rozdział 006 "wielki bal"
(Londyn, tydzień później, siedziba St.Jamesów)
-Kiedy zamierzasz wrócić do domu?
Devlin Jonson, obecny hrabia Seymur. Wraz z Jamesem od wielu lat prowadzili wspólnie interes. Seymur był typem człowieka pracy. Wysoki, barczysty. Budził powszechny szacunek oraz podziw wśród kobiet dzięki męskiemu wyglądowi. Od pięciu lat posiadał cudowną żonę o imieniu Mary. Stanowili naprawdę wspaniałą i kochającą parę. Devlin nie miał lekkiego życia. O wielu rzeczach wiedział tylko James, który uratował mężczyznę z naprawdę poważnych tarapatów. Mieli naprawdę wiele szczęścia. Teraz siedzieli we wspólnym barze, który prowadzili. Popularne miejsce wśród szlachciców. Mężczyźni grali tu w szachy, czytali oraz pili. Devlin zajmował się sprowadzaniem najróżniejszego tytoniu oraz alkoholu. Były tu też tak zwane mieszkania do wynajęcia. Różni przyjezdni korzystali z ich usług. Nie brakowało też obszernej jadalni i zacisznych loży. Tworząc ten klub Devlin i Justin chcieli być konkurencją popularnego wówczas klubu tylko dla mężczyzn. Oczywiście James tu zamieszkał. Nie korzystał ze swojego domu. Nie chciał na razie widzieć żony. Cierpiał po tym, co mu wyznała. Chociaż minęło tak wiele lat nie umiał zapomnieć o Mirabell. Być może ich historia zakończyłaby się zupełnie inaczej.
-Poprosiłam ją, by cię opuściła ... - przypomniał sobie jej słowa po tamtym koszmarnym dniu.
Jane doskonale znała uczucia mężczyzny. Pamiętał dzień w którym poprzysiągł jej swoje oddanie i miłość przed ołtarzem. Powiedział wówczas, że nigdy naprawdę nie pokocha kobiety. Jego serce na zawsze zostało zajęte przez inną. Głęboko w to wierzył i nie zamierzał myśleć inaczej. Śmierć Mirabell zabolała szczególnie. Powrót córki dość mocno namieszał. Aż dziwiło go iż po tym wszystkim, co przeszli umiała oddać się innemu mężczyźnie. Być może cieleśnie tak, ale wierzył, że nie duchowo. Ich miłość była zbyt namacalna.
- Tak bardzo chciałabym kochać cię otwarcie, przy wszystkich .... – powtarzała mu pełne żalu słowa za każdym razem, gdy się rozstawali. On również tego pragnął. Niestety. Za dobrze znał te uczucie. On również tak miał. Ich los był mocno niesprawiedliwa. Podobnie jak sama burzliwa miłość której nie mogli zapomnieć.
- Wciąż myślisz o przeszłości i nie potrafisz zapomnieć Jane ... zauważył cicho Devlin, popijając szkocką. Nie rozumiał Justina. Co prawda miał sporo na sumieniu. Nie bywał ideałem. W swoim wieloletnim małżeństwie, parokrotnie zdradzał żonę. Dokładnie to ukrywał, ale za każdym razem kiedy do niej wracał czuł wyrzuty sumienia. Nawet teraz. Oczywiście nie chciał kontynuować swoich zdrad. Niestety nie umiał być lojalny względem Jane. Nie kochał jej. W jego życiu istniała tylko Mirabel. Jedyne światełko w tunelu. I nie umiał o niej zapomnieć tak łatwo.
- Być może gdyby nie ona dzisiaj byłbym z Mirabell ... - zauważył chłodno. – Planowaliśmy uciec. Tamtej nocy miała być nasza szansa. Mieliśmy opłacony statek. Nawet nie przyszła się pożegnać. Teraz już wiedział dlaczego. Wyjechała do Paryża. Zostawiła go i uciekła, oddając rywalce.
- Nie wiesz tego .... – mruknął delikatnie. – Wasza miłość była bardzo silna. Doskonale to rozumiem. Sam nie wyobrażam sobie życia bez Mary. Lecz zrozum również Jane. Ona też cię kochała. Tak bardzo, że była w stanie ukorzyć się przed rywalką. Wykorzystała dobre serce dziewczyny i zrobiła wszystko, by ciebie odzyskać. Cóż jeśli chodzi o Mary z pewnością postąpiłbym podobnie na jej miejscu. Dopóki nie spotkał ukochanej nie miał pojęcia jak wielkim uczuciem jest miłość. To niesamowite emocje oraz wrażenia. Człowiek dla drugiej osoby byłby wstanie poświęcić wszystko. Bez względu na cenę. Zresztą sam swoje przeszedł. Westchnął po czym sięgnął po krzesło i usiadł naprzeciwko przyjaciela ze szklanką whiskey w środku.
- Posłuchaj mnie uważnie ... - zaczął tym swoim kapitańskim tonem. Nauczył się go w czasie wojny. Często tak przemawiał do swoich żołnierzy. Justin niezbyt za tym przepadał. Jednak wiedział, że czasami lepiej wysłuchać przyjaciela. Jego mądre rady często się sprawdzały i pomagały w życiu. – Twoja żona Jane jest dobrą kobietą. Urodziła ci syna. Masz za sobą lata szczęśliwego życia. Czy warto wszystko zmarnować dla przeszłości, która być może nigdy by nie istniała? Kochałeś Mirabell. Wasze uczucie należało do dość niezwykłych, ale nie wiadomo jakby wyszło ostatecznie. Wasi ojcowie nigdy nie pozwoliliby na ten związek. Łączyła was za długa historia, która nigdy nie mogła zostać spełniona. Musisz zostawić przeszłość za sobą. Wybaczyć sobie. Mimo wszystko Mirabell sama podjęła decyzje o wyjeździe. Poświęciła się dla twojego dobra. Wiedziała, że tak będzie najlepiej dla was wszystkich. Nie miała pojęcia, że to wszystko tak się potoczy. Wojna we Francji odebrała wiele istnień. Przyjazd jej córki mocno namieszał, ale z pewnością pokochała swojego męża. Zamknęła wasz rozdział tak samo jak ty z Jane. Wróć do niej na wyspę. Urządźcie wielki bal. Z przyjemnością wezmę w nim udział i poznam córkę twojej dawnej kobiety. Musimy wprowadzić ją w świat. Na Jamesa nie można liczyć.
Devlin dobrze znał Jamesa Camerona, barona Stongeit (tytuł odziedziczył po rodzinie matki, wuju, który nie miał żadnych dzieci). Gdyby nie to byłby szlachcicem bez tytułowym. Devlin miał mieszane uczucia względem Jamesa. Ich stosunki nie były zażyłe ani też przyjacielskie. Traktowali się z dystansem i uprzejmością. Raz tylko James wyświadczył mu przysługę pomagając w ratowaniu Mary. Zadbał też, by sprawa śmierci brata dziewczyny została zatuszowana.
- W sumie, to prawda ... - przytaknął. On również nie należał do przyjaciół grona Jamesa, ale ten miał ich bardzo niewiele. Od kiedy siostra wyjechała zamknął się wobec ludzi. Jedynym towarzystwem były dziwki, hazard oraz alkohol. Gdyby nie pracujący w willi ludzie nie dbałby o majątek. Być może powrót Elizabeth wszystko zmieni, lub całkowicie odmieni. Nie tak dawno Justin słyszał jak ludzie mówili, że odwiedzał kasyna gry. Całe szczęście, że więcej wygrywał niż przegrywał i jeszcze bardziej podwajał niechciany majątek. – Czy pojedziesz ze mną na wyspę? Potrzebuje dość mocnego wsparcia podczas rozmowy z żoną.
Devlin pokiwał głową, zapowiadając iż będzie chciał zabrać Mary. Kobieta niedawno urodziła córeczkę. Dziewczynka o słodkim imieniu Jasmin przyszła na świat równo cztery miesiące temu, dopełniając i tak trudny związek. Wspólnie ustalili, że wyruszą następnego dnia. Justin postanowił nie powiadamiać żony. Zrobi jej wielką niespodziankę. Za dni miało się odbyć wielkie święto żniw. Wyspa św.Małgorzaty była rajem dla rolników. Nie brakowało rozległych pół, które dopełniały surowy krajobraz wyspy. Po za tym należała do najbardziej urodzajnych. Ktoś kiedyś chciał stworzyć ośrodek uzdrowiskowy na miarę Bath, ale nie byli w stanie dogadać się o kupno terenów. Spora część wyspy należała do właścicieli ziemskich, a ci nie chcieli lub nie mogli odsprzedać swojego majątku. Devlin lubił spędzać tam czas. Życie leciało swobodnie. Zupełnie inaczej niż w mieście. Dlatego też nie wahał się na propozycje przyjaciela. Sam nie miał nikogo po za nim na wyspie, dlatego każdy pretekst był wręcz idealny.
- Czy zapraszasz swoją babkę? – wszyscy dobrze znali ponad dziewiędziesięcioletnią księżnę Westrforld. Kobieta miała wkrótce obchodzić swoje urodziny. Przeżyła troje z pięciorga swoich dzieci. Wciąż jeszcze żyły dwie kobiety. Młodsze od rodziców Justina. Susan Amstrong i Layla Long. Susan była matką chrzestną Justina i mieli naprawdę świetny kontakt. Jednak emerytowana księżna budziła postrach. Nigdy też do końca nie przepadała za Jane. Zawsze kibicowała jemu oraz Mirabell. Uważała, że wbrew przeznaczeniu pasowali do siebie najlepiej. Babkę ciężko było doczegokolwiek przekonać. Mieszkała jako stała rezydentka w ośrodku Bath i rządziła tam wszystkimi. Justin westchnął cicho. Wiedział, że musi zaprosić kobietę. W końcu podobno był jej ulubionym wnukiem. Pokręcił głową, ale babka musiała zostać honorowym gościem. Nieco obawiał się reakcji kobiety na widok Elizabeth. Sam jeszcze nie widział dziewczyny. Nie wiedział, co zrobi ani jak się zachowa. Całe szczęście iż Devlin miał bardziej trzeźwy umysł od niego. Przynajmniej w pewnym sensie przemówił mu do rozsądku. Wracając w stronę rodzinnej rezydencji już wiedział, że wybaczy Jane. Mieli wspólną przeszłość oraz syna, którego wciąż musieli wychować. Jane popełniła kilka błędów, ale on również nie był do końca uczciwy. Nie raz ją zdradzał. Miewał kochanki. Ostatnią chyba ze trzy lata temu. Od tamtego czasu nie miał nikogo, ale też nie szukał. Samo życie erotyczne z żoną też nie dostarczało mu przyjemności. Żył jakby w zawieszeniu, i ten stan coraz bardziej go męczył. Miał swoje lata, ale był też mężczyzną. Potrzebował kobiety. Nadeszła pora w której musiał uczciwie porozmawiać ze swoją żoną. Czas pokaże, czy mają w ogóle szansę być szczęśliwym małżeństwem.
*~*~*
(wyspa św.Małgorzaty – kilka dni później)
-Nie uwierzysz!
Pewnego lipcowego poranka Christina wpadła jak burza do salonu lekcyjnego, gdzie Elizabeth grała na fortepianie. Towarzyszyła jej Weronica, wyszywając jakąś drobną pracę na płótnie. Elizabeth z zaskoczeniem spojrzała na kobietę. Musiała przyznać, że niepotrzebnie się jej obawiała. Christina swoją otwartością oraz szczerością od razu podbiła serce. Mogła śmiało więc powiedzieć, że miała trzy przyjaciółki, Weronicę, Monicę oraz Christinę. Powoli też nabierała odwagi, by myśleć o przeszłości. Nie wróci już do Francji oraz dawnego życia. Tu wszystko miało miejsce. Pokochała ten ponury dom oraz ludzi którzy w nim mieszkali. Wciąż miała jeszcze dystans do swojego wuja. Nie wiedziała, co powinna myśleć na jego temat. Przyjechał, zostawił Christinę i znów wyjechał. Jakby nie mógł znieść jej widoku. To trochę bolało. Zwłaszcza iż w pamiętniku mamy wyczytała jak bardzo byli zżyci ze sobą. Najwyraźniej nie podzielał tych uczuć względem niej lub w ogóle ich nie miał. Teraz obydwie z ciekawością spojrzały na podnieconą kobietę. W ręku trzymała dość obszerną kopertę a w drugim list. Wszystko było oznaczone specjalną pieczęcią.
- To list z zamku księcia Westfild .... – zauważyła cicho Weronica. Christina pokiwała głową. – Wybacz, że złamałam pieczęć, ale wuj prosił bym opiekowała się oficjalnymi listami. Ten taki jest. Dotyczy hrabianki Elton. Książęca para wydaje wielki bal na który cię zapraszają. Masz być jednym z oficjalnych gości.
Elizabeth zaklęła pod nosem. Rzadko używała takiego języka, ale w tym wypadku nie miała wyjścia. W końcu chodziło o cały jej misterny plan. Być może tego wieczora Lisbeth Callum przestanie istnieć. Oczywiście zaufała Christinie i opowiedziała o całym planie. Oczywiście Christina również nie popierała kłamstwa, ale na wszystko było już za późno. Dziewczynki zabrnęły za daleko. Gdyby teraz prawda wyszła na jaw wszystko mogłoby się skomplikować. Wolały tego uniknąć. Chciała pomóc Elizabeth. Bardzo polubiła dziewczynkę, którą poznała. Mocno przypominała samą Mirabell. Nie tylko z wyglądu, ale i również charakteru. James opowiedział o jej przeszłości. Nie rozumiała dlaczego małe dziecko musiało tak wiele przeżyć. Jednak teraz miała okazje na szczęście. I liczyła, że potrwa ono dłużej mimo zagmatwanej sytuacji w jakiej się znalazła.
- To prawda ... - przytaknęła wyraźnie podniecona kobieta. – Zaproszenie na wielki bal, który odbędzie się za trzy dni. Hrabianka jest proszona wraz z rodziną oraz osobami towarzyszącymi. Poznasz młodego księcia. Och przepraszam już go znasz, ale on nie zna hrabianki Elton. Najwyższa pora, by świat cię poznał.
- Nie może .... – pokręciła głową wyraźnie zrozpaczona. Tej chwili obawiała się najbardziej ze wszystkich. Nie chciała tego. Jednak nie mogła wiecznie unikać ludzi. Christina miała racje. Była hrabianką Elton. Odbierała stosowne wykształcenie. Wuj szykował ją do tej chwili. Teraz mogła mu pokazać swoją klasę. Niestety kiedy prawda wyjdzie na jaw straci przyjaźń. Nie była pewna jak chłopcy zareagują. Najbardziej martwiła ją reakcja Dhaniego oraz Filipa. Roger wyglądał na mocno przewidywalnego i równie łatwo wybaczał. Przynajmniej taką miała nadzieję.
- Niekoniecznie ... - powiedziała z rozmysłem. – Widzisz czasem widywałam różne aktorki. Mam trochę akcesoriów. Odrobina makijażu, zmiana fryzury, wyćwiczonej dykcji i wówczas świat ujrzy zupełnie inną dziewczynę. Pamiętaj, że na ten czas Lisbeth Callum musi przestać istnieć, więc Weronica nie może towarzyszyć ci na imprezie. Musisz przejść przez to samo.
Elizabeth pokiwała głową. W takich chwilach nie cierpiała tożsamości hrabianki. Żałowała iż nie może być zwyczajną dziewczyną. Wówczas wszystko byłoby o wiele łatwiejsze. Niestety. Posiadała tytuł oraz dość spory majątek. Nigdy nie miała aż tylu pieniędzy. Mogła kupić sobie wszystko, ale wciąż ostrożnie rozliczała każdy grosz. Nie potrzebowała za wiele. Wciąż przybywało sukien oraz kosmetyków. Chyba do końca życia nie zdąży tego znosić.
- Będziesz potrzebowała odpowiedniej peruki oraz sukni ... - wyliczała Christina. Elizabeth jęknęła. Niestety. Z powodu własnego kłamstwa musiała przystać na plan kobiety. Nie miała wyjścia. Jeszcze nie chciała zdradzać wszystkich swoich sekretów. Musiała najpierw poznać perspektywę przyjaciół na widok Elizabeth Cameron, hrabiankę Elton. Nie wiedziała jak ją przyjmą. Dobrze pamiętała zachowanie Margareth i jej przyjaciółek. Nie chciała być taka jak ona. Wolała pozostać sobą. Zwyczajną Lisbeth Callum. Niestety. Weszła w inny świat i w nim musiała pozostać. Zaakceptować swoją rzeczywistość. – Napisałam już do cudownej wróżki jaką jest moja przyjaciółka, mieszkająca tu na wyspie. To krawcowa, ale tworzy również peruki i różne inne rzeczy potrzebne dla arystokracji. Nie wiem, czy o niej słyszałaś. Olivia Garden. Przybędzie jutro wraz z różnymi przyborami. Zrobimy z ciebie prawdziwą hrabiankę.
- Żałuje, że nie będę mogła tego zobaczyć ... - wyznała z rozżaleniem Weronica. Obydwie myślały o tym samym. Wsparcie przyjaciółki byłoby dla niej naprawdę ważne. Niestety w tym momencie nie mogła na nie liczyć. Musiała sama poradzić sobie z nadchodzącą rzeczywistością. I tak właśnie postanowiła zrobić. Będzie dzielna. Tak samo jak jej matka, którą zdążyła poznać. Nie wiedziała jeszcze o wielu rzeczach. Czytała pamiętnik krok po kroku. Dopiero poznawała życie kobiety i pragnęła poznać jak najwięcej. Matka wciąż jawiła się jej jak ktoś naprawdę niezwykły. Nie umiała jej tak naprawdę odgadnąć. Coraz częściej żałowała, że dzieciństwo jakie niegdyś posiadała zostało tak brutalnie przerwane. Wówczas wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Niestety. Żyła tu i teraz. Musiała pogodzić się z obecną rzeczywistością. Całe szczęście iż w przygotowaniach mogła towarzyszyć jej Weronica. Wieczorami spędzały czas z chłopcami. Chodzili na ryby, pod ruiny. Lisbeth poznawała intrygującą, ale smutną historię wyspy. Zdążyła pokochać to cudowne miejsce. Nie wyobrażała sobie teraz mieszkania gdzie indziej. Jedynie tylko musiała ukrywać wszystko kim jest naprawdę. Próbowała rozmawiać z chłopcami o hrabiance. Udawała ciekawość. Jednak oni skutecznie omijali temat szerokim łukiem. Rozumiała ich, ale chciałaby wiedzieć więcej. W końcu oceniali kogoś przez pryzmat innych, wcale go nie znając. Uważała, że to nie jest w porządku. Swój niepokój wyraziła opowiadając Weronice o swoich przemyśleniach. Właśnie nadszedł dzień balu. Przez cały czas denerwowała się, czy wszystko wypadnie pomyślnie. W głębi duszy czuła strach. Nie wiedziała, czego się spodziewać. Na szczęście nie będzie sama. Zostanie przy niej Christina. Dzięki niej zdoła jakoś przetrwać ten wieczór. Niezbyt cierpliwie przetrwała przygotowanie. Najgorszą torturą było zaczesanie długich włosów. Musiały zadbać aby żaden kosmyk niechcący nie wypadł. Wszystko dokładnie upięły spinkami i nałożyły rudowłosą perukę. Ta również została usztywniona i dopasowana odpowiednimi spinkami. Nie brakowało specjalnego makijażu, a suknia jaką miała na sobie, wręcz zapierała dech w piersiach. Bladoróżowa, z drobnymi falbankami oraz koronką przy bufiastych rękawach. Na dole sukni umieszczono zrobione ze wstążek delikatne różyczki. Nie brakowało też drobnych, ozdobnych perełek. Wyglądała po prostu prześlicznie.
- Jesteś piękna .... – Nie kryła swego zachwytu Weronica, obserwując przyjaciółkę. Nie mogła ukryć swojego zachwytu. – Lisbeth Callum umarła śmiercią naturalną. Nikt cię nie rozpozna.
- To trochę przykre ... - westchnęła cicho. Wiedziała, że tak powinno być. Delikatnie skropiła sukienkę perfumami. Uroku dodały delikatne perły. Należały do matki, a także połączone z nimi kolczyki. Christina również prezentowała się niezwykle elegancko. Jak prawdziwa dama. Nałożyła długą jedwabną sukienkę w kolorze zieleni. Uroku dodawały czerwone dodatki. Włosy upięła wysoko, łącząc ozdobnym łańcuszkiem. – Wiem, że tak muszę postąpić. Nie mam wyjścia. Jestem hrabianką Elton. Nie mogę przynieść wstydu mojej mamie.
- I tak trzymać – powiedziała zdecydowanym głosem Christina. Powóz już czekał. Na miejsce miał ich zawieźć kuzyn kamerdynera. William Jonson. Młody chłopak o miłej aparycji oraz sympatycznym zachowaniu. W eleganckiej liberii prezentował się całkiem nieźle. Sam powóz specjalnie na okazje ozdobiono kwiatami i odświeżono. Wszyscy pracownicy willi wyszli na zewnątrz, by pożegnać młode kobiety.
- Trzymam mocne kciuki... - zapewniła ich Weronica. Żegnała przyjaciółkę z ciężkim sercem. Pragnęła dla niej jak najlepiej. Teraz wszystko zależało od dziewczyny. Nadszedł jej czas i musiała udowodnić swoją wartość jako hrabianka.
*~*~*
Filip leżał na wygodnym łóżku, usiłując skupić się na czytanej książce.
W pałacu panował istny chaos. Właśnie szykowano wszystko do wieczornego balu. Zdążył więc znaleźć chwilę dla siebie. Roger i Dhani mieli wkrótce przybyć. Potrzebował ich wsparcia. To będzie pierwszy bal zorganizowany na wyspie od wielu lat. Na placu pałacu naszykowano napoje oraz jedzenie dla okolicznych mieszkańców. Ustawiono też stoły oraz muzyków do tańca. Mieszkańcom wyspy nie można było wejść do pałacu, ale tu na zewnątrz mogli się bawić oraz jeść do woli. Zadbano o każdy szczegół. Filip z zapałem obserwował wszystko. Wiedział, że kiedyś on z żoną będzie organizował takie bale. Liczył po cichu iż Weronica z Lisbeth przyjdą. Bardzo chciał je zobaczyć. Zwłaszcza Lisbeth. Ta dziewczyna w tak krótkim czasie stała mu się bardzo bliska. Nie mógł o niej za bardzo myśleć, ale lubił jej osobę. Sporo też myślał o tajemniczej hrabiance. Nie mieli najlepszego zdania na temat młodych dam w ich towarzystwie. Większość była wyniosła i obscesowa, pokroju Margareth. Jednak tajemnicza hrabianka wywoływała sensacje na wyspie. Nikt jej nie widział, chociaż przybyła już kilka miesięcy temu. Zupełnie jakby unikała ludzi oraz towarzystwa. Podobno straciła rodziców i przeszła prawdziwe piekło. No cóż. Był ciekawy jej osoby. W końcu wiele ukrywała przed wszystkimi. Teraz będzie miał okazje ją poznać i ocenić. Roger od samego początku wydawał się być negatywnie nastawiony. Doskonale to rozumiał. Wszystko przez matkę, która w każdej arystokratce widziała potencjalną kandydatkę na żonę.
- Synu, możemy porozmawiać? – Filip drgnął, gdy niespodziewanie do jego pokoju wszedł ojciec. Justin St.James wyglądał jak zwykle elegancki. Bardzo przypominał swojego syna, jednak włosy pokrywała gdzieniegdzie siwizna. Miał już swoje lata oraz sporo przeszedł. Filip skinął głową wyraźnie zaskoczony. Miał naprawdę świetny kontakt z ojcem. Mężczyzna poświęcał mu dużo uwagi. Często rozmawiali, jeździli na wyprawy konne lub łowieckie. Nawet kiedy przebywał w Londynie znajdował czas, by napisać list. – Wiesz, że ostatnio moje relacje z twoją matką uległy zmianom?
- Tak! – skinął głową, słuchając uważnie słów ojca. – Widzisz nasza historia jest od bardzo dawna dość złożona. Ciężko nam było ułożyć sobie życie, jednak daliśmy radę. Na świat przyszedłeś ty. Jesteś moim oczkiem w głowie. Ukochanym dziedzicem. Dlatego muszę cię ostrzec byś nie popełnił moich błędów. Widzisz. Nasza rodzina oraz rodzina Cameronów nie od zawsze żyła w waśni. Niegdyś łączyła nas więź, ale dziadkowie wszystko popsuli. To byli trudni i bezwzględni ludzie. Śmierć seniorki rodu Cameronów zniszczyła tę przyjaźń oraz zaprzepaściła szansę na jakikolwiek związek. To długa i mroczna historia. Sam król zapodał osobisty zakaz zadawania się z tą rodziną. Owszem musimy zachować poziom i wzajemny szacunek. Jednak wszelki związek pozostaje po za naszym zasięgiem. Nie możemy się wiązać ani nawet myśleć o tym związku. Najlepiej będzie jeśli zachowasz uprzejmą grzeczność. Możecie rozmawiać, nawet przyjaźnić. Jednak postaraj się zachować uczucia na wodzy. Niech ci nie przyjdzie do głowy kiedykolwiek zakochać się w niej. Konsekwencje mogą być bardzo niebezpieczne. Jeśli oczywiście nie zachowamy zdrowego rozsądku.
- Więc mam ją ignorować? – zapytał zaskoczony postawą ojca Filip. Mężczyzna westchnął cicho. Nigdy nie rozmawiał w ten sposób z synem. W ogóle nie podejmował takich poważnych tematów. Jego syn był naprawdę wyjątkową osobą. Coraz bardziej zaczynał go doceniać. Jednak nie ukrywał, że błędy przeszłości mogą zostać powtórzone jeśli czegoś nie zrobią. Musiał powstrzymać pętlę nim dojdzie doczegokolwiek.
- Nie ... - odparł miękko. – Po prostu nie zbliżaj się za bardzo. Zaufaj mi. Każdemu wyjdzie to na dobre.
- Dobrze, tato ... - skinął głową i odszedł. Wyminął korytarz, gdzie służący polerowali lampi oraz podłogi. Wszedł do pokoi żony. Siedziała w salonie przy toaletce. Długie rude włosy mechanicznie czesała szczotką. Wyglądała na zasmuconą. Poczuł skurcz w okolicach serca. Niby jej nie kochał, ale czuł się za nią odpowiedzialny. Nie była mu też całkiem obojętna. W końcu to on odpowiadał całkowicie za ich związek. Nawet jeśli Jane podjęła kilka nieroztropnych decyzji.
- Justinie ... - poderwała się widząc jego odbicie w lustrze toaletki. Jane czuła jak zdradzieckie serce wyrywało się w stronę mężczyzny, który nigdy tak naprawdę jej nie kochał. Nie umiała z tym żyć. Coraz trudniej przyszło jej godzenie takiej rzeczywistości. Szczególnie teraz, gdy poznał prawdę o jej występku względem Mirabel. Nadal uważała, że postąpiła słusznie. Gdyby Mirabel nie wyjechała zawsze musiałaby żyć w cieniu dawnej kochanki. W pewnym sensie wciąż żyła z jej duchem. I nie umiała o nim zapomnieć. – Nie sądziłam, że przyjedziesz....
- Miałbym zapomnieć o tak ważnym wydarzeniu jak nasza rocznica? – zapytał z delikatnym uśmiechem podchodząc do niej. W ręku trzymał aksamitne pudełko.
Jane popatrzyła na niego podejrzliwie. Pamiętała jak bardzo był wzburzony, gdy widzieli się po raz ostatni. Wciąż pamiętała bolesne słowa oraz swoje własne wyzwanie. Tak wiele ich podzieliło. Czy mieli w ogóle szansę na lepsze życie? Miała taką nadzieję. W końcu byli małżeństwem. Justin może nie kochał jej, ale sporo ich łączyło.
- Czy ma to dla ciebie jakieś znaczenie? – prychnęła, próbując ukryć wzburzenie. Była na niego zła. W końcu wyjechał. Nie dał nic sobie wyjaśnić. Po prostu spakował swoje rzeczy i ją opuścił. Żaden mężczyzna tak nie robi. – Czy ja w ogóle mam dla ciebie jakieś znaczenie?
Justin zawahał się. Kobieta zadawała słuszne pytanie. Już od dawna powinni stanąć twarzą w twarz i wszystko sobie wyjaśnić. Wiedziała, że tylko w ten sposób zdołają żyć naprawdę szczęśliwie. A bardzo tego pragnęła. Chciała uratować ich małżeństwo.
- Pomyślałem, że moglibyśmy wyjechać po imprezie na kilka dni .... – zaczął niepewnym głosem. Odwaga kobiety nieco odbierała mu mowę. Nie spodziewał się tego. Zawsze była potulna oraz cicha. Robiła wszystko czego zapragnął. Teraz postanowiła mieć własne zdanie. Tak po prostu z dnia na dzień. W sumie nawet to rozumiał. Zbyt mało dał jej od siebie. Teraz musiała sobie odbić. Postanowił jej na to pozwolić. Zasłużył sobie. – Taki mały wyjazd. Tylko my dwoje. Filip jest dość duży. Może zostać w domu pełnym służby. W otoczeniu przyjaciół nic mu nie będzie.
Jane zawahała się, lecz po chwili przytaknęła. Być może tak będzie najlepiej. Wyjadą. Odpoczną. Zapomną. Nie powinna myśleć za bardzo o swoim synu. On jest prawie dorosły. Wkrótce wyjedzie do szkoły. Znowu. Dlatego ważne jest, by miała dobry kontakt z mężem. W końcu go kochała. I zbyt wiele poświęciła dla tego małżeństwa.
- Bardzo dobry pomysł ... - stwierdziła po chwili. – Czy wszystko już gotowe? Pamiętaj, że o siedemnastej mamy się pojawić na dziedzińcu. Mieszkańcy wyspy będą nas oczekiwać. Powinniśmy się powoli szykować.
- Zakładasz tę zieloną suknię? – zapytał, wskazując palcem na atłasowy materiał wiszący na drzwiach. Pokiwała głową. Podszedł do niej i z uwagą dotknął delikatnego materiału. Uwielbiał ją w takich sukniach. Nigdy nie twierdził, że żona była mu obojętna. Wręcz przeciwnie. Po prostu nie umiał wcześniej jej pokochać jak swojej poprzedniej kobiety. Nie sądził nigdy, że tak wielka miłość może być problemem. A jednak. Dla niego była, gdyż chciałby zapomnieć o swoich uczuciach. Dla wszystkich tak byłoby najlepiej. Wówczas ułożyłby sobie życie od nowa. Przynajmniej miał taką cichą nadzieję. W dodatku obecnie na zamku przebywała jego upierdliwa babka. No może nie do końca tak było. Istniała bowiem legenda, że w jego rodzinie kobiety miały niezwykłą moc. Bywały medium. Potrafiły rozmawiać z duchami, przepowiadać przyszłość, widziały różne rzeczy. Ona właśnie przepowiedziała mu Mirabel. Zresztą babka Anastazja od początku uwielbiała Mirabel. Uważała, że jej przyjaciółka została zamordowana przez starego dziadka Cameronów. Był tak samo okrutnym człowiekiem jak ojciec. Takie rzeczy nie ulegały zmianom. Wręcz przeciwnie.
- Wiesz, że bardzo cię kocham? – zapytała w pewnym momencie patrząc na niego z czułością. Pokiwał głową. Zawsze dręczyły go te wyznania miłości, gdyż sam do końca tego nie odczuwał. – Nie musisz mi nic mówić. Wiem, co czujesz. Ja swoich uczuć nie zmienię. Pogodziłam się z tym. Chcę jednak żebyś poznał moje. Jesteś miłością mojego życia. Zawsze będziesz. Wiem, że taka miłość nie umiera łatwo. Podobnie jak twoja do niej. Bez względu na to, co zrobimy w przyszłości ona zawsze będzie z nami. A teraz już dość tego. Idź się przygotuj, a ja za chwilę do ciebie dołączę.
Wiedząc, że nie ma wyjścia Justin wyszedł z pokoi kobiety. Jane otarła łzy, które cisnęły się do oczu. Nie mogła dzisiaj płakać. To ostatnia rocznica ich ślubu. Zamierzała być w pełni szczęśliwa. Bez względu na okoliczności. Uśmiechnęła się do własnego odbicia i zeszła na dół. Nadszedł czas rozpocząć zabawę.
*~*~*
-Nie wiem, czy to dobry pomysł ...
Elizabeth niepewnie stanęła na schodach, prowadzących prosto do Sali balowej. Nigdy nie czuła się tak niepewnie. No może z wyjątkiem tamtych strasznych dni w Paryżu, gdy została wystawiona na aukcję. Odruchowo zadrżała na tamte wspomnienia. Czasami wracały do niej w największych koszmarach. Szczególnie ostatnie dni były trudne. Filip usiłował zaprosić ją na przyjęcie dla mieszkańców wyspy, ale musiała odmówić. Skłamała, że wówczas będzie musiała być w Londynie. Miała tam ciotkę, która nagle zachorowała i nie będzie jej kilka dni. Co prawda Christina oraz Monica uważały, że powinna powiedzieć im prawdę, ona wolała jednak na razie ukrywać swoją tożsamość. Teraz odczuwała strach, czy ta cała szopka nie wyjdzie na jaw. Stała ubrana jak prawdziwa arystokratka, w przepięknej sukni. Nikt nie poznałby wieśniaczki Elizabeth Callum. A jedna miała jakieś bardzo złe przeczucia. Najchętniej by uciekła gdyby mogła to zrobić. Niestety. Musiała stawić czoła swoim problemom. Nie była przecież tchórzem. Po za tym wnętrze pałacu St.Jamesów robiło wrażenie. Nad głowami unosił się wielki, kryształowy żyrandol ogrzewany tysiącem świec. Schody zrobiono z prawdziwego marmuru. Zakończenia ozdabiały głowy lwa, herb księcia i księżnej. W tle słychać dobiegającą muzykę. Nie brakowało ozdobnych obrazów, oraz kwiatów. Przepych na każdym kroku. Lisbeth lubiła swój nowy dom, ale ten tutaj to prawdziwy pałac. Nie mogła uwierzyć, że jest w aż tak niezwykłym miejscu. To po prostu jeden z niezwykłych cudów.
- Uwierz w siebie, a wszystko będzie dobrze... - powiedziała cichym głosem, chwytając ją dyskretnie za dłoń. Wspólnie weszły na salę. Elizabeth z uwielbieniem obserwowała tańczące pary. Nie kryła swojego zachwytu, obserwując tegoroczne debiutantki. A także damy w eleganckich sukienkach. Kilka osób przywitało się serdecznie z Christiną, zachowując odpowiedni dystans. W końcu ona nie należała do elity. Była kimś w rodzaju opiekunki.
- Witaj w naszym domu Elizabeth Cameron .... – drgnęła, gdy wypowiedziano jej imię. – Hrabianko Elton.
Tuż przed nim stała książęca para wraz z synem Filipem. Tworzyli zgrane małżeństwo. Ona ubrana w bladozieloną sukienkę on w szary frak. Podobnie jak dziedzic. Filip również w niczym nie przypominał chłopaka ze wspólnych zabaw. Spoglądał na nią z ciekawością i dystansem. W ogóle jej nie poznał. Powinna odczuć ulgę, ale przyszło trochę rozczarowanie. Nie rozumiała dlaczego.
- Dziękuje .... – powiedziała dygając jak ją nauczono. Z niepokojem obserwowała Filipa. Czuła na sobie jego niemal czujny wzrok. Zadrżała, próbując się uspokoić. Nie chciała pokazywać żadnych emocji oraz uczuć. – Dziękuje również za zaproszenie dla siebie i Christiny. Niestety mój wuj nie mógł przybyć. Obecnie przebywa w Londynie i nie wiadomo kiedy wróci.
- Wiem ... - przytaknął Justin. Z lekkimi obawami spoglądał w stronę Elizabeth. Tak bardzo przypominała mu Mirabell. To trudne patrzenie na nią. Nie sądził iż te dziecko obudzi w nim dawno uśpione uczucia. Zapragnął ją przytulić. Nie bacząc wcale na zebranych. Z trudem powstrzymał te uczucie. Zachował dystans. Wolał tak postąpić ze względu na obecność żony obok. Jednak ukradkiem obserwował dziewczynę. Wyglądała na wystraszoną i niepewną siebie. Rozumiał ją. Była tu całkiem sama, nie licząc Christiny. James powinien towarzyszyć jej w tak ważnym dniu. Nie rozumiał swojego przyjaciela. Zachowywał się całkiem irracjonalnie. Właśnie rozmawiała z Meredith, i przyjaciółkami. Nic dziwnego. Meredith lubiła towarzystwo wyższych sfer, chociaż sama do końca do nich nie należała. Jednak zawsze pokazywała swoją wyższość. Byłaby dobrą partią dla Filipa. Często o tym myślał, ale nie chciał być ojcem, który podejmuje decyzje za swojego syna. Wolał pozostawić mu wolną wolę jeśli chodzi o wybranie życiowej partnerki. Sam niegdyś nie dostał takiej szansy.
- Już za późno Justinie ... - drgnął słysząc swoje imię z ust prababki. Wyglądała całkiem dobrze. Ubrana w długą bordową suknię, obszytą licznymi koronkami. Siwe włosy zostały wysoko upięte z osadzonym, lekkim kapelusikiem. W powietrzu unosił się woń fiołkowych perfum, które lubiła używać. – Możesz próbować walczyć z przeznaczeniem, ale ono jest tylko jedno. Pamiętaj, że znam przyszłość. Wiem jak ona ma wyglądać. I wiele widziałam. Ta dwójka naznaczona jest przeznaczeniem od dnia narodzin. Nic nie może tego zmienić. Nawet sam król. Od nich tylko zależy jak będzie wszystko wyglądać.
- Rozmawiałem już z Filipem ... - oznajmił chłodno mężczyzna. Nie wierzył w babki słowa, chociaż słyszał wiele o jej zdolnościach. Niegdyś uratowały niejedną osobę. – Na jesieni wróci do Eton, gdzie będzie znowu studiował. To nieco ostudzi ich znajomość. Później może zamieszkamy w Londynie. Zawsze chciałaś bym był bliżej ciebie.
Kobieta pokręciła głową i odeszła zostawiając wnuka samego. Uważała go za idiotę, podobnie jak wcześniej jego ojca, chociaż z innych względów. Ruszyła w stronę Elizabeth. Chciała ją bliżej poznać. Obserwowała dziewczynę przez całą imprezę. Bardzo przypominała Mirabell. Gdy kobieta mieszkała na wyspie bardzo ją polubiła. Uważała iż jest idealną partnerką dla Justina. Po za tym przypominała straconą przyjaciółkę. Nigdy nie uwierzyła w winę swojego ojca. Był potworem, ale nie mordercą. Uważała, że prawdziwy morderca jest gdzie indziej. Żył gdzie indziej. Wiele słyszała o starym Bensonie. Aleksander Benson. Mąż i dziedzic Cameronów. Nigdy nie pogodził się z własną porażką. Pragnął wielkich bogactw, ale nie mógł po nie sięgnąć. Wszystko przez klauzulę, która mówiła o dziedziczeniu majątku przez kobiety. Jak na tamte czasy to było dość nietypowe. Kiedy tylko poznała przystojnego i wpływowego Aleksandra nie ufała mu. Przyjaciółka również. Bała się go. I jak się później okazało zasłużenie.
- Witaj lady Cameron ... - Elizabeth drgnęła słysząc, stateczny głos należący do starszej pani. Tuż przed nią stała starsza księżna Anatazja St.James. Elizabeth dygnęła nieco wystraszona. Wiele słyszała na temat babki Filipa. Wolała nie spotkać się z nią twarzą w twarz. Pewnie starsza pani na wylot wyczuje kłamstwo. Odruchowo cofnęła się w tył. – Długo czekałam na możliwość poznania ciebie. Niegdyś znałam dobrze twoją mamę. Była bardzo niezwykłą kobietą. Mam nadzieję, że nie przyniesiesz nam wstydu i okażesz się równie niezwykła jak ona.
- Nie poznałam mojej mamy i nie wiem jakim człowiekiem była w waszych oczach .... – zaczęła ostrożnie, akcentując wypowiadane słowa. – Jednak wiem kim jestem ja. Nie zamierzam być niczyją kopią. Mam zamiar być sobą. I albo mnie zaakceptujecie taką jaką mam zamiar być, albo nie zrobicie tego wcale. Wybór należy do was. Nie chcę okazywać braku szacunku. Po prostu chcę uczciwie pokazać swoją wartość.
Elizabeth wstrzymała oddech, kończąc swoją wypowiedź. Starsza pani przez moment spoglądała na nią z lekką ciekawością po czym wybuchła gwałtownym śmiechem. Kilka osób spojrzało na kobiety ciekawie. Jednak zostały zignorowane.
- Nie zawiodłam się na tobie dziewczyno ... - powiedziała z zapałem biorąc ją za ręce. – Jesteś dokładnie taka jak myślałam. Odważna, dzielna, stanowcza i pewna siebie. Podziwiam cię bardzo. Czuje, że przybyłaś tu by pokazać nam wszystkim całkiem inną rzeczywistość.
- Boję się, że mogę zawieźć ... - wyznała ściszonym głosem. Naprawdę tak myślała. Wiele po niej oczekiwano. Nie wiedziała, czy sprosta zadaniom. To dla niej zbyt dużo. Nie umiała uwierzyć w siebie.
- Nie zawiedziesz. A nawet jeśli? Ludzie, którzy są twoimi przyjaciółmi zawsze nimi będą. Nawet jeśli popełnisz błąd. Bo każdy ma do nich prawo. Błądzenie jest rzeczą ludzką. Najważniejsze jest umieć wybaczać.
Słowa babki Filipa dały jej do myślenia. Czy Filip i jego przyjaciele wybaczą, gdy im powie kim jest naprawdę? Zamierzała to zrobić. Wyznać swoją tożsamość mimo iż niezbyt dobrze przyjęli przyszłą hrabiankę. Wiedziała jednak dlaczego, obserwując obecne arystokratki. Miała jednak w sobie sporo z Lisbeth Callum i zamierzała to udowodnić. Jeśli tylko nabierze odwagi do szczerości. Wyminęła bawiących gości i ruszyła w stronę schodów. Chciała iść do domu. Potrzebowała ochłonąć i przemyśleć sobie wszystko. Christina tańczyła w ramionach jakiegoś mężczyzny. Nie zamierzała jej przeszkadzać. Nie miała daleko. Raptem pół godziny drogi spacerkiem. Powietrze było świeże i ciepłe. Spacer dobrze zrobi po dzisiejszych wydarzeniach. Czas pokażę jaką podejmie decyzje. Ostatecznie wszystko zależało od niej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro