Rozdział 003 „Los przeznaczenia"
Kroniki autorskie 004;
ahoj półperełki!
Oto przedstawiam wam nowy rozdził mojej historii. Mam szczerą nadzieję iż czytanie sprawi wam dużo przyjemności jak mi pisanie.
-Jakie masz właściwie plany na dzisiaj?
Elizabeth jadła właśnie śniadanie w skromnym salonie. Towarzyszył jej Jonn oraz Monica. Mimo średniego statusu dziewczyny, postanowili w domu złamać nieco konsenanse. Po za tym Elizabeth czuła się samotna w wielkim domu. Chciała trochę zyskać sympatii innych osób. Bardzo polubiła Charlesa oraz panią Danvers. Majordomusa mieszkającego w domu ciężko jej było ocenić. Wydawał się być sympatyczny, ale rzadko pokazywał swoją obecność. Większość czasu spędzał w gabinecie, gdzie wykonywał inne, powierzone mu obowiązki. Nie trzymał ze służbą, której Cameron House nie posiadało zbyt wiele. Dwa dni temu wuj przysłał z Londynu dwie pokojówki oraz dwóch nauczycieli, tańca, śpiewu, gry na pianinie oraz do rachunków, historii i języka. Uważał, że wykształcona kobieta lepiej odnajdzie się w trudnym dla niej świecie. Ona uwielbiała te lekcje. Szczególnie pokochała grę na pianinie. Jak się szybko okazało miała wrodzony talent oraz słuch. Nowoczesna krawcowa szybko zadbała o ubrania dla niej. Od prostych sukienek po najróżniejsze inne bardziej eleganckie stroje. Nie wiedziała, czy będzie miała okazje je nosić. Po za tym lubiła sukienki należące do matki i w żaden sposób nie chciała ich wyrzucać. Szczególnie jedna najbardziej przypadła jej do gustu. Delikatna w kwiatki o kolorze pudrowego różu. Do tego Monica układała jej włosy, związując w fikuśny warkocz. Nie wyglądała jak arystokratka i w sumie o chodziło. Nie potrzebowała wyróżnienia. Pragnęła wtopić się w tłum. Poznać najwięcej zwykłych mieszkańców. Po za tym intrygowali ją poznani ostatnio chłopcy. Szczególnie jeden z nich Filip. W domu czekał na nią również inny prezent. Monica podarowała jej skórzany zeszyt oraz pióro i mnóstwo atramentu.
- Pomyślałam, że może chcesz iść w ślady swojej matki i tworzyć własną historię ... - Nie kryła poruszenia widząc ten gest. Chciałaby opisać ten dzień, jak robiła to mama. W ten sposób poczuje jeszcze bliższą więź. Po za tym nie czytała ostatnio pamiętnika. Westchnęła odkładając perfumy na toaletkę. Spryskała nimi trochę ciało i zerknęła po raz ostatni w lusterko. Zamierzała wybrać się konno a później wstąpić do Weronici. Miały piec ciasteczka. Nie wiedziała jeszcze jak dzisiejszy poranek namiesza jej w życiu. Charles osiodłał Księcia. Dzień zapowiadał się naprawdę wspaniale. Uwielbiała takie dni jak ten. Powoli odzyskiwała stan ducha i zapominała o przeszłości. Wiedziała, że do końca się jej nie pozbędzie, ale pozostanie dla niej niczym zły sen. Tak właśnie chciała to traktować. Teraz tu było jej życie. Na wyspie św. Małgorzaty. Rozpoczynała nowy rozdział i nie zamierzała nigdy do niego wracać. Kiedy zeszła do stajni już na nią czekali. Charles i Książę. Na niebie nie widać ani jednej ciemnej chmury. Pogoda tego nadchodzącego lata wyglądała wręcz idealnie. Liczyła iż tak już będzie zawsze. Swoje kroki skierowała w stronę lasu do którego lubiła jeździć. Przeważnie dojeżdżała aż do rzeki, a potem skręcała w stronę wioski. Nigdy nikogo nie spotkała po drodze, jednak tym razem było inaczej. Nagły strzał, który rozległ się znikąd wystraszył księcia oraz kaczki będące gdzieś w pobliżu. Koń stanął dęba. Nie potrafiła go utrzymać w ryzach. Krzyknęła głośno i spadła z hukiem.
- Nie zabiliśmy jej? – nieznany głos z trudem docierał do otępiałego umysłu. Jęknęła cicho, i bardzo powoli otworzyła oczy. Widziała przed sobą trzy, mocno wystraszone twarze. Z pierwszej chwili nie umiała sobie przypomnieć gdzie jest ani gdzie się znajduje.
- Wszystko w porządku? – zapytał młody chłopak. Rozpoznała go po dłuższej chwili. Poznała go kilka dni temu u Weronici. Do tamtej pory nie miała go spotkać. Był otoczony swoimi przyjaciółmi.
- Chyba tak ... - wykrztusiła mocno oszołomiona. Ostrożnie wstała, wsparta na jego ramieniu. Bardzo powoli stawiała swoje kroki. Drugi z chłopców trzymał lejce konia, którego zdołał złapać.
- Nie spodziewaliśmy się nikogo w lesie ... - powiedział cicho z lekkim zakłopotaniem, jasnowłosy chłopak. – Zwykle o tej porze polujemy. Nazywam się Filip St.James, książę Westwold, a ci dwaj barbarzyńcy to moi przyjaciele. Starszy to Rokford Dervin, jest przyszłym hrabią Bruxton i jego młodszy brat Dhaniel.
- Miło mi .... – wyznała dygając przed nimi tak jak ją nauczono. Z pierwszej chwili chciała przedstawić się jako hrabianka Cameron, ale coś podpowiadało, by z tego zrezygnowała. Wolała uniknąć konfliktów. Zawsze taka była. – Jestem Lisbeth Callum. Weronica jest moją kuzynką. Nie dawno przyjechałam na wyspę, by spędzić wakacje.
Roger jakby donośnie odetchnął z ulgą. Właściwie tak było naprawdę. Dhaniel i Filip wybuchli śmiechem jakby rozumiejąc jego zachowanie. Elizabeth popatrzyła na nich zdezorientowana.
- Widzisz mamy dość arystokratek na naszej małej wyspie ... - zaczął chłopak oddając jej lejce. Pogłaskała konia, który już wyglądał na spokojniejszego. – Ja rozumiem ich intencje i w ogóle, ale my sami chcemy wybrać sobie żony. Jeżeli znajdziemy odpowiednie kandydatki. Większość z nich czyha na nasze tytuły. Wolimy zachować ostrożność.
- Mów za siebie .... – parsknął Filip, trochę zniesmaczony zachowaniem przyjaciela. Roger już taki był. Znany ze swojej bezpośredności. Przyjaźnili się już pięć lat. Nim ich poznał widział siebie jako zupełnie innego człowieka. Z powodu własnego tytułu niezbyt ufał ludziom. Trzymał się od nich z daleka. Jednak Roger i Dhani pokazali mu przyjaźń z zupełnie innej strony. No i jeszcze Meredith. Nie zawsze tolerował jej zachowanie, ale ją lubił. Pasowała do ich towarzystwa. Ta młodziutka dziewczyna, mocno go zaintrygowała. Poznali ją kilka dni temu, poprzez Weronicę. Lubił córkę młynarza, ale nigdy nie wchodził w bliższe kontakty. Ostatecznie pochodziła z innego świata niż oni. Pokręcił głową. A może najwyższa pora coś zmienić? Uśmiechnął się. W końcu do ich grona należał syn kucharza Scott. Od czasu do czasu wyruszał z nimi na wyprawy i rodzice nie mieli nic przeciwko temu.
- Czy pozwolisz byśmy odprowadzili cię do Weronici, dla bezpieczeństwa? – spytał nonszalancko. Elizabeth skinęła głową. Nie czuła się zbyt pewnie jadąc konno. Musiała nieco ochłonąć po wypadku. Po za tym z pewnością nabiła sobie guza oraz siniaki. Wciąż bolało ją ciało po upadku. Filip podał jej ramię i wspólnie ruszyli w stronę domu przyjaciółki. Przez chwilę myślała żeby sprostować sytuacje, ale kąśliwa uwaga Rogera sprawiła iż zmieniła zdanie. Możliwe gdyby poznali prawdę o niej zachowaliby większy dystans. A tak mogła zyskać przyjaciół. Jeśli oczywiście zachowa ostrożność. Nie wiedziała tylko jak długo zdoła ciągnąć te historię. W końcu ktoś może zainteresować się przyszłą hrabianką. Wolała jednak, by nastąpiło to później.
- A więc Lisbeth, skąd pochodzisz? – zapytał z ciekawością Dhani, który do tej pory milczał. Musiała przyznać, że polubiła tego młodego chłopaka. Wyróżniał się na tle tych dwóch. Bardziej zamknięty w sobie i nieobecny. Po za tym również przystojny. Młodszy o rok od brata, więc byli rówieśnikami. Tyle zdążyła się od nich dowiedzieć.
- Z Paryża ... - wyjaśniła, czując iż tu nie musi kłamać. – Moja rodzina zginęła w czasie rewolucji. Moja mama jest siostrą pana Calluma.
Chłopcy przytaknęli. Elizabeth nie zdawała sobie sprawy jak bardzo prawdziwa jest jej historia. Pan Callum miał siostrę, która pokochała francuza i wyszła za niego za mąż. Nie wiedzieli jednak o jej śmierci. Musiała wcześniej uprzedzić Weronicę o swoich planach. Nowa przyjaciółka z pewnością pomoże w potrzebie. Jeśli tylko odpowiednio wyjaśni całą historię.
- Podobnie jak nowa dziedziczka ... - przypomniał sobie Roger. Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem, a Lisbeth wstrzymała oddech. Nie chciała zaczynać swojej przyjaźni od kłamstwa. Niepewnie spoglądała w stronę obu chłopców. Roger wyglądał wyraźnie na zadowolonego iż wiedział więcej niż pozostali. Ową rozmowę podsłuchał, gdy wcześniej zszedł do salonu. Matka, hrabina mówiła o czymś z ożywieniem. Była bardziej podekscytowana niż zwykle, a Roger poczuł kłopoty. Kolejna dziedziczka i powód do oświadczyn. Wzdrygnął się myśląc o tym. Prędzej, czy później każdy zainteresuje się dziedziczką. Wolał, by matka zrobiła to najpóźniej z nich wszystkich. Nie chciał poznawać kolejnej kandydatki na żonę. Sam chciał sobie wybrać kobietę swojego życia. Jeśli tylko taką właśnie spotka. Obecnie pozostawiał to w odległej przyszłości.
- Czy wam nie wydaje się dziwne iż w tej rodzinie dziedziczą same kobiety? – zauważył cicho Dhani. – Gdyby hrabianka nie została odnaleziona, wówczas przepadłby cały majątek.
Elizabeth zamyśliła się. Mówił prawdę. Wuj James musiałby porzucić swój dom. Co prawda teraz i tak w nim nie mieszkał, ale ma do czego wrócić. Westchnęła cicho. Chciałaby wiedzieć dokąd wszystko ich zaprowadzi. I miała nadzieję iż sama na siebie nie sprowadzi żadnych kłopotów. A to miał być zaledwie początek.
*~*~*
Księżna Jane z ciężkim sercem odłożyła list jaki do niej dotarł.
Siostra napisała najnowsze wieści, chociaż już od dawna nie mieszkała na wyspie. Wiedziała o wszystkim, co się działo. Także najświeższe plotki, które mocno ją zaniepokoiły. Już dawno pogrzebała przeszłość. Chciała zapomnieć. Niestety ta postanowiła wrócić w najmniej odpowiednim momencie. Westchnęła cicho i spojrzała w lustro. Była niezwykle piękną kobietą, chociaż ślad czasu odcisnął na niej swoje piętno. Gdzie nie gdzie widniały siwe włosy. Powiła tylko jednego syna, chociaż bardzo pragnęła mieć kolejne dziecko. Trzy razy zaszła w ciążę, ale nigdy żadnej nie donosiła. Uważała iż to kara za to, co zrobiła w przeszłości. Jednak nie mogła uważać się za aż taką winną. W końcu kochała tak bardzo, że była gotowa zrobić wszystko. Nawet pójść do rywalki i błagać ją aby odeszła. Teraz Mirabel nie żyła. Dziwnie się czuła z tą myślą. Jakby ona skazała ją na tę śmierć. Koniec, końców sama pomogła dziewczynie opuścić wyspę. Justin nigdy nie poznał prawdy. I chciałaby żeby nie poznał. Jednak, czy teraz kiedy wróciła tu córka rywalki istnieje szansa iż wszystko się wyda? W dodatku nie wiedziała jak traktować tę dziewczynę. Niby nie była nic winna, ale mogła być przecież córką jej męża. W końcu kiedyś tak bardzo byli w sobie zakochani. Pokręciła głową i zeszła na dół. Filip wraz z przyjaciółmi wyruszył na poranne łowy. W każdej chwili mógł ją spotkać. Czy jest tak samo piękna jak matka? Zadrżała. Dlaczego przeszłość akurat teraz daje o sobie znać? Najwyraźniej los postanowił upomnieć się o swoją zapłatę. Wiedziała iż Justin i Mirabel łączył płomienny romans. Byli w sobie zakochani. Justin nawet chciał odejść i zostawić tytuł na rzecz młodszego brata Spencera. Spencer St.James ostatecznie został kapelanem i wyglądał na zadowolonego z tego tytułu. Nigdy nie zazdrościł bratu tego życia. Niedawno pokochał i ożenił się z prostą nauczycielką. Miał pewną swobodę wyboru. No cóż. Z jej siostrą było tak samo. Niestety ona pokochała niewłaściwego mężczyznę. Prawdziwego tyrana od którego uciekła, mając kilka lat małżeństwa za sobą i małego synka. Świat arystokratów niezbyt to przyjął dobrze. Oczywiście najgorsza była żona. Według ich świata kobieta całkowicie podlegała mężczyznom. Nie miała własnego zdania, własnych wyborów. Ona trafiła o wiele lepiej. Justin być może nie kochał jej tak jak ona jego, ale szanował. Kiedy cicho zapukał do jej drzwi zaprosiła go do środka. Był po konnej przejażdżce. Pachniał wiatrem oraz trawą. Jego obecność rozświetliła pokój. Uwielbiała go. Wysoki, przystojny mężczyzna. Nieco od niej starszy, ale niewiele. Syn, to jego wierna kopia. Jasnowłosy z błękitnymi oczami. Rysy twarzy odziedziczył po swoich przodkach. Emanował ciepłem oraz dobrocią. Całkowite przeciwieństwo swojego ojca. Wiele cech odziedziczył po matce. Wychowali się we dwójkę w Londynie. Rzadko przyjeżdżali na wyspę. Głównie z powodu starych waśni. Ojcowie rodów nie mieli ze sobą zbyt dobrych stosunków. Wręcz przeciwnie. Podczas licznych spotkań traktowali siebie z szacunkiem, ale i nieskrywaną pogardą. Lecz wydarzył się niespodziewany cud. Justin przyjechał na wakacje. Jego matka zaczęła chorować, więc wysłano obu braci do zamku na wyspie, który powinien być główną siedzibą rodów St.Justin. Justin jako młody chłopak niechętnie spędzał tu czas. Wolał poznawać uroki Londynu. Czuł, że będzie nudzić się na wsi. Jednak od razu nawiązał więzi z arystokracją. Wbrew rozsądkowi towarzyszyła mu jak zawsze Jane. Byli przyjaciółmi. Jane rozumiała rozterki Justina. Często uciekał do nich przed przemocą ojca, usiłując chronić siebie i młodszego brata. Nie miał łatwego życia. Ona to rozumiała. Kiedy zaproponowano jej wyjazd zgodziła się bez wahania. I tak byli prawie zaręczeni. Po za tym towarzyszyła im przyzwoitka. Ciotka Justina, Katherina. Bardzo ją lubił. Całkowite przeciwieństwo. Wniosła do domu dużo ciepła oraz radości. Dzisiaj Justin ciepło wspominał te chwile. Nagłe pojawienie się zmieniło ich relacje dość mocno. Mirabel, to całkowite przeciwieństwo spokojnej Jane. Zachwyciła go od pierwszego wejrzenia. Był gotów na wszystko, dla tego związku. Dzisiaj z biegiem lat myślał iż zawładnęło nim szaleństwo. A teraz wróciła jej córka. Kiedy o tym usłyszał, jego uporządkowany świat legł w gruzach. Widział niepokój Jane i doskonale ją rozumiał. Gdy miał przy sobie Mirabel, ona była mu całkiem obojętna. Po prostu zwariował na jej punkcie. Te uczucia były o wiele silniejsze dla niego. Nawet teraz, go prześladowały. Bardzo chciałby o nich zapomnieć. Wrócić do normalnego życia. Niestety. Najwyraźniej nigdy nie będzie mu to dane. Z czułością spojrzał w stronę żony. Nie kochał jej, ale nie była mu obojętna. Ostatecznie spłodzili razem syna. Obiecał sobie być innym rodzicem niż jego własny i do tej pory mu się udawało. Nie wiedział jak będzie teraz. I co zrobi, gdy jego syn spotka tę dziewczynę.
- Co z tym zrobimy? – zapytała, nie kryjąc lęku wymalowanego na twarzy. Westchnął i przysiadł się na szezlongu. Lubił ten salon. Kiedy mieszkali na wyspie matka siadywała przy kominku, a on obok niej. Często mu czytała. Nawet, gdy był już dorosły. Ojciec nie popierał tak bliskiej relacji. W zasadzie on nie lubił żadnej bliskości. Wręcz przeciwnie. Dzieci i kobieta to tylko dobry towar. Właściwie dzięki małżeństwu z matką uratował cały majątek. Rodzina St.Jamesów popadała w ruinę. Najważniejsze były tylko tytuły. Nic więcej. On sporo zmienił.
- Nic nie możemy zrobić ... - wyznał niezadowolony. – Musimy ją zaakceptować. Przyjąć jako swoją. Jest córką Mirabel. Jako hrabiance należy jej się szacunek. Możemy tylko obserwować i w razie rozwoju sytuacji interweniować.
- Myślisz, że Filip i ona? – wolała nie myśleć o konsekwencjach, gdyby w ogóle doszło do takiej sytuacji. Wzdrygnęła się na samą myśl o tym. Kiedy jakiś czas temu wynikła tragedia, król wyraźnie zabronił małżeństw między oboma rodami. Tylko on mógł zmienić werdykt. Justin był wówczas prosić władcę o owe pozwolenie, nie dbając o konsekwencje. W tym momencie nic nie miało znaczenia.
- Nie .... – pokręcił głową. – Mój syn jest całkiem inny niż ja. Zna swoje obowiązki, stosuje się do zasad. Będzie traktował dziewczynę z szacunkiem. Nie zaryzykuje rodziny, swoim sercem. Wierzę w niego. A jeśli tak bardzo się boisz wydajmy przyjęcie. Bal. Wkrótce moja babka, Elanor przybędzie na wyspę. Będzie zachwycona. Zaprosimy hrabiankę, w ten sposób oficjalnie przyjmiemy ją do naszego grona.
Jane przytaknęła. Wiedziała, że ten gest, dobrze się przyjmie wśród ludzi. Po za tym będzie mogła uważnie obserwować syna. Ostatnio z entuzjazmem opowiadał o jakieś kuzynce Callumów. Nie miała nic przeciwko tej przyjaźni. Wręcz przeciwnie. Uważała iż dobrze, że syn poznaje miejscowych. Kiedyś zamieszka tu na stałe. To najważniejsze mieć poprawne stosunki. Muszą też zadbać, by dobrze została przyjęta. W końcu będzie tu całkiem obca i sama. Szczególnie jeśli James faktycznie przebywał w Londynie. Spojrzała w stronę ukochanego. Widziała emocje uczuć jakie malowały się na jego twarzy. Był wstrząśnięty całą sytuacją. Wiedziała, że prędzej, czy później ten moment, by nastąpił. Musiała powiedzieć prawdę. To najtrudniejsza rozmowa jaką przeprowadziła w życiu, ale musiała ją przejść. Justin zasługiwał, by ją poznać.
- Kochanie muszę ci coś opowiedzieć ... - zaczęła łagodnym, choć nieco drżącym głosem. – Widzisz dawno temu zrobiłam coś strasznego, by cię odzyskać. Wiedziałam, że jestem na krawędzi. Byłeś w niej zakochany. Traciłam grunt pod nogami. W dodatku nasi ojcowie robili się coraz bardziej niecierpliwi. Miałam tak wiele do stracenia. Rozumiałam Mirabel. Ona bardzo cię kochała. Tak bardzo iż była gotowa na wszystko. Ja również. Dlatego tamtej burzliwej nocy poszłam do niej. Niemal ze łzami w oczach powiedziałam o swoich uczuciach, strachu, lęku. Owszem przystałeś na nasz ślub, ale wiedziałam iż ona zawsze będzie obok ciebie. Liczyłam iż po prostu wyjedzie do Londynu. W końcu mają tam rezydencje. Jednak ku mojemu zaskoczeniu ona zrobiła zupełnie inaczej. Pożyczyłam jej oszczędności. Miała trochę własnych, ale zbyt mało by rozpocząć nowe życie.
Kiedy to mówiła w jej oczach błyszczały łzy. Justin był wstrząśnięty. Przez tyle lat myślał dlaczego odeszła. Zostawiła go bez słowa wyjaśnienia. Mieli plany. Pragnął zerwać zaręczyny i uciec. Chciał rozpocząć nowe życie z ukochanym. Teraz rozumiał dlaczego. Własna żona go zdradziła. Być może naprawdę go kochała, ale pokierowała ich złym losem. Zbudowała małżeństwo na kłamstwie, a to coś czego nie umiał wybaczyć. Bardzo chciał jej wierzyć. Niestety nie potrafił.
- Wyjeżdżam do Londynu, muszę sobie wszystko przemyśleć ... - powiedział surowym głosem nawet na nią nie patrząc. – Dam znać kiedy będę gotów do rozmowy. Wówczas sobie wszystko wyjaśnimy. Nie próbuj się ze mną skontaktować. Potrzebuje czasu.
- Justinie, proszę .... – wyszeptała, ale odwrócił się i odszedł. Poczuła jak łzy spływają jej po policzkach. Czuła, że w tym momencie straciła ukochanego męża. Nie wiedziała jak go może odzyskać. A to miał być zaledwie początek kolejnych wydarzeń.
*~*~*
- Czyś ty rozum straciła?
Weronica ze strachem spoglądała na nową przyjaciółkę, gdy ta opowiedziała o swoim pomyśle. Spędzili z chłopcami urocze popołudnie nad jeziorem. Cała trójka zyskała w oczach Weronici. Nigdy nie powiedziałaby, że ona zwykła dziewczyna ze wsi, zdobędzie tak liczne grono przyjaciół. Zawsze żyła w cieniu. Pomagała ojcu we młynie. Teraz pojawienie się dziedziczki, która szybko skradła jej serce, wszystko zmieniło. Jedynie siostra pozostała nieufna. Rozumiała Janet. Została zgwałcona jako młoda dziewczyna. Ta tragedia miała miejsce dwa lata temu. Nigdy nie ukarano winnego, gdyż pochodził z szanowanego rodu. Dano im pieniądze i kazano zgłosić się na wypadek ciąży. Na szczęście do tego nie doszło. Niestety złamało to ducha Janet. Dziewczyna nie chciała wychodzić z domu. Mówiła nawet o wstąpieniu do klasztoru. Uważała iż tak by było bezpieczniej i lepiej dla niej. Rodzice byli przerażeni samą myślą. Ona również. Nie chciała stracić siostry, ale nie wiedziała też jak jej pomóc. Nie wspominała nikomu tej sytuacji. Wolała zachować ten sekret dla rodziny, jednak brakowało iż nie może nikomu się z tym podzielić. Elizabeth ze swoimi zwariowanymi pomysłami kompletnie ją zszokowała.
- Chcesz udawać wieśniaczkę? – pokręciła głową. – Słyszałam, gdy wieśniaczki udawały bogate dziedziczki, ale na odwrót? Czyste szaleństwo. Prędzej, czy później prawda wyjdzie na jaw. Ludzie będą chcieli poznać dziedziczkę. Zaczną wydawać bale. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla Lisbeth Callum?
- Wszystko sobie dokładnie zaplanowałam ... - mówiła z nieskrywanym zapałem. – Będziemy się umawiać u ciebie. I tak jestem częściej niż w domu. Nawet jeśli ktoś w końcu zainteresuje się Elizabeth, w co wątpię, wówczas odpowiednie osoby zadbają o mój wizerunek. Nikt mnie nie rozpozna. Po za tym nikomu nie przyjdzie do głowy szukać podobieństwa pomiędzy hrabianką, a zwykłą dziewuchą ze wsi.
- W sumie masz racje ... - przytaknęła jej po chwili. Być może cały plan, był iście szalony, ale mógł się udać. Dziewczęta ruszyły w stronę swoich domów po zmierzchu. Elizabeth nie kryła radości z jazdy konnej i wszystkiego, co zaplanowała. Może da radę żyć jako dziedziczka i zwyczajna dziewczyna ze wsi. Dziwne, ale zyskała w oczach chłopców więcej szacunku. Zresztą nigdy tak naprawdę nie czuła, że jest arystokratką. To nie jej świat. Kiedy wróciła do domu zaskoczył ją widok wuja w salonie. Wyglądał na zmęczonego i dość mocno poirytowanego.
- Gdzie się włóczysz i jak ty wyglądasz? – zapytał, rzucając w jej kierunku, pogardliwe spojrzenie. Elizabeth spuściła wzrok, gdyż nie chciała prowokować kłótni. Nie rozumiała czemu wuj traktował ją tak chłodno i obojętnie. Z tego co do tej pory wyczytała w pamiętniku matki, byli dobranym rodzeństwem. I szanowali siebie nawzajem. Coś musiało się wydarzyć po drodze, czego nie rozumiała. W ogóle miała wrażenie iż otacza ją morze tajemnic. A ona nie znosiła, gdy coś przed nią ukrywano.
- Byłam z przyjaciółką ... - odpowiedziała szczerze. – A wyglądem nigdy się nie przejmowałam. Pamiętaj skąd pochodzę.
Wuj zaklął pod nosem, ale nie zwróciła na to uwagi. W przygotowanej misce umyła ręce i twarz, po czym zasiadła do stołu. Służący podali pieczeń oraz chleb, wino i herbatę. Nie brakowało też przystawek. Była głodna, więc szybko pochłaniała jedzenie, nie dbając o etykietę.
- Jaką przyjaciółką? – nie krył swojego zainteresowania. Nie było go kilka tygodni. Musiał ochłonąć po tym jak Elizabeth przybyła do jego domu. Uratowała majątek rodzinny, ale nie umiał traktować jej normalnie. Była córą Mirabel. Siostry, która go zdradziła. Pokręcił głową. Musiał odrzucać te myśli i uczucia. Przyjaciółka miała racje. Jeżeli będzie dalej ją tak traktował, wówczas nigdy nie zostaną sobie bliscy. Po za nim nie posiadała nikogo. On również. Co prawda była jeszcze Christina Daniells, powierniczka, kochanka. Ktoś na kim miał duże wsparcie. Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Elizabeth nie mogła tu mieszkać całkiem sama w otoczeniu służby. Potrzebowała kobiecego wsparcia. Na nikogo z dalszej rodziny nie mógł zbytnio liczyć. W grę wchodziła tylko Christina.
- Weronica Callum ... - wyjaśniła już spokojniej. Wyczuwała, że wuj nie czuje się swojo w jej towarzystwie. Ona również. Potrzebowali czasu, by się lepiej poznać. – Podobno nasze matki przyjaźniły się ze sobą.
- To prawda .... – przytaknął nieco zaskoczony, ale podejrzewał w tym sprawę służby. W sumie nie miał nic przeciwko. Callumowie są porządną rodziną. Mają dobrą opinię na wyspie. Trafiłaś dobrze.
Pokiwała głową. Posmarowała grzankę solidną porcją dżemu i położyła ser. Uwielbiała takie połączenie. James spojrzał na nią z uwagą. Wykonywała ruchy oraz czynności podobnie jak Mirabel. Po za tym była wierną kopią matki. Aż bolało, gdy na nią patrzył. Ciekawiło go, czy Justin już ją widział. I jaką miał reakcje. Pewnie obudzi uśpione demony. Wolał nie myśleć, co będzie dalej. Pokręcił głową.
- Jutro ponownie wyjeżdżam, ale wrócę w przyszłym tygodniu ... - zaczął tłumaczyć swoją decyzje. – Nie przyjadę sam. Potrzebujesz towarzystwa. Szlachetnie urodzonej kobiety. Mam przyjaciółkę. Wcześniej pracowała jako guwernantka. Pomoże ci z lekcjami i nie tylko. Jest szlachetnie urodzona, ale pochodzi z biednej szlachty. Rodzina nie ma własnego majątku, dlatego muszą pracować. Jestem pewna, że będziesz zadowolona z tego towarzystwa.
Elizabeth jęknęła cicho. Wcale nie chciała, by ktoś tu przyjeżdżał. Chciała wyperswadować ten pomysł wujowi, ale nie wiedziała jak to zrobić. Wolała na razie uniknąć tej rozmowy, więc wstała od stołu i podziękowała. W pokoju po wieczornej toalecie długo rozmyślała o wszystkim. Nagłe pojawienie się wuja dość mocno wytrąciło ją z równowagi. Mógłby zepsuć cały misterny plan. Na całe szczęście jutro już wyjeżdżał. Tylko na ja długo? Westchnęła. Chciałaby też wiedzieć kim była jego przyjaciółka. Może to ktoś bardzo ważny?
Pokręciła głową. Czuła, że nigdy nie zrozumie tego człowieka. Pobyt na wyspie pokazywał jej coraz więcej zawiłości ludzkiej natury. Tu mogła być naprawdę sobą. Stworzyła sobie powoli własny świat. Kiedy pewnego wieczora Monica przyniosła jej pamiętnik i nowe przybory do pisania była zachwycona. Najpierw chciała opisać wszystko, co przeżyła, a miała naprawdę bardzo wiele takich przeżyć. Bywało ciężko. Z trudem sobie radziła, ale stanęła na nogi. Dała radę. I w końcu zdołała. Zajęło to całą noc. Nieraz miała łzy w oczach. Szczególnie, gdy uświadomiła sobie iż być może nigdy nie wróci do Paryża. Zostawiła tamten świat dawno za sobą. Współczuła ludziom, którzy tam zostali. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia, co ona. Świtało, gdy odłożyła pióro i zakręciła atrament. Wyszło kilka dobrych stron dziennika. Obiecała sobie dzisiaj dokończyć, ale chciała jeszcze odpocząć. O jedenastej miała spotkanie z Weronicą. Po południu umówili się z chłopcami nad rzeką. Mieli odwiedzić ruiny i poznać nieco okolice. Wzięła pospieszną toaletę po czym pogrążyła się w głębokim śnie. Chyba po raz pierwszy od dawna widziała w nim swoją matkę. Nie miała żadnych wątpliwości, że to ona. Stała na ogromnych schodach, rezydencji Cameron House. Ubrana w beżową sukienkę z odsłoniętymi ramionami. Czarne włosy pozostawiła rozpuszczone, co nie do końca było zgodne z etykietą. Gdy ją zobaczyła uśmiechnęła się leciutko i wyciągnęła dłoń.
- Witaj na wyspie, córeczko ... - powiedziała drżącym z emocji głosem. – Bardzo żałuje, że nie mogę być przy tobie kiedy dorastasz. Obserwować ciebie. Mój czas nadszedł zbyt szybko. Pamiętaj byś nie popełniła tych samych błędów co ja. Słuchaj serca. Zawsze i bez względu na wszystko.
Elizabeth wybudziła się z głośnym krzykiem, próbując opanować dreszcze jakie nią zawładnęły. Ten sen wydawał się być tak bardzo realistyczny. W głowie dźwięczały jej słowa matki. Ostrzegała ją. Bardzo wyraźnie. Tylko dlaczego i po co? Bardzo chciałaby wiedzieć. Pokręciła głową, próbując go zrozumieć, ale szybko odpuściła, gdy zdała sobie sprawę z upływającego czasu. Musiała się przygotować. Na śniadanie miała już nieco mniej chwili, ale coś tam skubnęła i poprosiła o zapakowanie na wynos. Tak na wszelki wypadek, gdyby znowu zgłodniała. Koń już czekał osiodłany. Nie miała dużo czasu. Czekał ją kolejny wspaniały dzień, który zamierzała spędzić w gronie przyjaciół. Już nie mogła się go doczekać. Zamierzała czerpać z tych chwil jak najwięcej. Bez względu na konsekwencje.
*~*~*
Nie od razu zauważył, że coś się dzieje.
Znał swoich rodziców bardzo dobrze i jeżeli mieli jakieś problemy nigdy o tym nie mówili. Martwił się, gdyż od czasu niespodziewanego wyjazdu ojca dwa dni temu nie wychodziła z pokoju. Kilka razy przyłapał ją na tym jak płakała. Ponieważ czuł się niemal jak dorosłym mężczyzną, postanowił sprawdzić o co chodzi. W końcu był jedynym mężczyzną w pałacu nie licząc służby oraz wiernego im lokaja i nauczycieli. Od kiedy zamieszkali na wyspie między rodzicami panowała dziwnie, napięta atmosfera. Ojciec wyznał iż stąd właśnie pochodził. Mieszkał przez większość swojego życia. Po ślubie Jane wyjechał i został w Londynie. To ona namawiała go, by młody Filip wychowywał się z dala od wpływu w Londynie. Mieszkali tu już od niemal sześciu lat. Filip nigdy tego nie żałował. Poznał prawdziwych przyjaciół. Roger oraz Dhaniel stali się nieodłączną częścią jego życia. Zaprosił ich nawet do Londynu, by poznali innych, równych siebie. Roger dość szybko odnalazł się w tym świecie, ale Dhani był nieco bardziej zacofany. W sumie trochę rozumiał chłopca. Między braćmi nie układało się najlepiej nim on do nich dołączył. Nigdy nie miał rodzeństwa i bardzo za tym tęsknił. Liczne kuzynostwo nie pomagało w zaleczeniu tego braku. Jakiś rok temu zapytał o to matki. Zdawał sobie sprawę iż te pytanie jest dość niedyskretne. Na szczęście matka nie pogniewała się. Z czułością i delikatnością powiedziała mu jak bardzo ciężki był stan brzemienny oraz iż z trudem urodziła. Wspólnie z ojcem podjęli decyzję, by nie ryzykować więcej dzieci. Mają dziedzica i im to wystarczy. Rozumiał tę decyzje, ale czasami czuł się samotny. Szczególnie, gdy mieszkali w tym wielkim domu. Właściwie pałacu. Jedynym na wyspie. Olbrzymi zamek wybudowano kilkaset lat temu, tuż po upadku Cullenów. Wtedy też Westfordowie 0przejęli władzę na wyspie. Stoczono nie jedną brutalną bitwę. Wiedział o tym, gdyż bardzo kochał historię i książki. Dzięki zbiorom ojca i dziadka dowiedział się mnóstwa faktów. Zamierzał pochwalić się swoją wiedza młodej Lisbeth. Musiał przyznać, że zaintrygowała go. Pochodziła z Paryża, więc dość sporo przeszła. Nie mówiła o wszystkim, ale ją rozumiał. Sam nie chciałby poruszać pewnych wspomnień. Jednak miała w sobie coś wyjątkowego. Coś czego nie umiał określić. Myślał o niej jak o młodszej siostrze. Tak w pewnym sensie ją traktował. Nie znali się długo. Zaledwie kilka tygodni, ale dość szybko zyskała jego zaufanie. Chciałby zaprosić ją oficjalnie do zamku. Jednak nie wiedział jak to zostanie odebrane. Koniec końców Lisbeth Callum nie była nikim ważnym w świecie do jakiego należał. Westchnął cicho i pokręcił głową. Coraz częściej przekonywał się jaka zapaść panowała między ludźmi. Dzielili się oni na lepszych i gorszych. On co prawda tak nie uważał, ale inni z pewnością. Chociażby Meredith. Tak. Ona zdecydowanie prezentowała wszystko, co najgorsze w arystokratach. I Nicholas. Teraz kiedy majątek przeszedł mu przed nosem z pewnością nie przyjmie tego dobrze. Zadrżał przeczuwając kłopoty. Ktoś musiał ostrzec młodą hrabiankę. Może być w niebezpieczeństwie. Westchnął głęboko i pokręcił głową. Życie sprawiało mu doprawdy wiele niespodzianek. Nie był pewien, czy lubi niektóre z nich. A szczególnie takie, które sprawiały przykrość tym, których kochał. Dlatego postanowił zrobić coś dla matki. Rzadko kiedy zaglądał do niej, ale w wyjątkowych chwilach. Takich jak teraz. Starsza kucharka o imieniu Bernardette, była bardzo sympatyczna. Często dawała mu różne słodkości. W obejściu pomagał też jej wnuczek. Trzynastoletni Evan, którego Filip bardzo lubił. Kiedy go zobaczyła uśmiechnęła się ciepło. W kuchni panował zawsze ład i porządek. Dwie dziewczyny pomagały zawsze, jednak teraz była sama. Czuć było również cudowny zapach pieczonego chleba, poukładanego na blaszce. Oczywiście nie odmówił sobie kromki z dżemem.
- Wiem, że milady ma ciężkie dni po wyjeździe księcia ... - zauważyła cicho starsza kobieta. Beatrice śmiało mogłaby być jego drugą babcią. Podobnie też ją przypominała, chociaż nie była aż tak wytworna jak starsza księżna St.James. Służba często plotkowała, chociaż ona i starszy lokaj nie interesowali się plotkami. Rzadko też wymieniali uwagi na temat na temat swoich panów. Zachowywali przezorną powagę. Jednak nie ukrywała swego zmartwienia młodą księżną. Nie miała łatwego życia w zdobyciu męża. Później małżeństwo przeżywało różne kryzyse, ale ogółem żyło w całkiem dobrych stosunkach. Nie rozumiała tego nagłego wyjazdu księcia.
- Proszę ... - podała mu przygotowaną tacę. – Kubek gorącej czekolady i pyszna tarta ze śliwkami i bitą śmietaną. Do tego dołożyłam truskawki oraz borówki. Będzie jej smakować oraz poprawi nieco humor. Kiedy zapukał cicho nie spała. Poprosiła go i wszedł do środka. Lubił pokój matki. Urządzony w delikatnych, pastelowych kolorach. Nie brakowało też mnóstwa kwiatów. Leżała przy kominku na szezlongu. Przed sobą miała książkę.
- Czyżbyś okradł naszą kucharkę? – zapytała siląc się na lekki uśmiech. Pokręcił głową i postawił tace na stoliku obok.
Jane od razu poczuła głód. Uświadomiła sobie, że sporo czasu minęło od kiedy zaczęła czytać najnowszą powieść. Napisała ją jej przyjaciółka, która ukrywa się pod męskim pseudonimem. Jej historie są pełne niebezpiecznej miłości oraz grozy. Kiedy miała problemy zawsze sięgała po jakąś lekturę. Musiała uspokoić swoje skołatane nerwy. Wiedziała, że nie da rady wszystkiego ukryć przed synem, ale bardzo próbowała. W końcu kiedyś będą musieli porozmawiać, ale na razie jeszcze nie teraz.
- Za dwa tygodnie wydamy oficjalny bal i chcemy przyjąć młodą dziedziczkę do naszego grona ... - zaczęła wdrążać syna w temat. Filip był zaskoczony. Ostatni bal odbył się kilka lat temu z powodu urodzin starszej księżnej. W sumie ucieszyła go sama myśl balu. Tu na wsi wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Będzie mógł zaprosić nowo poznane przyjaciółki. Weronica i Lisbeth z pewnością się ucieszą. Pokiwał głową z entuzjazmem. – Twój tato z pewnością przyjedzie. Nie zostawi nas, oraz będzie musiał przywieźć babkę. Księżna już dawno nie odwiedzała wyspy. Przynoszą złe wspomnienia.
- Podobno zamordowana milady Evangelina Cameron była przyjaciółką naszej prababci ... - zauważył cicho Filip. Niewiele wiedział o tamtych wydarzeniach i właściwie zbytnio nimi się nie interesował. To odległe czasy. Podobno istniał miłosny trójkąt oraz wielki skandal. Młoda dziedziczka Evangelina miała wyjść za mąż za miejscowego dziedzica Evana Braxtona. Rodzina Braxtonów po tamtym skandalu opuściła wyspę i nigdy nie wróciła. Jednak wiedział iż Evangelina pokochała jego pradziadka, księcia Westforld. Ta miłość dopadła ich jak grom z jasnego nieba. Evangelina nie chciała słyszeć o ślubie z Evanem, a chytry wówczas ojciec dziewczyny przytaknął zaręczynom. Oficjalnie do ślubu nigdy nie doszło. Evangelina pewnego dnia porzuciła młodego księcia i wyszła za Evana rodząc mu córkę. Młodą dziedziczę rodziny. Niestety pół roku po porodzie została znaleziona martwa w ogrodzie St.Jamesów, a Braxton popełnił samobójstwo. Nigdy oficjalnie nie powiedziano, co zaszło ani też nie oskarżono samego księcia. Jedynie obecnie panujący wówczas król wydał zarządzenie iż między rodzinami Cameron oraz St.James nie mogą być zawierane związki małżeńskie. Dawna waśń trwała po dzisiaj dzień. Filip dość sceptycznie podchodził do tego. Nie rozumiał czemu w ogóle Evangelina poślubiła Braxtona skoro kochała jego pradziadka.
- To prawda ... - przytaknęła. – Przyjaźń nigdy nie była zabroniona i traktowano ją dość lekceważąco ... - wzdrygnęła się wspominając tamte wydarzenia. Gdyby uważniej obserwowano Justina i Mirabel być może wyłapano by w porę co się dzieje. Jednak na gdybanie już za późno. Wszyscy musieli ponosić konsekwencje własnych czynów, a najbardziej ona. – Obiecasz, że zachowasz rozsądek? Traktuj hrabiankę z szacunkiem oraz godnością na jaką zasługuje, ale nie wchodź w żadne zażyłości. Nie chciałabym abyście w przyszłości musieli cierpieć.
Filip przytaknął, chociaż zaskoczyła go ta uwaga. Postanowił wyjść i zostawić matkę samą. Po południu umówił się z chłopakami. Mieli cały plan do wieczora. Miał jeszcze obiecana wizytę u Meredith. Chociaż za nią nie przepadał, to nie mógł tak po prostu olać dziewczyny. Wówczas miałby niemiły afront. Westchnął i skierował swoje kroki w stronę stajni. Zajmowała ona sporą część majątku nie licząc rozległych pastwisk. St.Jamesowie posiadali wspaniałe konie wyścigowe. Większość ujeżdżał ojciec lub on sam. Nie brakowało też zdolnych jeźdźców, którzy pracowali sezonowo. No cóż. Swojego konia otrzymał w wieku dziesięciu lat. Byli nierozłącznymi towarzyszami. Tu na wyspie zadbano o jego wygody, a osobistym lokajem był dwudziestoletni Parker. Filip przywiózł go ze sobą z Londynu. Młody Parker nigdy nie żałował tego. Rok temu poznał pokojówkę pracującą w pałacu i wziął z nią ślub. Oboje mieszkają w domkach dla pracowników. Razem również pełnią obowiązki. Rodzinie St.Jamesów nie przeszkadzały związki między pracownikami.
- Wybiera się pan do hrabiostwa? – zapytał z znając dobrze plany młodego księcia. Ten przytaknął uważnie obserwując Zeusa. Ten czarny ogier był cudownym przyjacielem. Wiernie niejednokrotnie spędzili różne przygody. I wierzył, że lepsze dni jeszcze przed nimi. Nie spodziewał się iż to miał być początek czegoś innego i nowego. A los w którym miał podążać już został zapisany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro