XVII
Autorka: Gotowi na przedostatni rozdział? Zapraszam:)
**************************
Louis nie wiedział co ma zrobić. Słowa, które chciał usłyszeć w końcu padły, ale był Aiden. Kochał Aiden. To on dał mu to, czego Harry nie chciał. Co zrobić? Co zrobić? Jedyne co w tej chwili wiedział, to to, że musi stąd iść. Chce być sam.
- M-muszę iść Harry – w końcu udało mu się uwolnić od uścisku mężczyzny. Wszedł do windy, naciskając przycisk parteru.
- Ale...
- Do zobaczenia – mruknął, uśmiechając się słabo, nim drzwi windy zostały zasunięte.
*****
Praktycznie wypadł z winy, pędząc do wyjścia z budynku, przed którym czekała taksówka. Nie przejmował się nawet, aby pożegnać się z dozorcą budynku. Po prostu musiał wyjść na powietrze, czując jakby powoli zaczynał się dusić. Zatrzymał się przed apartamentowcem, nabierając mocno powietrza do płuc. Stał tak przez chwilę, dopóki nie poczuł, że się uspokaja. Mimo tego serce wciąż mocno waliło w piersi, a nieprzyjemny uścisk w żołądku nie chciał zniknąć. Ale przynajmniej mógł już oddychać.
Wsiadł do taksówki i ze ściśniętym gardłem, poprosił, by zawieźć go na lotnisko. Nie był pewny czy chce jechać w miejsce, gdzie czekał na niego zapewne Aiden, jednak to było pierwsze co przyszło mu do głowy. Oparł głowę o szybę, czując jak łzy kłują go w oczy.
Dlaczego Harry zawsze musi wszystko niszczyć? Najpierw złamał mu serce, odrzucając go, gdy wyznał alfie swoje uczucia. Teraz gdy udało mu się znaleźć kogoś, kogo pokochał, ten wyznaje mu miłość i prosi, aby z nim został. I co on ma zrobić? Wiedział, że te słowa nie powinny go poruszyć. W końcu ma Aidena, jednak prawda była taka, że nigdy nie przestał kochać Harry'ego. On zawsze miał szczególne miejsce w sercu omegi.
Pragnął usłyszeć te słowa, tak bardzo tego chciał – kiedyś. Mimo to i tak te słowa wpłynęły na niego, niestety nie tak jakby się spodziewał. W pierwszej chwili, jak usłyszał słowa miłości od Harry'ego, miał ochotę rzucić mu się w ramiona i wykrzyczeć, że czuje to samo. Od razu jednak przyszło opamiętanie, bo przecież był Aiden. Alfa, którego również kochał. Alfa, który dbał o niego i go uszczęśliwiał.
Dlaczego wszystko się sypało?!
Pogrążony i zagubiony w myślach, nawet nie zauważył, że dojechali na miejsce. Dopiero głos kierowcy go wybudził. Zapłacił mu, wysiadając z pojazdu i zabierając walizkę z bagażnika. Zatrzymał się na chodniku, przed wejściem, zastanawiając się czy powinien to zrobić. Powinien wejść, odnaleźć Aidena i polecieć z nim na wczasy? A może powinien wrócić do Harry'ego? Nie, nie może tego zrobić Aidenowi. Kocha go i jest przy nim szczęśliwy, a Harry miał swoją szansę i z niej nie skorzystał.
Z tym postanowieniem przekroczył próg lotniska.
Aidena znalazł szybko, stał niedaleko miejsca ich odprawy i rozglądał się dookoła, chcąc znaleźć swojego omegę. Szeroki uśmiech rozświetlił jego twarz, a brązowe oczy zaczęły błyszczeć, gdy tylko dostrzegł Louisa. Szatyn poczuł lekkie ukłucie w sercu na ten widok, jednak zmusił się do oddania uśmiechu.
- Jestem – zatrzymał się przy alfie, pozwalając, aby ten go objął.
- Dobrze – nachylił się, całując niższego – Chodźmy do odprawy.
Louis skinął głową, pozwalając by Grimshaw poprowadził go w odpowiednim kierunku. Przez cały czas Tomlinson był cicho, czując się zagubionym. Nie potrafił poukładać swoich myśli, nie potrafił zdecydować co zrobić. Niby podjął decyzję, że zostaje z Aidenem, jednak ciężar, który osiadł w jego żołądku nie odpuszczał, a serce nie zwalniało rytmu.
Wyczuwał, że jego partner coś zauważył. W końcu, odkąd tylko dowiedział się o wyjeździe nie przestawał o tym mówić, nie mogąc się doczekać. A teraz dziwnie milczał i wydawał się posępny.
- Kochanie – alfa chwycił jego dłoń, po tym jak zajęli swoje miejsca w samolocie – Wszystko dobrze?
- Um...tak – oderwał wzrok od małego okna, przy którym siedział i spojrzał na mężczyznę.
- Na pewno? Jesteś strasznie cichy i wyglądasz, jakby coś cię dręczyło – dopytywał. Był zaniepokojony, bał się, że coś się stało.
- Trochę się stresuję lotem – kłamstwo – Po raz pierwszy lecę samolotem – kolejne kłamstwo. Jednak musiał jakoś wybrnąć.
- Wszystko będzie dobrze – nachylił się, całując omegę w głowę – Może spróbuj się przespać? – zaproponował – Lot szybciej ci zleci i nie będziesz się tak stresował.
- To dobry pomysł.
*****
Minęły dwa dni od wyjazdu Louisa, a Harry ciągle nie potrafił dojść do siebie. Musiał wziąć urlop, ponieważ w tym momencie nie był w stanie pracować i jednocześnie zajmować się April. Starał się skupić na córce, z nadzieją, że ona rozproszy jego myśli i da chociaż niewielkie ukojenie złamanemu sercu. Niestety wystarczyło, aby spojrzała na niego błękitnymi tęczówkami, takimi samymi, jak u Louisa, aby wszystko wracało.
Teraz domyślał się, co czuł Louis, kiedy ten go odrzucił. To nie było przyjemne uczucie. To było...sam nie wiedział, jak to nazwać. Jego zdaniem nie było słowa, którym mógłby określić to co czuł. Ten ból, to kłucie, wypalało w nim dziurę od środka. Miał ochotę krzyczeć, rzucać i płakać, zastanawiając się, czy to mu da ukojenie.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że szatyn codziennie dzwonił na skypa, chcąc się dowiedzieć czy z April wszystko w porządku. Oboje czuli się niekomfortowo podczas tych rozmów i było widać, że chcą jak najszybciej to zakończyć. Tak samo było trzeciego dnia.
Kędzierzawy wcisnął odpowiedni przycisk i na ekranie pojawiła się twarz Louisa. Uśmiechał się delikatnie, chociaż Harry wiedział, że było to wymuszone. W niebieskich oczach nie widział wesołych ogników, które często mu towarzyszył oraz zauważył brak uroczych zmarszczek, które formowały się dookoła tęczówek. Dodatkowo szatyn wydawał się zmęczony i zaniepokojony.
- Cześć, Harry – pomachał mu niezręcznie ręką.
- Hej, Lou – uśmiechnął się krzywo, nim spojrzał w bok, gdzie mała Styles bawiła się lalkami – Kochanie, zobacz kto dzwoni.
Główka dziewczynka od razu poderwała się do góry, wpatrując się w ojca. Podniosła się na swoich króciutkich nóżkach i podeszła do ławy, na której stał laptop.
- Mamusia! – pisnęła, podskakując radośnie w miejscu.
- Witaj skarbie – czuły uśmiech, zastąpił sztuczny – Tęsknisz za mamusią? Bo on bardzo.
- Taaaaak baldzo – rozłożyła swoje rączki, chcąc pokazać, jak mocno tęskni.
- Jak się macie? – tym razem zwrócił się do alfy.
- Jest dobrze – nie wiedział co mógłby powiedzieć, więc zdecydował się automatyczną odpowiedź. Czuł się źle i niezręcznie, chciał już zakończyć tę rozmowę. Dawniej prawdopodobnie przegadaliby z pół godziny, a teraz...eh, szkoda słów.
- A wysypka małej?
- Powoli schodzi.
- Um...to dobrze – pokiwał powoli głową.
- A jak wasz wyjazd? – sam nie wiedział po co zapytał. Z uprzejmości? Czy nie chciał, aby zapanował pomiędzy nimi nieprzyjemna cisza?
- W porządku – wzruszył ramionami – Póki co głównie plażujemy, ale wczoraj mieliśmy dzień zwiedzania.
- Całkiem fajnie – zastanawiał się co zrobić, aby nie zapadła cisza, która byłaby dla nich niekomfortowa. Miał jednak szczęście, bo akurat w tym momencie zadzwonił dzwonek przy drzwiach – Um...muszę kończyć. Ktoś przyszedł i...
- Tak, w porządku – Tomlinsonowi wcale to nie przeszkadzało. Równie czuł ulgę – Zadzwonię jutro, cześć – zakończył połączenie, nim Harry w ogóle zdążył się pożegnać.
Z westchnieniem ulgi, zamknął pokrywę laptopa i skierował się do drzwi, by otworzyć przybyszowi.
- Cześć Harry – został powitany szerokim uśmiechem przez ciężarną omegę.
- Zayn? – nie spodziewał się wizyty mulata – Co cię sprowadza – na ogół brunet nie odwiedzał go bez konkretnego powodu, tym bardziej sam. Przeważnie towarzyszył mu Liam.
- Liam wspominał, że nagle wziąłeś urlop i w ogóle się nie odzywasz – wepchał się do środka, od razu kierując do salonu, gdzie opadł na kanapę. Natychmiast znalazła się przy nim April, która uwielbiała swojego wujka – Pomyślałem, że sprawdzę co się dzieje – kontynuował, obserwując, jak alfa podchodzi o wolnego fotela i zajmuje na nim miejsce.
- Nic się nie dzieję – starał się udawać obojętnego. Nie chciał wracać do rozmowy z Louisem i tego jak wyznał mu miłość – Musiałem zająć się April.
- Nie kłam – skarcił go – Dobrze wiem, że April nie jest przeszkodą, abyś pojawił się w pracy. Co się stało, chodzi o Louisa?
Zacisnął mocno szczękę, uciekając wzrokiem w bok, obserwując, jak April bawi się klockami. Nie chciał o tym mówić, a omega zdawał się tego nie dostrzegać. Nie chciał znów wspominać tego bólu, który czuł. Wystarczy ten, co aktualnie mu towarzyszył.
- Haz, rozumiem, że Lou wyjechał z Aidenem. Powiedziałeś mu co czujesz? Czy on wie, czy to dlatego wyglądasz jak wielka kupa nieszczęść?
- Powiedział do zobaczenia i zniknął – wydusił z siebie.
- Co? – nie bardzo rozumiał o co teraz chodzi.
- Powiedziałem... - przełknął ślinę, czując jak jego serce zaczynaj mocniej boleć – powiedziałem, że go kocham. Poprosiłem, aby nie wyjeżdżał, a...a on powiedział, że musi iść, wsiadł do windy i tyle go wiedziałem.
- Oh, Har...
- Nie – uniósł rękę, dając mu znać, aby nie kończył. Nie chciał współczucia – To moja wina. Kiedy on wyznał mi swoje uczucia, odrzuciłem go. Teraz już za późno – zakończył gorzko.
- Niekoniecznie – Zayn ciągle uważał, że jest nadzieja.
- Czego nie zrozumiałeś? – zakpił – Nic nie powiedział na moje wyznanie, po prostu odszedł.
- Czuł się zdezorientowany i zagubiony. Z jednej strony Aiden, którego kocha, który dał mu to, czego ty nie chciałeś. Z drugiej strony ty. Ojciec jego dziecka i alfa, którego wciąż kocha.
- On mnie nie...
- Chodź tu – poklepał miejsce na kanapie, obok siebie, zachęcając mężczyznę, aby usiadł przy nim.
- Co?
- Chodź tu – powtórzył. Tym razem Styles zrobił to co chciał omega. Ledwo usiadł, jak poczuł, że coś, a dokładniej dłoń mulata zderza się z jego potylicą.
- Ał! – swoim krzykiem zwrócił uwagę córki, która podniosła się na nóżki i podbiegła do ojca.
- Tatuś boli – pisnęła, dmuchając na alfę, jakby chciała ukoić ból.
- Już jest dobrze, księżniczko – uśmiechnął się czule. Jego córka była urocza – Już tatusia nie boli – panna Styles skinęła główką i wróciła do zabawy – Za co to było? – syknął w kierunku przyjaciela.
- Za głupotę i nie słuchanie – był poważny, gdy to mówił – Kiedy mówię, że Louis wciąż cię kocha, to tak jest. Po prostu jest zagubiony i tyle.
- Co z tego. Wyjechał z Aidenem i wróci z nim i z pierścionkiem na palcu – prychnął, wymachując ręką.
- Nie wiesz tego, nie wiesz co wydarzy się w Maroko. Namieszałeś mu w głowie. Na pewno będzie się nad tym zastanawiał i podejmie dobrą decyzję – pogładził alfę po plecach, chcąc mu dodać otuchy – Będzie dobrze.
- Obyś się nie mylił – mruknął cicho.
*****
Powoli wstał z łóżka, gdy tylko alfa się z niego wysunął i opadł na miejsce obok, ciągle próbując się uspokoić po orgazmie.
- Lou? – czuł na sobie czujne spojrzenie Aidena – Gdzie się wybierasz?
- Um...idę pod prysznic – wskazał kciukiem w stronę łazienki, zerkając na Grimshawa.
- Pójdę z tobą – od razu podniósł się, przy okazji pozbywając prezerwatywy.
- Nie – krzyknął, jednak widząc zdezorientowanie na twarzy alfy, pospieszył z wytłumaczeniami – Jestem zmęczony. Chce tylko szybko wziąć prysznic i iść spać – i nim Aiden zdążył jakoś zareagować, zniknął w sąsiednim pomieszczeniu.
Wszedł pod ciepły strumień wody i miał ochotę się rozpłakać. Nie było to nowością, że od rozmowy z Harrym tak się czuł. Dlaczego musiał wszystko zniszczyć? Dlaczego dopiero teraz się obudził? Dlaczego w momencie, gdy miał Aidena, którego kochał i był z nim szczęśliwy? Skoro kochał Aidena, decyzja powinna być prosta, prawda? Tak jednak nie było, ponieważ jego serce wciąż rwało się do kędzierzawego alfy. Co miał zrobić? Nie chciał zranić Grimshawa, nie chciał ranić Harry'ego, nie chciał ranić siebie. Jaka decyzja jest najlepsza?
Po krótkim prysznicu, opuścił kabinę wycierając się i z ręcznikiem dookoła bioder wrócił do sypialni. Posłał słaby, odrobinę wymuszony uśmiech alfie, nim ten zniknął za drzwiami łazienki, zajmując miejsce omegi.
Nie przejmując się ubieraniem, rzucił mokry ręcznik na podłogę i opadł na łóżko, od razu okrywając się kołdrą. Jednak nie zasnął, nawet nie próbował. Owszem był zmęczony, ale natłok myśli w głowie ostatnimi czasy utrudniał mu wypoczynek.
- Lou – dziesięć minut później poczuł, jak silne ramię oplata go w pasie, a ciepły oddech łaskocze go w policzek – Skarbie, co się dzieje?
- Nic – mruknął, wzruszając ramionami.
- Kłamiesz – westchnął, opadając na swoją połowę łóżka i zmuszając szatyna, aby odwrócił się w jego stronę – Coś jest nie tak, odkąd tutaj przyjechaliśmy.
- Po prostu – westchnął, chcąc zyskać trochę czasu, aby wymyślić kłamstwo – Tęsknię za April i martwię się o nią.
- Louis, przecież jest z Harrym. Dobrze wiesz, że on się nią zajmie – przyciągnął omegę do siebie. Szatyn od razu położył głowę, na klatce piersiowej alfy.
- Wiem, ale ciężko mi bez niej obok.
- Przecież to nie pierwszy raz – gładził ramię Tomlinsona.
- Ale pierwszy raz, gdy jestem w innym kraju, na innym kontynencie. Jeszcze nigdy nie byłem tak daleko od niej – skłamał. Owszem, tęsknił za córkę, ale to nie to było powodem jego zachowania.
- Jeszcze kilka dni i wrócimy. A jeśli by coś się stało i cię potrzebowała, wrócimy pierwszym dostępnym lotem do Anglii? Dobrze? – pocałował głowę mniejszego.
- Tak – tylko tyle był w stanie powiedzieć, przez ściśnięte gardło. Był bliski płaczu, a jego serce mocno kłuło. Aiden był dla niego taki dobry. Dbał o April, a on zastanawiał się czy go nie zostawić. Nie, nie mógł mu tego zrobić. Kochał go, a Grimshaw kochał jego. Byli razem szczęśliwi. Z kolei Harry, skąd miał mieć pewność, że to nie jest jego chwilowe widzimisię, że za jakiś czas nie uzna, że jednak nie chce z nim być. Kolejnego odrzucenia by nie zniósł. Aiden, to najlepszy wybór! Musiał się tego trzymać.
*****
To był ich ostatni dzień w Maroko. Louis udawał, że było wspaniale i będzie mu brakować tego miejsca, jednak w rzeczywistości, nie potrafił się cieszyć tymi wczasami. Nie po rozmowie z przed wyjazdu. Dlatego też, poniekąd odczuwał ulgę i cieszył się, że będzie wracał do domu.
Ten dzień spędzili na plażowaniu, a wieczorem Aiden zabrał go do urokliwej restauracji na plaży, na romantyczną kolację. Dostali stolik na drewnianym pomoście, z którego rozpościerał się piękny na wodę, w której odbijał się księżyc i gwiazdy. Posiłek, który zamówili był pyszny i szatyn musiał przyznać, że na ten czas udało mu się zapomnieć o trapiących go problemach i naprawdę dobrze się bawił. Do czasu...
- Mam nadzieję, że niespodzianka się udała – czekali na deser, a ich dłonie były połączone na stoliku.
- Bardzo – przytaknął – To były wspaniałe wakacje, zwłaszcza, że to jedno z miejsc, które zawsze chciałem odwiedzić.
- Wiem – posłał mu czuły uśmiech, delikatnie gładząc kciukiem wierzch dłoni omegi – Dlatego to tutaj cię zabrałem.
- Kocham cię – i naprawdę miał to na myśli.
- Ja ciebie też – uniósł drobną dłoń do ust i złożył na niej pocałunek – Ale, jest powód, dla którego cię tu zabrałem. Jest powód, dla którego chciałem, abyśmy byli tylko we dwoje – puścił dłoń Tomlinsona i wstał z krzesła, sięgając do kieszeni w spodniach. Louis czuł, jak coś ciężkiego zaczyna osiadać w jego żołądku, a strach oblewa jego ciało. Z paniką przyglądał się poczynaniom alfy – Louis, wiem, że nie minął rok, jak się znamy. Mimo to kocham cię i nie widzę swojej przyszłości bez ciebie. Często zastanawiam się, czym zasłużyłem sobie na tak piękną, uroczą, dobrą i słodką omegę – uklęknął, otwierając pudełeczko, w którym znajdował się pierścionek – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moim omegą już na zawsze?
A Louis poczuł, jak kolacja podchodzi mu do gardła.
********************
Autorka: Jak myślicie Louis się zgodzi, czy nie? Wybierze Aidena, Harry'ego, a może żadnego z nich?
Jakieś pytania do bohaterów?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro