również jest zaniepokojony. Obydwoje czujemy iż nadchodzi nieuchronne. Los już nie należy do nas.
Mirabel Cameron.
Elizabeth z westchnieniem odłożyła dziennik.
Przeczytała ostatnie kilka stron. Matka była naprawdę zrozpaczona i przeżywała prawdziwy dramat. Nie rozumiała do końca na czym polegał. Musiała się nieszczęśliwie zakochać. Nigdy jednak nie zdradziła w kim. Przynajmniej na razie. Może się bała iż ktoś odkryje prawdę? Wolała ukryć imię swojego wybranka? Miała tak wiele pytań, lecz wierzyła, że w pewnym momencie znajdzie odpowiedzi na wszystkie. W końcu tych dzienników było sporo, a ona miała dość dużo czasu. Od kiedy ponownie wróciła na wyspę minął tydzień. Zdążyła przyzwyczaić się do życia oraz bezpieczeństwa. Co prawda Christina narzekała, że znowu prowadzi podwójną grę, lecz wspólnie zauważyli iż niebezpieczeństwo minęło. Mogła być tu szczęśliwa. Tego właśnie pragnęła. Na nowo odzyskać swoje utracone życie. Jednak wciąż martwiła się o podejście Rogera. Nie wiedziała jak chłopak rozegra całą sytuacje. Czy mogła mu zaufać? Dlaczego zwlekał? A może sam nie podjął jeszcze odpowiedniej decyzji? Chciałaby wiedzieć. Od jakiegoś czasu unikał ich wspólnych spotkań, a jak już bywał robił niemiłe aluzje. W ogóle był gburowaty. Martwiła ją ta cała sytuacja. Bardzo chciałaby z nim porozmawiać, lecz nie dawał jej sposobności. Nie wiedziała do czego wszystko doprowadzi. Oczywiście powiedziała o wszystkim Weronice. Przyjaciółka doradzała jej iż powinna powiedzieć prawdę. Lecz teraz, gdy wiedziała jak zareagował Roger bała się, co zrobiłby Filip. Dhani był bardzo ciepły. On jako jedyny mógłby nie mieć pretensji. Lubił ją i mogłaby mu zaufać. Tylko, czy aby na pewno? Coraz bardziej się bała, że te piękne dni w końcu miną. Nie miała idealnego planu. Weronica i Christina nie rozumiały, że prawda niewiele by pomogła. Wręcz przeciwnie. Mogła wszystko zniszczyć, a ona nie czuła się gotowa. Z cichym westchnieniem zrobiła poranną toaletę. Najpierw umyła się a potem rozczesała długie włosy. Zauważyła jak podczas pobytu na wyspie włosy nabrały świeżego blasku. Nie zamierzała ich na razie ścinać. Monica pomagała upiąć je w wygodnego koka. Do tego założyła jedną ze skromnych, ale świeżych sukienek. Śniadanie zjadła towarzysząc służby. Lubiła ich wszystkich mimo swojego stasusu. Zauważyła ukradkowe spojrzenia rzucane sobie nawzajem przez Charlesa i Monicę. Była ciekawa, czy chodzi o coś więcej. Później będzie musiała się przyjrzeć. Miłości nigdy nie było za mało. I w sumie pasowaliby do siebie.
- Dzisiaj pan James przysłał nowego stajennego do pomocy dla Charlesa ... - zauważył cicho pan Prescott. Rzucił przy tym rozbawione spojrzenie w stronę Charlesa, który zaklął pod nosem. – Uważa, że przyda się pomoc. Wkrótce na wyspie odbędą się wyścigi a nasze konie zdobywają zawsze przewagę. Oliver Wayatt miał pomagać w zastępstwie. Elizabeth widziała go raz. Wysoki, przystojny. Mógł mieć powodzenie u kobiet lub być dobrą konkurencją dla Charlesa. Uśmiechnęła się. W sumie to i dobrze. Taka rywalizacja może zmusić mężczyznę do działania. Elizabeth postanowiła obserwować wszystko z boku i w razie czego interweniować. Na razie podziękowała za pyszne śniadanie po czym zeszła na dół. Osiodłała konia. Książę już czekał zniecierpliwiony. Otrzymała własnego wierzchowca dwa tygodnie temu i była wdzięczna wujowi, że o niej pomyślał. Postanowiła nazwać go Książę gdyż był niezwykle majestatyczny i piękny. Bardzo szybko wywiązała się między nimi więź. Książę miał piękny, brązowy kolor sierści i wyróżniał się na tle innych koni. Kiedy dotarła do domu Weronici dziewczyna już na nią czekała.
- To list od Dhaniego ... - wyjaśniła wyraźnie zaniepokojona, wręczając jej kopertę. Zaskoczona Elizabeth popatrzyła na przyjaciółkę. Dhani chciał się spotkać tylko z nią w ukrytej chacie nad rzeką. Pisał, że tylko jej może zaufać i potrzebował pomocy. Zrozumiała, że nie może powiedzieć nawet Weronice.
- Prosił mnie o to, rozumiesz? – zapytała przyjaciółkę, mając nadzieję iż ją rozumie. Na szczęście rozumiała. Zaufanie jest przede wszystkim podstawą budowania przyjaźni. Obydwie doskonale o tym wiedziały. – Nie gniewasz się, prawda?
Oczywiście ... - zapewniła ją Weronica. – Tylko nie zapomnij o jutrzejszej wizycie gości. Wiesz, kto do ciebie przychodzi.
Elizabeth jęknęła. Zupełnie by zapomniała. Wspólnie z Christiną ustaliły, że jako hrabianka musi częściej bywać w towarzystwie. Zaprosiła więc nowego pastora oraz rodzinę Brankfordów. Głównie samego majora i jego córkę na towarzyską herbatę. Oczywiście Meredith zapowiedziała się w towarzystwie przyjaciółek. Myślały również o urządzeniu małego przyjęcia na którzy rzecz jasna chciała zaprosić Weronicę. Pod tym względem zamierzała być wyjątkowo uparta. Nie chciała tak łatwo się poddawać. Musiała pokazać jak wiele znaczy dla niej ta przyjaźń. Chciała walczyć o nią do samego końca. Uśmiechnęła się promiennie na samą myśl. Weronica pomachała jej na pożegnanie po czym wsiadła na konia. Na szczęście z Filipem i Rogerem byli umówieni dopiero wieczorem. Pchała ją ciekawość. Dhani w liście poprosił o trochę rzeczy. Ciepłe rzeczy, jakieś lekarstwa i jedzenie. Z pierwszej chwili chciała powiadomić Rogera. Być może Dhani wpakował się w kłopoty, ale dała słowo. Nie mogła go złamać. Musiała sprawdzić o co chodzi. Na miejsce dotarła prawie godzinę później. Dhani czekał na nią przy starych ruinach domu. Niegdyś mieszkało tu bardzo bogate małżeństwo. Ludzie rzadko tu bywali podobnie jak w ruinach Avalonu. Tak nazwali te miejsce w którym bawili się najczęściej. Roger i Filip również nie przepadali za Willą Czarnej Wdowy. Stara historia mówiła o kobiecie i nieszczęśliwej miłości. Młoda dziedziczka planowała wyjść za mąż z prawdziwej miłości. Jednak pokochała zwykłego stajennego. Taki mariaż nie mógł wchodzić w grę. Po za tym był ten trzeci. Przyjaciel rodziny. Postanowił zdobyć ukochanego i przekupił młodego stajennego. Zabrał go na wojnę, gdzie chłopak zginął. Pogrążona w żalu kobieta poślubiła innego, czując jak serce rozpada się na kawałki. Nie wiodła szczęśliwego życia. Hrabia którego poślubiła nie należał do wiernych mężczyzn. Wciąż sprowadzał kochanki nie przejmując się reputacją wybranej. Pewnego dnia wyznał jej swoje grzechy i w jaki sposób ją zdradził. To wówczas kobieta otruła męża i podpaliła willę wraz z aktualną kochanką. Zginęli wszyscy. Łącznie z rodzicami dziewczyny. Wszyscy prócz niej. Została okrzyknięta szczęściarą, ale oszalała z rozpaczy. Nigdy nie przyznała się do winy. Powtarzano różne legendy. A sama kobieta zmarła samotnie mieszając w ruinach domu.
Ta historia przyprawiała ją o dreszcze i Elizabeth czuła ciarki wchodząc do ruin domu. Miejsce wyglądało jak obraz nędzy i rozpaczy. Zachowały się tylko pomieszczenia dla służby, cała góra rozpadła się. Ogród dawno zarósł, a mur rozpadał. Każdy mógł wejść na teren podziwiając dawne piękno tego miejsca.
- Dhani! – zawołała rozglądając się wokół. Zatrzymała konia i uwiązała przy ruinie studni. Minęła dłuższa chwila nim chłopak się zjawił. Był zmęczony i cały potargany. Zauważyła zaczerwienione oczy, chociaż pewnie nie przyzna się do łez. Na białej koszuli widać ślady krwi.
- Nic ci nie jest? – zapytała biegnąc w jego stronę. Pokręcił głową i ją przytulił. Po krótce opowiedział całą historię. Była wstrząśnięta, że własna matka może traktować swojego syna. Czuła współczucie względem chłopca. Czy Roger niczego nie zauważał? Pokręciła głową. Musiała z nim porozmawiać. Ta poważna sprawa nie mogła pozostać bez echa. Jednak na razie dała słowo Dhaniemu. – Co zamierzasz zrobić dalej? Musisz wrócić do domu.
Pokręcił głową, czując głębokie napięcie w środku.
Widziała strach rosnący na jego twarzy. Przytuliła go siebie chcąc dać mu wsparcie. Dhani zaprowadził ją do ocalałego pomieszczenia. Urządził tu sobie całkiem miłe gniazdko. Nagle drgnęła słysząc ciche warczenie. Ze zdumieniem zauważyła dużej wielkości wilka. Wyglądał na rannego i osłabionego. Poczuła przypływ nieznanych emocji do chłopaka. Był naprawdę mega wrażliwą osobą. Wyciągnęła wszystkie rzeczy, które przyniosła. Dhani opowiedział jak znalazł wilka i chciał mu pomóc. Elizabeth zrozumiała, że przed nimi trudne wyzwanie. Czuła też jak rośnie jeszcze jedna tajemnica, której mogła nie udźwignąć.
*~*~*
Justin kończył właśnie pisanie korespondencji, którą sobie zaplanował, gdy niespodziewanie do gabinetu weszła jego żona.
Od kiedy wrócił ich stosunki na nowo się ułożyły, chociaż były chłodniejsze niż wcześniej. Znaczy nigdy nie należały do idealnych, ale teraz zapanowały między nimi takie ciche dni. Nawet Filip to zauważył. Zastanawiał się jak powinien to zmienić. Zależało mu na żonie. Owszem popełniła kilka błędów, ale on również nie pozostawał bez winy. Właśnie postanowił zerwać wieloletni związek z kochanką. Priscilla doskonale zrozumiała podejście mężczyzny. W końcu sama też nigdy nie chciała wiązać się na stałe. Poznała również nowego protektora. Bogatego i wpływowego.
- Wszystko w porządku? – zapytał spoglądając na żonę. Ostatnio wyglądała bardzo źle. Blada, zaniedbana. Zniknęła gdzieś pewna siebie kobieta, którą poślubił. Podejrzewał iż zranił ją znacznie bardziej niż przypuszczał.
- Nie ... - powiedziała kręcąc głową. Dzisiaj miała na sobie jasną wizytowa sukienkę. Wyglądała naprawdę elegancko i wzbudzała w nim zachwyt. Zwrócił się ku niej zachęcając, by usiadła na wolnym krześle. – Wiesz, że od bardzo dawna jest naprawdę źle. Szukam przebaczenia, lecz go nie znajduje. Kiedyś przynajmniej umiałeś udawać iż ci na mnie zależy. Dzisiaj nie robisz nawet tego. W jaki sposób karasz mnie za śmierć Mirabel. Nie wystarczy moje poczucie winy.
Poczuła jak łzy płyną jej po policzkach. Rano miała zaplanowane wszystko. Chciała z nim porozmawiać. Wyjaśnić wszystkie wątpliwości. Chociaż mocno kochała Justina nie mogła żyć w ten sposób dłużej. To ją niszczyło od środka. Te małżeństwo nie będzie szczęśliwe w żaden sposób jeśli Justin nie pogodzi się z przeszłością. Minęło tyle lat i wciąż tego nie zrobił. Nie mogła wiecznie czekać na jego znak. Musiała zadbać o swoją przyszłość. Dzień wcześniej rozmawiała z synem. Filip nie wiedział wiele o ich przeszłości, ale ją rozumiał. Całe szczęście zawsze mogła liczyć na miłość swojego syna. Żałowała iż nie mogła mieć więcej dzieci. Dlatego Filip, to jedyna pociecha jaką posiadała. Dzięki niemu mogła znosić wszystko. Lecz od września znów pojedzie do szkoły i zostanie tu całkiem sama.
- To nie prawda ... - pokręcił głową, chociaż oboje wiedzieli iż prawda wygląda zupełnie inaczej. Próbował znaleźć odpowiednie słowa, lecz nie przychodziły mu do głowy. Zaskoczyła go kompletnie. Nie spodziewał się, że zrobi coś takiego. Miała takie ponure spojrzenie. Ona już podjęła decyzję.
- Moja przyjaciółka Ellen zaprosiła mnie na dwa tygodnie do Bath ... - zaczęła łagodnym głosem. Skinął głową. Ellen Castello. Córka znanego włoskiego hrabiego, który szturmem podbił Londyn. Wysoki, przystojny, ciemnowłosy. Biło się o niego większość panien na wydaniu po za Ellen. Cicha i skromna szara myszka stała raczej na uboczu. Pod pseudonimem pisywała poczytne kryminały. Tajemnicę dziewczyny znała jedynie Jane. Obydwie się poznały, podczas nauki w pensji dla młodych panienek. Wyrosła wspaniała przyjaźń. Właściwie dzięki Jane, Ellen zdobyła Marcusa i mogła wieźć szczęśliwe życie. A teraz zapraszała ją do siebie. Zamierzała skorzystać z tego zaproszenia. Musiała ochłonąć i przemyśleć sobie wszystko. Całe życie, które od początku było kłamstwem. Ona sobie stworzyła bajkę. Ukradła mężczyznę, a on nigdy nie odwzajemni jej uczuć. Pierce nie kłamał. Miał racje, gdy chciał by uciekła i wyszła za niego. Mogła wybrać szczęście u boku francuskiego hrabiego. Lecz od początku istniał tylko Justin. Teraz płaciła za swój błąd. – Pojadę do niej Justinie. Sama. Ty zostaniesz tutaj. Wkrótce rozpoczną się przygotowania do festiwalu na koniec lata oraz dorocznych wyścigów. Musisz zadbać o wszystko. Przemyśleć. Daj mi czas, Justinie. Od dawna nam się nie układa. Pora bym przejęła władzę nad własnym życiem. Przy tobie nie dam rady.
- A Filip? – zapytał, chwytając się ostatniej deski ratunku. Może i miała racje we wszystkim, co mówiła. Za pierwszym razem, to on uciekł zostawiając ją samą. Nie wyobrażał sobie natomiast, żeby ona go zostawiła. Prędzej, czy później na wyspie zaczęto by plotkować. Mówiono o opuszczonym księciu. Zadrżał na samą myśl o tym. Własna reputacja również wchodziła w grę, ale martwił się też o żonę.
- Rozmawiałam z nim i popiera moją decyzję. We wrześniu wyrusza do Oxsfordu .... – wyjaśniła mu spokojnie swoją decyzję. Chciała żeby zrozumiał ją jak najlepiej. – Kocham cię Justinie nad życie, ale ta miłość mnie niszczy. Nadeszła pora bym w tym wszystkim pomyślała o sobie. Mówiłam ci już. Nie mogę inaczej. Daj mi trochę czasu. Dwa tygodnie wystarczą. Potem zdecydujemy, co dalej. Wspólnie pomyślimy o naszej przyszłości.
- Jeśli naprawdę tego chcesz ... - stwierdził ponuro Justin. Wiedział, że nie ma wyjścia. Jane potrzebowała czasu. Da go jej. Tyle ile będzie chciała. A później sam do niej pojedzie.
Z ponurą miną obserwował kobietę, ale przytaknął. Przytulił ją po czym pozwolił odejść. Jane zrobiła to z trudem panując nad łzami. Liczyła iż ją powstrzyma. Zrobi jakiś krok w jej stronę. Jednak nic takiego nie miało miejsca. Po prostu pozwolił, by odeszła. Długo przełykała czarę goryczy. Jeśli Ellen miała racje i przybędzie po nią mogła zaryzykować. Musiała. W grę wchodziło jej małżeństwo. I jest gotowa na wszystko, by zaryzykować własne szczęście. Koniec końców musiała coś stracić, by zyskać. Zaskoczyła ją dojrzałość swojego syna. Mimo młodego wieku miał otwarty umysł. Niepokoiła ją jedna myśl. Elizabeth Cameron będąca w pobliżu. Filip często wspominał swoją przyjaciółkę Lisbeth Callum. Czuła niepokój. Bała się, by syn nie podzielił losu ojca. Kiedy wyjeżdżała poleciła służbie mieć uwagę na wszystko. Wolała zabezpieczyć każdy front. Gdy wyjeżdżała panowała ponura pogoda. Gwałtowny deszcz zerwał się znikąd jeszcze bardziej niszcząc jej i tak ponury nastrój. Z trudem ukrywała łzy. Przez chwilę myślała iż Justin ją zatrzyma. Najwyraźniej uznał, że to najlepsze rozwiązanie. Miała wrażenie iż własne serce rozwali się na tysiąc kawałków. Nie wiedziała, czy w ogóle da radę przetrwać.
- Dobrze postąpiłaś .... – z zamyślenia wyrwał ją głos pani Belmont. Kobieta towarzyszyła jej od zawsze. Bardziej jak przyjaciółka niż dama do towarzystwa. Dziesięć lat starsza. Poznały się, gdy Jane uciekła z domu po raz pierwszy. Trafiła pod czułą opiekę starszej przyjaciółki. Obydwie postanowiły zostać razem. Gdy mąż Edny zmarł młodo ta postanowiła przyjąć ją pod opiekę. Nie mieli dzieci oraz za dużego majątku. Edna nigdy nie przepadała za Justinem. Uważała iż przyjaciółkę stać na kogoś lepszego niż książę bez uczuć. – Być może ta rozłąka pokaże mu do kogo należy jego serce.
- On kocha ducha ... - zauważyła cicho. – Ducha, który już od dawna nie żyje. Nie rozumiem w jaki sposób działa ta wielka więź. Ja również go kocham. Chciałabym, by należał całkowicie do mnie. Tylko, czy jestem wystarczająco silna? Wciąż w siebie wątpię. Ostatecznie nie miałam sił, by wygrać z duchem.
Edna pokręciła głową, odsłaniając welon z kapelusza. Nie była pięknością, ale budziła zachwyt wśród mężczyzn stateczną urodą. Na czarnych włosach, gdzieniegdzie pojawiały się pierwsze siwe kosmyki. Drobną twarz pokrywały zmarszczki.
- Być może wciąż myśli, że ją kocha, lecz z pewnością tak nie jest ... - powiedziała ściszonym głosem. – Musisz tylko uwierzyć w swoją siłę księżno. Ostatecznie ty wygrałaś. Zostałaś jego żoną. Ona sama podjęła decyzje. Nawet jeśli zrobiła to dla ciebie. Tamta historia dobiegła końca. Najwyższa pora, by to zauważył.
Jane przytaknęła głową. Chciała wierzyć, iż Edna mówiła prawdę. Być może wciąż istniała szansa na uratowanie małżeństwa. Niestety każdego dnia wątpiła w to coraz bardziej.
Ukrywanie wilczej tajemnicy Dhaniego każdego dnia było coraz trudniejsze.
Co prawda chłopak wrócił do domu, lecz nie uniknął surowej kary. Matka wykorzystała nieobecność męża. Rogerowi powiedział o swojej niezdarności. Wcześniej rozmawiała o wszystkim z Charlesem. Lubiła go i mogła śmiało mu zaufać. Był młody i miał dobre podejście do zwierząt jak i ludzi. Nie ufała temu nowemu stajennemu. Próbował wkupić się w jej łaski, lecz ona wyczuwała w nim coś niebezpiecznego. Wilka nazwali po prostu Wolfem. Dhani uznał, że to będzie całkiem zabawna nazwa dla zwierzaka. Był przepiękny. Stosunkowo młody. Na oko mógł mieć między rokiem, a trzema latami. Futro nosił białego koloru. Bardzo rzadki okaz. W domowej bibliotece znalazła sporo książek na ten temat. Kilka podrzuciła chłopcu. Między innymi dowiedzieli się czym można karmić wilki. Jednak grała na dwa fronty. Teraz właściwie na trzy. Weronica nie kryła swojego zmartwienia. Elizabeth starała się świetnie udawać, lecz przychodziło coraz trudniej. Szczególnie iż milczenie Rogera wcale nie ułatwiało sytuacji. Miała wrażenie, że ta cała sprawa go bawi. Nie rozumiała tego podejścia. Chciała mu wszystko wyjaśnić, lecz nie chciał jej słuchać. Dlatego bardzo się zdziwiła widząc młodego chłopaka w progu swoich drzwi. Byli, co prawda umówieni, lecz dopiero w południe. Roger wyglądał na spiętego. Zaskoczyła ją ta niepewność siebie jaką w tym momencie pokazywał. Zawsze był taki zdecydowany. Czasami przytłaczał ją swoją osobą. Teraz zamknięty w sobie, cichy oraz jakby wylękniony.
- Możemy porozmawiać? – zapytał, a ona gestem zaprosiła go do środka. Wszedł jakby z wahaniem. Widząc minę Monici, tylko pokręciła głową. Ponieważ pogoda tego ranka nie należała do sprzyjających poprosiła o herbatę i ciastka. W kominku zapłonął ogień, gdy usiedli na wygodnych fotelach. Elizabeth przyznała, że uwielbiała te miejsce. Często siedziała tu grając na fortepianie lub po prostu czytając. Roger kiwnął głową doskonale ją rozumiejąc. W końcu sam miał takie miejsce w domu i ku zgorszeniu wszystkich, była to stajnia.
- Co chciałeś? – zapytała po chwili zdawkowej wymiany zdań. Wzięła ciasteczko i umoczyła je w herbacie. Nie wiedziała skąd znała ten swój ulubiony zwyczaj. Po prostu smakowały jej maczane herbatniki.
- Chodzi o Dhaniego ... - wyznał w końcu, odkładając szklankę z herbatą. – Ostatnio dziwnie się zachowuje. To znaczy zawsze jest dziwny, ale teraz mam wrażenie iż dziwniejszy niż zwykle. Coś ukrywa, a ja nie chcę by miał kłopoty. Nasza matka wystarczająco utrudnia mu życie,
- Rozumiem ... - odparła niechętnie Elizabeth. Naprawdę go rozumiała, chociaż nie miała rodzeństwa. Nie wiedziała jak to jest mieć brata, czy siostrę, lecz troska biła z oczu Rogera. Dhani był mu bardzo bliski i wskoczyłby za nim w ogień. Szkoda, że chłopak nie miał okazji zobaczyć tego teraz. Często uważał się za niepotrzebnego. – Jednak nie mogę ci pomóc. Obiecałam iż nikomu nic nie powiem. Dhani mi ufa, a ja nie chcę zawieźć tego.
- Nawet gdybym zaszantażował cię iż wyjawię twoją tajemnicę?
Elizabeth zadrżała słysząc te okrutne słowa. Wiedziała, że byłby zdolny do tego. Wzięła głęboki oddech, by uspokoić swoje nerwy. Nie chciała dać mu znać jak bardzo ją poruszył.
- To cios poniżej twojej godności, chociaż dziwię się, bo nie zrobiłeś tego do tej pory – wyznała po chwili. – Zrobisz jak uważasz za stosowne. Jednak nic nie zmieni mojego postanowienia. Jedynie dam małą podpowiedź. Wspomnij ojcu o Simonie Harcie. Dhani się go bardzo boi i to nie tylko z powodu waszej matki. Być może te dwójkę coś łączy, ale nie wiemy co.
Słowa Elizabeth mocno zaniepokoiły Rogera. Kiedy od niej wyszedł nie wiedział więcej niż teraz, lecz ta rozmowa mu pomogła. Nie chciał przyznać, że podziwiał jej zachowanie. Próbował ją zaszantażować, lecz ona nie ugięła się. Niewiele osób, by potrafiło. Sam nie wiedział, co powinien zrobić. Znał Filipa długo. Chłopak nienawidził kłamstwa. Gdyby mu powiedział prawdę, zachowałby przyjaciela. Niestety Elizabeth sporo by straciła. Na razie wolał odwlec tę sprawę. Martwiła go jednak sprawa z Dhanim. Postanowił śledzić brata. Musiał jednak najpierw porozmawiać o wszystkim z Filipem. Na szczęście zastał przyjaciela, który żegnał swojego ojca. Jak się okazało książę za długo nie wytrzymał bez swojej żony i postanowił za nią pojechać. Na całe szczęście. Filip bardzo martwił się o rodziców, co było widać w ostatnie dni. Teraz mógł odetchnąć z ulgą i zająć swoimi sprawami.
- Rozmawiałeś z Lisbeth? – zapytał, gdyż wcześniej Roger opowiedział mu swoje zamiary. Chłopak przekazał konia stajennemu i skinął głową. Wspólnie weszli do pałacu, prosto do komnat Filipa. Rozmiar książęcego zamku zawsze budził podziw wśród mieszkańców wyspy. Szczególne upodobanie miała prywatna kaplica i duży ogród. Sam Filip posiadał dwie duże sypialnie, pokój do nauki, prywatną salkę ćwiczeń i do zapraszania gości. Wszystko urządzone w męskim stylu. Dominowała mroczna zieleń oraz brąz. Nad kominkiem wisiał obraz przedstawiający walczących rycerzy.
- Niestety nie zdradziła mi tajemnicy brata ... - wyznał niechętnie. – Liczyłem na współpracę dziewczyny, lecz nic z tego. Będę chciał jutro śledzić Dhaniego. Pomożesz mi?
Filip zasępił się. Nie chciał tego robić. Uważał, że to nie uczciwe, lecz skinął głową. Byli przyjaciółmi. Chciał uczciwie podążać za wieloma sprawami. Jednak nie zawsze, było to dane. Wspólnie z Rogerem omówili spotkanie na jutro i poszli do miejsca, gdzie czekały na nich dziewczyny oraz Dhani. Ten wieczór należał do bardzo dziwnych. Czuć napięcie oraz niepewność wszystkich. Po raz pierwszy tajemnice powoli zaczynały ciążyć każdemu z nich.
Następnego poranka Dhani jak zwykle wstał z ponurym nastawieniem.
Ostatnie dni mocno go wykańczały, chociaż próbował wszystko ukryć. Simon Hart znikał mu z oczu. Matka również. Na całe szczęście. Opiekowanie się młodym wilkiem, było bardzo kłopotliwe, więc nie potrzebował więcej kłopotów. Codziennie zabierał z domu różnego rodzaju jedzenie. Prędzej, czy później ktoś musiał coś zauważyć. Wolał jeśli nastąpi, to później. Wilk był tylko jego tajemnicą. Właściwie jak się później okazało wilczyca. Postanowił nadać jej imię. Długo myślał o takim, które byłoby godne. W końcu zdecydował na Rose. Uważał, że idealnie pasuje do zwierzęcia, chociaż Lisbeth się z niego nabijała. No cóż. Jego zwierzę i on miał w tym decyzje. Kiedy wychodził Roger jeszcze spał. Podobnie jak rodzice. Postanowił wrócić przed poranną mszą. Zawsze w niedzielę szli razem na godzinę dziewiątą do kościoła. Chociaż każdego dnia był coraz bardziej zmęczony tajemnicami. Chciałby móc normalnie porozmawiać z Rogerem, lecz nie wiedział, czy brat go zaakceptuje. Wolał zatem ukrywać, to jak najdłużej. Bezpieczeństwo dawała mu ta stara willa i mroczna legenda wokół niej. Dzięki temu mógł spokojnie wychowywać tam zwierzaka. Rana wilczycy powoli zagajała się i tylko kwestia czasu aż wróci na łono natury. Lisbeth już na niego czekała, gdy zatrzymał konia na zniszczonym dziedzińcu. Usłyszał wycie wilczycy, która po chwili przybiegła jak na zawołanie. Jeszcze trochę kulała, ale coraz lepiej szło jej poruszanie. Przywitała go niczym wierny pies. Dhani ze smutkiem myślał o rozstaniu z nią. Naprawdę tego nie chciał, lecz zdawał sobie sprawę iż należała do lasu. Musiała tam wrócić.
- Wszystko w porządku? – zapytała Lisbeth cicho, patrząc na przyjaciela. Przytaknął głową. Chciała mu powiedzieć o rozmowie z Rogerem, lecz nie zdążyła. Wilczyca zaczęła walczyć ostrzegająco. Wyczuwała obecność intruzów. Nagle Dhani nie poczuł się zbyt pewnie, ale odruchowo zasłonił sobą Lisbeth. W końcu była kobietą, a on młodym mężczyzną. Podobnie jak wcześniej Roger uważał za punkt honoru chronić ją. Ku jego zaskoczeniu okazali się, to być Roger z Filipem. Zaklął zły pod nosem. Najwyraźniej postanowili go śledzić. Roger nie wytrzymałby zbyt długo z tajemnicami. Lubił wszystko wiedzieć. Nie był zadowolony. Chciałby wilczyca pozostała tylko jego.
- Co tu robisz, braciszku? – zapytał oschle mierząc go ponurym wzrokiem. Jednocześnie łagodnie uspokajał wilczycę. Wolałby nie zaatakowała nikogo pod wpływem strachu. Czytał, że wilki tak robiły, gdy czuły zagrożenie. Nie chciał niepotrzebnych problemów. Delikatnie głaskał ją po grzbiecie, chcąc jak najlepiej uspokoić dziewczynkę.
- Martwiłem się ... - przyznał szczerze Roger, zeskakując z konia. Podał lejce Filipowi i ruszył przodem. Jeżeli był zaskoczony nie dał tego po sobie znać. Elizabeth stanęła bliżej chłopca. Nie chciała, by doszło między nimi do awantury. Zdążyła poznać Rogera był dość nerwowy z natury. Rzadko myślał nim coś zrobił. Często przez to dochodziło do różnych konfliktów. Zawsze to Filip był tym najbardziej stabilnym z nich wszystkich. – W końcu jesteś moim bratem. Wiem jak wyglądają twoje relacje z matką. Możemy pogadać we dwóch? Elizabeth i Filip zajmą się twoim wilkiem.
Dhani niechętnie pokiwał głową. Szepnął coś do Elizabeth po czym odeszli z Rogerem. Znaleźli ustronne miejsce w zapuszczonym parku. W pobliżu mieściła się niegdyś piękna fontanna, otoczona różanym kwieciem. Zapach róż drażnił w nozdrza. Jednak nie zwrócili na to uwagi. Usiedli na potężnym pniu, wygodnie prostując nogi.
- Widzisz ... - zaczął Dhani, niezbyt pewnie. Bardzo chciał aby brat go zrozumiał. Byli dla siebie naprawdę bardzo ważni. Od kiedy Roger przestał zachowywać się jak dupek, zupełnie inaczej myśleli. Naprawdę go podziwiał. Czasami żałował, iż jest tym drugim. Świat arystokracji bywał mocno niesprawiedliwy. Nie tylko wobec dorosłych. – Chciałem mieć coś tylko dla siebie. Jakąś moją tajemnicę. Powiedziałem Elizabeth gdyż uznałem, że można jej ufać. Jest naprawdę wyjątkowa. Nie wiem czemu, ale podświadomość mi podpowiada jaką jest osobą.
- Czasami podświadomość może się mylić – zauważył cicho Roger. Nie chciał jeszcze zdradzać tajemnicy Elizabeth. W ogóle nie wiedział, czy to zrobi. Z drugiej strony jest winien lojalność chłopakom. Ta decyzja była naprawdę trudna. Jednak powinien bardziej uważać na brata. Ostatnio poświęcał mu za mało uwagi. Żałował, że nie mają wpływu na zachowanie matki. Byłoby o wiele prościej gdyby mieli na nią jakiś wpływ. Niestety. Ona zawsze robiła, co chciała. Nigdy nie patrzyła na uczucia innych. Wręcz przeciwnie. Za każdym razem wybierała tylko siebie. Niestety rozwody w takich rodzinach nie należały do mile widzianych. Arystokracja unikała tego typu problemów. Ostatnio ojciec wspominał dość często o seperacji. Jednak Roger nie wiedział, czy zdecyduje się na taki drastyczny krok.
- Może powinieneś zabrać ją do domu? – zaproponował. – Nasz stajenny z pewnością się nią zajmie.
Dhani zadrżał na samo wspomnienie o Simonie Harcie. Oczywiście nie jego Roger miał na myśli. W majątku mieli dwóch stajennych. Między innymi sympatycznego, starszego mężczyznę, który pracował dla nich od zawsze. Morgana Stadnisha. Jemu mógłby zaufać, lecz nie wiedział, czy Morgan na pewno zdoła przeciwstawić się mężczyźnie.
- To nie jest dobry pomysł ... - wyznał po chwili. – Chyba bezpieczna będzie u Filipa. Jestem pewien, że jego rodzice nie będą mieli nic przeciwko. A będzie bezpieczna.
Rogera zastanowiły te słowa. Przypomniał sobie, co mówiła Elizabeth. Poczuł dziwne ukłucie w żołądku. Simon Hart. Poczuł, że powinni mu się dłużej przyjrzeć, gdyż cała sytuacja wyglądała bardzo niepokojąco. Postanowił baczniej obserwować brata. Potrzebował pomocy i nie zamierzał zostawiać go z niczym. I starać się być w pobliżu, gdy będzie sam na sam z matką. Ta kobieta bywała mocno nieprzewidywalna i wyraźnie zdolna do wszystkiego. Czasami on obawiał się własnej matki, chociaż nigdy na głos tego nie powiedział. Swoje lęki zachowywał dla siebie.
Gdy wrócili byli w o wiele lepszym nastroju. Resztę popołudnia Dhani z zapałem opowiadał o tym jak znalazł wilczycę. Mówił o pielęgnacji i wszystkiego czego dowiedział się z książek. Wezwali również Weronicę. Dziewczyna przyjechała po pół godzinie. Ponieważ pogoda mocno im dopisywała postanowili pokorzystać z relaksu. Pływali w pobliskiej rzece. Łowili ryby. Wymyślali najróżniejsze dowcipy i opowiadania. Filip podzielił się z Lisbeth różnymi legendami z wyspy. Chłonęła każde słowo z zafascynowaniem. Nie wiedziała jeszcze jak wiele tajemnic ma w sobie ta wyspa. Pragnęła odkryć je wszystkie. Być może kiedyś zwiedzić całą. Czuła, że po raz pierwszy na świecie istniało miejsce, które mogła nazwać domem.
- Moja matka zaprosiła jutro do nas Elizabeth Cameron .... – rzucił w pewnym momencie od niechcenia chłopak. Lisbeth zadrżała słysząc swoje prawdziwe nazwisko. Christina coś tam wspominała o zaproszeniu, ale nie wzięła tego pod uwagę. Wyczuwała na sobie czujne spojrzenie Rogera. Widziała doskonale dlaczego wspominał te spotkanie. Chciał wiedzieć jak zareaguje.
- Nie rozumiem, czemu po prostu nie powie prawdy – westchnęła ściszonym głosem Elizabeth. Stały nad brzegiem rzeki w sporej odległości od chłopców. Właśnie łowili kolejne ryby. Chcieli wyprawić iście królewską ucztę. Weronica przywiozła ze sobą dodatkowy koszyk z jedzeniem. Mama zapakowała im same smakołyki. – Dlaczego się mną bawi? Czy sprawia mu to aż tak wielką przyjemność dręczenie mnie?
- A może chce cię zmusić byś sama się przyznała? - zauważyła cicho Weronica. Te kłamstwo jej również nie przypadało do gustu. Zawsze stawiała na uczciwość. Z jednej strony rozumiała nową przyjaciółkę. Z drugiej martwiła się jak bardzo ją przytłacza wszystko. Bardzo chciałaby jej pomóc, lecz niestety nie znała sposobu.
- Wówczas Filip z pewnością mnie znienawidzi ... - Obydwie wiedziały, że mówiła prawdę. Chłopak był niezwykle stanowczy w kwestii kłamstwa. Być może staremu przyjacielowi prędzej wybaczyłby niż obcej osobie. Elizabeth wiedziała, że czekają ją naprawdę ciężkie dni, a to miał być dopiero początek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro