rozdział 001 "Odnaleziona dziedziczka"
Obudziła się z krzykiem, hamując łzy rozpaczy.
Ten koszmarny sen wciąż do niej wracał, a ona nie rozumiała jego znaczenia. Nie wiedziała kim była ani skąd pochodziła. Miała pięć lat, gdy znalazła ją prowadząca burdel madame Belmont. Bogata wdowa wywodząca się z plebstwa. Tylko dlatego jej majątek przetrwał. Po za tym wieśniacy. Którzy nazwali się teraz władcami i towarzyszami lubili odwiedzać te miejsce. Zostawiali mnóstwo zrabowanych pieniędzy. Madame Belmont należała do pięknych matron. Liczyła około czterdziestu lat. Mimo późnego wieku cieszyła się dużym powodzeniem. Zawdzięczała to sporym biustem oraz okrągłym tyłkiem. Prowadziła bar na dole oraz na górze burdel. Miała sporo dziewczyn, które przychodziły szukając lepszego życia. Jednak najlepszy interes robiła sprzedając dziewice. Ojcowie biednych dziewcząt wypożyczali je na jedną lub więcej nocy. Im urodziwsza dziewica tym większe miała powodzenie. Elizabeth o tym wiedziała. Tak samo jak znała swoje imię. Wyryte było na medalionie, który nosiła. Belmont uznała iż taka pamiątka powinna jej się należeć. Podejrzewała skąd pochodziła, ale ukrywała to. Już dawno ją przepadała. Zadbała o rozwój i edukacje. Nauczyła śpiewać, grać na pianinie. Raz w tygodniu Elizabeth w tajemnicy chodziła do kościoła. Gdyby Madame się o tym dowiedziała z pewnością, by ją sprała. Wolała uniknąć takich sytuacji. Nie chciała skończyć jak niektóre dziewczyny. Nie rozumiała tylko dlaczego do tej pory nie oddała jej klientom. W ogóle tego nie rozumiała. Owszem śpiewała w barze, grała. Towarzyszyła różnym gościom. Należała do pięknych dziewczyn. Niewysoka, szczupła o ciemnych kręconych włosach i dużych zielonych oczach. Z miniaturek zdjęć zrozumiała iż przypominała ojca. Do matki w ogóle nie była podobna. Wręcz przeciwnie. Rudowłosa piękność była zjawiskowa. Wyróżniały je identyczne oczy. Przez ostatnie lata chodziła po Paryżu ich szukając. Podpytywała ludzi. Niektórym pokazywała medalik. Sądziła iż pochodziła z biedoty. Tamtej majowej nocy sporo ludzi straciło życie. Wśród arystokracji oraz zwykłych ludzi. Nie miała swojego zdania. Szanowała każdego. Bez względu na pochodzenie.
- Jednak przyszłaś! – Elizabeth drgnęła słysząc głos jedynej przyjaciółki. Larissa, a właściwie siostra Larissa. Była zakonnicą o dobrym i szlachetnym sercu. Kiedy się poznały Elizabeth niezbyt ufała dziewczynie. Dopiero z czasem nawiązały przyjaźń. Opowiedziała o swoim życiu w burdelu, to kim była. Larissa nieraz namawiała ją, by uciekła. Zaczęła nowe życie w klasztorze. Nie potrafiła tego zrobić. Kiedyś jedna z dziewcząt uciekła. Została sprowadzona po tygodniu. Przez tydzień trzymano ją w piwnicy. Brutalnie bito oraz gwałcono. Ona musiała się nią opiekować. Dla niej to było ostrzeżenie. Gdyby spróbowała skończyłaby tak samo. W nowej władzy madame miała dość spore kontakty. Gdy któraś z dziewczyn „zginęła" nikt się tym nie przejmował. Wolała posłusznie wykonywać polecenia. Nie chciała skończyć jak ona. – Masz już czternaście lat. Słyszałam, że madame takie właśnie dziewczyny wystawia na sprzedaż.
Elizabeth zadrżała słysząc te słowa, ale zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała jaki los ją czeka. Była na niego przygotowana. Madame Belmont osobiście ją uczyła lekcji przyjemności. Jak dawać rozkosz mężczyźnie. Sporo mówiła o brutalności mężczyzn, oraz tego czego może się spodziewać. Nie chciała tego. Wręcz przeciwnie. Pragnęła poznać ukochanego człowieka. Spłodzić dzieci. Być żoną. Niestety. Wszystko wskazywało iż została skazana na los dziwki. – Nie zostaniesz w klasztorze?
- Nie mogę ... - powiedziała zdławionym głosem. – Wybacz Larisso. Być może widzimy się po raz ostatni.
Larissa załkała cicho. Nie chciała żegnać przyjaciółki. Chociaż nosiła habit nie rozumiała kobiet, które skazywane były na taki los. Słyszała również iż niektórzy księża używają różnych usług. Wolała myśleć, że to nie prawda. Uściskała przyjaciółkę, która wyszła na ulicę. Paryż opanował chaos, ale panowała jeszcze większa bieda niż wcześniej. Ludzie żebrali na ulicach, sprzedawali swoje ciała, rzeczy. Targi śmierdziały przegniłym jedzeniem, brakowało wody. Wciąż dochodziły słuchy o licznych egzekucjach arystokracji lub zdrajców. Każdy mógł zostać skazany. Mijała właśnie główny rynek. Dochodziła godzina szesnasta. Na dwudziestą zaplanowano wielkie spotkanie. Musiała się jeszcze przygotować się. Drżała na samą myśl o tym. Słyszała o rozmowach prostytutek. Opowiadały o różnych perwersjach do jakich zdolni są ci klienci. Nie chciała trafić na okrutnika. Nie marzyła o wielkiej miłości. Wręcz przeciwnie. Jednak chciała mieć swoje życie tylko dla siebie. Najwyraźniej ten los nie był jej dany. Jęknęła cichutko, gdyż musiała przyspieszyć. Nie zwracała uwagi na ludzi, którzy byli dookoła. Dom madame Belmont mieścił się w małej uliczce niedaleko kościoła. Musiała minąć również doki. Niezbyt bezpieczne okolice, ale sporo ludzi wiedziało od kogo pochodziła. A madame posiadała duży rozmach wśród najróżniejszych ludzi. Znała handlarzy, rzezimieszków i przemytników. Podobno za odpowiednią sumę pomagała arystokratom w ucieczce, ale nigdy nie mówiono o tym oficjalnie. W Paryżu, czy ogółem we Francji takie coś, było karane śmiercią. Nie zauważyła nadjeżdżającego wozu. Było za późno i nie zdążyła odskoczyć. Poczuła jak konie dosłownie ją taranują. Jęknęła, próbując wstać, ale ostry ból nogi nie pozwalał jej na to.
- Nic jej się nie stało, Stan? – usłyszała dobiegający z oddali męski głos. Chciał coś powiedzieć, zaprotestować. Niestety nie była w stanie. Ból dosłownie rozwalał czaszkę. Pochłonęła ją ciemność. Nie umiała powiedzieć jak długo była nieprzytomna. Kiedy ponownie otworzyła oczy, ciałem zawładnęła panika. Madame Belmont z pewnością będzie wściekła. Przez okno widziała wpadające blade światło. Nie poznawała miejsca w którym się znajdowała. Leżała na wygodnym łóżku. Ktoś na czole zrobił przyjemny kompres. Pomieszczenie wyglądało na luksusowe. Z pewnością nie wróciła do burdelu. Więc gdzie była? Ostrożnie wstała. Wciąż kręciło się jej w głowie i bolało ciało. Dość mocno się potłukła. Madame będzie wściekła. Dzisiaj nie da rady wystąpić w debiucie.
- Skąd to masz? – drgnęła, gdy męski głos zadał szorstkie pytanie. Odwróciła się i zobaczyła stojącego w drzwiach mężczyznę. Elegancki, wysoki. Arystokrata? Pokręciła głową. Z pewnością nie. Jednak ktoś bardzo ważny. Jego twarz nie wyrażała litości, a ciemne oczy ciskały błyskawicami. W ręku trzymał mały, błyszczący przedmiot. Medalik. Odruchowo dotknęła szyi i spanikowała. Jedyna pamiątka po rodzicach jaką posiadała. Nic więcej po nich nie miała. Rzuciła się w jego stronę, ale powstrzymał ją jednym ruchem. – Zadałem pytanie. Skąd masz ten medalik? Komu go ukradłaś?
- Należy do mnie! – odpowiedziała buntowniczo. – To jedyne co mam. Błagam, niech mi go pan odda.
Nie chciała przy nim płakać, jednak łzy same płynęły jej po twarzy. Ten medalik, to jedyna rzecz jaką miała. Nie mogła go stracić. – Musi mi pan uwierzyć. Nie mam powodów, by kłamać.
- Musisz odpocząć, później porozmawiamy.... – mówiąc to wyszedł z medalikiem w ręku. Załkała cicho. Wiedziała, że nie da rady już odzyskać cennej rzeczy. Musiała uciekać nim madame Balmont pomyśli sobie, że odeszła. Wolała nie myśleć, co by wówczas zrobiła. Drzwi były zamknięte, więc frontowo nie miała jak wyjść. Postanowiła uciec oknem. Otworzyła je. Nie było zbyt wysoko. Wręcz przeciwnie. Zdołała zebrać materiał z kołder oraz prześcieradła. Przywiązała je do framugi łóżka i spuściła w dół. Sporo ryzykowała. W dodatku wciąż pozostawała cała obolała. Jednak to jedyne wyjście. Później odnajdzie mężczyznę i odzyska medalik. Ostrożnie przestawiła nogę i wystawiła na zewnątrz. Cierpiała na lęk wysokości, ale przemogła się. Nie miała wyjścia. Jedyna droga ucieczki jaką posiadała. Spuściła się parę razy w dół po czym zgrabnie zeskoczyła. Po raz ostatni zerknęła w stronę okazałego domu po czym ruszyła w stronę miejsca jakie nazywała chwilowo domem. Nie wiedziała jeszcze jak długo.
- Gdzieś ty się podziewała? – Madame Rosette, siostra pani Belmont rzuciła w nią oskarżycielskim tonem, gdy tylko dotarła na miejsce. Była do wysoka kobieta. Posturą przypominała siostrę, ale była znacznie brzydsza. Twarz pokrywały liczne piegi różnej wielkości. A kiedy się wkurzała robiła o wiele gorsze wrażenie. Tak jak teraz.
- Przepraszam ja.... – jęknęła, gdy kobieta uderzyła ją w twarz. A rękę miała twarda i zdecydowaną. Dotknęła bolącego policzka. – Miałam wypadek....
Dopiero po chwili kobieta zauważyła poszarpaną sukienkę, ślady krwi oraz zadrapania.
- Wiesz jaki dzisiaj jest dzień? – warknęła nie zważając na wytłumaczenia dziewczyny. Była wkurzona. Zamierzała dać upust tej złości. Ta mała od dawna ją denerwowała, ale siostra ulitowała się nad nią. No cóż. Przynajmniej dzisiaj zarobią. Była urodziwa. Wykazywała różne talenty w dziedzinie sztuki. Mężczyzna, który ją kupi będzie miał pożytek przynajmniej w jednym. – Marsz do pokoju. Suknia już czeka. Musisz wziąć kąpiel. Alice ci pomoże i wprowadzi w tajniki dzisiejszego dnia.
Elizabeth niechętnie skinęła głową. Liczyła po cichu na litość, ale chyba nie wśród tych kobiet. One nie znały tego słowa. Wręcz przeciwnie. Wykazywały jej jak najmniej. Elizabeth mieszkała tu prawie dziesięć lat. Już wiele zdążyła zauważyć. Innego życia nie znała. Ruszyła na górę, gdzie na poddaszu mieściły się pokoje dziewcząt. Było ich pięć. Wszystkie urządzone dość skromnie. Zwykłe drewniane łóżko, szafka i toaletka. Alice już na nią czekała. Swoją inicjacje przeżyła pół roku temu. Od tamtej pory regularnie przyjmowała klientów. Była ładną, rudowłosą dziewczyną o delikatnej urodzie. Ojciec sprzedał ją za kilka sztuk złota. Nie miał za wiele pieniędzy, a musiał wyżywić rodzeństwo dziewczyny. Alice szybko pogodziła się z losem. Co prawda umiała szyć, ale dzięki pracy u madame więcej zarobi. Ulubionym klientem dziewczyny był kapitan Ronson. Co prawda wiele osób mówiło o jego okrucieństwie, ale Alice lubiła te towarzystwo.
- Będziesz niezwykle piękna dzisiejszego wieczoru ... - powiedziała z zazdrością obserwując Elizabeth. Umyta, umalowana wyglądała pięknie. Miała na sobie białą sukienkę jak większość dziewczyn. Delikatną oraz niewinną. Czarne włosy zostawiła rozpuszczone. Cała drżała, ale nie z zimna. Przemawiał przez nią strach. – Madame Belmont będzie zadowolona.
- Nie chcę tego robić .... – wyszeptała cichym głosem. – Nie pasuje tutaj. Chciałabym być wolna. Szczęśliwa. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę jeszcze.
Poczuła niechciane łzy pod powiekami. Dość już ich wylała wyobrażając sobie przyszłość. Nie wiedziała, czy zdoła się otrząsnąć po tym, co jej zrobią. Czy w ogóle podoła temu wszystkiego. Wolała nie myśleć. Nie będzie teraz rozważać o przyszłości. Musiała przyjąć to, co oferował jej los. Reszta sama jakoś przyjdzie. Przynajmniej w tę część pragnęła uwierzyć. Musiała być silna. Dla samej siebie.
- Zostawisz nas same? – drgnęła, gdy madame weszła do nich. W powietrzu rozwiał się zapach jej intensywnych perfum. Wyglądała jak zwykle efektownie. Tym razem nałożyła blondwłosą perukę. Twarz zdobił elegancki makijaż. – Jesteś taka piękna. Dzisiaj zdobędziesz dla mnie fortunę.
- Muszę to zrobić? – zapytała z nadzieją. Przez ostatnie lata madame, chociaż surowa była dla niej bardzo przez ostatnie lata traktowała ją jak własną córkę. – Nie mogę odejść? Zacząć nowego życia?
Madame zaśmiała się wyraźnie uradowana jej słowami. Pokręciła głową. Chciała coś powiedzieć, ale uciszyła ją gestem ręki.
- Kiedy tylko cię znalazłam od dawna wiedziałam jak ważna jesteś dla mojego życia ... - zaczęła swoją opowieść. – Byłaś śliczną dziewczynkę. Twoja sukienka była brudna, ale wyglądała na bogatą. Pochodziłaś z rodu bogatych ludzi. Gdybym cię wydała z pewnością skazałabym na śmierć. Nawet teraz mogłabym to uczynić. Naprawdę chcesz wylądować na szubienicy? Niż zostać tutaj i wieść w miarę normalne, spokojne życie? Klienci bywają różni, ale wszystkiego zostaniesz nauczona. Dzisiejsza noc jest wyjątkowa. Z pewnością zapamiętasz ją na zawsze. Ja też kiedyś zostałam sprzedana. Miałam wówczas trzynaście lat. Nie mogłam zdecydować o sobie. Sutenerka, która prowadziła ten burdel należała do okrutnych kobiet. Nigdy nie zapomnę lat cierpienia i głodu jakie musiałam znosić. Obiecałam sobie iż będę inna. Dla moich dziewcząt poświecę wszystko. Sprawię iż niczego nie będzie im brakować. Zadbam o każdy szczegół. I dzięki temu mam ten przybytek. Jestem naprawdę szczęśliwa. Być może wkrótce któraś z was przejmie interes. Musicie jednak sobie zapracować. A u ciebie nadszedł czas na oddanie wszystkiego, co sobie zapracowałaś przez ostatnie lata. Czuje, że padnie za ciebie okrągła sumka. Choć dziecko. Olivia da koncert, a później zaplanujemy aukcje.
Olivia kolejna z dziesięciu dziewcząt pracująca u madame Belmont. Niezwykle atrakcyjna, drobna brunetka. Miała operowy głos, a także niesamowicie grała na pianinie. Madame wykorzystywała oba talenty, by zdobyć bardziej wyrafinowaną klientelę. Samo wnętrze dołu składało się z kilku pomieszczeń. Bogatego baru ze sceną, stolikami a także miejscem dla popisów dziewcząt. Nie brakowało piwa oraz najróżniejszych trunków. Kolejnym pomieszczeniem było miejsce do grania o wysokie stawki. Panowie lubili tu zostawiać pieniądze. Ostatnie pomieszczenie, to trzy eleganckie sypialnie. Goście wynajmowali je, gdy chcieli zabawić się z dziewczynami na miejscu. Nie brakowało również postawnych ochroniarzy, którym madame słono płaciła. Elizabeth wiedziała, że szans na ucieczkę nie miała. Odruchowo dotknęła szyi. Straciła swój medalik. Jedyne wspomnienie z przeszłości. Czy madame Belmont miała racje, że była arystokratką? Próbowała coś sobie przypomnieć z poprzedniego życia, ale bezskutecznie. Najwyraźniej jej pamięć nigdy nie wróci. Straciła swoją przeszłość na zawsze, a teraz miała zaistnieć zupełnie nowa. Ta na którą nie była w ogóle gotowa.
- Panowie chciałabym wam przedstawić gwiazdę dzisiejszego wieczoru .... – przemawiała madame swoim ostrym tonem. W tle słychać było piękną muzykę, wygrywaną przez Alice. – Ma zaledwie piętnaście lat. Jest świeżynką. Zadbaną i piękną. Cena wywoławcza to dwadzieścia pięć złotych monet. Elizabeth podejdź do nas...
Zrobiła to niechętnie. Wzięła głęboki oddech i wyszła na scenę. Zadrżała widząc twarze pożądliwych mężczyzn. Pijacy, hazardziści, politycy oraz żołnierze. Brutalni oraz obcesowi. Czuła iż ta noc skończy się dla niej koszmarem. Starała się dumnie unieść głowę, ale to nie łatwe. I wtedy zobaczyła jego. Mężczyznę z poranka. Wpatrywał się w nią dziwnym wzrokiem aż czuła ciarki na plecach. Nie miała pojęcia iż to miał być dopiero początek jej zmian.
Sir Jonnathan Reynolds nie wierzył w przypadki.
Od zawsze twardo stąpał po ziemi. Wiedział czego chciał od życia. Nigdy w nim nic nie zmieniał. Wręcz przeciwnie. Do Paryża przyjeżdżał w jednym celu. Miał odnaleźć dziedziczkę. Mirabel Cameron, która zaginęła ponad piętnaście lat temu. Wyjechała bez słowa. Nie zostawiła żadnej wiadomości po za tym iż zamieszka we Francji. Długo nie mógł kontynuować misji, gdyż wybuchła rewolucja. Mieli niewiele czasu. Jeśli w ciągu szesnastu lat nie znajdą dziedziczki, wówczas majątek przyjmie zupełnie inna rodzina. Wiedzieli dobrze jaka. Wilsonowie. Nicholas Wilson był dziedzicem do tytułu. O tym chłopaku krążyły różne okrutne plotki. Miał zaledwie osiemnaście lat. Poruszał się w podejrzanym towarzystwie, oskarżano go o gwałty oraz wykorzystywanie pokojówek. Nie chciał aby ktoś taki odziedziczył tytuł. Niestety. Jego najlepszy przyjaciel James nie mógł dziedziczyć tytułu jak w normalnych rodzinach bywa. Dlatego tu zawsze starano się od dziewczynki. Jednak ostatnie pokolenie było dość trudne. Jonn pamiętał dobrze piękną Mirabel. Słodka oraz urocza dziewczyna. Nieszczęśliwie się zakochała. Ten związek okazał się od początku niemożliwy z powodu dawnych ran. Obydwie rodziny darzono szacunkiem, ale zachowywano dystans. Oficjalnie nie mieli zakazu kontaktów. Mogli się przyjaźnić oraz rozmawiać. Jednak miłość nie wchodziła w grę. Podobno dawno temu książę, dziadek obecnego księcia zamordował młodą hrabiankę. Osierociła malutką córeczkę. Jaka była prawda? Chyba nigdy się nie dowiedzą. Jednak tamta tragedia doprowadziła do rodzinnej waśni. Jonn pokręcił głową. Kochał miejsce z którego pochodził. Angielska wyspa św. Małgorzaty. Krążyły o niej legendy. Podobno zamieszkiwana przez czarownice oraz druidów. Została przejęta przez pierwszych założycieli miasteczka Rancaster. Nie wierzył w te legendy, ale wierzył iż w każdej legendzie jest ziarnko prawdy. Teraz znów przybył do Paryża. Słyszał plotki o dziecku i chciał je sprawdzić. W duchu się modlił aby to była prawda. Jedna z dziewczyn mieszkających w klasztorze okazała się bardzo rozmowna. Powiedziała o dziewczynce, która mieszka w burdelu. Bardzo pasowała do rysopisu poszukiwanej dziewczyny. Chciał ją odnaleźć za wszelką cenę. A potem? Potem zdecydował los? Fatum? A może przeznaczenie? W zasadzie to sam nie wiedział co. Po prostu los rzucił mu pod koła młodą dziewczynę. Była śliczna. Od razu zwrócił na nią uwagę. Te podobieństwo. Wyglądała zupełnie jak Mirabel. Czarnowłosa, zielonooka. Jednak nie to było najważniejsze. Miała medalion. Medalion z wizerunkiem Mirabel. To zdecydowanie była jej córka. Zamierzał zrobić wszystko, by ponownie ją odnaleźć. Dlatego wysłał swojego przyjaciela Finna na poszukiwania. Finn od bardzo dawna mieszkał w Paryżu. Zajmował się hazardem i różnymi innymi rzeczami. Obracał się głównie w mrocznych kręgach Paryża. Pomagał przerzucać ludźmi oraz szmuglować żywność. Jonn opowiedział mu o swojej misji, chociaż nie do końca ufał mężczyźnie. Z czasem nawiązała się między nimi jakaś łatwiejsza relacja. Pomagali sobie nawzajem. Ostatniego tygodnia pokłócił się z Jamesem. Kategorycznie zabronił mu szukać. Nie chciał kolejnego zawodu. Rozumiał to. I to bardzo. Jednak on nie zamierzał mu skazywać się na zagładę. James kochał majątek Cameron. Kochał ten dom. I planował zrobić wszystko, by go nie stracić. Teraz miał szansę odzyskać utracone ziemię. Jeśli tylko sprowadzi należytą dziedziczkę do domu. Sam niegdyś bardzo kochał Mirabel. Pragnął ją poślubić. Nigdy jednak nie powiedział tego na głos. Zachował swoje uczucia dla siebie. Mirabel traktowała go jak przyjaciela. Nikogo więcej. cierpiał, ale nie chciał niszczyć jej szczęścia. Dopiero później zrozumiał kogo kochała naprawdę. Ta miłość nie przyniosła nic dobrego.
- Znalazłem ją! – oznajmił Finn z entuzjazmem wchodząc do niewielkiego pomieszczenia jaki wynajmował na czas pobytu. Jonn z ukosem spojrzał na młodego mężczyznę. Finn na oko liczył sobie dwadzieścia parę wiosen. Nie należał do przystojniaków. Dzięki swojemu wyglądowi umiał wtopić się w tłum. Zawsze nosił spiczastą czapkę, niezbyt modną kamizelkę oraz jasne bryczesy. Mimo niepozornemu wyglądowi był niebezpiecznym przestępcą. Ulubioną bronią był nóż z którym nigdy się nie rozstawał. – Być może to dziewczynka której szukasz. Mieszka u madame Belmont. Dzisiaj ma mieć miejsce specjalna aukcja, gdzie zostanie wystawiona na sprzedaż.
- Musimy się pospieszyć! – zdecydował mężczyzna. Doskonale wiedział o jaką aukcje chodzi. Miał nadzieję iż zdążą z czasem. – Czy możesz mnie wprowadzić? Mam dość pieniędzy. Jeśli będę musiał wykupię ją. Wolę zabrać w ten sposób niż miałbym ryzykować awanturą.
- Słuszna decyzja ... - przytaknął Finn. Nie chciał ryzykować. Ostatecznie Jonn wyjedzie, a on tu zostanie. Będzie musiał się tłumaczyć. Tego wolał uniknąć. Zatem wspólnie ustalili plan na wieczór. Finn przestawi go jako kupca, który lubił młode dziewczynki. Miał dwa woreczki złota. Powinno wystarczyć. Liczył iż nie znajdzie się głupiec, który będzie chciał go przebić. Finn znał madame, gdyż romansował z jedną jej dziewcząt. Młodziutką Kate. Liczył iż nadejdzie dzień w którym opuści madame. Nie krył swojej zazdrości, ale zachowywał pozory.
- Kogo mi przyprowadziłeś, Finnie? – zapytała madame z ciekawością spoglądając na mrocznego gościa. Jonn wywoływał duże zainteresowanie. Zawdzięczał to ostrym rysom twarzy, lekkiemu zarostowi oraz blizną przecinającą oko. Nabawił się jej od własnego brata, gdy w wieku osiemnastu lat ostro się pobili. Od tamtej pory nie było między nimi już jak dawniej. I chyba nigdy nie będzie. Brat na stałe mieszkał w Londynie. On przebywał na stałe na wyspie. To był jego dom.
- Jest moim przyjacielem. Pracuje jako kupiec. Odziedziczył majątek po ojcu. Lubi młode dziewczynki i słyszał, że możesz oferować taki towar. Sprawdziłem go. Wiesz, że byle kogo bym ci nie przedstawiał.
Madame przez chwilę spoglądała na niego z ciekawością. Wyglądała na kobietę, którą nie łatwo oszukać. W sumie rozumiał ją. Wykonywała niewdzięczny zawód. Taki, którego nie powinno być. Z szczególnie z udziałem dzieci. Jednak we Francji panowało bezprawie. Nikt nie zwracał uwagi na takie sytuacje.
- W porządku. Wejdźcie do baru. Napijcie się. Pokaż naszemu gościowi co i jak ... - zdecydowała po chwili. Z ulgą weszli do środka. Poczuli odurzający zapach papierosów oraz ciężkich perfum. Zauważył kelnerki w skąpych strojach, pokazujące duże piersi. Wyglądały efektownie. Podeszli do baru i zamówili piwo. Starali się wtopić w tłum. Aukcja rozpoczęła się punktualnie. Od razu rozpoznał dziewczynę na scenie. Wyglądała jakby chciała uciec. Rozumiał ją doskonale. Mężczyźni jakby oszaleli. Z niedowierzaniem słuchał kwot jakie padały. Madame Belmont tylko podsycała ich do większych pieniędzy. Nie mógł czekać. Zaczął przebijać stawkę. Sto, dwieście, trzysta złotych monet. Padały najróżniejsze kwoty. W końcu został on i podejrzany mężczyzna ze złotym zębem. Uparcie go przebijał, a jego wzrok nie wróżył nic dobrego.
- Trzy tysiące! – rzucił w końcu, chcąc przerwać cierpienie dziewczyny. Zapanował chaos. Przez chwilę myślał iż mężczyzna podniesie stawkę, ale tego nie zrobił. Rzucił mu zawistne spojrzenie po czym wściekły opuścił pomieszczenie. Jonn nie przewidywał kłopotów, ale wolał zachować ostrożność. Poprosił Finna, by poszedł na wszelki wypadek za mężczyzną i upewnił się, że dotrze do domu. Madame Belmont wyglądała na bardzo zadowoloną, kiedy odbierała swoją zapłatę. Szczerze nie znosił tej kobiety. Nie rozumiał jak można handlować ludzkim ciałem. Szczególnie kobietami. Dla niego to było coś bardzo podłego. Liczył iż uda mu się opuścić pomieszczenie jak najszybciej.
- Mam nadzieję, że będzie pan zadowolony ... - mówiła przymilając się mężczyźnie. – Pokój będzie przygotowany za piętnaście minut. Dziewczyna również. Czy ma pan jakieś specjalne predyspozycje o których powinnam wiedzieć?
Jonn skrzywił się z niesmakiem i niechętnie spojrzał na kobietę. Zaczął intensywnie myśleć.
- Tak... - powiedział cicho. – Jestem uczciwym mężczyzną. Chciałbym zabrać dziewczynę do siebie. Za dodatkowe tysiąc złotych monet? Kwota powinna być dobra.
Kobieta uważnie spojrzała na mężczyznę. Przez chwilę się zastanawiała po czym skinęła głową. Koniec końców czasami klienci wypożyczali dziewczęta na różne okazje.
- Za piętnaście minut będzie gotowa – stwierdziła biorąc od niego pieniądze. – Proszę zapisać adres. O siódmej przyślę mojego ochroniarza po dziewczynę.
Skinął głową wiedząc iż o siódmej będą daleko, daleko stąd. Miał swoje plany. Za dwie godziny odpływał specjalnie przygotowany statek. Finn o wszystko zadbał. Wracał do domu. I tym razem nie sam. Miał nadzieję iż James całkowicie nie stracił swojej wiary. W końcu los się uśmiechnął. Nauczą dziewczynę wszystkiego, co powinna wiedzieć Hrabianka. Była damą. Miała to w swojej krwi. Głęboko wierzył iż odzyskają królestwo, a ich świat znów będzie normalny.
-Tak mi przykro ...
Powiedziała Kate, wchodząc do pokoju Elizabeth. Zdążyła podsłuchać rozmowę madame Belmont. Lubiła Elizabeth. Nie wywyższała się jak większość dziewcząt. Wręcz przeciwnie. Zawsze miła i uczynna. Miały naprawdę świetny kontakt. Przez większość czasu mieszkały razem aż madame uznała, że dostanie własny pokój. Wiedziała jednak co to oznacza. Jednak liczyła iż Elizabeth nie skończy jak one. Zawsze zdawała się być inna. Taka dumna oraz otwarta. Tymczasem los pokazał zupełnie inną drogę. Musiała poznać nową rzeczywistość. – Niestety kupił cię ten mężczyzna z blizną. Wyglądał na bardzo zainteresowanego. Nawet wynajął cię na całą noc. Masz pojechać do niego.
Elizabeth zadrżała słysząc te słowa. A więc jednak. Chociaż z drugiej strony wolała jego niż tego przeklętego brodacza. Wywoływał w niej strach. Miała również szansę odzyskania medalika jeśli odpowiednio się spiszę. Poczuła przypływ nadziei. Być może ta jedna noc nie będzie dla niej stratna. Postara się znieść to w miarę najlepiej jak potrafi. Nie przyniesie madame Belmont wstydu. Nie chciała dostać jakiejś kary. Zdawała sobie sprawę iż nie kończą się najlepiej. Kiedy Alice wyszła założyła wybraną suknię. Czerwoną z dekoltem, który odsłaniał niewielkie piersi dziewczyny. Elizabeth wyróżniała się urodą na tle większości dziewczyn. Doskonale zdawała sobie sprawę. Za kilka lat ma szanse wyrosnąć z niej prawdziwa piękność. Jeśli zdoła przetrwać do tego czasu. Pokręciła głową. Miała zamiar być silna. Bez względu na wszystko. Już za wiele przeszła w swoim życiu. Nie podda się tak łatwo. Zacisnęła dłonie w pięści i wyszła. Na korytarzu już czekali na nią madame Belmont oraz tajemniczy nieznajomy.
- Trafił ci się wspaniały mężczyzna moja droga ... - powiedziała słodkim głosem kobieta, jakby przemawiała do własnej córki. Elizabeth zdawała sobie sprawę jak bardzo fałszywa była w tym wszystkim. Z trudem pohamowała odruch powiedzenia, co o niej myśli. Miała dziwne uczucie, że widzi ją po raz ostatni. – Jutro zdasz mi relacje. Chcę żeby był zadowolony. Zapłacił za ciebie naprawdę wysoką cenę.
- Dziękuje ... - powiedziała dygając z gracją. Uśmiechnęła się do mężczyzny, który ją wykupił. Kurtuazyjnie podał jej ramię. Był miły i zachowywał duży dystans. Wspólnie wyszli na zewnątrz. Padał rzęsisty deszcz. Paryż bardzo powoli spowijała jesień. Lubiła tę porę roku. Wtedy żyło się jakoś spokojniej. Zupełnie inaczej. Wzięła głęboki oddech.
- Tu czeka mój powóz ... - rzucił mężczyzna, przerywając niezręczną ciszę. Poprowadził ją w stronę okazałego powozu. Pachniał świeżością. Konie również robiły wrażenie, chociaż Elizabeth nie znała się zbytnio. – Nasz statek wkrótce wypływa. Musimy się pospieszyć.
- Statek? – Elizabeth ze strachem spojrzała na mężczyznę. – Jaki statek? Dokąd?
- Czy możemy porozmawiać w powozie? Na pewno madame Belmont wysłała za nami ludzi. Nie chciałbym wzbudzić podejrzeń.
Nie zdawała sobie sprawę kiedy mu zaufała. Po prostu podświadomość podpowiedziała jej, że może. Być może pchnęła ją również do tego nadzieja? Chciała uciec z tego miejsca. Rozpocząć nowe, całkiem lepsze życie. Wierzyła iż może to zrobić. Z pomocą tego tajemniczego nieznajomego. Kiedy tylko wsiedli do powozu konie ruszyły. Minęły główną ulicę Paryża, po czym skręcili w stronę doków. Madame nie wysłała nikogo za nimi. Już powozie mężczyzna poprosił ją, by zdjęła suknię i założyła męski strój.
- Nie chcę byś została rozpoznana – wyjaśnił odwracając wzrok. – Kapitanowi powiedziałem, że podróżuje z kuzynem. Kitem. Niewiele mówisz. Pochodzisz ze wsi. Tak będzie bezpieczniej.
- Mam pytanie ... - wyszeptała wystraszona, a zarazem podniecona całą sytuacją. Nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony dostała szansę, a z drugiej? Dokąd wszystko ją to zaprowadzi. Nie miała bladego pojęcia. Rzeczywistość dość mocno nagięła jej spojrzenie na świat. Już dawno przestała widzieć nadzieję. – Dlaczego pan to wszystko robi? Czy naprawdę potrzebuje pan dziewicy do łóżka?
Mężczyzna pokręcił głową i uśmiechnął się ciepło. Rozumiał doskonale jej strach. Gdyby sam tak miał cierpieć z pewnością nie myślałby inaczej. Powinna otrzymać wyjaśnienia. Zasłużyła sobie na nie.
- Widzisz dawno temu żyła sobie pewna dziewczyna ... - W jadącym w stronę portu obozie zaczął swoją opowieść. Wyjaśnił wszystko, pomijając niektóre szczegóły. Głównie chodziło mu o samą postać Mirabel. Jaka była, co wnosiła. Skąd wie, że ona jest jej córką. – Ten medalik, który miałaś na sobie rozpoznałem od razu. Mirabel dostała go od swojego brata na dziesiąte urodziny. Był cenną pamiątką. Nie da się go podrobić. Na wieczku to jest nasz herb rodzinny. Ta głowa lwa. Dlatego wiedziałem kim jestem.
- mogłam go ukraść ... - zauważyła ściszonym głosem. Mężczyzna pokręcił zdecydowanie głową. Ani trochę nie wierzył w te słowa. Była za bardzo podobna do Mirabel. Chciał dodać coś więcej, ale powóz zatrzymał się. Ostrożnie widzieli, obserwując, czy nikt ich nie śledzi. Na szczęście madame Belmont nie wysłała za sobą nikogo, kto mógłby im przeszkodzić. Jonn od lat korzystał z usług jednego przewoźnika. Ciągle roznosił najróżniejsze towary i przy okazji pomagał ludziom. Jak się okazało siostra kapitana była arystokratką. Przyrodnią, ale łączyły ich więzy krwi. Z powodu pochodzenia została ścięta podczas drugiego dnia rewolucji. Nigdy im nie wybaczył. Dlatego robił wszystko, by ratować ludzi. Był starszym mężczyzną po czterdziestce. Dość potężnym, ponurym. Na statku rządził twardą ręką. Ludzie się go bali oraz szanowali. Ktoś taki był bardzo potrzebny od samego początku do rządzenia. Chwilę porozmawiali. Jonn przedstawił dziewczynę dokładnie tak jak ustalili. Ufał kapitanowi, ale lubił sobie wypić. Ludzie którzy piją gadają. Wiedział o tym nie od dzisiaj. Po za tym sama Elizabeth czuła się znacznie bezpieczniej w całej tej sytuacji. Kajuta, którą dostała była malutka. Posiadała jedną pryczę, niewielki stolik oraz okienko. Niestety podróż nie wspominała najlepiej. Nawet, gdy morze było spokojniejsze czuła się fatalnie. Choroba morska. Tak mówił o tym Jonn. Cierpiała. Chciała jak najszybciej opuścić morze i być na lądzie. Śniły jej się dziwne sny. Czasami koszmary, których znaczenia nie rozumiała. Dopiero ostatniego dnia poczuła się o wiele lepiej. Mogła wyjść na zewnątrz podziwiając piękne krajobrazy. Wielka Brytania ukazywała swoje oblicze.
- Tam w oddali jest Londyn ... - wyjaśnił Jonn wskazując poszczególne miejsca. – Jeśli będziesz chciała twój wuj z pewnością zabierze cię do miasta. Jesteś hrabianką więc będziesz musiała zostać przedstawiona na dworze. Nie jesteś już biedną dziewczynką. Jesteś hrabianką Elizabeth Cameron. Jedną z najbogatszych kobiet w całej Anglii.
Nie mogła uwierzyć w to wszystko. Miała wrażenie iż dobry los w końcu postanowił się do niej uśmiechnąć. Pragnęła zapomnieć o przeszłości. Madame Belmont będzie tylko odległym wspomnieniem. Rozpocznie życie na nowo. Zostanie kimś zupełnie innym. Prawdziwą damą jaką była jej mama.
- Opowiesz mi coś więcej o Mirabel? – poprosiła cichutko. – Chciałabym ją poznać jak możliwie najlepiej. Czuje, że była wyjątkową osobą. Nie pamiętam jej w ogóle. Ani mojego taty.
- Przykro mi, ale o ojcu niewiele mogę ci powiedzieć ... - wyznał ściszonym głosem. – Zawiadomienie o ślubie przyszło, ale Mirabel nie zdradzała szczegółów. Bała się iż ojciec ją odnajdzie i siłą ściągnie do kraju. Musisz wiedzieć iż twój dziadek był surowym człowiekiem. Nienawidził sprzeciwu. Rządził twardą oraz surową ręką. Dość ciężko znosił krytykę. Każdy musiał mu ulec.
- Chyba bym go nie polubiła .... – parsknęła wyraźnie poprawiając sobie humor. Powoli zbliżali się do brzegu. Elizabeth ogarnął strach. Jak zostanie przyjęta? Czy ją polubią? Chyba po raz pierwszy w życiu zaczynała wątpić w samą siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro