XVIII
Autorka: Kocham tego gifa, co jest na górze:D
A te dwie piosenki już drugi dzień na przemian chodzą mi po głowie, więc postanowiłam się nimi z Wami podzielić;):P
https://youtu.be/tsqpa3jX4SQ
https://youtu.be/NohCfUB4-Z8
*****
I oto nadszedł ten moment. Ostatni rozdział. Będę tęskniła za tym ff, ale wszystko musi mieć swój koniec.
Muszę przyznać, że to był dla mnie bardzo trudny wybór. Harry czy Aiden. Z jednej strony większość liczy na Larry'ego, bo w końcu to oni są tu główną parą, ale z drugiej strony Aiden, którego lubię i poniekąd shippuję go z Lou;) Musiałam jednak dokonać wyboru, więc to zrobiła. Czy dobrego, nie wiem. Wy oceńcie;)
*
Character ask
Harry:
Teraz z perspektywy czasu jak wiele zmieniło się twoich poglądów na pewne sprawy? Np. Miłości czy Omegi? jak to jest być ojcem tego aniołeczka?
Cóż, nie ważne czy jesteś z kimś w związku, czy nie, i tak możesz cierpieć miłości. Właśnie tego doświadczam. Nawet jeśli nie chcesz się zakochać, to i tak może cię dopaść. Mnie to spotkało. Kocham Louisa i pomimo tego, że możemy się rozstać, możemy się ranić, chcę z nim być. Chcę, aby był tylko mój.
Co do April...jest cudowna. Jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu i jestem w stanie zrobić dla niej wszystko. Często się zastanawiam co takiego zrobiłem, że zasłużyłem na tak wspaniałe szczenię.
*
A teraz zapraszam!
**************************************
To dziś był ten dzień, gdy Louis i Aiden wracali z wczasów. To dziś miał po raz pierwszy spotkać się osobiście z omegą, odkąd wyznał mu swoje uczucia. Czy się bał? Nie, nie bał się. Był przerażony.
Od samego rana czuł nieprzyjemny ścisk w żołądku, dlatego też zrezygnował ze śniadania, bojąc się, że zwróci wszystko co zje. Dodatkowo zachowanie panny Styles wcale mu nie pomagało.
- April, czas umyć buzie i łapki – tłumaczył córce, która próbowała wykręcić się z jego ramion i uciec, przy okazji brudząc i jego czekoladą.
- Nie! – krzyczała.
- April – warknął, mając dość zachowania córki – Uspokój się!
- Nie chcę się myć – zaczęła płakać.
- A ja nie chcę zmywać czekolady, z każdej powierzchni! – ruszył z dziewczynką do łazienki, gdzie posadził ją na blacie umywalki i zaczął czyścić jej buzie i ręce. Dziewczynka ciągle płakała, próbując uciec, przez co o mało nie spadła na ziemię. Alfa w ostatniej chwili uchronił ją przed upadkiem – April! Do cholery, co się z tobą dzieje – zły, odstawił dziewczynkę na ziemię, po tym, jak była już czysta i ruszył do kuchni. Dwulatka popędziła na swoich krótkich nóżkach za ojcem.
- Tatusiu – płakała, próbując go dogonić.
- Tatuś jest teraz na ciebie zły – odwrócił się, groźnie spoglądając na dziewczynkę – Byłaś bardzo niegrzeczna – ponownie ruszył do kuchni, gdzie musiał posprzątać po śniadaniu małej.
- Tatusiu! – zapłakała żałośnie, wbiegając do kuchni i przyklejając się do nóg kędzierzawego, mocząc nogawki jego dresów.
Westchnął ciężko, spoglądając na płaczącą córkę. Jego serce zawsze się łamało w takich sytuacjach, chociaż wiedział, że powinien być twardy. Jednak, gdy spoczęły na nim duże, błękitne, zapłakane oczy, wiedział, że przegrał.
- Już dobrze, księżniczko – schylił się, biorąc dziewczynkę w ramiona – Tylko słuchaj tatusia, dobrze?
- Tak – wtuliła się w ciało alfy, powoli się uspokajając i cichutko pociągając nosem – Pseplasam.
Uśmiechnął się czule, gładząc maleńkie plecy i złożył pocałunek na główce córki.
- Już dobrze, tatuś już się nie gniewa. Teraz idź się pobawić, tata musi posprzątać – odstawił dziewczynkę na kuchenne płytki. Mała kiwnęła główką i uciekła do salonu.
Harry z kolei wziął się za chowanie naczyń do zmywarki i czyszczenie stolika, i blatu. Gdy wszystko błyszczało, usłyszał dźwięk dzwonka. Czuł, jak serce mocniej bije, żołądek się zaciska, a żółć podchodzi mu do gardła, dobrze wiedział, kto to.
Na drżących nogach podszedł do drzwi, chwilę później je odblokowując i uchylając. Nie mylił się, za drzwiami stał Louis. Jednak nie wyglądał na wypoczętego, ani szczęśliwego.
- Dlaczego mi to zrobiłeś? – wychrypiał, smutnym wzrokiem spoglądając na Stylesa.
*****
Zakończył rozmowę, odkładając słuchawkę. Z zadowoleniem, wygodnie ułożył się na fotelu i odwrócił w kierunku szklanej ściany, z której rozpościerał się widok na Londyn. Właśnie dowiedział się, że podpisanie umowy z ich najnowszym klientem zostało sfinalizowane, pomimo tego, że nastąpiły pewne komplikacje. To był dobry dzień.
Ciche pukanie i głos jego sekretarki, przerwał mu chwilę spokoju, nim musiały wrócić do pracy.
- Panie Styles? – odwrócił się w kierunku drzwi, z wyczekiwaniem spoglądając na kobietę – Przyszła pana córka.
- Co? – zmarszczył brwi. Kobieta jednak nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ do pomieszczenia wpadła 6-letnia April. Jej włosy związane w dwa kucyki, podskakiwały, niebieskie oczy błyszczały, a szczerbaty uśmiech zdobiły dołeczki. Zielona sukienka, powiewał dookoła niej, kiedy podbiegała do ojca – April, co tu robisz?
- Cześć tatusiu – wdrapała się na kolana mężczyzny, wtulając się w jego ciało – Mama mnie przywiózł.
- Dlaczego? I gdzie on jest? – nie rozumiał co się dzieje. Dlaczego Louis przywiózł mu córkę i nic nie powiedział.
- Aiden zadzwonił, że coś się stało i musiał pojechać do lecznicy. Nie cieszy się, że mnie widzisz? – posmutniała, jednak Harry wiedział, że tylko udaje. Mimo tego, ta świadomość nie pomagała mu, bo nie potrafił się oprzeć, gdy duże, niebieskie oczy wpatrywały się w niego ze smutkiem.
- Cieszę się i to bardzo – pocałował czoło córki.
- Tęskniłam tatusiu – wtuliła się mocniej w jego ciało.
- Wczoraj mnie widziałaś – zaśmiał się lekko, na zachowanie córki.
- Wiem, ale zdążyłam się stęsknić. W końcu cię kocham! – spojrzała na ojca ze zmarszczonymi brwiami.
- Ja ciebie też, księżniczko – ponownie wycisnął pocałunek na czole dziewczynki – Ale mam pracę, więc będę wdzięczny, jeśli usiądziesz na kanapach i się czymś zajmiesz. A później pójdziemy coś zjeść, w porządku?
- No dobra – burknęła, schodząc z kolan ojca.
*****
Zatrzymał się na podjeździe, wyłączając silnik. Samochód Louisa był przed garażem, a to oznaczało, że szatyn był już w domu. Ucieszyło to Harry'ego, ponieważ musiał porozmawiać z omega. Wysiadł z pojazdy, po czym pomógł April, i razem udali się do domu. Oczywiście nie było dla nich zaskoczeniem, gdy w holu powitał ich Biszkopt. Panna Styles uciekła do swojego pokoju, gdy tylko pozbyła się butów. Harry z kolei skierował się do kuchni, gdy okazało się, że Louisa nie ma w salonie.
Szatyn rzeczywiście znajdował się w kuchni. Stał przy blacie, rozwałkowując ciasto. Na policzku miał trochę mąki, a luźny t-shirt, lekko opinał się na jego pięciomiesięcznym brzuszku.
- Dlaczego przywiozłeś mi April, bez wcześniejszego poinformowania? – ciągle stał w wejściu, uważnie obserwując omegę. Louis wzdrygnął się, przestraszony, słysząc słowa alfy.
- Harry, nie strasz – spojrzał karcąco na mężczyznę – Aiden zadzwonił. Nie mogli znaleźć jakichś papierów. Musiałem jechać, a znasz April. Zaraz pobiegła by do zwierzaków. Nie dałbym rady jednocześnie jej pilnować i szukać dokumentów.
- Ale mogłeś przynajmniej zadzwonić – burknął.
- Nie miałem czasu – wzruszył ramionami – Po za tym, wpadasz tu nagle, bez powitania i masz pretensje.
- Przepraszam – jego twarz złagodniała, kiedy podchodził do omegi. Owinął swoje ramiona dookoła niego, kładąc dłonie na brzuszku – Dzień dobry, kochanie – pocałował szyję szatyna, wywołując tym u niego lekki dreszcze – Jak się czujecie? Ty i bliźniaki?
- Bardzo dobrze – pokiwał głową, odwracając ją, by móc spojrzeć w zielone oczy alfy – Właśnie pieczemy twoje ulubione ciasto.
- Mmm – bardzo się cieszę.
Pomimo czterech lat, które minęły, wciąż nie potrafił uwierzyć, w to jak wszystko się skończyło. Uważał się za niezwykłego szczęściarza. To jego ostatecznie wybrał Louis, to jego oświadczyny przyjął i to jego nazwisko towarzyszyło imieniu szatyna. Do tego, to jego szczeniaki nosił teraz pod sercem. Był pewny, że wszystko stracone, kiedy Louis wyjechał z Aidenem. I nawet nie podejrzewał, tego co wydarzyło się po powrocie.
*
- Dlaczego mi to zrobiłeś? – wychrypiał, smutnym wzrokiem spoglądając na Stylesa.
Harry stał w drzwiach czując się zdekoncentrowanym. Nie takiego powitania się spodziewał.
- Dlaczego wszystko niszczysz?! – krzyknął, popychając alfę, który cofnął się. Louis to wykorzystał i wszedł do mieszkania zatrzaskując drzwi – Dlaczego do cholery, niszczysz mi życie? – głos mu się załamywał, a w oczach zaczęły błyszczeć łzy.
- Louis, uspokój się – chciał na spokojnie porozmawiać z szatynem, aby dowiedzieć się o co chodzi.
- Nie! – zbliżył się do Stylesa, uderzając go klatkę piersiową – Nienawidzę cię! Dlaczego mi to zrobiłeś?! Dlaczego, do cholery – jego głos stawał się cichszy, a uderzenia słabły. Harry owinął ramiona dookoła omegi, przyciągając go do siebie i przytulając – Kocham cię – wyszlochał, na co serce kędzierzawego mocniej zabiło – Ale w tym momencie również cię nienawidzę – coś ciężkiego ponownie opadło w żołądku mężczyzny.
Stali tak przez kolejne minuty, podczas gdy omega szlochał w jego koszulę, mocząc ją łzami. Trzymał go mocno w ramionach, pocierając delikatnie plecy. Jego wilk skomlał cicho, chcąc pocieszyć Tomlinsona. Dopiero, gdy Louis się uspokoił Harry oprowadził go do salonu i posadził na kanapie. April od razu dostrzegał swoich rodziców i z piskiem radości ruszyła w kierunku szatyna.
- Mama – próbowała się wdrapać na kolana omegi.
- Witaj skarbie – pomógł dziewczynce i przytulił ją do siebie, całując w głowę.
- Smutny- zauważyła, wpatrując się w rodziciela dużymi oczami – Mama smutny – pisnęła – zaczęła klepać go po policzku i dawać całusa, chcąc go pocieszyć.
- Już dobrze kochanie, mama już się nie smuci – uśmiechnął się do córki - Dziękuję – pocałował ponownie dziewczynkę – Pójdziesz się bawić? – mała skinęła głową i zsunęła się z kolan Louisa, wracając do zabawy.
Szatyn obserwował ją, próbując uspokoić swoje rozszalałe serce i drżące dłonie. Ciągle nie był pewny, czy zrobił dobrze, czy podjął odpowiednią decyzję, ale już było za późno i nic nie mógł zmienić. Harry wrócił chwilę później, stawiając przed nim na ławie kubek z herbatą.
- Louis? – ostrożnie usiadł obok omegi – Wiem, że za późno się zorientowałem w swoich uczuciach. Wiem, że nie powinienem ci o nich mówić. Zachowałem się egoistycznie. Jednak musiałem to zrobić, musiałem spróbować, nim Aiden ci się oświadczy i będzie za późno.
- W-wiedziałeś?
- Tak i to pomogło mi otworzyć oczy. Ale wiem, że już za późno. Jesteście zaręczeni, więc nie musisz się mną martwić. Nie będę się narzucał – jego wilk, wył głośno, chcąc być ze swoją omegą. Ignorował go.
- Nie jesteśmy zaręczeni – głos Louisa, drżał, kiedy to mówił, a jego oczy zachodziły łzami, kiedy przypomniał sobie, jak złamał serce Aidena.
- Co?
- N-nie umiałem przyjąć jego zaręczyn – pociągnął cicho nosem, czując, że ponownie jest bliski płaczu – Kocham go, ale...nie umiałem. Po tym co mi powiedziałeś, nie mogłem się zgodzić. Kocham go, ale ciebie kocham bardziej – uniósł głowę, spoglądając w zaskoczone, zielone tęczówki.
- Co...co na to Aiden? – Boże, tak bardzo chciał go pocałować, ale nie wiedział czy mógł.
- Złamałem mu serce. Domyślił się, że chodzi o ciebie. Nie zrobił mi jednak awantury, ale też nie było pomiędzy nami dobrze. Atmosfera była gęsta i niekomfortowa. Powiedział, że potrzebuje czasu i nie chce na razie mnie widzieć. Spakował się i wyszedł z hotelu. Nie wiem co zrobił. Nie wracał ze mną samolotem, więc , albo wrócił wcześniejszym, albo został tam. Dzisiaj jeszcze się dowiedziałem, że przedłużył sobie urlop w lecznicy i tak naprawdę nikt nie wie, kiedy wróci – czuł się potwornie. Nigdy nie chciał zranić Aiden, ale nie mógł postąpić inaczej.
- Um...i...i co teraz? – jego serce mocno waliło oczekując odpowiedzi. Miał nadzieję usłyszeć słowa, które ściągną niewidzialny ciężar, zalegający na jego piersi.
- Naprawdę mnie kochasz? – cały ten czas wpatrywał się w oczy alfy.
- Oczywiście – nie musiał się zastanawiać. Wiedział to, czuł to.
- I nie zmienisz zdania? Za jakiś czas nie uznasz, że jednak miłość i związek nie są dla ciebie? Nie zostawisz mnie? – musiał to wiedzieć, w innym razie nie będzie w stanie zaufać Harry'emu.
- Nigdy – pokręcił lekko głową – Kocham cię i chcę być z tobą i naszą córką. Chcę, byśmy ją wspólnie wychowali, chcę cię oznaczyć jako mojego. Chcę cię kochać i dać Ci więcej szczeniąt. Chcę tego wszystkie, ale tylko i wyłącznie z tobą.
*
To był początek ich wspólnej drogi. Stawiali małe kroczki, jednak żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Poszli na kilka randek, nim oficjalnie zaczęli nazywać się parą. Dopiero w grudniu, przed świętami Harry ponownie zamieszkał z Louisem i April. I tym razem nie spał już w swojej starej sypialni, tylko codziennie kładł się obok Louisa, każdej nocy go przytulając.
Aiden wrócił z nowym rokiem do lecznicy. Początkowo pomiędzy nim a omegą było dziwnie, można było wyczuć napięcie. W końcu jednak Louis zebrał się w sobie i porozmawiał z nim. Przeprosił go i wiele sobie wyjaśnili. Grimshaw ciągle czuł się zraniony, jednak zrozumiał go. Przyjął przeprosiny i życzył jemu, i Harry'emu szczęścia. Początkowo jeszcze było między nimi dziwnie, jednak z czasem to minęło. Aiden poznał Emme, swoją omegę, a on i Lou zostali przyjaciółmi.
W dniu swoich urodzin Harry postanowił oświadczyć się Louisowi i prosić szatyna, aby się połączyli. Oczywiście omega się zgodził i podczas najbliższej rui Stylesa, jego szyję zaczął zdobić znak powiązania.
- Wiesz – leżeli wtuleni w siebie na łóżku. Dłoń alfy obejmowała szatyna, czule gładząc jego ramię. Ich ciała były lepkie od potu, a w powietrzu unosił się zapach seksu.
- Hmmm? – wymruczał. Było mu przyjemnie i nie chciał, aby ta chwila uciekła.
- Jesteś jedną omegą, z którą kiedykolwiek spędziłem ruję.
- Naprawdę? – przesunął głowę, aby móc spojrzeć na twarz kędzierzawego. Ciężko mu było w to uwierzyć, że przed ich pierwszym razem, Harry nie korzystał z pomocy innych omeg. Mimo to, musiał przyznać, że to było miłe. Wiedzieć, że w czymś było się pierwszym i jedynym.
- Naprawdę – mocniej przycisnął do siebie szatyna – Uznałem, że...że to jest coś. Że dla omegi, może to wiele znaczyć, a ja nie chciałem później wyjaśniać, że z tego nic nie będzie. Dodatkowo bałem się, że przez przypadek ja oznaczę.
- To...to urocze? – zachichotał – Co nie zmienia faktu, że miałeś nie po kolei w głowie – pocałował nagą pierś alfy.
Tego samego roku, Louis ponownie rozpoczął studia weterynaryjne. Harry trochę marudził, ponieważ szatyn nie chciał zrezygnować z pracy w lecznicy, przez co mieli dla siebie mniej czasu. Mimo to wspierał ukochanego i cieszył się z jego każdego sukcesu, a Louisowi dość szybko udało się pogodzić życie rodzinne ze studiami i pracą.
Około roku, po zaręczynach w końcu stanęli na ślubnym kobiercu, wypowiadając do siebie nawzajem przysięgę miłości, w towarzystwie rodziny i najbliższych przyjaciół. Rodzice Harry'ego, szczególnie Anne, cieszyli się, że w końcu jednak się poddał i pozwolił sobie znaleźć miłość. Kobieta bała się, że przez nią, przez jej nieszczęśliwe związki, jej syn na zawsze pozostanie sam. Dlatego też była niezmiernie wdzięczna Louisowi, że udało mu się zdobyć serce alfy i uczynić go szczęśliwym.
Teraz byli małżeństwem z dwu i pół letnim stażem. Z sześcioletnią córką i bliźniakami w drodze. Tomlinson, a raczej teraz Styles był w połowie swoich studiów i zapowiadał się na świetnego weterynarza, wywołując tym dumę u swojego alfy.
*
- Hazz? – omega szturchnął go łokciem w brzuch, tym samym wybudzając ze wspomnień. Ciągle się w niego wpatrywał.
- Hmm? – mruknął.
- Odpłynąłeś – zaśmiał się, całując policzek alfy.
- Myślałem.
- O czym?
- O nas. O tym, jakie mam szczęście, że mam ciebie, że mam was – pocałował wąskie wargi, a jego dłonie gładziły zaokrąglony brzuch omegi.
*****
Wszedł do sali szpitalnej, w dłoni trzymając wypis jego małżonka. Louis siedział na łóżku, lekko machając nogami, a w ramionach trzymał małe zawiniątko. Uśmiechał się czule, spoglądając na spokojną, śpiącą twarz, swojego najmłodszego potomka.
- Gotowi? – zatrzymał się przy omedze, również spoglądając na swój najnowszy skarb. Schował wypis, do torby Louisa, po czym wziął od niego swoją drugą księżniczkę i ostrożnie umieścił w nosidełku. Pomógł zejść szatynowi z łóżka i objął go ramieniem, do drugiej ręki biorąc nosidełko – Czas do domu, dzieci nie mogą się was doczekać – pocałował skroń ukochanego, nim poprowadził go do wyjścia.
Niecałą godzinę później, wjechali na podjazd ich, lekko zmienionego, domu. Po tym, jak okazało się, że Louis po raz trzeci jest w ciąży, postanowili, że przydałoby się im trochę więcej miejsca, więc odrobinę powiększyli dom. Była też myśl, aby znaleźli coś nowego, jednak Louis nie chciał się wyprowadzać. Lubił miejsce, w którym mieszkali.
Z pomocą alfy, szatyn wysiadł z samochodu, od razu kierując się do domu. Podczas gdy Harry, zajmował się zabraniem ich małej Rose.
Po pozbyciu się kurtki i butów, wszedł do salonu, gdzie czekała na niego trójka szczeniąt, pod opieką Erici.
- Mamusia – dwuletnie bliźniaki, Marcel i Theo, podbiegli do szatyna obejmując jego nogi.
- Moje skarby – ostrożni kucnął, na ziemi, aby móc przytulić swoje maluchy – Mama za wami tęskniła – zaczął całować ich pulchne policzki.
- My za tobą też – teraz miejsce braci, zajęła April.
- Kochanie – przytulił córkę, całując ją w czoło – Dobrze zajmowałaś się braćmi?
- Oczywiście, zawsze dobrze się nimi zajmuję – założyła ręce na piersi z oburzeniem.
- Wiem, kochanie – zmierzwił lekko, jej skręcające się włosy.
- Gdzie najmłodszy ze Stylesów? – teraz obok omegi, pojawiła się Erica, która pomogła mu wstać i również go przytuliła.
- Już idą – w tym momencie do salonu wszedł Harry, z nosidełkiem w ręce. Odstawił go na niską ławę, dookoła której zebrali się wszyscy, chcąc zobaczyć Rose. Nawet Biszkopt i Potem.
- Jest śliczna – Erica zachwycała się noworodkiem.
- Dziecko? – Theo spojrzał zielonymi oczami na rodziców.
- Tak kochanie – Harry kucnął obok syna – To twoja siostra. Teraz ty i Marcel jesteście starszymi braćmi.
- Dobrze – przytaknął.
- Kocham dziecko – Marcel pocałował siostrę w stopę.
- Ona na pewno kocha ciebie – wrócił do pozycji stojącej i objął Louisa – Wszyscy się kochamy – błyszczące zielone oczy spojrzały na miłość swojego życia. Po czym przeniosły się na każde z jego szczeniąt. Tak kochał ich wszystkich.
Czy bał się, że w końcu coś nie wypali i się rozejdą? Oczywiście. Jednak to szczęście, które teraz miał, było warte ryzyka. Nie żałował, że tak jego życie się potoczyło, nawet jeśli oboje z Louise siebie zranili, udało im się. Byli razem i byli szczęśliwi, mając wspaniałą rodzinę.
*****************************
Autorka: Dziękuję, za to, że byliście ze mną przez te kilka tygodni. Dziękuję, za komentarze i gwiazdki. To dużo dla mnie znaczyło.
Jak dotąd jest to moje najdłuższe ff o Larrym. Ma 50 883 słów i 137 stron;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro