Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 009„Arystokratyczne zagrywki"


(Bath, kilka dni później)

Jane odłożyła pióro i jeszcze raz zerknęła na kartkę.

Zaczęła pisać powieść za namową przyjaciółki, która nie chciała by ta się wiecznie zamartwiała. Przebywała tu już kilka dni i naprawdę tęskniła. Justin nie dawał znaku życia. Najwyraźniej ten wyjazd był mu na rękę. Zaczynała myśleć, czy jej małżeństwo przeżywa jakiś kryzys. Myślała również o samej lady Elizabeth. Mogła mieć podstawy, by dziewczyna była jego córką? Może dlatego Mirabel wyjechała? Pokręciła głową. Miałaby wówczas więcej niż piętnaście lat. Z tego co powiedział jej James, dziewczyna poznała tam jakiegoś lekarza. Pogodzona z losem pokochała go i urodziła mu córkę. Najwyraźniej mogła zapomnieć o Justinie. Czemu ten nie potrafił? Poczuła jak łzy ciekną jej po policzkach. Za każdym razem się rozklejała, gdy myślała o ukochanym. Podczas jak Ellen brylowała w towarzystwie. Ona wolała chować swoją osobę w cieniu.

- Nie możesz tak dłużej! – drgnęła, gdy drzwi do jej eleganckiej komnaty rozwarły się. To była Ellen. Niezwykle energiczna, pewna siebie kobieta. Wciąż piękna mimo urodzonej trójki dzieci. Najmłodsza dziewczyna liczyła w sobie dziesięć wiosen. Pozostała dwójka czternaście i szesnaście lat. Chłopcy. Przystojni i młodzi dziedzice. Czasami zazdrościła tak wielkiej i cudownej rodziny. Mimo upływu lat ich wielka miłość zdawała się kwitnąć. Ellen przybrała na wadze, ale nie była gruba. Potrafiła ukryć swoją figurę pod warstwami eleganckich sukien. Jasne włosy upinała wysoko, lub tworzyła wytworne loki. Z biegiem lat twarz przybrała delikatnych zmarszczek dodając tylko uroku. Porcelanowa cera wciąż pozostawała bez zmian. W dodatku promieniowała niezwykłą dobrocią oraz elegancją. Miała w sobie niepowtarzalną siłę. I coś wyjątkowego. Jane żałowała, że straciła tak wiele czasu. Chociaż do siebie pisały, to obowiązki sprawiły iż nie miały wielu okazji do spotkań. – Dzisiaj wydaje wielki bal karnawałowy. Koniec wakacji nadchodzi wielkimi krokami. Jesteś księżną Westfold. Musisz zajmować należne miejsce wśród arystokratów. Nie możesz tkwić w żałobie.

- Jak mam się bawić, gdy moje małżeństwo umiera? – prychnęła z lekką ironią. Spojrzała w swoje oblicze lustrzane. Nie przypominała dawnej siebie. Własna uroda przykryła się przez żal i rozpacz. – Nie wiem, czy jestem aż tak dobrą aktorką.

- Nie musisz nią być ... - powiedziała miękko Ellen. Zawsze życzyła szczęścia przyjaciółce. Gdy ta oznajmiła iż wychodzi za mąż za Justina szczerze ją, to niepokoiło. Znała historię dramatycznej miłości księcia. Uważała, że zasługuje na kogoś lepszego. Powinna być szczęśliwa. Wbrew wszystkiemu Jane była dobrą osobą, która walczyła o siebie jak umiała. Ona sama tak nie potrafiła. Z pewnością dawno, by się poddała, gdyby nie Jane. Miała dług do spłacenia. Teraz mogła, to zrobić. – Ludzie zawsze widzą, to co chcą. Ważne by Justin uwierzył. To jak wchodzisz?

Wahała się tylko przez chwilę. Nie wiedziała dokąd zajdą przez całą te szaloną historię. Jednak ona miała już dość tej przepychanki. Pragnęła tylko spokojnego życia. Czy będzie mogła być szczęśliwa? Nie wiedziała. Lecz coś w głowie przypomniało jej o dawnej walce. Nie mogła się bez tego poddawać. Musiała stawić czoła przeciwnościom losu. Pomysł z balem wydawał się wspaniały. Pamiętała, że niegdyś częściej brali udział w różnych wydarzeniach. Może czas wrócić do dawnego zwyczaju? Przytaknęła bez dalszych kłótni. Ellen zarządziła zakupy. Bath miało niezwykle modne krawcowe oraz butiki. Jane wzięła ze sobą dość sporo gotówki, którą bez żalu wydała na siebie. Nowa suknia, inna niż kupowała do tej pory, eleganckie kosmetyki, perfumy oraz czekolada, którą uwielbiała. Nie zamierzała sobie żałować. W końcu ten wieczór miał należeć do niej. Kupiła również lalkę dla najmłodszej pociechy lady Ellen, Kate. Polubiła dziewczynkę. Była naprawdę niezwykłą osóbką. Miała szansę zostać cudowną hrabianką jeśli odpowiednio zadbają o jej wychowanie. Po za tym wyrastała na prawdziwą piękność. Bardzo podobną do ciemnowłosego ojca. Po matce odziedziczyła jedynie zielone oczy i uwodzicielski uśmiech. Umiała zjednać sobie ludzi jak matka.

- Pięknie wyglądasz ... - wyznała z zachwytem Ellen, gdy pod wieczór Jane założyła złotą suknię. Zwykle unikała takich kolorów, ale tym razem sobie nie chciała żałować. Pragnęła wyglądać inaczej niż zawsze. Służąca Jane, Rose ułożyła jej rude włosy, tak aby luźno opadały na ramiona. Nałożyła też delikatny makijaż, a usta podkreśliła czerwonym różem. Dodatkowo nałożyła diadem i brylanty. – O to właśnie chodziło. Marcus ma podobno dla nas niespodziankę, a orkiestra zaczęła grać. Są już pierwsi goście.

Jane pokiwała głową. Poprawiła włosy i wstała unosząc długą suknię. Rezydencja hrabiostwa była imponująca. Może nie jak zamek St.Jamesów na wyspie, ale robił wrażenie. Lubiła te miejsce. Po za tym w Bath kwitło życie towarzyskie. Panie nie tylko przyjeżdżały tu do słynnego uzdrowiska, ale również poznawały przyszłych mężów, odwiedzały rodziny. Bal był idealną okazją, by zawierać nowe znajomości. Jane pamiętała swoje pierwsze nim miała oficjalny debiut. Białe suknie, drżenie całego ciała, strach przed matronami. Może nie odniosła wówczas olśniewającego sukcesu, ale mogła być dumna ze swojego statusu oraz prezentacji. W dodatku dostała się na dwór rządzącej wówczas księżniczki Katarzyny. Została jedną z dam dworu i powoli osiągała liczne sukcesy. Gdy zobaczyła gościa, zamarła zaskoczona. Edward Prescott należał do odległej przeszłości. Syn wpływowego majora, prawej ręki wyższych rangą oficerów. Miał status i majątek. W dodatku poruszał się w wpływowym towarzystwie, lecz matka chciała dla niej księcia. Nie wyobrażała sobie nikogo innego. Ona Jane, również. Od zawsze pragnęła Filipa. Dlatego nie doceniała tego młodego mężczyzny, który zawsze był obok. Kiedy wyszła za mąż zniknął. Właściwie nie myślała o nim. Teraz, gdy miała go przed sobą powróciły dawne wspomnienia. I jakieś dziwne, nieznane uczucie niepokoju w żołądku. Edward się zmienił. Z młodego bawidamka stał przed nią, wysoki, przystojny mężczyzna. Wyróżniał się wśród arystokratów, których znała. I to nawet bardzo. Jego męska osobowość dominowała, nawet przy Marcusie, który również był dość potężnym mężczyzną.

- Mam być twoją damą do towarzystwa byś nie czuła się samotna ... - zażartował wyraźnie rozbawiony. Ten miły gest nieco rozluźnił napiętą już atmosferę. Musiała uspokoić swoje nerwy, chociaż nie było jej łatwo. Obserwowała starych znajomych, którzy brylowali wśród przepychu i bilrhtu. Kiedyś świetnie się bawiła w takim otoczeniu. Od kiedy na stałe zamieszkała na wyspie myślała zupełnie inaczej. Nagle zapragnęła uciec. Wrócić do domu. Próbować zapomnieć o bólu i zdradzie wywołanym przez męża. Rozbolała ją głowa. Z trudem zapanowała nad sobą. Postanowiła wziąć kieliszek wina i wyjść na taras. Dom był przestronny, a sala balowa posiadała olbrzymi taras z widokiem oraz zejściem na ogród. Lubiła tu przebywać za dnia. Siadywała na ławce i spoglądała w stronę fontanny. Myślała wówczas o domu. Nie sądziła, że Edward zauważy jej nieobecność i podąży za nią. W ręku trzymał kieliszek dobrego brandy. Zawsze miał słabość do tego trunku.

- Zniknęłaś .... – zarzucił przysiadając się koło niej. – Od razu zauważyłem iż zrobiło się pusto bez ciebie. Te wszystkie panny na wydaniu są straszne. Nie rozumiem po co Ellen je zaprosiła. Może liczyła na cud w moim wykonaniu?

- Nie straciła nadziei, by znaleźć ci żonę .... – zażartowała wyraźnie rozbawiona słowami mężczyzny. Przy nim powoli odżywała. Najwyraźniej Ellen miała dobry pomysł, by go sprowadzić. Poczuła wdzięczność dla przyjaciółki. Zdołała jakoś uspokoić swoje zszargane nerwy i odprężyć się. Przy niej też nie myślała tak często o mężu. – Właściwie dlaczego nigdy się nie ożeniłeś?

- Ponieważ kobieta mojego życia poślubiła innego mężczyznę ... - mruknął z nieskrywaną szczerością. I wówczas zrobił coś, co naprawdę ją zaskoczyło. Przytulił do siebie i mocno I pocałował. Po raz pierwszy od bardzo dawna pocałował ją inny mężczyzna niż mąż. Poczuła wyrzuty sumienia. Gwałtownie oderwała się i uciekła w stronę domu. Żadne z nich nie zauważyło stojącego w cieniu człowieka.

Justin St.James obserwował swoją żonę z nieskrywanym uczuciem wściekłości. Z pierwszej chwili chciał zamordować mężczyznę, ale nie miał zamiaru robić problemu gospodarzom. W końcu go zaprosili do siebie. Chciał zachować się jak gentelman, lecz w obecnej chwili przychodziło mu to z wielkim trudem.

- Opanuj swój gniew, Justinie ... - drgnął słysząc rozbawiony głos należący do Marcusa. Hrabia podszedł do niego znienacka. W ręku trzymał dwie szklaneczki brandy. Jedną podał towarzyszowi. Na początku był zły na żonę, że zaprosiła księcia, chociaż obiecała tego nie robić. Czuł jednak, że w tym jej działaniu jest jakiś sens. Był ciekaw jak wszystko będzie dalej wyglądało. Ich życie przybrało znacznie ciekawszy obrót niż do tej pory i podświadomie czuł, że jest to dopiero początek.


(wyspa św.Małgorzaty , obecnie)

Sierpień, 1776 rok.

Drogi pamiętniku.

W moim życiu zapanował chaos. Mój ojciec chciałby bym poślubiła osławionego złą sławą markiza Donleya. Facet jest starszy ode mnie chyba o dwadzieścia lat. Strasznie śmierdzi, lubi alkohol oraz brutalność. Słyszałam iż swoją pierwszą żonę wprowadził do grobu. Czy ojciec tego nie widzi? James obiecał mnie ratować. Nie zamierzał dopuścić bym poślubiła tego mężczyznę. Chciałabym by świat kobiet należał do łatwiejszych. Czemu mężczyźni muszą podejmować za nas decyzje? Nie możemy być bardziej swobodne? Dlaczego nasz los jest aż tak zależny? Chciałabym wieść normalne życie. Cieszyć się swobodą i być szczęśliwa? Tęsknie za zwyczajnym życiem. Czy kiedyś będę mogła mieć własne wybory z ukochanym mężczyzną u boku?

Mirabel Cameron.

Elizabeth odłożyła pamiętnik i wstała z łóżka.

Była zmęczona całą sytuacją. Próbowała zrozumieć również swoją matkę. Im więcej czytała pamiętników tym bardziej widziała dlaczego opuściła wyspę. Kochała te miejsce, ale nie była tu szczęśliwa. Ojciec tyran chciał zmusić ją do małżeństwa, a ona pragnęła innego. Miłość. Jakie to uczucie? Elizabeth nigdy nikogo nie kochała. Owszem podobali jej się mężczyźni. Czuła zauroczenie. Lecz miłość? Te uczucie należało do całkowicie jej obcych. Może kiedyś pozna tego jedynego. Chciałaby wyjść za mąż z miłości. Czuła, że będzie miała o wiele więcej szczęścia niż matka. Potrzebowała tego po tym wszystkim, co przeszła. Na razie jednak nie planowała tak odległej przyszłości. Pragnęła cieszyć się obecną rzeczywistością. Skorzystała z małej toalety. Umyła twarz, uczesała długie włosy. Nałożyła na siebie jedną ze skromnych sukienek. Nie spodziewała się nagłego pomysłu Christiny, która o poranku wyglądała niezwykle radośnie. Rozbawiona rozmawiała o czymś z ożywieniem z panią Martin. Obydwie pochylone przy stole sporządzały jakąś listę. Podeszła do nich nieśmiało.

- Co kombinujecie? – zapytała z uwagą spoglądając na nie z ciekawością.

- Widzisz długo myślałam o twojej sytuacji na wyspie i wpadłam na iście genialny pomysł ... - Nie kryła zadowolenia z siebie. Upiła spory łyk parującej kawy, której zapach roznosił się w pomieszczeniu. Wzięła kawałek rogalika ze stołu i zaczęła go dłubać. Czuła się dziwnie zdenerwowana. – Jesteś dziedziczką. Nie możesz się wiecznie izolować. Najlepszym wyjściem będzie wydanie balu. Czas również zacząć zapraszać gości. Ludzie we wsi już plotkują. Nie chodzisz też na poranne msze. Ja rozumiem, że chcesz utrzymać swoją tajemnicę, lecz w tym momencie nie masz wyjścia. Należysz do świata arystokracji, a oni bywają bardzo brutalni. Musisz się dostosować do ich świata, by cię zaakceptowali. I tak jesteście nie typową rodziną. Rzadko kiedy kobieta dziedziczy tytuł oraz majątek. Nie dawajmy plotkarzom kolejnych powodów do plotek.

- Co więc zaplanowałaś? – zapytała smętnie Elizabeth. Wiedziała, że nie ma wyjścia. Prędzej, czy później musiała przestać chować się za Lisbeth Callum. Żałowała iż nie mogła pozostać nią na zawsze. Wówczas świat byłby o wiele łatwiejszy. Wszyscy mieli racje. Prędzej, czy później musiała powiedzieć chłopcom prawdę. Wolała jednak odwlec tę sprawę jak najdłużej. Niestety. Los postanowił rzucać jej kłody pod nos. I całe życie z nią igrać.

- Na początek masz prezent.... – Potężna pani Martin wyciągnęła spod stołu ładnie zapakowane pudełko. Elizabeth zauważyła, że było dość lekkie. Otworzyła zaciekawiona i wyjęła piękną, blond perukę. Zdziwiona spojrzała na nie.

- Nadal chcesz zachować tożsamość Lisbeth Callum, prawda? – zapytała Christina na co przytaknęła z niepewną miną. – W takim razie Elizabeth Cameron będzie piękną blondynką o bladej cerze. Na balu nie mieli okazji widzieć twoich włosów. Zmienimy ci trochę wizerunek i wówczas będziesz zupełnie inną osobą, ale również lubianą. Jednak chłopcy nie są głupi. Postaraj się za bardzo nie zbliżać do młodego księcia, jeśli nie chcesz by cię rozszyfrował.

Pokiwała głową. W sumie plan wyglądał na dość prosty do zrealizowania. Dlatego podjęła się tego ze zdwojoną siłą. Każdy dzień przynosił coś nowego. Zabawy z przyjaciółmi, leniwe popołudnia na uczeniu sztuki bycia arystokratką, ćwiczenie walca. Najbardziej polubiła malowanie. I odkryła, że ma do tego talent. Pani Martin pokazała jej jedną z sal, która była pełna prac należących do matki. Mirabel Cameron umiała uchwycić piękno na płótnie. Obrazy dziewczyny wyglądały jak żywe. Nie mogła oderwać od nich oczu. Bywały takie momenty w których tęskniła za swoją rodziną, chociaż naprawdę ich nigdy nie poznała. Te dziwne uczucie pustki nie chciało jej opuszczać. Teraz miała przed sobą trudne zadanie. Musiała być prawdziwą arystokratką. Całe szczęście iż wuj nie był despotą. Właściwie w ogóle nie miała okazji go poznać. Christina napisała do niego, że chciałaby wydać bal, lecz nie dostały żadnej odpowiedzi. Jedynie przesłał fundusze i prosił, by sobie nie żałowały. No cóż nie miały takiego zamiaru. Wynajęły nauczyciela tańca, historii oraz sztuki. Elizabeth miała całe dnie pełne roboty i coraz mniej czasu na spotkania z przyjaciółmi. Towarzyszyła jej również Weronica. Marzeniem przyjaciółki było nauczyć się grać na fortepianie. Chciała te marzenie spełnić. Oczywiście na początku dziewczyna nie chciała się zgodzić. Uważała iż to nie przystoi, lecz Elizabeth była strasznie uparta. I potrafiła dopiec swego. I w końcu nadszedł jeden z tych trudnych momentów. Za namową Christiny musiała zaprosić Meredith Branford oraz jej przyjaciółki i pozostałe dziewczęta na mały podwieczorek muzyczny. Chyba nigdy się tak nie wynudziła jak tego wieczora. Meredith wyraźnie pokazywała swoją próżność oraz wyniosłość. Ciągle opowiadała o Londyńskich balach i debiucie, który miał wkrótce nadejść. Mówiła również sporo o Filipie. Pragnęła go zdobyć i nie ukrywała tego.

- Oczywiście nie podoba mi się iż zadaje się z pospólstwem typu Callumówny.... – westchnęła krzywiąc się z niesmakiem. Elizabeth zazgrzytała zębami. To cud, że Meredith jej nie poznała. Wielokrotnie pokazywała swoją wyższość nad Lisbeth, gdy spotykały ją w miasteczku. Teraz traktowała ją niczym najlepszą przyjaciółkę. Podobnie postępowały Lilly wraz z Emily. Lilly nie ukrywała swojego zainteresowania względem Rogera. Szkoda iż nie wiedziały jakie zdanie mieli na ich temat chłopcy. – Po ślubie planuje to zmienić. Nie pozwolę mu dłużej się z nimi zadawać. W końcu jak będzie to wyglądało? Ty dobrze wiesz o czym mówię, prawda Elizabeth? W końcu należysz do naszego świata. Bycie arystokratką jest przywilejem. Musimy szanować naszą pozycję.

Elizabeth westchnęła cicho. Nie chciała taka być. Zaczynała rozumieć dlaczego chłopcy mieli takie okropne zdanie na temat arystokratek. Dziewczęta w pełni na to zasługiwały swoim zachowaniem. Ona wyraźnie odziedziczyła swoje podejście po matce i nie zamierzała go zmieniać. Pragnęła traktować wszystkich po równo. Bez względu na to kim byli. Po za tym przez ostatnie piętnaście lat sama doświadczyła sporo bólu i pragnęła zapomnieć o tamtych okropnych doświadczeniach. Wiedziała jednak, że minie dużo czasu kiedy zdoła otrząsnąć się z tamtych okropnych chwil. Ponadto zbliżały się jej urodziny. Dla niej to również okres żałoby. Dzień w którym straciła swoich bliskich. Westchnęła wyraźnie znudzona całą herbatką. Niestety Christina zapowiedziała, że muszą powtarzać te spotkania przynajmniej raz w tygodniu. Nie czuła się też najlepiej w swojej hrabiowskiej skórze. Tęskniła za Weronicą i byciem zwyczajną dziewczyną. Strojne suknie również do niej nie pasowały.

- Mój ojciec pragnie wydań wielki bal w przyszłym tygodniu – zaczęła jak zwykle swoim monotonnym głosem Elizabeth. – Będą wszystkie ważne osoby. To też taki mój wstęp przed wrześniowym debiutem. Chcemy urządzić show na miarę klubu Almack'a o którym marzą wszystkie debiutantki. Oczywiście czuj się zaproszona lady Elizabeth.

- Dziękuje ... - powiedziała ściszonym głosem. Z chęcią, by odmówiła, ale nie miała wyjścia. Kiedy dziewczęta wyszły, Meredith zdążyła wspomnieć jeszcze o pokazie w teatrze miejskim. Nic specjalnego, ale przychodziła tam cała śmietanka towarzyska wyspy. Elizabeth westchnęła. Każdego dnia zatracała się coraz bardziej i nie wiedziała jak będzie wyglądać jej dalsze życie. Czuła, że to dopiero początek prawdziwych kłopotów.

*~*~*

(Bath – obecnie)

-Nie wiem, czy to dobry pomysł ....

Justin z ukosa spojrzał na Marcusa, który przedstawił mu pomysł swojej żony. Chociaż, to co mówiła Ellen, było dość intrygująca? Mógłby dać trochę swobody Jane. W końcu całe życie nie miała nikogo innego tylko jego. Mogła zatem wybierać oraz decydować po swojemu. A on pogodzi się z jej decyzją. Nie miał wyjścia. Jednak mimo wszystko czuł niepokój. Przez cały czas Jane była ostoją w jego życiu. Stała zawsze obok, gdy jej potrzebował. Cicha, cierpliwa, niezwykle dobra. Powoli zaczynało do niego dochodzić jak bardzo ją zranił. Zasługiwała na o wiele więcej niż on. Zaklął pod nosem zły na całą sytuacje. Skrzywdził ją. Od samego początku nie robił nic tylko to. Żyjąc w wiecznej przeszłości i tęskniąc za czymś czego nigdy nie miał. Owszem przeżyli piękną miłość. Kochał Mirabel jak nikogo na tym świecie, lecz Jane również była mu droga. Powinien otoczyć ją opieką od samego początku.

- W porządku .... – zgodził się z zadowoleniem. – Będę spokojnie obserwować. Lecz jeśli ten gnój zrobi coś przeciwko niej osobiście go ubije.

Marcus uśmiechnął się wyraźnie rozbawiony całą sytuacją. Doskonale rozumiał uczucia przyjaciela. W końcu sam niegdyś musiał długo walczyć o Ellen. Dziś już miał te walki dawno za sobą. Kochał tę kobietę i mógł śmiało być pewny tej miłości. Ona z pewnością nigdy go nie zostawi. Tego jest absolutnie pewien. Zawsze też dawał swojej żonie więcej swobody niż inni mężczyźni własnym. Nazywano go głupcem w kręgach towarzyskich, ale nie dbał o to. Robił, to co uważał za słuszne. Miał niewielu przyjaciół, ale jakże prawdziwych. Ellen była bardziej towarzyska niż on. Swoją dobrocią zjednywała sobie ludzi. Dlatego zawsze, gdy organizowali jakieś przyjęcia mieli przy sobie tłumy ludzi. A teraz Ellen postanowiła zaprosić wszystkich na okrągły tydzień. Marcus nie był pewien jak zniesie ich obecność. Dlatego też poprosił swojego przyjaciela, by przy nim został. Chociaż zostali połączeni przez sieć nieporozumień, to dzisiaj wspierani byli przez prawdziwą przyjaźń. Marcus dobrze pamiętał początek ich historii. Sam przebył długą drogę do tego miejsca w którym był dzisiaj. Jako dziecko został zdradzony i prawie zabity. Uratowali go biedni ludzie. Nie pamiętał kim jest. Musiało minąć wiele czasu oraz miłość rodzonej siostry, która rozpoznała w nim swojego brata. Dzięki niej odzyskał majątek zrabowany przez swojego wuja. Nie było to łatwe. Wiele osób wciąż zaprzeczało jego pochodzeniu. Uważano za uzurpatora. Na całe szczęście wówczas spotkał Ellen. Cichą i nieśmiałą myszkę, stojącą u boku Jane. W sumie do tej pory nie wiedział, czemu ze wszystkich kobiet właśnie ona rzuciła mu się w oczy. Przyciągnęła go od pierwszej chwili i nikogo nie pokochał tak bardzo. Pragnął jej do bólu. Dawała mu siłę i pewnego rodzaju spokój. Cieszył się iż po wielu trudach w końcu była cała jego. Nikogo innego. I dzisiaj wiedział jak bardzo ważne jest również zaufanie dwojga ludzi.

- Może zabierzesz ją na piknik? – zaproponował w pewnym momencie. – Na pewno Edward nie będzie miał nic przeciwko temu. A ty w końcu jako jej mąż masz pewnego rodzaju pierwszeństwo.

Poproszę naszą gospodynię, by przygotowała odpowiedni posiłek.

- Dziękuje! – odpowiedział szczerze. Nigdy nie sądził, że ze wszystkich osób jakie spotka na swojej drodze właśnie Marcus zostanie jednym z jego przyjaciół. On również nie posiadał ich zbyt dużo. Na wyspie był tylko jeden. Hrabia Braxton. Ojciec dwóch wspaniałych synów, którzy przyjaźnili się z własnym pasierbem. Zupełnie jakby w jakiś sposób historia zatoczyła koło. Pomyślał o obecności Elizabeth Cameron. Na razie żyła w cieniu. Jednak pewnego dnia będzie chciała wyjść na zewnątrz i ich drogi mogą ruszyć ku sobie. A to nie będzie mile widziane. Obecnie rządzący król nie przejmował się za bardzo małą wyspą, ale z pewnością szanował prawa swojego poprzednika. Nie chciał, by syn przeżywał, to samo co on. Jednak miłość rządziła się własnymi prawami i bywała mocno nieprzewidywalna. Idąc do Jane sporo rozmyślał o tym, co mówiła mu żona. Być może obawy o jakich myślała wcześniej były słuszne. Powinien bardziej patrzeć na poczynania syna. Na szczęście wkrótce Filip wyruszy do Eton i będzie rzadziej przebywał na wyspie. Przynajmniej przez najbliższe pół roku. Z westchnieniem wziął róże od kamerdynera i małe pudełeczko. Marcus jak zwykle zadbał o wszystko. A samą Jane zastał siedzącą w otoczeniu przyjaciółek. Miały różne suknie, niektóre wpięły kwiaty we włosy. Rozprawiały o czymś z ożywieniem. Justin przybrał nieco wyluzowaną pozę. Nie chciał przyznać, że krępuje go otoczenie tak wielu młodych dam. Niegdyś był obiektem polowań na męża. Całe szczęście iż te czasy miał dawno za sobą. Wśród nich niechętnie zauważył swoją dawną kochankę. Grace Calbot. Spoglądała na niego z ciekawością. Najstarsza wśród zebranych, wdowa i matka szesnastoletniego chłopaka. Nie tak dawno temu jego była kochanka. Piękna kobieta o kuszącym spojrzeniu, zmysłowych ustach oraz uwodzicielskim uśmiechu. Teraz miała nowego protektora. Niejakiego markiza Sinclair, który nie dawno osiedlił się w Anglii po zamieszkach we Francji. Mówiono, że był zwykłym tchórzem, zostawiając swoich rodaków w potrzebie. Justin brzydził się takimi ludźmi. Jednak nie interweniował. Grace należała do dorosłych kobiet i sama wybierała sobie mężczyzn dla siebie. Z westchnieniem podszedł do Jane.

Kobieta wyglądała na zaskoczoną. Owszem wczoraj Ellen wspominała o przyjeździe Justina, lecz nie do końca w to wierzyła. Uważała iż mężczyzna nie przyjechałby tu po nią. Do tej pory nie wychylał się. Teraz kiedy go zobaczyła po kilku dniach poczuła jak zdradzieckie serce zabiło mocniej. Nie chciała okazywać swoich własnych uczuć. Nie po to wyjechała i go zostawiła. Chciała dać trochę chwil dla siebie. A on podążył za nią. Dlaczego? Może nie jest mu całkowicie obojętna? Chciałaby w to wierzyć. Przeprosiła swoje towarzyszki i wyszła mu naprzeciw. Justin ukłonił się przed nią z kurtuazją i wręczył bukiet czerwonych róż. Uwielbiała kwiaty, ale te jakoś najmniej. Nie pokazała jednak zawodu po sobie. Wzięła kwiaty i posłała mu ciepły uśmiech.

- Czy zrobisz mi ten zaszczyt i pozwolisz bym zabrał cię na popołudniową przejażdżkę? – zapytał, zachowując odpowiedni dystans. Kilka zaciekawionych głów zerknęło w ich stronę, jakby oczekując jakiegoś dramatu.

- Czy dasz mi trochę czasu bym mogła założyć strój do konnej jazdy? – Próbowała brzmieć tak, by jej głos nie drżał za bardzo. Wychodziło, to z ogromnym trudem.

- Za pół godziny przy stajniach? – zaproponował. Skinęła głową i pospiesznie ruszyła do swoich komnat. Ellen podążyła za nią. Chciała mieć pewność, że przyjaciółka nie ma pretensji iż książę jest tutaj.

Jane zaczęła właśnie wyciągać z szafy różne ubrania. W końcu znalazła swój ulubiony strój do konnej jazdy w kolorze ciemnej zieleni. Jeden z prezentów jaki dostała właśnie od Justina. I o dziwo jeden z jej ulubionych. Nie wstydząc się obecności przyjaciółki zaczęła ściągać z siebie ubrania.

- Wszystko w porządku? – zapytała z troską Ellen. Jane pokiwała głową. Zgrabnie włożyła na siebie strój i związała włosy. Westchnęła cicho, i gdy odwróciła się w stronę przyjaciółki w jej oczach zabłysły łzy.

- Próbowałam od niego uciec .... – wyznała stłumionym głosem. – Chciałam dać mu trochę czasu, by wszystko sobie przemyślał. Jak myślisz dlaczego przybył tak szybko? Czy mogę liczyć na jakikolwiek cud?

Usiadła bezradnie na szezlongu obok wielkiej szafy. Pokój jaki otrzymała był wspaniały jak ten w jej własnym pałacu. Urządzony w lekkich kolorach różu oraz zieleni. Nie brakowało też białego kominka ze zdobieniami, wspaniałych obrazów, mnóstwa kwiatów i wielu innych ozdóbek. W zasadzie nie zwracała uwagi na takie drobnostki, wręcz przeciwnie. Kiedyś była zupełnie inna. Luksus ją zachwycał. Przez lata zauważyła jak bardzo uległ zmianom jej charakter. Nie spodziewała się tego. Wręcz przeciwnie. Sądziła iż raczej zostawi wszystko tak jak jest. Pozwoli, by ich małżeństwo umarło. Podejrzewała również jego dumę. Nic innego nie miało wpływu na działania mężczyzny. Nie wierzyła, że coś do niej czuł. Pod tym względem nadzieja byłaby głupotą.

- To moja wina ... - wyznała skruszonym głosem. – Namówiłam Marcusa, by zaprosił księcia. Sądziłam iż uda wam się naprawić wszelkie nieporozumienia. Nie musisz jechać na wycieczkę jeśli nie chcesz. Mogę coś skłamać Justinowi.

- Nie będę uciekać .... – powiedziała kręcąc głową. – Wręcz przeciwnie. Chcę dowiedzieć się kim jest mężczyzna, który tu przybył. I jakie ma zamiary. Jeśli moje małżeństwo ma przetrwać, to nie mam wyjścia.

Ellen kiwnęła głową ze zrozumieniem. Wiedziała o czym przyjaciółka mówiła. Zostawiła ją samą i wyszła do czekającego przed drzwiami Marcusa. Objęła męża szczęśliwa, że w ogóle go ma. Kochała go tak bardzo. Nie wyobrażała sobie przeżywać podobnego cierpienia

- Czy mówiłam ci jak bardzo cię kocham? – spytała szeptem na co mężczyzna wybuchł lekkim śmiechem. On również odwzajemnił tę miłość. Dlatego przyciągnął ją mocno do siebie i pocałował. Mógł mieć nadzieję, że małżeństwo ich w końcu wróci do normy i będą szczęśliwi. Jednak, to wszystko zależało już tylko od nich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro