Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 002 "przyjaźń na wieczność"

Hej półperełki
Po długim oczekiwaniu zapraszam na nowy rozdział!
Mam nadzieję, że ta historia wam się spodoba. Życzę miłej lektury i zapraszam do czytania oraz komentowania.

W końcu po wielu trudach przybyli do brzegu.

Elizabeth mogła odetchnąć z ulgą. Elegancka dwukółka już na nich czekała zaprzężona w białe konie. Wszystko ją ciekawiło. Port, bazarek, przystań oraz wioska jaką mijali. Z zachwytem podziwiała zielone wzgórza, cudowny zamek.

- To jest siedziba książąt Westworld... - wyjaśnił z nieskrywaną pogardą. – Nasze rodziny niezbyt za sobą przepadają, ale zachowują pozory przyjaźni. Musimy. Arystokracja na wyspie rządzi się swoimi własnymi prawami. Wkrótce poznasz ten świat.

- Nie wiem, czy bym tego chciała ... - wyznała ściszonym głosem. Przerażało ją to wszystko, co do tej pory skreślił Jonn. Intrygi, tajemnice, kłamstwa. To wszystko żyło swoim własnym życiem. Nie wiedziała w jaki sposób do tego podejść. Pragnęła żyć swoim własnym życiem. Cieszyć się nowo odnalezioną rodziną. Nie wiedziała jak będzie wyglądała cała sytuacja. Czuła się przerażona. Jednak podziwiane miejsce robiło cudowne wrażenie. Lubiła Paryż, ale nie był tak majestatyczny jak wyspa. Podświadomie czuła, że w końcu trafiła do domu. A kiedy zobaczyła budynek. Po prostu zaparło dech w piersiach. Czegoś piękniejszego jeszcze nie widziała. Najpierw wjechali przez bramę. Później około piętnastu minut drogą otoczoną drzewami. Gdzieś w tle słyszała szum fontanny. Jonn powiedział, że dookoła roztacza się piękny ogród oraz las. A dom. Cameron House było olbrzymim budynkiem. Stworzone przez różne pokolenia, reprezentowało kilka stylów. Posiadał aż trzy skrzydła i dwa piętra. Jonn wspomniał o ponad stu pokojach, Sali balowej, jadalni, pokojach dla dzieci i wielu, wielu innych. czuła iż spędzi chyba cały dzień na zwiedzanie dobytku. Czuła jakby żyła w bajce. W końcu powóz zatrzymał się na podjeździe. Zauważyła krzątaninę kilkorga ludzi. Na powitanie Jonna wyszedł starszy mężczyzna w liberii służącego. Pokłonił się nisko.

- Elizabeth pozwól że ci przedstawię majordomusa Cameron House. Sir Elton Gareth. Mieszka u nas chyba od zawsze. Często można było liczyć na niego w trudnych sytuacjach. Pomoże ci w aklimatyzacji miejsca.

Elizabeth spojrzała z uśmiechem na starszego mężczyznę. Mógł mieć około sześćdziesięciu lat. Siwowłosy z licznymi zmarszczkami na twarzy. Wyglądał na łagodnego oraz ciepłego. Czuła iż będzie mogła mu zaufać. Skinęła lekko głową oraz dygnęła jak uczył ją Jonn. Gdy wysiadała ze statku była już dziewczyną. Miała na sobie delikatną bladoróżową sukienkę, a włosy przewiązała chustą.

- Czy panicz James jest w gabinecie? – zapytał z troską. Wiedział jak bardzo James zamknął się w sobie po wyjeździe Mirabel. Nie umiał porozumieć się z ojcem. Często wyjeżdżał. Załatwiał jakieś własne sprawy. Nie stronił od skandali. To nie było podobne do poukładanego wcześniej Jamesa. Miał cichą nadzieję iż teraz wszystko wróci do normy.

- Tak! Właśnie wrócił z popołudniowej przejażdżki ... - wyjaśnił lokaj. Weszli do środka. Oczom Elizateh ukazał się urządzony stylowo holl. Po środku widać duże schody, które rozdwajały się na prawą i lewą stronę. Pokrywał je czerwony dywan ze złotymi, delikatnymi kwiatami. Ściany zdobiły liczne obrazy, przedstawiające wydarzenia historyczne, oraz najróżniejsze postacie.

- Tu na dole w głębi lewego skrzydła jest jadalnia, sala balowa oraz biblioteka ... - zaczął wyjaśniać omawiając poszczególne skrzydła. – W prawym to sala sportowa, głównie do ćwiczenia szermierki, kuchnia oraz korytarz prowadzący do pokoi dla służby. Dom oficjalnie nie przyjmuje gości od bardzo dawna, ale kiedyś wydawano tu najlepsze bale na wyspie. Para książęca często była naszymi gośćmi. Podobnie jak sam król.

- Mieszka pan tutaj? – zapytała łagodnym głosem. Pokręcił głową i wyjaśnił, że przebywa głównie w Londynie. Tu przyjeżdża tylko w interesach lub dla przyjemności. Wszystko zależy od sytuacji. Tak jak właśnie teraz. Elizabeth posmutniała słysząc, że zabraknie mężczyzny. Wolała mieć przy sobie jakąś przyjazną twarz. Nie wiedziała, co ją tu czeka. Ostatecznie mogła spodziewać się wszystkiego. Matka musiała mieć jakiś powód skoro uciekła.

- Lepiej będzie jak tu zaczekasz ... - poprosił cicho Jonn. – Nie wiem w jakim stanie będzie twój wuj. Ostatniego czasu dość sporo pije. Jeśli trzeba będzie przestawię cię jutro.

Skinęła głową doskonale rozumiejąc intencje. Jonn wszedł do środka. Na szczęście James był trzeźwy, chociaż na biurku stała karafka z brązowym trunkiem. Ulubiony napój mężczyzny whiskey. Jonn niechętnie spojrzał w stronę przyjaciela. Siedział nad rachunkami. Mamrotał coś do siebie. Gdy wyczuł, że ktoś wszedł uniósł wzrok z zaskoczeniem witając mężczyznę. Był młodszy od Jonna. Wciąż przystojny, średniego wzrostu. Przystojną twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Włosy wciąż pozbawione siwizny. Kobiety go uwielbiały, ale on nigdy się nie ożenił. Najpierw przejął opiekę nad ojcem, a później nie było okazji.

- Kiedy wróciłeś? – zapytał mężczyzna cichym głosem. Gestem zaprosił do środka, ale Jonn pokręcił głową. Jego wzrok był niezwykle poważny, co obudziło czujność Jamesa. – Ktoś umarł?

Zażartował, ale James znowu pokręcił głową. Z uwagą rozejrzał się po gabinecie. Niegdyś królestwo seniora rodu. Starszy mężczyzna nigdy nie pogodził się z nietypowym testamentem dziedzictwa Cameronów. Musiał przyjąć nazwisko żony bez gwarancji do tytułu. Nigdy w całej Anglii nie spotkano się z czymś takim. Te miejsce należało tylko do niego. Nikomu nie pozwalał tu przychodzić. Nie brakowało cennych książek, dużego masywnego biurka z orzecha, barku oraz dwóch obrazów przedstawiających Napoleona. James nigdy nic tu nie zmienił. Nie dodał od siebie. Wciąż to miejsce pozostawało puste i bez wyrazu.

- Znalazłem ją .... – powiedział cichym głosem. W ręku trzymał medalion o który poprosił Elizabeth. Dowód jaki pokazywał pochodzenie dziewczynki. Wręczył medalik oszołomionemu Jamesowi. Ten już dawno odpuścił. Nie chciał wierzyć. Nie pragnął marzyć. Jonn nieświadomie wywołał ukryte demony. Miał ich bardzo wiele. Sporo związanych z Mirabel. Czuł się odpowiedzialny za jej śmierć. Rozumiał powód jej wyjazdu, ale czuł się zdradzony. Pozostawiła go samemu sobie i wyjechała. Nie umiał tego wybaczyć.

- Mirabel? – zapytał nie mogąc uwierzyć w te słowa. Nie słyszał jeszcze najgorszych wieści. Jonn nie miał odwagi mu o nich powiedzieć. Jednak nadszedł czas. Czas w którym musiał powiedzieć wszystko. I powiedział. Popłynęła długa opowieść w której jego siostra odeszła. Kiedy Jonn poznał prawdę o jej śmierci postanowił szukać dalej. Dowiedział się, że wyszła za miejscowego lekarza. Została damą dworu. Nie opuściła świata arystokracji w którym się wychowała. Potem już wszystko potoczyło się bardzo szybko. – Elizabeth jest niesamowicie podobna do Mirabel. To jej wierna kopia. Nie ma mowy o pomyłce. A ten medalik jest dowodem.

- Mogła go komuś ukraść ... - prychnął z nieskrywaną pogardą. – W końcu Paryż przechodzi naprawdę ciężkie czasy. Jesteś absolutnie pewny, że to członek naszej rodziny?

- Tak! – Mężczyzna skinął głową. – Wiesz iż nie wziąłbym jej ze sobą gdybym nie miał sto procent pewności. To ona. Czeka pod drzwiami. Czy chciałbyś ją poznać?

James zawahał się. Przez ostatnie lata sporo myślał o Mirabel. Pragnął ją zobaczyć. Porozmawiać. Gdy odkrył iż pojechała do Paryża ruszył wprost za nią. Niestety. Nie chciała z nim rozmawiać. Powiedziała tylko, że rozumie dlaczego tak postąpił i życzyła mu szczęścia. Nie pragnęła słuchać żadnych wyjaśnień. Czuła się zdradzona. Będzie na zawsze nosił te brzemię o którym nigdy nie zdoła zapomnieć. Nie powie o niczym tej dziewczynce. To jego przekleństwo. Będzie je nosił do końca swojego życia. Ona zasłużyła na coś więcej.

- Przedstaw mi ją! – poprosił cicho. Gdy Jonn wprowadził Elizabeth oniemiał. Nie spodziewał się aż takiego podobieństwa do dziewczyny. To dla niego wielkie zaskoczenie. Była piękna. Jeszcze bardziej delikatniejsza jak matka. Wychudzona. Musiała przeżyć prawdziwe piekło, ale wolał nie wnikać w szczegóły. Później jak będzie na to czas.

- Ulokuj ją w pokoju matki! – zdecydował po chwili. – Nic tam nie zmienialiśmy od wyjazdu Mirabel. Ona by tego chciała...

To mówiąc odwrócił się na pięcie i chciał wyjść, ale Jonn go zatrzymał. Na chwilę. Pokręcił głową i odszedł. Na drugi dzień wyjechał, zostawiając wszystko Jonnowi.

- Gnają go wyrzuty sumienia ... - wyjaśnił Jonn, który wprowadził Elizabeth do dawnego pokoju matki. Znał go bardzo dobrze. Pokój składał się z dużego salonu, sypialni oraz osłonionej parawanem łazienki, gdzie mieściła się miedziana wanna oraz miska i przybory do mycia twarzy. – Większość sukni nie będzie modna. Kupimy ci nowe. Wezwiemy szwaczkę z Londynu. To potrwa kilka dni.

- Dziękuje ... - wykrztusiła tylko głęboko poruszona i weszła w całkiem nowy świat.

*~*~*

Nowy dzień powitał ją słonecznie.

Powoli wielkimi krokami nadchodziło lato, a ona wciąż nie mogła uwierzyć, że przyszło jej żyć w tak pięknym miejscu. Wyspa św. Małgorzaty zauroczyła ją od razu. Tak samo jak pokój należący do matki. Pełen cudownych kolorów i kwiatów. Cała tapeta była jasna ozdobiona w malutkie różowe różyczki. W salonie znajdował się okrągły stół, kanapa oraz przytulny kominek. Nie brakowało urokliwych obrazów oraz sztalug i materiałów do malowania. Najwyraźniej matka była malarką. Chciała wiedzieć o niej jeszcze więcej. Od razu podeszła do dużej garderoby. Mieściło się w niej kilkanaście sukienek. Chociaż wypłowiałe wciąż pozostawały piękne. W różnych odcieniach, kształtach. Najbardziej jej się spodobała delikatna, bladoróżowa z koronkami i bufiastymi rękawami.

- Podobno była jedną z ulubionych twojej matki ... - drgnęła, gdy ktoś wszedł do pokoju. To Monica. Pokojówka, którą poznała wczoraj. Młoda blondynka o błękitnych oczach. Ubrana w skromną zieloną sukienkę z fartuszkiem. – Będę się tobą opiekować. Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała moja mama jest kucharką. Nasz majordomus to surowy człowiek, ale ma dobre serce. On również uwielbiał Mirabel. Tu należała do legend.

- To ona... - Elizabeth wskazała na portret przed kominkiem. Mirabel wyglądała pięknie. Miała wówczas czternaście lat. Ubrana właśnie w tę różową sukienkę. Czarne włosy zaczesała na lewy bok. W nich miała wplecioną jasną wstążkę. Elizabeth nie mogła oderwać wzroku od matki. W ręku trzymała jakiś czarny dziennik. – chyba nigdy jej nie dorównam. Pewnie znał ją każdy na wyspie.

- Prawda! – przytaknęła Monica. – Ja byłam malutkim dzieckiem kiedy opuściła dom. Mieszkam w pokojach dla służby, ale mamy na terenie dworu swój domek. Mój ojciec to pierwszy majordomus. Zmarł, gdy miałam kilka lat. Właściwie to cała nasza rodzina od pokoleń pracuje dla Cameronów. Wiesz taka jakby tradycja.

Elizabeth przytaknęła ze zrozumieniem. Czuła iż z tą dziewczyną nawiążę nić sympatii. Monica nie była nachalna. Nie wymagała, by opowiadała o całej swojej przeszłości. Nie chciała na razie o niczym mówić. Wspólnie z Jonnem ustalili iż pominą temat domu publicznego. Tak będzie bezpieczniej dla jej nowej reputacji. Jonn zatrudnił kilkoro nauczycieli, którzy mieli wprowadzić ją w wielki świat arystokracji. Dość mocno się stresowała. Wolała o pewnych rzeczach nie mówić w ogóle. Zachować je dla siebie i poczekać dokąd to ją zaprowadzi. Przed nią całe życie. Mogła w nim być naprawdę szczęśliwa. Nagle zauważyła jakąś przegródkę w szafie. Była pewna iż wcześniej jej nie widziała.

- Monica, spójrz .... – zawołała przyklękając na kolana. Otworzyła wieczko. Zauważyła jakieś zasuszone listy, buteleczkę po perfumach, i inne rzeczy. A wśród nich dziennik ze zdjęcia. Czuła jak jej serce zaczyna bić mocniej. Odkrywała tajemnicę. Nieznaną, której do tej pory nie widziała. Otworzyła zeszyt. To był pamiętnik. Pamiętnik jej matki. Łzy wzruszenia pociekły jej na książkę. Miała okazje ją poznać.

- Chcesz zostać sama? – zapytała cicho Monica. Skinęła głową. Gdy dziewczyna wyszła, Elizabeth weszła do sypialni. Duże łóżko z baldachimem, narzutą w jasnych kolorach zapraszało na swe włości. W pokoju nie brakowało toaletki, mnóstwa przyborów, stolika oraz małego kredensu. Na stole jak co dzień stały świeże kwiaty. Tym razem tulipany. Ich zapach roznosił się po pokoju. Z drżącymi rękami zaczęła przewracać pierwsze strony.

1 lipca , 1776 rok.

Drogi pamiętniku.

Ten zeszyt dostałam od babci, Edwiny. Postanowiłam zapisywać swoje wspomnienia, gdyż są naprawdę ulotne. Czasem można zapomnieć o wszystkim, co nas łączy. Dlatego iż chcę pamiętać będę pisać. Moje życie może nie jest zbyt ciekawe, ale ja nie mam powodów do narzekań. Wychowałam się w Londyńskiej rezydencji mojego ojca. Matki w zasadzie nie pamiętam. Podobno zmarła tuż po moich narodzinach. Ojciec chyba nie umiał mi tego wybaczyć. Po za tym istniało coś jeszcze. U mnie w rodzinie dziedziczkami są tylko kobiety. Czyli właściwie jestem hrabianką. Tak. Powinnam od tego zacząć. I miałam pożegnać Londyn. Ojciec postanowił iż wrócimy do domu rodzinnego matki. Właśnie zmarł dziadek z którym on niezbyt się dogadywał. W zasadzie jeśli mam być szczera mój tata nigdy z nikim się nie dogadywał. Taki już był. Zupełnie jakby ktoś wyłączył jego dobrą stronę duszy. Dziękowałam Bogu za Jamesa. Starszego brata i cudownego opiekuna jaki w ogóle istniał. Niestety ojciec często skupiał na nim. Nie raz opatrywałam rany brata, który nie umiał mu się przeciwstawić. Teraz zaczęłam wierzyć w szczęście. Ojciec nie zamierzał opuszczać Londynu. Ponieważ miał swój własny tytuł, często zasiadał w radzie, a my mieliśmy tu zostać. Wkrótce miałam rozpocząć swój debiut. Za dokładnie pół roku. Liczyłam sobie trzynaście wiosen. Nie mogłam się doczekać. Pragnęłam wyjść za mąż i mieć dzieci. Chciałam poślubić cudownego i uczciwego mężczyznę. Mimo dowodu w postaci ojca wierzyłam w ich dobro. Pragnęłam być szczęśliwa. A wyspa? Wyspa zauroczyła mnie od samego początku. Nie zdawałam sobie sprawy, że przyjazd tutaj będzie aż tak inny od wszystkiego, co znałam. I na zawsze zmieni moje życie.

Kiedy Elizabeth odłożyła zeszyt słońce powoli kończyło swój dzień. Ziewnęła czując się mocno zmęczona. Wiedziała, że jeszcze sporo przed nią. Odkryła kilka innych dzienników. Matka wszystko bardzo dobrze zapisywała. Zrozumiała jak bardzo za nią tęskniła. Powoli poznawała dziewczynkę, która mimo ojca okrutnika mogła cieszyć się chwilami szczęścia. Chciała poznać więcej jej losów. Sprawdzić jakie skrywa sekrety. Nie wiedziała dokąd wszystko ją zaprowadzi. Jednego była pewna. Ona również zaczynała swoje życie na wyspie. Jako piętnastoletnia dziewczynka. Niewiele starsza od matki. Los szykował dla niej jeszcze wiele niespodzianek. Pragnęła poznać je wszystkie.

- Dziękuje Ci, Boże .... – wyszeptała klęcząc do modlitwy. Przy madame Belmont nigdy nie przyznawała się do tej wiary. Zawsze modliła się w ukryciu prosząc Boga o lepszy los dla siebie. W końcu po wielu latach te marzenia zostały spełnione. Nie spotkało ją najgorsze. Co prawda myślała o dziewczętach, które poznała. Chciałaby dać im znać gdzie jest jednak tego nie robiła. Bała się gdyby madame przybyła tu za nią i próbowała odzyskać. Zawsze mówiła iż jest jej skarbem. Będzie musiała zapomnieć. Może kiedyś jak zdobędzie odpowiednią pozycję pomyśli o dawnych przyjaciółkach. Jeśli do tego czasu będzie gotowa wrócić do przeszłości. Na razie o niej zapomni. Musiała zacząć żyć. Dostała drugą szansę. Nie każdy miał taką okazje w życiu. Z tymi myślami przyłożyła głowę do poduszki i zasnęła wyczekując świtu. Kolejny poranek miał przynieść nowe marzenia oraz cele. I wierzyła we własną siebie.

*~*~*

Poranek przywitał ją bardzo słonecznie.

Miała wiele planów na ten dzień, gdyż dzisiaj nie miała żadnych zajęć. Postanowiła znów wybrać się na przejażdżkę. Pokochała konie. Od Jonna otrzymała młodego konia, który liczył w sobie około trzech lat. Nazwała go Książę. Uznała iż najlepiej pasuje do pięknego czarnego ogiera. Założyła nowiutki strój konny w kolorze zieleni. Sama taki wybrała. Do tego idealnie dopasowane buty. Bujne włosy związała w luźny kucyk. Gdy zeszła na śniadanie Jonn już był. Zjedli w mniejszej jadalni, która pomieściłaby chyba dwa pokoje. Nie brakowało dużego stołu na dwanaście osób, fortepianu oraz kominka. Ściany zdobiły drewniane panele oraz obrazy. Obrazy mieściły się chyba w całym pokoju. W ogóle nie zdążyła zwiedzić wszystkiego. Kilka pokoi pozostawało zamkniętych. Podobnie jak pokoje dziecięce, wuja Jamesa i gościnne. Także ogromna sala balowa, której nie używano od lat.

- Już sporo osób wie o twoim przybyciu ... - zauważył dość ponuro Jonn. Wolał zachować w tajemnicy pojawienie się Elizabeth najdłużej jak się da. Niestety. Na wyspie się mówiło. I wiedział, że wkrótce wszyscy mieszkańcy będą ciekawi nowej dziedziczki. Elizabeth stanowiła nie lada zagadkę. Niestety nie może cofnąć czasu. Musieli być gotowi na każdą ewentualność. – Pozwalam ci na trochę swobody. Powinnaś odwiedzić najważniejszych mieszkańców wyspy, ale zostawimy to na końcu. Nie jesteś jeszcze gotowa na takie wyzwania. Jednak odwiedzisz kilka osób z wioski. Już rzuciłem odpowiednie powiadomienie. Proponuje byś poznała rodzinę naszego miejskiego młynarza. Jego rodzina zajmuje dość wysoką pozycje w hierarchii. Brat młynarza jest pastorem. Sam młynarz zasiada w radzie jako sędzia, gdy zachodzi taka potrzeba. Mają dwie córki. Jedna jest bodajże w twoim wieku. Być może się zaprzyjaźnicie. W tym zwariowanym świecie przyda ci się jakaś przyjazna dusza. Kto wie. Możliwe iż to będzie właśnie ona. Musisz wiedzieć, że twoja mama i Agatha, mama Weronici były ze sobą bardzo blisko.

Na twarzy Elizabeth błysnął uśmiech. Przyjaźń. Zupełnie o tym nie pomyślała, ale Jonn ma racje. Z radością wzięła od uroczej gospodyni koszyk z jedzeniem oraz winem dla młynarzowej. Stajenny pracujący w majątku, Charles pomógł jej ze wszystkim. Jego również bardzo polubiła. Wyjaśnił iż wcześniej stanowisko zajmował jego wuj. Tak jak już dawno zrozumiała. W majątku pracowały wysłużone pokolenia różnych ludzi. Postanowiła wszystkich poznać i się zaprzyjaźnić. Jeśli tylko zdoła odzyskać utraconą wiarę w ludzi. Charles dokładnie wyjaśnił w jaki sposób trafić do wioski. Od majątku, to około piętnaście minut jazdy wierzchem. Miała talent do jazdy konnej. W siodle, po męsku czuła się niczym ryba w wodzie. Lubiła wiatr we włosach oraz prędkość. Z Księciem rozumieli się bez słów. Miała wrażenie iż zdobyła nowego przyjaciela, a to miał być dopiero początek. Do wioski dotarła bez trudu. Przylegała do portu. W powietrzu unosił się zapach ryb oraz świeżej wody. Uwielbiała ten klimat. Pochłaniała wszystko. Od bogatych straganów, owoców, po najróżniejsze sklepy i sklepiki. Wyminęła główną ulicę, ratusz oraz dużą fontannę, przedstawiającą zakochaną parę na środku placu. Dom młynarza oraz młyn znajdował się na wzgórzu z prawej strony wioski. Swobodnie przebyła tę drogę jadąc wiśniową aleją. Nie brakowało tu zieleni oraz lasów. W tle majaczyły ruiny. W przyszłości zamierzała poznać ich historię. Podobnie intrygowała ją rozległa puszcza. Podobno sama wyspa liczyła sobie około tysiąca mieszkańców. Wybudowano też niewielki ośrodek zdrowia z wodą pitną. Tu przyjeżdżali rekonwalenci z Londynu oraz Szkocji. Wyspa tętniła własnym życiem i należała do trzeciej w wielkości Wielkiej Brytanii. Nigdy też nie została zdobyta. Mimo całego bogactwa nikt się nią nie interesował. Mieszkańcy wiedli więc spokojne życie bez obaw ze strony wielkiego świata. Elizabeth naprawdę poczuła się tu jak w domu i zapragnęła aby ten sen nigdy się nie skończył. Pragnęła w nim pozostać na zawsze. W końcu dojechała. Niewielki domek na wrzosowiskach robił wrażenie przytulnego. Pełnego kwiatów, pnących róż. Z tyłu za domem zagospodarowano zadbany ogród. Prócz tego była stodoła dla zwierząt oraz młyn i otaczające go jeziorko. Elizabeth zeskoczyła z konia po czym pchnęła furtkę. Od razu przywitał ją łaciaty pies. Na zewnątrz siedziała starsza kobieta. Coś wyszywała, ale gdy zobaczyła dziewczynę gwałtownie upuściła robótkę i zbladła na twarzy.

- Słyszałam plotki, ale nie sądziłam iż podobieństwo jest aż tak uderzające... - wyszeptała oszołomiona, nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Sama kobieta posiadała już mnóstwo siwych włosów oraz lekko pomarszczoną twarz, która świadczyła o tym iż kiedyś była piękna. W pięknych oczach zabłysły łzy wzruszenia. – Nikt nie mógłby cię pomylić. Jesteś wierną kopią Mirabel.

- Słyszałam iż pani i mama byłyście przyjaciółkami ... - powiedziała równie poruszona, gdy się uściskały. Agatha wzięła od niej koszyk i gestem zaprosiła, by usiadły na ganku.

- To prawda ... - przytaknęła. – Ojciec Mirabel nie był tym zachwycony. Widzisz moja matka popełniła mezalians wychodząc za mąż z miłości. Nikt nigdy jej tego nie wybaczył. Porzuciła swoje dziedzictwo. Została wydziedziczona. Wiem, że miałam babkę oraz rodzinę w Londynie, ale nie utrzymują ze mną kontaktów. Niestety klan arystokracji bywa mocno nieugięty, gdy ktoś łamie ich prawa. Wkrótce będziesz musiała się o tym przekonać.

- Obiecałam nie przynieść wstydu .... – wyznała ze szczerością. Gdy uniosła wzrok, zobaczyła wchodzącą dziewczynę. Ciemnoskórą, co ją trochę zaskoczyło, ciemnowłosą o ciemnych oczach i szczerym uśmiechu.

- Nie powiedziałam jeszcze, że moją miłością był czarnoskóry, uwolniony niewolnik za zasługi dla kraju. Można powiedzieć nasza rodzina znana jest z różnych skandali, ale mimo wszystko mieszkańcy wyspy bardzo nas szanują. Mój mąż dał się poznać jako szlachetny oraz sprawiedliwy człowiek. Wszystko osiągnął ciężką pracą oraz zaufaniem. Tu nikt nie ocenia poprzez kolor skóry. Pod tym względem ludzie są niezwykle honorowi.

Elizabeth skinęła głową. Doskonale wiedziała o czym mówiła kobieta. We Francji mieszkało mnóstwo niewolników. Niektórzy byli naprawdę źle traktowani. Wolała o tym nie myśleć. To przeszłość o której pragnęła zapomnieć.

- Weronico mamy gościa ... - powiedziała Agatha, przedstawiając obie dziewczęta sobie. Obydwie dziewczęta chyba od pierwszej chwili przypadły sobie do gustu. Kilka lat później Elizabeth miała powiedzieć, że poczuła niezwykłą więź. Jednak dzisiejszego poranka ich epizod dopiero się rozpoczynał. Elizabeth pozostawiła swojego konia i wspólnie udały się na targ. Weronica mimo niskiego pochodzenia olśniewała urodą i wyróżniała się ciemną karnacją. Podobnie jak jej siostra, którą widziała tylko raz. Weronica wyznała iż spotkało ją wielkie nieszczęście oraz skandal. Co prawda ona nie zawiniła, ale ludzie bywają okrutni. Łatwo oceniają ludzi nie patrząc naprawdę. Elizabeth dobrze wiedziała jacy bywają w rzeczywistości. Mimo młodego wieku zdążyła poznać ich perfidię oraz okrucieństwo. I mimo wspólnych ustaleń z Jonnem opowiedziała Weronice o swoich przeżyciach. Uznała, że dziewczyna jest godna zaufania.

Weronica była mocno poruszona słowami dziewczyny. Owszem wiele słyszała o młodej dziedziczce. Na wyspie snuto różne domysły na ten temat. Jednak Elizabeth od początku podbiła jej serce. Po za tym przeżyła wielką tragedię jakiej nikomu, by nie życzyła. Obiecała zachować tajemnicę, gdyż zdawała sobie sprawę iż wiele osób mogłoby podważać dziedzictwo dziewczyny, uważając ją za uzurpatorkę. Samo podobieństwo do matki nie wystarczyłoby w żaden sposób, gdyby padł cień podejrzenia. A dziewczyna wychowana w burdelu? To dopiero skandal.

- Czuje, że pokocham to miejsce .... – wyznała Elizabeth, gdy dwie godziny później siedziały nad rzeką. Panowała przyjemna atmosfera. Dookoła nie było żywej duszy, mogły więc zachować nieco swobodniej. Elizabeth podwinęła sukienkę do kolan. Podobnie zrobiła Weronica. Nie zauważyły, gdy nadeszły trzy młode dziewczyny. Jedną z nich znała szczególnie i nie darzyła zbytnią sympatią. Jasnowołosa blondynka ubrana w elegancką, modną sukienkę. Meredith Brankford, córka markiza oraz byłego kapitana. Należała do niezbyt sympatycznych i okrutnych dziewcząt. Jak cień podążały za nią dwie młode kobiety. Siostry Camilla i Patricia Wersow, córki kapitana Danielsa z pierwszego małżeństwa. Ich matka młodo umarła, a mężczyzna po raz drugi się ożenił. Z jawną pogardą spojrzały w stronę dziewcząt. Nie wiedziały kim jest Elizbeth, więc potraktowały ją z góry.

- Nie powinnaś siedzieć we młynie, gdzie twoje miejsce, smoluchu? – syknęła Meredith w stronę Weronici. Dziewczyna skuliła się. Nie lubiła, gdy ktoś tak do niej mówił, jednak matka nauczyła ją szacunku bez względu na traktowanie. Elizabeth zaś od zawsze należała do temperamentnych dziewczyn. Nigdy nie ukrywała swojego zdania. Mówiła bez ogródek, chociaż Jonn często jej tłumaczył, co powinna w towarzystwie, a czego nie. Jednak tym razem uznała, to za wyjątek.

- Jakim prawem odzywasz się tak do nas? – warknęła dumnie unosząc się z trawy. Nie wyprowadzała jej z błędu, gdy ta uznała ją za wieśniaczkę. Pomyślała, że tak będzie ciekawiej. – Może i jesteś wyższa statusem, ale to nie daje ci prawa traktować nas jak śmieci.

- One mają rację, Meredith ... - niespodziewany męski głos sprawił iż zapanowało poruszenie. Niespodziewanie przybyło trzech młodych mężczyzn. Wyróżniali się swoją arystokratyczną postawą i gracją. Każdy z nich był inny, a szczególnie jeden bardzo się wyróżniał. Wysoki, blondyn o błękitnych oczach i niezwykłym uśmiechu. Elizabeth wpatrywała się w niego jak urzeczona. Nigdy wcześniej nie spotkała kogoś takiego. – Do każdego powinnaś mieć szacunek. Bez względu na swój status. Tego nas uczono całe życie.

- Wybacz Filipie .... – powiedziała Meredith pokornie. – Macie może czasz Rokfordem i Dhanielem? Chciałabym was zaprosić na herbatę do rodziców.

Przez chwilę Elizbeth czuła na sobie ciekawe spojrzenie mężczyzny po czym skinął głową i odwrócił wzrok. Przyjął zaproszenie dziewczyny i wspólnie odeszli nie zwracając uwagi na nie więcej. Elizabeth zauważyła, że Weronica drży. Z jej oczu ciekły łzy. Przytuliła ją do siebie.

- Jeżeli tak wygląda świat arystokratów, to wcale nie chcę do niego należeć .... – syknęła gniewnie Elizabeth, pocieszając Weronicę. Była głęboko poruszona całą sytuacją. Wiedziała, że cokolwiek się nie wydarzy otoczy dziewczynę opieką. Bez względu na to co przyniesie im los.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro