Rozdział 007„Uprowadzeni"
(Londyn, dwa tygodnie później)
-Nie mogłeś się pospieszyć?
Starszy mężczyzna, czekający w Londyńskich dokach niecierpliwie palił papierosa. Wyglądał dość niedbale. Lekko przygarbiony, siwe włosy. Ubrany w wytarte spodnie i koszulę bez rękawów. Na prawym ręku widniał piracki tatuaż. Wzbudzał strach wśród ludzi. Nazywany był Żniwiarzem. Przywódca małego gangu przemytników oraz porywaczy. – Mamy łup do ukrycia, a ty jak zwykle chodzisz na dziwki.
- Nie tym razem ... - Młody mężczyzna pokręcił głową. – Słyszałem słuchy o pewnej wyspie. Jest tam jaskinia, gdzie niegdyś nasi przetrzymywali swoje łupy. Po za tym ktoś naprawdę bogaty sporo zapłacił za uprowadzenie uzurpatorki. Myślę, że gdy wykonamy zadanie i ona nigdy nie wróci do domu ustawimy się na całe życie.
- Czemu komuś zależy na zniknięciu dziedziczki? – Żniwiarz poczuł lekki niepokój. Zdecydowanie cała sytuacja w ogóle mu się nie podobała. Jednak chęć zdobycia gotówki była o wiele silniejsza. Potrzebowali jej bardzo. Zwłaszcza, gdy chcieli rozpocząć nowe życie w Bostonie. Sporo słyszeli na temat Ameryki i możliwości jakie ten świat dawał. Chcieli spróbować swojego szczęścia. Każdy w inny sposób.
- A obchodzi nas to? – prychnął z lekka ironią ten zwany Jackiem. – Chwytamy dzieciaka, sprzedajemy. Statki z niewolnikami z chęcią przyjmują białe dzieciaki. Co prawda wciąż walczą o wolność i takie bzdury, ale kto powiedział, że nie można? W końcu niewolnictwo jest dochodowym interesem. Po za tym nikt nie uwierzy jej, iż jest arystokratką. To tylko głupi dzieciak.
- W sumie i racja! – Żniwiarz przytaknął na plan. Jeszcze tej samej nocy wsiedli na pokład statku i podpłynęli na wyspę. Mieli swój ukryty cel. I zamierzali go wykorzystać za wszelką cenę. Wśród swoich mieli najmłodszego członka załogi. Małego Toma. Dzieciak miał czternaście lat. Kradł jak nikt i powoli rozwijał swoje zainteresowania. Był zdolny do wszystkiego. Postanowili wykorzystać dzieciaka i wysłać na zwiady. W końcu ktoś musiał sprawdzić jak wyglądała sytuacja na dworze. Majątek Cameronów znaleźli bez trudu. Przez kilka dni trwała obserwacja. Dodatkowo jeden z nich Michael filtrował z pracującą tam pokojówką. Powiedziała im cały rytuał działania młodej hrabianki. Dzięki temu mogli idealnie wykorzystać okazje. Porywaczami mieli być Jack oraz Michael. Świetnie wyszkoleni oraz obeznani z bronią. Ostatecznie za duże szkolenie nie było im potrzebne. W końcu mieli uprowadzić dziecko. Nikogo więcej. Nie przewidzieli jednego. Młoda hrabianka nie będzie sama. Towarzyszył jej Roger z którym mieli właśnie czekać na pozostałych. Nie mogli dłużej odwlekać swojego planu. Porażka nie wchodziła w grę. Musieli działać jak najszybciej.
- Bierzemy oboje! – zdecydował Michael po chwili. – Dzieciak też jest arystokratą. Możemy dostać za niego całkiem niezłą kasę. Jeśli rodzice zapłacą okup.
- Uważam to za dobry pomysł! – przytaknął niepewnie Jack. Co prawda Roger nosił przy sobie szpadę, ale używał jej bardziej dla rozrywki. Nie uważał się za dobrego szermierza. Wręcz przeciwnie. kiedy tylko doszło do walki między nimi nie miał żadnych szans. Tylko mocniej oberwał. Jack wcale nie żałował swojej siły. Nie było mu szkoda chłopca. Nadszedł czas, by nauczył się być prawdziwym mężczyzną. Taka szkoła przyda się każdemu młodemu. Związali oboje i zarzucili do wozu. Nikt niczego nie zauważył. Nawet ich nie szukano. Elizabeth drżała z przerażenia. Nie wiedziała, co ma ich czekać. Roger starał się podtrzymywać ją na duchu, ale niewiele im to pomogło. On również nie miał pojęcia, co będzie dalej. I czego chcieli porywacze. Myślał iż znał całą wyspę bardzo dobrze. Szybko się okazało, że wręcz przeciwnie. Najpierw związano im oczy, a później zabrano w jakieś odległe na wyspie miejsce. Nigdy wraz z przyjaciółmi nie zapuścił się tak daleko. To była jakaś jaskinia. Głęboko ukryta przed ludzkim wzrokiem.
- Ktoś sporo zapłacił byś zniknęła hrabianko Elton ... - rzucił Żniwiarz odsłaniając swoją pokiereszowaną twarz. W oczach małych dzieci wyglądał naprawdę przerażająco. Budził powszechny strach. Elizabeth odruchowo chwyciła Rogera za rękę.
- To jakaś pomyłka ... - wykrztusił oszołomiony słowami mężczyzny. – To zwykła wieśniaczka. Lisbeth Callum. Przyjechała do rodziny na wakacje. Pomyliliście się.
Mężczyzna pokręcił śmiechem wyraźnie rozbawiony. Najwyraźniej istniała tu jakaś tajemnica. Uważniej popatrzył na dziewczynkę. Nie wyglądała na bogaczkę. Wręcz przeciwnie. miała na sobie skromną, błękitną sukienkę. Nic nadzwyczajnego. Nie wyróżniała się niczym. Może faktycznie popełnili błąd?
- Michael, jesteś pewien, że nie popełniłeś błędu? – zapytał uważnie swojego pracownika. Mężczyzna stanowczo pokręcił głową. Wyglądał na mocno zakłopotanego. Dzień wcześniej spotkał się z Lilianą. Dziewczyna od czasu do czasu pracowała zarobkowo w hrabstwie Elton. Sprzątała pokoje oraz zmieniała świeże kwiaty. Ona wskazała mu młodą hrabiankę i opowiedziała śmieszną historię w jaką się wpakowała. Michel powtórzył wszystko, co odkrył. Żniwiarz był rozbawiony.
- Niezłą historię sobie wymyśliłaś ... - rzucił do dziewczyny, która miała łzy w oczach. Wiedziała, że prawda szybko wyszła na jaw. Myślała iż ma jeszcze trochę czasu. Czuła gniewne spojrzenie Rogera. Z pewnością opowie o wszystkim Filipowi. Nerwowo przełknęła ślinę. – Wielka szkoda iż spotka cię marny los. Najwyraźniej weszłaś komuś w drogę. Jutro o tej porze będziemy w Londynie. A później zostaniesz wsadzona na statek z niewolnicami. Dalej twoja przyszłość będzie już tylko wspomnieniem.
- A ja? – zapytał Roger, czując iż jego losy również się ważą. Wolał wiedzieć, co go czeka. Niemal współczuł Elizabeth, ale go oszukała. Nie umiał spojrzeć na nią normalnie. Jak zawsze. – Co ze mną zrobicie?
- Ty jesteś tu przypadkowo, ale dla nas zbawiennie ... - rzucił nieco lekceważąco Żniwiarz. – Jednak dobrze znamy twoją tożsamość, przyszły hrabio. Ojciec zapłaci słone pieniądze, by ciebie odzyskać. Także będziesz dla nas bardzo cenny. Tymczasem wypoczywajcie. O zmierzchu wypływamy.
Żniwiarz wyszedł z jaskini zostawiając przerażone dzieci same. Dał polecenie Michaelowi, który miał jedno zadanie. Posprzątać po sobie. Nie potrzebowali żadnych świadków ich obecności. Dwadzieścia minut później, młody chłopak wyruszył na spotkanie z pokojówką. Trochę mu było jej szkoda. Liliana była piękna i młoda. Mogła zaspokajać jego potrzeby za każdym razem, gdy byłby na wyspie. Niestety. Musiał słuchać swojego szefa. Dlatego zaprosił ją do miejscowej tawerny. Na górze wynajmowano pokoje. Nic specjalnego. Zwykłe łóżko, szafa, stolik i przybory toaletowe. Idealne miejsce do wykonania planu. Miał przy sobie nóż. Liliana niczego nie podejrzewała. Przybyła ubrana w swoją najlepszą sukienkę. Jasne włosy związała w elegancki kucyk. Ciało skropiła perfumami. Wyglądała bardzo niewinnie. Wiele widział w życiu takich kobiet. Kilka z nich pozbawił życia. Mała Liliana nie będzie jedyna. Jednak chyba po raz pierwszy czuł żal z tego powodu. Nóż w bucie uwierał mu niczym pryszcz. Próbował uspokoić budzące wyrzuty sumienia. Może dlatego był taki namiętny oraz delikatny? Dla niego to nowość. Swoje kobiety zawsze brał brutalnie. Bez żadnej litości.
- To najbardziej niezwykłe doświadczenie w moim życiu ... - wyznała mu Liliana, kilka godzin później leżąc w jego ramionach. Pokiwał głową. Zgadzał się z nią całkowicie. Jednak nie miał wyjścia. Chyba po raz pierwszy jakieś morderstwo przyszło mu z wielkim trudem. Po prostu sięgnął po nóż. Odgarnął dziewczynie kosmyk włosów i dał ostatni pocałunek po czym wbił nóż w plecy. Dziewczyna jęknęła oszołomiona po czym trysnęła krew. Wstał i wytarł sztylet o ramię. Wyszedł nie zwracając w ogóle uwagi na siebie. Kiedy dołączył do przyjaciół już świętowali. Doskonale zdawali sobie sprawę, że właśnie dzisiaj odnieśli prawdziwy sukces. I zamierzali go świętować aż do rana. Jedynie Żniwiarz zachowywał dystans. Czuwał. Obserwował. Zdawał sobie sprawę iż każdy błąd kosztowałby go życie. Nie tylko jego, ale nigdy nie dbał o innych. zawsze liczył tylko na siebie. Reszta świata w ogóle go nie obchodziła. Pragnął rozpocząć nowe życie. Nic innego nie miało znaczenia.
- Nie rozpijajcie się za bardzo ... - rzucił cierpkim tonem w stronę kompanów. – Zmieniłem zdanie. Za parę godzin odpływamy.
Mężczyźni niezadowoleni pokiwali głowami. Wiedzieli jednak iż jeśli chcą dostać wypłatę muszą się dostosować do szefa. Już wkrótce zbiorą pokaźną sumkę, która da im nadzieję na lepszą przyszłość.
*~*~*
Roger nie wiedział, że ten wieczór tak właśnie się skończy.
Miał zupełnie inne plany. Chcieli wraz z Filipem i Dhanim połowić trochę ryby, a później potrenować fechtunek. Chcieli też spędzić trochę czasu razem w towarzystwie dziewczyn. Do końca wakacji zostało im niewiele czasu. Jakiś miesiąc. Wkrótce rozjadą się do szkół. Nie będą mieli tak dużej swobody jak teraz. Zamierzali więc czerpać jak najwięcej każdego dnia. W końcu tak wiele mieli tu swobody. Tymczasem wpadli w ręce porywaczy, a on poznał krępującą prawdę o ich towarzyszce. Lisbeth Callum nigdy nie istniała. Zamiast niej żyła Elizabeth Cameron, hrabianka Elton. Już wcześniej zauważył niecodzienne podobieństwo. Uważnie obserwował ją podczas balu. Zamienił nawet kilka słów. Wspomniał też o tym Dhaniemu, ale ten zbył go lekceważąco. Najwyraźniej miał absolutną rację i to go zaskoczyło. Nie spodziewał się takiego rozwoju sytuacji. Nie wiedział, co dalej powinien zrobić. Ostatecznie dziewczyna okłamała ich wszystkich, a kłamstwa nienawidził najbardziej. Jednak znaleźli się w poważnym niebezpieczeństwie. Honorem mężczyzny było chronienie kobiety. Ojciec uczył go tego od maleńkości. Miał zamiar zachować się jak prawdziwy dżentelmen. Kiedy zabrano ich o zmroku na statek już wiedział, że ich szykują. Pewnie wkrótce tajemnica Elizabeth wyjdzie na jaw. Nie dbał o to. Liczyło się tylko ich bezpieczeństwo.
- Co z nami zrobicie? – odważył się zapytać przywódcy, który godzinę po wypłynięciu przyniósł im posiłek. Mężczyzna uśmiechnął się cynicznie i rzucił okiem na śpiącą w kącie dziewczynę.
- Gdyby to ode mnie zależało wziąłbym za was duży okup i wypuścił ... - wzruszył lekceważąco ramionami. – Jednak jak już wcześniej wspomniałem zapłacono duże pieniądze, by dziewczyna zniknęła. Najwyraźniej komuś mocno przeszkadza na waszej pięknej wyspie. Szkoda. Spokojnie. Nie zamierzam jej zabijać. Mam przyjaciółkę w Londynie. Prowadzi dom publiczny. Taka piękność z pewnością wciąż jest dziewicą. Będzie zarabiać własnym ciałem i nigdy nie wyjdzie na wolność.
- To wstrętne! – Roger nie wyobrażał sobie gorszej przyszłości. W ogóle żadna kobieta nie powinna zostać skazana na taki los. Wręcz przeciwnie. zamierzał wykorzystać wszelkie nauki jakie rzucił mu ojciec przez lata. Nie był bohaterem, ale przynajmniej mógł spróbować. Później rozliczy się z Elizabeth. Zamierzał wygarnąć dziewczynie całe kłamstwo. Oni zawsze postępowali wobec niej uczciwie. Ona z nimi nie. Podejrzewał iż nie będzie umiał przejść na tym na porządku dziennym. Dla niego to zdecydowanie zbyt wiele. Musiał znaleźć jakiś sposób, by ich uwolnić z tego piekła. Sami sobie nie poradzą. On musiał mieć jakiś plan. Cokolwiek, co pozwoli im uciec. Elizabeth drzemała skulona obok niego. Wyczuwał jednak jak jej ciało drżało ze strachu. On również się bał, lecz był mężczyzną. Odpowiedzialność spoczywała na nim. Zacisnął gniewnie pięści. Wiedział, że złość w niczym mu nie pomoże. Na razie postawił na potulne zachowanie. Ostatecznie nie chciał niepotrzebnie ryzykować. Ci mężczyźni wyglądali na zdolnych do wszystkiego. Pół godziny później obudzono ich brutalnie. Związano ręce i zarzucono na konie. Jechali przez las, więc nikt niczego nie zauważył. Byli skazani całkiem na siebie, chociaż Roger dobrze znał swoją matkę. Wiedział iż ona nie odpuści zbyt łatwo i zrobi wszystko, by odzyskać ukochanego spadkobiercę. Niemal im współczuł. Niestety teraz za wiele nie mógł zrobić. Jakieś dwadzieścia minut później ominęli główny port i zajechali na miejsce, gdzie czekał zacumowany statek. Pozornie niczym się nie wyróżniał. Wrzucono ich oboje do jednej kajuty.
- Nie uda nam się uciec, prawda? – zapytała Elizabeth ze łzami w oczach. Miała pomiętą i brudną sukienkę. Włosy w nieładzie. Niczym nie przypominała hrabianki, którą ostatecznie powinna być. W ogóle wciąż nie chciał w wierzyć w całą mistyfikacje. Liczył iż to jakaś niezdrowa pomyłka. Jednak najwyraźniej wszystko wskazywało iż nie.
- Jestem tu po to, by Cię chronić ... - powiedział cicho, starając się zachować chłodną surowość. Nie chciał pokazywać jak bardzo zraniło go jej zachowanie. Zawsze był tym twardym facetem w przeciwieństwie do brata, który częściej okazywał emocje. Wiedział jednak, że ludzie łatwo potrafią zranić drugą osobę. – Wyjdziemy stąd razem. Obiecuje ci.
- Roger, posłuchaj... - chciała zacząć delikatnie rozmowę. Wiedziała, iż jest na nią zły. Okłamała go. Nie tylko jego. Ich wszystkich. Zachowała się fatalnie i teraz musiała odpokutować winy. Kiedyś przeprowadzała rozmowę z Weronicą. Co by było gdyby chłopcy poznali prawdę. Przewidywała różne opcje. Przeważnie zazwyczaj jej wybaczali. Teraz najwyraźniej tego nie zrobią. Roger z pewnością o wszystkim im opowie. Nie mogła prosić go, żeby zachował sekret. W końcu nie okłamie najlepszego przyjaciela. Poczuła łzy w oczach i odwróciła wzrok. Ta rozmowa nie miała sensu. Nic, co powie nie wpłynie na jego zdanie. Musiała zachować pozory całej sytuacji. Chociaż ta sytuacja nie była dla niej łatwa. Czuła iż cokolwiek się wydarzy nie wyjdą cało z tej sytuacji. W swoim życiu miała już wystarczająco przeżyć. Kiedy dotarła na wyspę św.Małgorzaty myślała iż pozostanie szczęśliwa do końca. Najwyraźniej los postanowił zadrwić z niej i odebrać szczęście. Ktoś chciał się jej pozbyć. Komuś zawadzała. Nie miała na wyspie wrogów, więc nie wiedziała komu, by mogła. Przecież nie zrobiła nic złego. Usiłowała rozgryźć tę zagadkę, lecz sen całkowicie ją zmorzył. Nie był zbyt przyjemny. Przez cały czas dręczyły ją koszmary, poprzedniego życia. Obudziła się z głośnym krzykiem, gdy statek dobił do brzegu. Kazano im zachować całkowity spokój. Słońce powoli wychodziło na brzeg, lecz na ulicach Londynu panowały pustki. Nikt ich nie zatrzymywał. Elizabeth szybko rozpoznała miejsce w którym się znaleźli. To dom uciech. Spędziła w takim miejscu większość życia. Powitała ich gruboskórna matrona. Bardzo przypominała madame Belmont, chociaż wyglądała na angielkę.
- Teraz uprowadzasz dzieci? – prychnęła z lekką drwiną, spoglądając na przywódcę. – Sądzisz, że to nie przejdzie bez echa? Doskonale wiem kim jest hrabina Buxton. Lepiej oddaj jej syna. Nie chciałabym mieć w niej wroga. Podobnie jak w Jamesie Cameronie. Zacząłeś z niewłaściwymi ludźmi. Na twoim miejscu próbowałabym się dogadać.
- Daj spokój ... - prychnął lekceważąco mężczyzna. Uwielbiał Lenorę, ale czasami ględziła jak kwoka. Znosił ją głownie z powodu cudownych dziewcząt oraz zdolności łóżkowych. Mimo swojego wieku wciąż umiała zadowolić każdego mężczyznę.
- Chyba nie muszę ci przypominać Żniwiarzu o konsekwencjach? – zapytała dla pewności. – Jednak zrobisz, co uważasz za słuszne. Jak zawsze, a ja ci pomogę, co obydwoje wiemy iż to nie nastąpiło. Umieszczę tę dwójkę w piwnicach. Starling, kapitan statku niewolniczego będzie chciał cię zobaczyć. Umówiłam was na drugą w nocy.
- Na ciebie zawsze można liczyć. Jeśli chcesz możesz zamknąć ich razem. Nie jestem okrutnikiem, by rozdzielać przyjaciół w ostatnich godzinach. Niech spędzą ten czas razem.
Zaśmiał się wyraźnie rozbawiony. Powędrowali na górę, przekonani iż dzieci są dobrze zamknięte. Nie przewidzieli jednego.
Roger był urodzonym spiskowcem. Na wyspie często wymykał się z domu. Umiał o siebie zadbać. Teraz miał kogoś innego. Musiał zadbać, by bez względu na wszystko uciekli stąd oboje. Wiedział, że sporo od niego zależy. I chyba nigdy jeszcze nie był aż tak bardzo wystraszony jak teraz. Nie mógł jednak tego pokazać po sobie. Kiedy uwolniono im ręce, dano jakiś prosty posiłek. Chociaż chleb czerstwy i spleśniałe kawałki chleba zjedli, gdyż od kilku godzin nie mieli nic innego. Całość popili zimną herbatą.
- Zacznę doceniać to, co mam kiedy stąd wyjdziemy... - westchnął Roger, mocno przerażony warunkami w jakich mogą żyć ludzie. W Londynie widział sporo biedy, ale nigdy nie zetknął się z nią bezpośrednio.
Elizabeth pokiwała głową. Wiedziała o biedzie więcej niż on, lecz czy mogła mu zaufać na tyle, by powiedzieć wszystko co przeszła? W końcu nie pamiętała wiele ze swojej przeszłości. Nikt naprawdę nie znał Elizabeth Cameron. Może to czas, by zyskała sprzymierzeńca? Potrzebowała kogoś, by mieć w kimś wsparcie. Jednak nie teraz. Później z nim porozmawia. Jeśli da jej w ogóle szansę. Bardzo tego pragnęła.
- Mam w Londynie ciotkę ... - zaczął Roger, szukając w myślach odpowiedniego rozwiązania. Udało mu się dostać do zakratowanego okna i podważyć je. Starał się przy tym nie wywoływać hałasu. Nie chciał, by ich złapano. Kopniakiem rozbił szybę, co było bolesne. Powiew świeżego powietrza wpadł do środka. Zaczął padać rzęsisty deszcz. Wyciągnął rękę w stronę Elizabeth.
- Idziemy .... – powiedział cicho. Bez słowa podała mu dłoń. Podchwycił ją w mocnym uścisku. Wspólnie ruszyli w stronę chłodu nocy, nie wiedząc co jeszcze ich spotka. Ten wieczór jeszcze nie dobiegł końca. Wręcz przeciwnie. Dopiero się zaczął.
*~*~*
(Wyspa św. Małgorzaty)
-Niestety nigdzie ani śladu...
Przemoknięty do suchej nitki Charles wszedł do salonu rezydencji Cameronów. Od kilku godzin poszukiwali młodej hrabianki, gdy nie wróciła na obiad. Zaniepokojona przyjaciółka również przyszła w poszukiwaniu dziewczyny. Około południa były umówione, lecz ta nie przyszła. Poczuła niepokój, gdyż Elizabeth nigdy nie zawodziła. Jeśli coś się zadziało wysyłała posłańca z listem. Tym razem tego nie zrobiła. Wszyscy, łącznie z Christiną byli zaniepokojeni, gdy zapadł zmierzch a Elizabeth nie wróciła do domu. Nikt nie wiedział, gdzie szukać dziewczynki. Chociaż wyspa nie była duża, istniało sporo niebezpieczeństw. Mogła też zgubić się w lesie lub utknąć w dawnych ruinach. Im dłużej zwlekali, tym gorzej dla nich. Musieli znaleźć jakieś błyskawiczne rozwiązanie, inaczej nie doczekają spokojnie świtu. Charles wraz z paroma stajennymi ruszyli na poszukiwania przed trzema godzinami. Niestety rzęsisty deszcz im przeszkodził i musieli wrócić do domu. Gospodyni pani Martin podała wszystkim gorącego rosołu. Mimo iż było ciepło łatwo można złapać jakąś infekcje.
- Nie wiem co robić ... - wyszeptała przerażona Christina. Nigdy jeszcze nie znalazła się w takiej sytuacji. – James powierzył mi nad nią opiekę. Chyba za dużo jej pozwoliłam. Powinnam być bardziej stanowcza i surowa.... Powinnam ....
- Christino! – Monica zdecydowanie podeszła do dziewczyny i potrząsnęła ją za ramiona. – Elizabeth zawsze była wolnym ptakiem. I tak by zrobiła co chce, a lepiej iż nic przed nami nie ukrywa. Dzięki temu może nazywać nas swoimi przyjaciółmi.
Christina wiedziała, że Monica miała racje. Niestety ponosiły ją nerwy. Okropna pogoda nie sprzyjała warunkom poszukiwawczym, a wszelkie zwlekanie nie dawało żadnej nadziei. Musieli działać. Im szybciej tym lepiej. W salonie wyczuć można była napiętą atmosferę, gdy nagle majordomus ogłosił przybycie samego hrabiego Braxton wraz z swoim stajennym Kevinem Donerem. Hrabia Braxton wszedł wręczając swój mokry płaszcz i kapelusz. W drugim ręku trzymał laskę. Nie było tajemnicą iż od czasu strasznego wypadku utykał. Wyglądał na mocno zmartwionego.
- Od kilku godzin szukam syna ... - wyjaśnił, gdy podano mu również gorącego rosołu. Dobrze, że nie było Jamesa. Obydwaj panowie nie darzą się zbytnią sympatią. Dawna przyjaźń została dość mocno zachwiana. I dali rady jej odbudować po dziś dzień. Teraz niestety Michael nie miał wyjścia. Musiał tu przyjść, gdyż zaginięcie syna, to poważna sprawa. W domu Emma dostawała szału i wciąż panikowała. Poprosił o pomoc także Justina. Wkrótce mieli wyruszyć na poszukiwania.
- Elizabeth również zginęła ... - zaczęła ostrożnie Christina. Wiedziała, że łamie przykazanie, ale uznała iż nie ma wyjścia. Opowiedziała o wszystkim nie pomijając żadnego szczegółu. Także o niezwykłej przyjaźni jaka się wywiązała pomiędzy całą czwórką. Hrabia był szczerze rozbawiony, gdyż cała sytuacja należała do niecodziennych. Elizabeth świetnie pokazała klasę. Wyraźnie pasowała do swojej matki. Pamiętał dobrze Mirabel. Bezkompromisową wariatkę, która umiała zawsze postawić na swoim. Lecz szybko opanował śmiech. Słowa Christiny mocno go zaniepokoiły. Na drodze znaleźli ślady walki i surdut należący do syna. To oznaczało, że obydwoje zostali uprowadzeni.
- Powinniśmy wysłać depeszę do Jamesa – rzucił po chwili milczenia. Musiał przetrawić wszystkie informacje. Wiedział, że sporo może się wydać, ale nie mieli wyjścia. Bezpieczeństwo ich bliskich było najważniejsze. – Czy Elizabeth ma jakiś wrogów na wyspie? Ktoś jej nie lubi?
- Chyba nie .... – mruknęła Christina niepewnie. W końcu znała swoją wychowanicę. Należała do dobrych i uczciwych dziewczyn. Po za tym czystym szaleństwem w jakie się wpakowała. Już dawno poznała jej serce. Takie samo jak matka. Dobra, uczynna oraz niezwykle szlachetna. Mirabell może być dumna ze swojej córki. Żałowała iż kobieta nie otrzymała szansy obserwowania jak dziewczyna dorasta. Każda matka powinna mieć taką możliwość. Niestety los czasami bywał bardzo okrutny. Odruchowo dotknęła swojego brzucha. Nigdy nie dostała szansy na bycie matką. Mogła pełnić tę rolę dla małej dziewczyny, którą już zdążyła pokochać. I zrobi wszystko, by mogła czuć się bezpiecznie.
- W porządku ... - skinęła głową. – Wspólnie dowiemy się co zaszło. Na razie nie powiadamiajmy Westworldów. Tak będzie bezpieczniej. Przynajmniej dopóki czegoś nie ustalimy, ale powinniśmy zgłosić sytuacje do sędziego pokoju. On nam pomoże.
Skinęli głowami. Wszyscy dobrze znali sędziego pokoju urzędującego w mieście od lat. Sędzia Adam Trewson od dziesięciu lat sprawował swój urząd. Skutecznie i odpowiedzialnie spełniał swoje zlecenia. Ludzie go szanowali oraz lubili. Podobnie jak wspaniałą żonę mężczyzny Julianę i jedenastoletnią córkę oraz dorosłego syna Devona. Wszystko też wskazywało na to, że syn idzie w ślady ojca.
- Na razie nie poprosimy o pomoc pary książęcej , ale będziemy musieli jeśli sprawa przybierze drastyczny obrót .... – Było coś, co niepokoiło hrabiego. Miał nadzieję iż się mylił lecz być może wcale nie. Nie wiedział do czego to wszystko ich zaprowadzi. Musiał to sam sprawdzić. Dopiero wówczas zyska pewność. Chciał się jednak mylić. To by oznaczał początek nowych kłopotów, których młoda hrabianka mogłaby nie udźwignąć. Wówczas będzie potrzebowała pomocy ich wszystkich jeśli będzie chciała przetrwać na wyspie. – Musimy jednak współdziałać razem. Inaczej nie odnajdziemy naszych dzieci. W tym momencie wszelkie niesmaki między nami nie powinny mieć żadnego znaczenia. Tylko one tak naprawdę się liczą. Czy mam wasze pełne poparcie?
Christina zawahała się, ale tylko chwilę. Ostatecznie nie wiedziała, co może zrobić ten mężczyzna. Nie znała go zbyt dobrze od żadnej strony. Jednak w grę wchodziło życie Elizabeth. Musiała przystać na jego warunki. Nie miała innego wyjścia.
- W porządku ... - skinęła głową niezbyt pewnie. Podeszła do mężczyzny i wyciągnęła rękę. – Będziemy współpracować. Wspólnie sprowadzimy nasze dzieci do domu.
Christina nie wiedziała jak wielki sojusz zawarła w tym momencie. A to miał być dopiero początek niecodziennej relacji. Los miał zaprowadzić ją w zupełnie inne miejsce. Jednak myśl odległej przyszłości. Teraz mieli mało czasu i nikt tak naprawdę nie wiedział od czego zacząć ich poszukiwania. Mogli mieć cichą nadzieję, że gdziekolwiek byli Roger i Elizabeth są bezpieczni.
*~*~*
(Okolice Londynu – obecnie)
-Nie ruszać się!
Roger i Elizabeth zdołali zbiec kilka przecznic, gdy niespodziewanie zostali zatrzymani. Elizabeth przerażona, odruchowo przysunęła się bliżej Rogera. On instynktownie otoczył ją ramieniem. Tuż przed sobą mieli młodego chłopaka. Na oko mógł mieć nie więcej niż osiemnaście lat. Wysoki, dość potężnie zbudowany. Ubrany na czarno. Na twarzy nosił maskę. Widać było tylko zielone oczy mężczyzny. W ręku trzymał szablę. Roger znający się na białej broni szybko zauważył jej kunszt i elegancje. Należała do jakiegoś bogatego szlachcica. – Kim jesteście i co tu robicie? Okoliczne slamsy nie są miejscem dla takich dzieciaków jak wy.
- Skąd wiesz kim jesteśmy? – Roger nieco wyzywająco spojrzał w oczy młodzieńca. Miał wrażenie, że skądś go zna. Szybko pokręcił głową. Tamta osoba nie żyła już od bardzo dawna. – Nie wyglądamy na szlachciców.
Mężczyzna się zaśmiał. Ten śmiech był inny. O wiele bardziej niebezpieczny. Elizabeth poczuła jak dreszcz przebiega jej po plecach.
- Znam tu wszystkich i wszyscy znają mnie – wyjaśnił nieco łagodniej. – Wiem kim jesteś. Zdaje się, że zgubiłeś drogę do domu.
- A ty niby pomożesz mi ją odnaleźć? – prychnął z lekką pogardą chłopak. Nigdy się nie wywyższał, ale w tym momencie robił wszystko, by ukryć strach. Musiał w jakiś sposób zachować godność, której stracił wystarczająco dużo. Ostatnie wydarzenia mocno podburzyły jego ego. Kiedyś myślał, że ma więcej siły oraz możliwości. Teraz tracił więcej wiary w siebie.
- Spokojnie, nie chcę was zabijać ... - By dowieść swoich słów schował swoją szablę w pochwie. – Mówią na mnie Strażnik Nocy. Jestem tu, aby nieść sprawiedliwość. Odprowadzę was do domu. Lady Elizabeth wolisz iść prosto do wuja, czy rodziny Rokfordów? Zdaje się, że twoja matka jest w mieście. Baronowa Frances Dervin. Mieszka we wdowim domku.
Roger przytaknął wyraźnie zaskoczony wiedzą młodzieńca. Najwyraźniej samozwańczy strażnik sporo o nich wiedział. Trochę go to niepokoiło. Nie powinni wiedzieć tak dużo. Albo był jednym z nich. Tylko w ten sposób mógł wytłumaczyć wszystko. Pokręcił głową. Wybił te myśl z głowy.
- Do mojej babki ... - powiedział szybko. – W domu pewnie jest mój wuj wraz z rodziną. Będziemy tam bezpieczniejsi.
Mężczyzna skinął głową, po czym ku ich zaskoczeniu wezwał dorożkę. Powiedział adres i wkrótce pomknęli w stronę domu. W rezydencji Dervinów zapanował chaos, gdy Roger wraz z przyjaciółką dotarli na miejsce. Byli zmęczeni, przerażeni, ale żywi. Od razu się nimi zaopiekowano. Wysłano również depeszę do wuja Jamesa i na wyspę św.Małgorzaty. Elizabeth podziwiała przepiękną rezydencję w jakiej mieszkali Darvinowie. Może nie była tak bogata jak jej własna, ale kryła innego rodzaju potęgę. Z tego, co zdążyła przekazać młoda pokojówka Madelline, rezydencja została zbudowana na przełomach siedemnastego wieku.. jako jedna z pierwszych tego typu. Miała wzbudzać zazdrość. Dervinowie wykazali męstwo i otrzymali od króla pieniądze oraz tytuły szlacheckie. W hollu nie brakowało wysokich kolumn, marmurowych schodów i posągów. Głównie przepięknie rzeźbione orły. Schody zostały pokryte czerwonym dywanem ze złotymi zdobieniami. Wszędzie poustawiano mnóstwo kwiatów, a ściany zdobiły liczne obrazy. Madeline wyjaśniła iż jest około sto pięćdziesiąt pokoi i dwa skrzydła oraz podziemne pomieszczenia dla służby. Pokój jaki otrzymała nazywano niebieskim. Elizabeth nigdy czegoś takiego nie widziała. Na suficie pomalowano całą galaktykę, sklepienia gwiazd. To fascynacja poprzedniej baronowej. Łóżko, stolik i pozostałe meble były białego koloru. Tu również prym zdobiły gwiazdki i gwiazdeczki. Nie kryła swego zachwytu. Otrzymała suty posiłek składający się z ciepłego rosołu, gulaszu z kaczki, pieczonego chleba, sera i różnych owoców. Do popicia dostała gorącej herbaty. Była niesamowicie głodna, więc pochłonęła wszystko, a potem zmorzył ją sen. Nie należał do zbyt miłych. Widziała jak ktoś na nią czyhał, gonił. Obudziła się cała drżąca i zlana potem. Przerażenie niemal zalało ją całą. Dopiero po chwili zauważyła, że nie jest sama w pokoju. Spoglądała na nią sympatyczna staruszka. Bardzo przypominała babkę Filipa, ale wyglądała na młodszą wersję. Długie włosy skrywała pod kapeluszem. Miała na sobie elegancką kremową sukienkę i żakiet. Twarz pokrywały liczne zmarszczki.
- Nie musisz się już bać ... - powiedziała miękkim głosem. – Jesteś w moim domu, a tu nic ci nie grozi.
Elizabeth odetchnęła z ulgą. Odsunęła kołdrę i zajęła się poranną toaletą nie przejmując się gościem. Przemyła twarz oraz zęby. Z radością powitała na stoliku gorące mleko i słodkie bułki.
- Pani wybaczy ten brak manier ... - powiedziała pospiesznie, przypominając sobie, że ma gościa. – Wciąż czuje głód oraz trudy całej wycieczki. Nie wiedziałam, że to tak na mnie podziała.
- Spokojnie, rozumiem. Jestem lady Frances Dervin, wdowa po hrabim Buxtonie... - wyjaśniła łagodnie. – Wiem kim jesteś moje dziecko. Wyglądasz jak twoja mama w tym wieku. – Kobieta uśmiechnęła się ciepło. – Znałam dobrze Mirabel. Przez chwilę nawet była zaręczona z moim drugim Ashtonem, ale w końcu do ślubu nie doszło. Młodzi zerwali zaręczyny uznając iż po prostu nie pasują do siebie, ale skandal i tak był. Mirabel miała pecha do wybierania mężczyzn. Wielka szkoda, gdyż to cudowna kobieta. Miłość okazała się dla niej zbyt niebezpieczna. Strzeż swojego serca Elizabeth. Strzeż byś nie popełniła podobnego błędu. Stać cię na dużo więcej.
Elizabeth skinęła głową, chociaż nie wiedziała, co mają znaczyć te prorocze słowa. Wuj wpadł po południu. Wręczył bilety na statek powrotny. Mieli wieczorem wyruszyć z powrotem na wyspę. Wcześniej jednak babka Rogera postanowiła zabrać ich do opery. Elizabeth nigdy nie była w operze, więc dla niej, to niesamowite przeżycie. Z tej okazji obydwie ruszyły na zakupy. Dostała długą, piękną sukienkę w kolorze jasnego błękitu, rękawiczki, jedwabne buciki i odpowiedni kapelusz. Po raz pierwszy miała też okazje spróbować prawdziwej czekolady. Ten dzień zapamięta na zawsze, jednak wciąż martwiła ją sprawa z Rogerem. Chłopak orientacyjnie ją unikał. Nie chciał rozmawiać. Nie wiedziała jak się zachowa. Czuła podświadomie, że idealny świat jaki sobie stworzyła przestawał istnieć.
*~*~*
(wyspa św.Małgorzaty, dwa dni później)
Podczas, gdy Elizabeth i Roger bezpiecznie wrócili do domu, James długo myślał o całej sytuacji.
Usiłował wszystko dobrze sobie poukładać. Od początku podejrzewał iż Roger był tylko przypadkową ofiarą. Mógł się mylić, ale wszystko za bardzo do siebie pasowała. Elizabeth jest nieświadomą ofiarą jakiegoś ukrytego planu. Miał zamiar sprawdzić osobiście swoje podejrzenia. Dlatego, gdy opuścił dom Cameronów, ruszył w stronę innej posiadłości. Wybudowanej dużo później, mieszczącej się bardzo blisko wioski. Ta elegancka posiadłość należała do szlachciców bez żadnych tytułów, chociaż blisko zakorzenionych z Cameronami. Jedynym żyjącym dziedzicem męskiego potomstwa był niejaki Nicholas Wilson. Wszyscy dobrze wiedzieli iż gdyby Elizabeth się nie odnalazła on odziedziczyłby cały majątek. Właśnie skończył dwadzieścia jeden lat. Ojciec mężczyzny, to zwykły utracjusz. Zginął zamordowany przez jakiś ludzi, którym był winien pieniądze. Gdyby nie żyłka Nicholasa do interesów zostaliby z niczym. Jednak młodego też pogrążała ciemność. Każdego dnia czerpał z niej zyski. Jak najwięcej zysków. I nie miał też opinii świętoszka. Słyszał, że był odpowiedzialny za gwałt jednej z dziewczyn od Callumów. Nigdy mu tego nie udowodniono i nie został skazany. Lecz od tamtej pory wyjechał na jakiś czas z wyspy, by ponownie powrócić. Akurat w momencie, gdy odnalazła się dziedziczka Cameronów. Przepadła mu całkiem spora sumka pieniędzy. Więc nic dziwnego iż chciałby zemsty. Ogród rezydencji był mocno zaniedbały. Podobnie jak całe podwórko. Nicholas wszystko inwestował w stajnie. Lubił rywalizacje, a konie i wyścigi należały do jego hobby. Tu na wyspie św. Małgorzaty organizowano trzy wielkie wydarzenia. Na koniec lata, na święta oraz święto Wiosny. Dawne wierzenia wciąż pozostawały na wyspie. Podobnie jak świątynie druidów. Ktoś niegdyś twierdził iż właśnie w tym miejscu był Camelot lub nawet sam Avalon. Świadczyłby o tym obecność ukrytego wodospadu i jeziora po drugiej stronie gór. Jednak dla niego, to tylko legendy. Piękne, ale o niczym nie mówiły. Zawsze należał do twardo stąpających mężczyzn, chociaż raczej tych łagodnych. Wszystko wskazywało na to iż poślubił złą kobietę. Coraz częściej myślał o rozwodzie, ale na razie nie mówił nikomu. Kiedyś istniała kobieta, którą kochał. Niestety umarła zbyt młodo. A on nie wyszedł z żałoby i poślubił jej siostrę. Wcześniej nie zwracał uwagi na charakter kobiety. Jednak teraz coraz częściej otwierał oczy na wiele spraw. Szczególnie, gdy w grę wchodziły szlacheckie rody. Nie byli nieomylni. Często popełniali różne błędy. Jednak w tym jednym wypadku wiedział iż ma racje. Zatrzymał konia przed okazałą studnią i przywiązał cugle. Nikt go nie powitał. Być może nie mieli kamerdynera. Zastukał kołatką do mosiężnych drzwi. Otworzył mu starszy mężczyzna. Devlin Romle. Wierny sługa pracujący dla rodziny od wielu lat. Był pewien, że mężczyzna dawno umarł. Mógł mieć koło osiemdziesięciu lat. Poruszał się o lasce. Ubrany w elegancką, czarną liberie lokaja.
- Hrabia Buxton .... – zauważył z lekkim przekąsem. Gestem zaprosił go do środka. W hollu panowała ciemność. Większość mebli pokrywały pokrowce. Zupełnie jakby nie mieszkał tu nikt od lat. A przecież wciąż powinna być lady Eleonora. Matka Nicholasa. Zawsze miał dobre zadnie o tej kobiecie. Nigdy nikogo nie skrzywdziła. Po prostu wyszła za niewłaściwego mężczyznę. Pragnęła pozycji oraz majątku. Nie chciała niczego poniżej. – Milady wyjechała wczoraj wieczorem do Londynu.
Hrabia zmarszczył brwi i uważniej spojrzał na majordomusa. O ile dobrze wiedział stracili swój majątek w Londynie. Mieli trzy domy i Nicholas sprzedał wszystkie trzy. Coś mu tu nie pasowało. Widząc pytające spojrzenie hrabiego Buxton szybko odpowiedział.
- Milady pojechała do swojej przyjaciółki. Lady Arabelli Stanford....
W to mógł uwierzyć. Arabella Stanford od zawsze była przyjaciółką Elenory. Chyba jedyną jaką miała. Już chciał coś powiedzieć, gdy przerwało im pojawienie się Nicholasa i błysk światła. W holi zrobiło się jaśniej. Nick wyglądał na zaniedbanego. Jakby pił od kilku dni.
- Hrabia Buxton .... – rzucił wyraźnie niezadowolony. Podszedł do niego nieco chwiejnym krokiem. Czuć było alkoholem. – Co cię sprowadza w moje skromne progi.
- Hrabianka Elizabeth Cameron – powiedział ściszonym głosem. – Zapytam wprost. Czy miałeś związek z jej zniknięciem? O powód nie muszę pytać o czym obydwoje wiemy.
Nick wybuchł niezbyt przyjemnym śmiechem. Niedbale oparł się o framugę drzwi. – Ta mała suka. Myśli, że z nami wygra. Zdobyła cały majątek. Skąd jest pewność iż jest dziedziczką? Może to oszustka. Być może powinienem wystąpić o votum nieufności względem Cameronów? Sprawdzić pochodzenie lady Elizabeth? Dobrze wiesz, że mogę tego żądać. W końcu według prawa jestem kolejnym dziedzicem.
Hrabia zaklął pod nosem. Wiedział iż Nicholas może narobić im kłopotów. Był w długach. Musiał za wszystko odpowiadać. Zniknięcie Elizabeth bardzo, by mu pomogło. Pokręcił głową. Ponieważ James miał gdzieś ochronę swojej bratanicy musiał sam się za to wziąć. Zamierzał naprawdę ją ochronić. Nie miała prawie nikogo. Sama Christina jej nie obroni. Szczególnie iż dziewczyna lubiła pakować się w różne kłopoty.
- Jeżeli Elizabeth znowu coś się przydarzy będziesz pierwszym odpowiedzialnym o jakim sędzia będzie wiedział....
Rzucił zdecydowanym głosem i wyszedł, zostawiając go samego. Nicholas zaklął pod nosem. Zrozumiał, że popełnił błąd chcąc się pozbyć swojego największego wroga. Zdążyła zjednać tu sobie przyjaciół. Zupełnie jak wcześniej jej przeklęta matka. Postanowił wykorzystać plan swojego ojca, który niegdyś chciał zdobyć Mirabel. Nie łączyły ich więzy krwi. Dziedziczenie to zupełnie odrębna i pokręcona historia. Nie do końca ją rozumiał, ale zamierzał za wszelką cenę zdobyć należny mu majątek. Tym razem nie dopuści aby przeszedł mu sprzed nosa. Pokaże, kto w tej grze jest prawdziwym zwycięzcą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro