Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 005„Christina Parks"


25 lipca 1776

Drogi pamiętniku.

Kiedy go zobaczyłam moje serce zaczęło szybciej bić.

Czy miłość od pierwszego wejrzenia istnieje? Kiedyś w nią nie wierzyłam. Sama zadałabym sobie te pytanie. Jednak kiedy go zobaczyłam tamtego wieczora na wzgórzu... wyglądał jak ideał. Piękny, przystojny. Czułam jak moje zdradzieckie serce bije na jego widok. Chciałam poprzyglądać mu się w ukryciu. Wtedy mnie zauważył. Nasze oczy spotkały się ze sobą. Poczułam jakbym miała zapaść się pod ziemię. Obce i nieznane uczucie. Nie umiałam go rozszyfrować. Nie wiedziałam za wiele o miłości. Moi rodzice nie kochali się zbytnio. Matka zawsze uciekała w cień ojca. Rozumiałam ją. Był okrutnym człowiekiem. Nie pomagał mu fakt iż jestem jedyną dziedziczką majątku. Co prawda sam pozostawał księciem, ale ten tytuł mało go obchodził. Całe szczęście iż więcej czasu spędzał na wyspie niż w Londynie. Nie ufałam mu od śmierci matki. Nie kryłam tego wcale. Wolałam nie zostawać z nim sam na sam. Ojciec dużo pił. Wszyscy o tym wiedzieli. Każdy czekał tylko jak się wykończy. Mój brat coraz mniej czasu spędzał w domu, więc sama musiałam dbać o siebie. Nie należało to do łatwych zadań. Więc kiedy na dobre przybyłam na wyspę, wszystko uległo zmianie. Tu na nowo odnalazłam siebie. Poznałam bliżej matkę, którą utraciłam. I miłość. Miłość, której nigdy nie powinno być.

Elizabeth z westchnieniem odłożyła pamiętnik. Uwielbiała czytać go przed snem oraz z rana. Codziennie po kilka kartek. Matka była niezwykle sumienna. Ona nieco mniej, ale starała się zapisywać swoje przeżycia oraz myśli. Nie posiadała też takiego ładnego charakteru pisma. Mimo wszystko wierzyła iż kiedyś podaruje ten dziennik swojej własnej córce. Wspólnie będą przeżywały nowe życie. Być może też kiedyś opowie wszystko, co wcześniej przeszła. Jednak te historię na razie zostawiła dla siebie. Nie była gotowa zwierzyć się z przeszłością. Na to przyjdzie czas później.

- Proszę, proszę, więc to jest ta osławiona hrabianka ... - drgnęła słysząc czyjś zawistny głos jakieś pół godziny później. Zeszła do stajni, chcąc oczyścić swojego konia. Miała służbę, ale sama lubiła go oporządzać. Dzięki temu mogła uspokoić się, pomyśleć. Po za tym czuła rosnącą więź ze zwierzakiem. Uwielbiała Herę. Nazwała ją na cześć potężnej bogini, ukochanej żony Zeusa. Była wspaniałym koniem. Młodym, silnym, pięknie umięśnionym, o szlachetnym białym kolorze i siwej grzywie. Wuj nie mógł wybrać piękniejszego prezentu dla niej. Kiedy odwróciła swój wzrok od zwierzęcia, zobaczyła przed sobą chłopca. Dużo starszego od niej. Jego strój świadczył o posiadanej przez niego pozycji. Zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia kim jest. Wyglądał na przystojnego. Wysoki, ciemnowłosy, twarz pokrywał lekki zarost. Ciemne oczy jakimi na nią spoglądał nie wróżyły nic dobrego.

- Kim, kim jesteś? – wykrztusiła oszołomiona. Odruchowo się cofnęła. Nie rozumiała swojej reakcji. Ten mężczyzna miał w sobie coś dziwnego i mrocznego. Zawsze posiadała dobrą intuicję. Rzadko kiedy się myliła. Teraz miała wrażenie iż powinna na niego uważać.

- Och wybacz! Nie zostaliśmy sobie przedstawieni ... - mruknął z ironią i wyciągnął rękę w jej stronę. Zauważyła rodowy pierścień. – Nazywam się Nicholas Wilson. Nie pochodzę z tytułowanej rodziny, ale szlacheckiej. Mój ojciec jest oficerem pod dowództwem samego Wellingtona. Jednak nasza rodzina posiada pewne koncesje z Twoją. Nie łączą nas więzy krwi, lecz baronostwo. Gdybyś się nie odnalazła, a hrabiostwo Elton pozostałoby bez dziedzica, ja przejąłbym władzę i osiadł w majątku.

- To ty skrzywdziłeś Jannet Callum! – wykrzyknęła wyraźnie oburzona. Teraz zaczynała rozumieć. Sprawca nigdy nie został skazany, bo był szlachcicem. Teraz przyszedł tutaj, pysznić się swoją osobą. – Nie jesteś tu mile widzianym gościem.

- Obchodzi cię los zwykłej wieśniaczki ponad para? – prychnął z pogardą. Nie ukrywał swojej wyższości względem dziewczyny. – Widać, że pochodzisz ze plebstwa. Naprawdę jesteś hrabianką, a może Uzurpatorką, która tylko chcę zgarnąć mój tytuł?

- Zdaje się iż dama mówiła byś odszedł .... – Nicholas niechętnie odwrócił wzrok i stanął oko w oko z Charlesem. Nigdy za nim nie przepadał. Zwykły stajenny. Mówiono iż bękart jednego z parów, wysłany na wyspę z dala od ojca oraz rodziny. Nikt do końca nie znał pochodzenia Charlsa. Często się spierali. Raz nawet pobili, gdy Charles poznał prawdę o gwałcie Janet. Nigdy więcej nie wracali do tego tematu, ale niechęć między nimi wciąż pozostawała.

- Już idę .... – mruknął nie chcąc wdawać się w dyskusje. Nie potrzebował tego. Później pomyśli co dalej. Przyszedł tutaj, gdyż chciał poznać nową hrabiankę o której mówiła Margareth. Ona też nie miała jeszcze okazji złożyć wizyty. W sumie rozumiał dlaczego ją ukrywali. Wyglądała raczej jak pospolita dziewka. W dodatku naprawdę przyjaźniła się ze służbą. Odchodząc pokręcił głową. Świat zdecydowanie schodził na psy. I nie wyobrażał sobie by miało być w ogóle lepiej.

- Musisz na niego uważać ... - ostrzegł ją Charles podając lejce. Elizabeth pogłaskała konia i pokiwała głową. Wiedziała o tym. Rozumiała dlaczego. Słyszała sporo niepochlebnych opinii na jego temat. Wiedziała też, co zrobił. Nigdy w życiu nie mogłaby zaprzyjaźnić się z kimś takim.

- Postaram się wrócić wcześniej ... - obiecała, gdyż wiedziała iż lada dzień wuj przybędzie z przyjaciółką. Jakiś czas temu otrzymała wiadomość od niego. Nie wyobrażała sobie tego. Czuła, że sporo zmieni te spotkanie. Po za tym nie wiedziała kim będzie ta kobieta. Westchnęła cicho po czym wsiadła na konia. Hera zgrabnie poprowadziła ją przez ścieżkę wiodącą nad rzekę. Tam w stronach lasu mieli umówione wcześniej spotkanie. Wyspa na której żyli nie należała do zbyt wielkich. Jakby ktoś miał dwa dni mógłby ją pokonać konno. Pieszo zajęłoby mu to dłużej. Elizabeth nie poznała jeszcze wszystkich mieszkańców. Wciąż drżała na samą myśl, że jej mały sekret mógłby się wydać. Wolała odwlekać jak najdłużej tę tajemnicę. Jednak zdawała sobie sprawę iż prędzej, czy później ludzie odkryją kim była. Westchnęła cicho. Nie wiedziała jak ogarnąć to wszystko. Życie zdecydowanie za bardzo się komplikowało. Jednak kiedy zobaczyła swoich przyjaciół. Już na nią czekali. Wszyscy w naprawdę dobrych humorach. Filip opowiadał o czymś z entuzjazmem rozkładając koc. Roger i Dhani wykładali jedzenie. Weronica przyniosła świeżo upieczony chleb. Zapowiadała się prawdziwa uczta. Dla Elizabeth, to był pierwszy taki piknik. Wcześniej głównie spotykali się nad rzeką, gdzie chłopcy łowili ryby, dużo rozmawiali. Dzisiaj ten dzień należał do innych.

- Więc twoi rodzice wydają wielki bal? – zapytał z entuzjazmem Roger. Kiedyś książęca para dość często organizowała różne przyjęcia. Od wielu lat. Jednak ostatnio jakby zaniechali ten rytuał. Cudowna różnica u nich polegała na tym iż książęca para zapraszała wszystkich ludzi. Nie zważali przy tym na status społeczny. Teraz również zamierzali podobnie postąpić.

- Tak! – przytaknął pomagając Weronice rozkładać talerze z jedzeniem. Nie brakowało owoców, ciasta, mięsa oraz sałatek. Zapowiadała się prawdziwa uczta. – Dlatego mówię wszystkim. Weronico i Lisbeth będziecie mogli na nią przybyć. Będzie mi bardzo miło was gościć.

- Dlaczego zawsze widzę tak cudownych chłopców w towarzystwie pospólstwa? – Filip westchnął cicho widząc Margareth w towarzystwie dwóch swoich najwierniejszych towarzyszek. Obydwie dziewczyny na stałe przebywały na wyspie. Co prawda Margareth często zmieniała swoje bliskie osoby, to te wytrwały najdłużej. Lady Lilliana Ashton, córka baronowej i barona Ashtonów oraz Emily Clarke, córka podpłukownika Clarke. Matka dziewczyny była córką hrabiego. Obydwie eleganckie i niezwykle wystrojone. Różniły się od Margareth swoimi ciemnymi włosami. Po za tym wyglądały niemal identycznie. Żadnej z nich nie lubił. Wolałby omijać ich towarzystwo jak najdalej, ale nie potrafił.

- Musisz być taka wredna? – zapytał Filip, unosząc się gniewnie. – Może i jesteś arystokratką, ale twoje serce pogrążone jest w samym lodzie.

- Kiedyś zrozumiesz Filipie, że bycie księciem zobowiązuje ... - rzuciła mu chłodno, dumnie pokazując swoją wyższość. – Zostaniesz księciem i wówczas podziały będą miały dla ciebie inne znaczenie. One nigdy nie będą należały do naszego świata. Sami zrozumiecie, że robicie im tylko złudną nadzieję.

Weronica poczuła się okropnie słysząc te słowa. Niestety. Dobrze wiedziała iż Margareth miała racje. Teraz mogli się przyjaźnić. Udawać, że są równi sobie. Lecz niestety. Nigdy nie będą. Nawet Elizabeth pozostawała hrabianką. Miała tytuł. Ona przy nich była nikim.

- Pamiętaj byś nigdy nie czuła się gorsza... - wyszeptała Elizabeth jakby wyczuwała napięcie przyjaciółki. Zamierzała dać jej wsparcie. Sama chociaż została arystokratką, wychowała się w zwykłym świecie. Nie pamiętała wcześniejszych lat dzieciństwa. Dzięki temu umie być taka otwarta wobec innych. prawdziwi przyjaciele zawsze zauważą drugą naturę. Bez względu na wszystko. Pochodzenie również nie miało żadnego znaczenia. – Ja zawsze będę przy tobie.

Elizabeth nie wiedziała jak można w ogóle być taką osobą. Obiecała sobie iż będzie zupełnie inna. Tytuł hrabianki nie zmieni w ogóle jej. Zamierzała pokazać innym jaka jest naprawdę. Kiedy tylko nadarzy się odpowiednia ku temu okazja.

*~*~*

(Londyn, Anglia, obecnie)

Z cichym westchnieniem rozejrzała się po spakowanych walizkach.

Nie powinna w ogóle przyjmować tego zaproszenia. Doskonale o tym wiedziała. Los bywał doprawdy nieprzewidywalny. Wychowała się na wyspie Św.Małgorzaty. nie była arystokratką. Pochodziła z ubogiej, ale bardzo pracowitej rodziny. Matka była pokojówką u hrabiostwa Elton. Tak poznała młodego Jamesa. Zafascynował ją. Swoją dobrocią oraz troskliwością. Miał wówczas szesnaście lat. Jego młodsza siostra dwanaście. Obydwoje dość niezwykli jak na arystokratów. Szanowali wszystkich. Mirabel lubiła spędzać czas w jej towarzystwie. Miała też wielu zwyczajnych przyjaciół. Christina kochała życie na wyspie. Z czasem również pokochała Jamesa, chociaż wtedy wiedziała iż nigdy go nie poślubi. James był arystokratą. Co prawda nie odziedziczy tytułu, ale mimo wszystko miał wielkie bogactwo oraz baroneta. Posiadał różne wpływy. Już jako młody chłopak wielokrotnie pokazywał swoje możliwości. Nie spędzał dużo czasu na wyspie. Od kiedy poszedł do Eton często wracał na wyspie w towarzystwie swoich przyjaciół. Wśród nich był szlachcic ubogiego pochodzenia Freddy Nolson. Mężczyzna zamierzał skończyć szkołę i wstąpić do wojska. Mimo iż Christina kochała Jamesa wraz z Freddym połączył ją płomienny romans. Oraz tragiczny w skutki. Nie umiała wybrać. James wciąż był obok. Nawet kiedy sprowadził swoją narzeczoną. Już wtedy Mirabel umawiała się z księciem Justinem. Przeczuwała, że z tego również nie będzie nic dobrego. Jednak mimo wszystko pętla zatoczyła swoje koło. Christina nie umiała powstrzymać własnych uczuć do Jamesa. Co prawda przysięgła rękę innemu. Swoją tajemnicę zabrała wyjeżdżając do Londynu. Wzięła cichy ślub z Freed'ym. Mężczyzna wstąpił do wojska i przez sporo czasu była sama. Zginął jak bohater w czasie zawieruchy hiszpańskiej. Nie miała nawet ciała, by go pochować. Długo cierpiała. Odziedziczyła piękny dom, pieniądze, ale nie była szczęśliwa. Żałowała swoich wyborów. Zwłaszcza iż wciąż był obok James. Miewał inne kobiety. Jedne związki należały do dłuższych, inne do krótszych. Nie rozumiała dlaczego właściwie to robił. Mógłby mieć każdą. Najbardziej się załamał po wyjeździe Mirabel. Kilka tygodni później umówił się z Justinem. Ostro się pokłócili. Justin przyjął kilka ciosów. Wiedział, że tak będzie najlepiej. Nigdy już nie łączyła ich tak bliska relacja jak kiedyś. Jednak ona wszystko obserwowała ze stoickim spokojem. Rozumiała sytuacje. Nie wiedziała tylko dlaczego odszedł od niej. Czuła się też winna śmierci męża. Tuż przed jego wyjazdem dotarło jak wielki błąd popełniła. Nie powinna nigdy wychodzić za niego za mąż. Nie kochała go. W swoim sercu cały czas nosiła Jamesa. Chyba już zawsze tak będzie. Sięgnęła po toaletkę i uwolniła swoje włosy. Zawsze należała do pięknych kobiet. Długie rude włosy delikatnie okalały jej twarz. Uważała je za swój największy atut. Po za tym kolejnym były bujne piersi i idealna sylwetka. Jednak nigdy nie wychylała się z tym. Lubiła skromne oraz delikatne stroje. Podobnie z makijażem. Kilka razy miała okazje znaleźć sobie sponsora, ale odmówiła. Nie umiałaby iść do łóżka z innym mężczyzną. Nawet nie skonsumowała małżeństwa z mężem. Poczuła łzy piekące pod powiekami. Nigdy nie zapomni o swojej przeszłości. Ciężko też było wybaczyć Jamesowi poprzednie sytuacje. Mimo wszystko zgodziła się przypłynąć na wyspę. Dlaczego? Nie umiała tego powiedzieć. Poprosił o pomoc, a ona tak dawno nie była w domu. Chciała odwiedzić swoje rodzinne strony. Ojciec i matka nie żyli już od dawna. Miała tylko swoją siostrę. Wychowywała dwójkę dzieci i mieszkała na wyspie. Wiedziała jak wielki skandal wywoła zamieszkując na wyspie z niezamężnym mężczyzną. Miała jednak uczucie, że dla niej to już jest za późno. Nie da rady zapanować nad wszystkimi emocjami. Szczególnie kiedy był w pobliżu. Kochała go całym sercem.

- Czy jesteś już gotowa? – drgnęła słysząc głos ukochanego mężczyzny. Gdy go zobaczyła jęknęła cichutko. Wypełniał sobą cały pokój. Po prostu ideał. Serce jak zwykle zabiło mocniej. Zdradzieckie serce.

- Tak! Chcesz wyruszyć jeszcze dzisiaj? – spytała. Zegar w pokoju wskazywał na godzinę dziewiętnastą. Wiedziała, że jeśli wypłyną będą na miejscu dobrze po północy. Droga na wyspę zajmowała około pięciu godzin. Pokiwał głową. Miał przyjaciela, który sporo podróżował. Dzięki niemu załatwił miejsce na statku. Mieli wyruszyć za godzinę. Pozamykał wszystkie swoje sprawy w Londynie, ale miał zamiar tu jeszcze wrócić. wciąż nie umiał przyzwyczaić się do Elizabeth. Ta dziewczyna wywoływała wspomnienia o których chciał zapomnieć. Po za tym była niepokojąco blisko młodego Filipa St.Jamesa. nie chciałby cokolwiek powtórzyło się z tamtej historii. Pewne sprawy wolał zakopać gdzieś głęboko jeśli da radę. Im będzie częściej z dala od dziewczyny tym lepiej dla niego. Tak samo jak i Christiny. Kochał ją do szaleństwa. Była jedyną miłością jego życia. Nie zamierzał tego zmieniać. Teraz nic nie stało mu na przeszkodzie, a jednak czuł się winny. Freddy należał do jedynych przyjaciół jakich miał. On i Christine. Niestety w obu przypadków mocno spieprzył sprawę i głęboko tego żałował. Dlatego nie pozwalał sobie na szczęście względem Christiany. Pewne rzeczy wolał ukryć dla siebie. Tak samo jak wszelkie uczucia.

- Załatwiłem już wszystko ... - wyjaśnił rozglądając się dookoła. Miał wrażenie, że pokój wygląda cały czas tak samo. Najwyraźniej kobieta nie lubiła zmian. Podobnie też wyglądała. Te same skromne sukienki, delikatny makijaż. Odstawała od bogatych wdówek i wielkich matron. Nigdy też nie zaprosiła żadnego kochanka. Wiedział, że wielu o nią zabiegało. Założono nawet specjalne zakłady, kto ją zdobędzie. Była zapraszana na bale, rauty. Kobiety patrzyły na nią z nieskrywaną zazdrością. Kompletnie o to nie dbała. Wręcz przeciwnie. Zawsze wolała zacisze swojego domu oraz towarzystwo rudego kota o wdzięcznym imieniu Demeter. Zawsze mówiła, że nie przypadkiem dała jej takie imię. Kotka uciekła z prawdziwego piekła i u niej znalazła swój dom. Teraz niezadowolona siedziała w klatce i prychała na wszystkich głośno. Parsknął śmiechem. Uwielbiał tego zwierzaka. Często do niego przychodziła i siadała na kolana domagając się pieszczot. Nie przepadał za innymi zwierzakami po za psami, które posiadał, ale ta kotka była wyjątkiem. No cóż. Hades i Nemesis tak nazwał swoje dwa bulderiery będą musiały zaakceptować towarzystwo zwierzaka. Całe szczęście iż Christina dostanie swój własny pokój gościnny z odpowiednim salonikiem oraz garderobą. Kotka będzie miała pełną swobodę i aby nie wymykała się za bardzo. W ten sposób zachowa swoje życie.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł, by ją brać ... - Christina z troską spojrzała w stronę ukochanej kotki. – Nie wygląda na zadowoloną, ale nie mam tu nikogo zaufanego. Będzie musiała dogadać się z twoimi psami. Mam nadzieję, że nie zostanie zjedzona na kolacje. Wolałabym uniknąć kociego pogrzebu.

James parsknął śmiechem, kręcąc głową. Ta dziewczyna była naprawdę wyjątkową kobietą. Miała w sobie coś, czego nie umiał rozgryźć. I pociągała go coraz bardziej. Miała być opiekunką Elizabeth. Dziewczynka miała piętnaście wiosen. Za rok lub dwa będzie musiał wprowadzić ją w świat. To i tak będzie zbyt późno jak na Londyńskie standardy. Niestety nie miał wyjścia. Musiał zadowolić się obecną sytuacją. Elizabeh będzie całkiem inną debiutantką niż większość normalnych dziewcząt. Doskonale to rozumiał i musiał zadbać o jej dobroć oraz bezpieczeństwo. Potrzebowała wszystko, co najlepsze, by móc dorastać w normalnych warunkach i znaleźć odpowiedniego kandydata do zamążpójścia. Zamierzał zadbać o to, by była szczęśliwa. W końcu po tym wszystkim, co z pewnością przeszła zasłużyła. Niewiele wiedział na temat przeszłości dziewczynki. Jonn również nie, chociaż próbował prześledzić jej losy. Sam fakt iż została odnaleziona w burdelu mówi sam za siebie. Wolał nie myśleć dokąd ją to zaprowadziło. I najważniejsze pytanie dla wielu mężczyzn. Czy wciąż jest dziewicą. Dlatego właśnie potrzebował Christiny. Mogła mu pomóc w bardzo kobiecych problemach. Nigdy nie myślał o ożenku. Elizabeth przejmie rodowy majątek, a jego tytuł wróci do korony. Nie liczył na długą i szczęśliwą przyszłość. Tak naprawdę w jego życiu tylko jedna kobieta miała jakiekolwiek znaczenie. Ta, która stała obok niego. I nigdy nie będzie takiej, która by ją zastąpiła. Należał do tego typu mężczyzn, którzy podążali tylko jednej kobiety. Z westchnieniem podał ramię Christinie i wspólnie opuścili pokój. Zmierzali w stronę miejsca, gdzie wszystko się zaczęło... ...

*~*~*

(wyspa św.Małgorzaty – obecnie)

-Więc to dzisiaj przyjeżdża wuj z Christiną?

Zapytała Monica wieszając pranie. Korzystając z chwili w domu Elizabeth, postanowiła pomóc Monice. Co prawda dziewczyna chciała stanowczo odmówić, lecz w końcu się poddała. Elizabeth bywała taka przekonująca jeśli naprawdę tego chciała. Po za tym lubiła coś robić. Być może będzie bardzo nietypową hrabianką. Sporo też myślała o Christinie. Wuj mówił iż dzisiaj ją przywiezie. Musiała obmyślić jakiś plan, gdyż wkrótce jej mistifikacja wyjdzie na jaw. Wiedziała, że prędzej, czy później to nastąpi, lecz wolała później. Na razie nie miała żadnego planu jak rozwiązać te sytuacje. Chyba będzie musiała bliżej poznać Christinę i ocenić ją, czy może zaufać dziewczynie.

- To prawda... - przytaknęła, pogrążona w zamyśleniu. – Chciałabym wiedzieć jak rozwiązać sytuacje z Filipem i chłopcami. Wpakowałam się w całkowicie niezłą kabałę. Nie wiem jakie mają podejście do kłamstwa, ale mogą mi nie wybaczyć. Powinnam porozmawiać o tym z Filipem. Wygląda na najbardziej dostępnego niż pozostali. Nie wiem jak Roger. Jego bardzo ciężko mi rozgryźć, z Dhanim nie będzie problemu. Jest naprawdę wspaniały i można mu zaufać.

- Od początku powinnaś powiedzieć im prawdę ... - zauważyła cicho Monica. Elizabeth wiedziała, że miała racje. Lecz niestety postanowiłaś inaczej. Musisz żyć z konsekwencjami swoich czynów, a z pewnością one będą.

- Wiem o tym ... - wyznała szczerze. Była naprawdę zdenerwowana z powodu całej sytuacji i mocno przejęta spotkaniem z Christiną. Nie wiedziała jednak, co o niej myśleć. Przez cały czas nie kryła swojego zdenerwowania. Weronica dotrzymywała jej towarzystwa, podczas gry na pianinie. Uwielbiała muzykę. Całe szczęście iż madame postanowiła, że wykształcenie muzyczne jest drogą do sukcesu jej kobiet. Podobnie jak taniec oraz śpiew. Weronica cicho nuciła wyszywając coś w skupieniu. Podczas tych lekcji obydwie korzystały. Lubiły spędzać ze sobą czas. Weronica zaczynała lepiej poznawać Elizabeth. Matka miała racje. Kobiety z rodu Cameron były naprawdę niezwykłe. Z każdą chwilą udowadniały swoją wartość. Nagły hałas na dworze przerwał im lekcje. Słychać było nadjeżdżający powód. Elizabeth z bijącym sercem przerwała swoją grę. Wymieniła spojrzenie z Weronicą i nauczycielką. Panna Martin spojrzała na nie, mrużąc oczy. Zatrudnił ją wuj, kilka tygodni temu. Prosto z Londynu. Mieszkała w pobliskim miasteczku. Na lekcje przyjeżdżała dwa razy w tygodniu. Uczyła ją łaciny, pisania, etykiety, muzyki oraz tańca. Nie przeszkadzała jej obecność Weronici. Sama panna Martin była starszą panią po pięćdziesiątce. Nigdy nie wyszła za mąż. Zamieszkała na wyspie ucząc dzieci arystokratów. Kiedyś za czasów młodości pracowała jako dama do towarzystwa lub guwernantka.

- Chyba powinnam iść do domu ... - powiedziała ściszonym głosem Weronica. Zawsze czuła się skrępowana w obecności barona Jamesa. Bywał chłodny oraz nieobliczalny. Omijał ludzi z daleka. W sumie rozumiała go. Stracił większość swoich bliskich. Obecność innych osób mogła sprawiać mu ból. Teraz mogło wszystko wyglądać zupełnie inaczej. Przynajmniej taką miała nadzieję. Elizabeth zasługiwała na pełną rodzinę. Być może teraz miała szansę ją otrzymać. Jeśli odpowiednio rozegrają całą sytuację.

- Zostań, proszę ... - poprosiła cicho. Nigdy jeszcze nie była taka zdenerwowana. Potrzebowała pomocy. Nie chciała zostawać sama. Nie wiedziała, co myśleć o wuju. Wydawał się być dziwnym człowiekiem. Czy może mu ufać? Miała mnóstwo wątpliwości, a Weronica, to jedyne wsparcie jakie mogła teraz mieć.

- Będę z tobą ... - podeszła do przyjaciółki i chwyciła ją za ręce. Obydwie wyszły na powitanie gości. Panna Martin razem z nimi. Podobnie jak reszta służby. Majordomus otworzył drzwi powozu i najpierw wyszła Christina. Niezwykle piękna kobieta o rudych włosach. Emanowała ciepłem oraz niezwykłym blaskiem. Wzbudziła swoje zainteresowanie. Tuż obok niej stanął wuj James. Wyniosły oraz dystyngowany. Elizabeth zadrżała, próbując opanować swój dziwny strach.

- Witaj w domu, wuju ... - powiedziała dygając zgodnie z etykietą. Miała na sobie skromną, muślinową suknie. W ostatnim czasie jej garderoba znacznie się powiększyła. Nie brakowało też modnego stroju do konnej jazdy, mnóstwa dodatków. Tak naprawdę rzadko z nich korzystała udając zwykłą wieśniaczkę Lisbeth Callum.

- Baronie ... - Weronica dygnęła, przedstawiając się. Chciała iść do domu, ale wuj zaprosił ją na uroczystą kolacje. Zarządzono ją na godzinę siódmą. Miały więc dwie godziny, by się przygotować. Ponieważ obie dziewczęta były podobnej postury, Elizabeth powierzyła Weronice jedną ze swoich sukien. Długie, jasne włosy dziewczyny zaczesała tworząc misterną fryzurę.

- Jesteś o wiele ładniejsza niż Margareth i jej przyjaciółki, chociaż one są arystokratkami ... - powiedziała z uznaniem, obserwując dziewczynę. Naprawdę Weronica bardzo pasowała do wyższych sfer. Niestety los bywał przewrotny i każdemu niósł inne przeznaczenie.

- Przesadzasz .... – rzuciła dziewczyna, nie kryjąc swojego rumieńca. Elizabeth tylko się uśmiechnęła, po czym wspólnie zeszły na dół. Elizabeth żałowała iż los bywał często niesprawiedliwy. Wszystko powinno wyglądać zupełnie inaczej. Kiedy zeszły na dół wuj oraz Christina już byli na miejscu. W tle słychać było muzykę. Ktoś grał na fortepianie. W kominku tlił się ogień. Przygotowano prawdziwą ucztę. Elizabeth nie miała pojęcia kiedy pani Martin zdążyła wszystko przygotować. Pachniało znakomicie. Poczuła, że jest głodna, ale zachowała dystans. Pamiętała etykietę, którą jej wbijano od niemal zawsze. Dygnęła i ukłoniła się lekko. Weronica również powtórzyła to samo. Wuj dokonał prezentacji po czym zasiedli do stołu. Przez chwilę panowała między nimi niezręczna cisza aż zaczęli jeść. Podano ciepły bulion oraz gulasz. Nie brakowało świeżej wołowiny, różnych sałatek i innego najlepszego mięsa. Prócz tego mnóstwo warzyw oraz owoców. Naprawdę się postarali, by każdy był zadowolony. Elizabeth nałożyła sobie wszystkiego po trochu, chociaż nie czuła, że jest głodna. Wręcz przeciwnie. Nie kryła swojego zdenerwowania. Cały czas nie wiedziała, co myśleć o Christinie. Kobieta miała tu zostać i musiały nawiązać jakąś więź. Przede wszystkim powinna powiedzieć jej całą sytuację w jaką została wpakowana. Na razie musiała zdecydować, czy mogła zaufać kobiecie. To było dla niej najważniejsze.

- Nie wiesz, czy mój dom jeszcze stoi? – zapytała w pewnym momencie Christina przerywając ciszę. – Chciałabym odwiedzić rodzinne strony. Wiem, że z siostrą pewnie nie nawiążę więzi, ale tam są niektóre wspomnienia. Nie wszystkie należą do szczęśliwych. Miewaliśmy różne sytuacje. Mam jednak rodzinę oraz siostrzeńców, których chciałabym zobaczyć. Jeśli Elena mi pozwoli.

James doskonale rozumiał ją. Christina nie miała łatwego życia. Wciąż sporo w nim przeszła. Ojciec i matka całe życie ciężko pracowali. Właściwie bardziej matka. Ten pierwszy często zaglądał do kieliszka. Lubił poniżać swoją rodzinę. Często ich bił. Pamiętał moment w którym dwunastoletnia Christina przyszła do niego z podbitym okiem. Poczuł wściekłość. Naprawdę chciał jej bardzo pomóc. Nie mógł jednak za wiele zrobić. Wymyślił coś innego. Christina została towarzyszką Mirabel. Co prawda Christina była starsza o rok, to jednak nie przeszkadzało dziewczynką. Tej więzi nie popierali ojcowie obydwu dziewczyn. Również kochanka ojca. Doskonale ją pamiętał. Niezbyt miła dla nich kobieta. Lorna Dowson. Amerykanka, szlacheckiego pochodzenia. Dość wyzywająca i nietaktowna. Nie przepadała za dziećmi mężczyzny. Wręcz przeciwnie. Najgorzej na jej obecności cierpiała Mirabel. Kobieta nigdy nie kryła swojej wrogości wobec małej dziewczynki. Szczególnie, gdy sama miała niezbyt urodziwą córkę Kate.

- Chyba są tam jakieś ruiny gospodarstwa .... – przypomniał sobie mimochodem. Nie bywał tam od kiedy Christina oficjalnie z nimi zamieszkała, po tym jak ojciec brutalnie ją pobił. Elena nigdy nie wybaczyła siostrze takiej zdrady, chociaż ta chciała ją zabrać ze sobą. Uważała, że ich miejsce jest w domu bez względu na wszystko. No cóż. Nigdy nie rozumiała prawdziwego życia rodzinnego. Wszystko wyglądałoby wówczas o wiele łatwiejsze. Niestety. Sama Christina mieszkała wraz z rodziną w starym młynie tuż nad rzeką po drugiej stronie wyspy. Tylko przypadek sprawił, że starszy o pięć lat James poznał dziewczynkę. Pamiętał te wydarzenia jakby miały miejsce wczoraj.

- Więc pochodzisz z wyspy? – Elizabeth po raz pierwszy z zainteresowaniem spojrzała na kobietę. – Dlaczego wyjechałaś? Jeśli możesz opowiedzieć.

Na twarzy kobiety pojawił się smutek. Powróciła do niemiłych wspomnień o których wolałaby zapomnieć. Jednak przeszłość wciąż pozostawała niezapisaną kartą i rozdrapywała świeżo zagojone rany.

*~*~*

(Kilkanaście lat wcześniej, w. Św.Małgorzaty)

-Zapamiętałaś dobrze, co masz przynieść?

Starsza o trzy lata Elena Parks, tłumaczyła młodszej siostrze sprawunki. Zwykle sama to robiła, ale nie chciała zostawiać matki samej. Wczorajszej nocy ojciec dość mocno się spił i wywołał awanturę. Ona również dostała, ale niezbyt mocno. Naprawdę ją przerażał. Podobnie jak młodszą siostrzyczkę. Elena starała się bardzo dbać o bezpieczeństwo siostry. Większość razów zwykle brała na siebie. Tak było najlepiej. Nie zawsze zdążała. Christina miała tylko pięć lat, ale sporo rozumiała. Po za tym była dość rozwinięta ja na swój wiek. Dzięki kucowi mogła ruszyć po sprawunki do sąsiedniej wioski. Niedaleko. Raptem dwadzieścia minut drogi. Nie powinno wydarzyć się nic złego. Przynajmniej miała taką cichą nadzieję.

- Wrócę jak najszybciej ... - powiedziała biorąc kartkę. Nie mówiła nic, że jest przerażona taką wyprawą. Musiała jednak pomóc siostrze. Nie chciała, by tata znów wpadł w szał. Nie kryła swojego strachu przed nim. Kiedyś uciekła, ale zaraz wróciła przerażona noclegiem w lesie. Nie mieli żadnych przyjaciół. Dopóki młynarz pracował nikt nie mieszał się do rodziny. Każdy miewał swoje sprawy. Pieniądze zawiązała w woreczku i nałożyła na szyje. W ten sposób wiedziała, że ich nie zgubi. Każdy grosz był dla nich cenny. Nie przewidziała, że jakiś czas temu na wyspę uciekli złodzieje. Tuż przy plaży są różne skały i jaskinie, gdzie niegdyś przemytnicy ukrywali swoje łupy. Złodzieje, którzy uciekli z Londynu chcieli wykorzystać te miejsce dla siebie. Tego dnia jeden z nich przemierzał właśnie okolice, by poznać jego mieszkańców i zorientować się w sytuacji. Samuel Dolson liczył w sobie dwanaście wiosen i już należał do wyjątkowo okrutnych. Ojciec i matka umarli mu dość młodo, więc pod opiekę wziął go wuj przemytnik. Nauczył wszystkiego, co umiał a także nawet więcej. Samuel należał do pojętnych uczniów. Szybko zrozumiał, że jeśli chciał coś mieć musiał to po prostu zdobyć. I nigdy się nie poddawał. Z reguły bywał człowiekiem absolutnie niezależnym. Jego jedyną wadą, to fakt iż częściej działał niż myślał. Wyglądem niczym się nie wyróżniał. Wręcz przeciwnie. Zwykły, pryszczaty nastolatek, który nie budził wobec ludzi żadnego strachu. Może jedynie litość i zaufanie o co chodziło jego kompanem. Często wykorzystywali go jeśli chcieli zwieść naiwnych mieszkańców wiosek i miasteczek. Kiedy tylko zobaczył małą dziewczynkę nie mógł oprzeć się pokusie. Działał pod wpływem instynktu złodzieja. To było silniejsze od niego. Po prostu ją zaatakował. Miał przy sobie nóż. Ona nie miała żadnej broni. Żadnych szans. Krzyczała rozpaczliwie, gdy zagroził jej, że ją zabije.

- Oddaj mi sakiewkę, mała! – rzucił stanowczym głosem. Przez chwilę nawet było mu szkoda dziewczynki. Z niewinnej buzi, wydzierało się prawdziwe przerażenie. Przypominała mu siostrę, którą stracił. Audrey. Starsza od niego, ale wciąż jeszcze dziecko. Mieli być razem. Niestety zachorowała na gruźlicę. Nie miał pieniędzy, by ją uratować. Nigdy jeszcze nie czuł się tak bezbronny jak wtedy. Gdyby zadziałał w jakiś sposób lub coś zrobił być może miałby szansę. Odegnał te wspomnienia. Kiedy trafił do bandy obiecał nigdy nie być bezbronny. Szybko zdławił w sobie te wspomnienia. Nie chciał teraz o tym myśleć. Liczył się łup. Pieniądze, które z pewnością posiadała w swoim woreczku. – Pozwolę ci wówczas odejść. Nie zamierzam cię skrzywdzić. Pod warunkiem, że mnie do tego nie zmusisz.

- Nie mogę .... – załkała Christine. W oczach miała łzy. Naprawdę nie mogła. Siostra wyraźnie zaznaczyła, że nie mają więcej. Będą głodować jeśli pozwoli sobie na utratę choćby jednej sztuki. Kiedy myślała iż nikt jej nie pomoże, niespodziewanie przybył on. Zobaczyła go po raz pierwszy mając pięć lat i wciąż pamiętała jak niesamowite wrażenie na niej wywarł. Nigdy wcześniej nie widziała kogoś takiego. Arystokracja, to zamknięty dla niej świat, ale słyszała o nich wiele złego i dobrego. Ojciec zawsze źle mówił o parach, ale to nie było nic nowego. Ojciec zawsze tak powiadał o wielu mieszkańców, więc nie mogła sugerować się na jego opinii. James Cameron, przyszły baronet. Już jako dziesięciolatek budził podziw oraz szacunek. Nie był sam. Towarzyszyli mu jego nieodłączni przyjaciele. Abraham Dervin i jego dwaj młodsi bracia bliźniacy. Emil oraz Ted. Nikt nigdy nie umiał ich od siebie oddzielić. Byli do siebie bardzo podobni.

- Prosiła cię byś ją zostawił! – rzucił ukazując Samowi wyraźną wyższość. Wzrostem byli do siebie podobni, ale James jak na typowego dziesięciolatka był dość potężnej postury oraz umięśnionej. Większość dnia spędzał w siodle i polu, co nie do końca podobało się ojcu. Baronet uważał, że praca uwłaszcza godności para. Podobnie jak zadawanie się z pospólstwem. – Może nie wyraziła się dość jasno?

- Powinieneś odejść, kiedy jeszcze możesz .... – mruknął wyraźnie niezrażony Samuel. Nie myślał o karze jaka by go spotkała gdyby zranił para. Musiał pokazać, kto tu rządzi. Zachować żądze krwi i nie okazać strachu. – Nic nie widzieliście. Ja nie będę zatrzymywał was, a wy mnie. Każde z nas pójdzie w swoją stronę.

James pokręcił głową. Mała dziewczynka drżała w strachu. Nigdy jeszcze nie widział takiego przerażenia. Poczuł, że musi ją obronić. Nie może tak po prostu odejść. Zadziałał instynkt opiekuńczy. Po za tym posiadał trzyletnią siostrę. W takiej sytuacji ona również mogła się znaleźć i być może nikt, by jej nie pomógł. Wolał nie sprawdzać takiej sytuacji. Po za tym wuj uczył go zawsze honoru. Nie mieli przy sobie żadnej broni, ale we trzech z pewnością dadzą mu radę. Przyjaciele jakby czytając mu w myślach stanęli po przeciwnych stronach. Samuel umiał rozpoznać swoją przegraną. Wiedział kiedy nie ma wyjścia i musi robić wszystko, by ratować swoją skórę.

- Tym razem macie szczęście ... - mruknął popychając dziewczynkę tak mocno, że potknęła się i upadła. Na jej twarzy rósł dość sporej wielkości siniak. – Może następnym razem ono was opuści...

Mówiąc te słowa zniknął nim zdołali go powstrzymać. Właściwie nie mieli zamiaru biec za nim. Musieli zainterweniować, gdyż mała dziewczynka ledwo stała na nogach.

- Już dobrze .... – powiedział do niej James, łagodnym głosem. Drżała w ramionach chłopca, ściskając bezcenną sakiewkę. – Weźmiemy cię do domu. Odpoczniesz sobie. Później odeślemy cię do ciebie. Czy nam zaufasz?

Nie wiedziała, czemu ale wówczas nie wahała się ani na moment. Wtedy nie zdawała sobie sprawy, że właśnie przypieczętowała swój los. James naprawdę dotrzymał słowa. Dodatkowo zjadła jeszcze pyszny obiad i dostała również koszyk do domu. Gdy kilka dni później przyszła go oddać poznała Mirabel. Między dziewczynkami nawiązała się przyjaźń. Zaczęła więcej czasu spędzać w rezydencji, co nie do końca podobało się rodzicom obu dziewczynek. Mimo wszystko przyjaźń kwitła, a James obserwował jak z dziewczynki wyrastała na pewną siebie młodą kobietę. Miała już szesnaście lat, on był dużo starszy. Często przyjeżdżał wraz ze swoim przyjacielem Fredd'ym. Freddy, był synem pastora i młodej szlachcianki. Dzięki konscesjom matki studiował w Eton. Chciał iść do wojska. Miał swoje własne plany, jednak poznanie prawie dorosłej Christiny je zmieniło. Freddy zakochał się w dziewczynie od niemal samego początku. Miała w sobie jakąś taką magię. Wyczuwał też doskonale uczucia Jamesa. Nie była mu obojętna, chociaż przez swoje pochodzenie nie mieli żadnych szans. W przeciwieństwie do niego. Z ukrycia obserwował rosnący między nimi romans. Już wtedy James umawiał się z pewną piękną kobietą, szlacheckiego rodu. Isabell Stuart. Kobieta pochodziła z okolic Londynu. Rodzicami dziewczyny byli baronostwo Edwina oraz Michael Stuart. Od początku wykazywała wrogość względem Christiny, jakby wyraźnie widziała w niej rywalkę. I słusznie, ponieważ między Jamesem a Christiną namiętność wyglądała wręcz wybuchowo. Freddy czekał tylko na odpowiednią chwilę. Co prawda James, to jego najlepszy przyjaciel, chęć posiadania kobiety była o wiele silniejsza. Oszukał ukochaną, wmawiając iż kochanek nie jest uczciwy. Wszystko wspólnie zaaranżował z Isabell, która by pozbyć się rywalki, była gotowa na wszystko. Zaaranżowali cały plan. Christina znalazła pijanego Jamesa w ramionach tak zwanej narzeczonej. Jeszcze tej samej nocy opuściła wyspę. Nigdy nie poznała prawdy. Freddy zabrał ją ze sobą do grobu. Nigdy więcej nie wróciła na wyspę. Kiedy ponownie odzyskała dobre stosunki z Jamesem, była już wdową. Nie myślała o romansie, chociaż mężczyzna ją pociągał. Nie wiedziała czemu też nie ożenił się z Isabell. Był dla niej prawdziwą zagadką. A uczucia nie odeszły. Pozostały, wciąż mieszając jej w głowie.

Następnego dnia James wrócił do Londynu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro