VII
Autorka: We wtorek spodziewajcie się kolejnego rozdziału:)
Chciałabym Wam również życzyć ciepłych, pogodnych i rodzinnych świąt!:)
*****************************
Nieprzyjemne ssanie w żołądku, wybudziło go ze snu. Chwilę później cieszę przerwało burczenie. Sięgnął po telefon, leżący na szafce nocnej, mrużąc oczy, gdy światło je poraziło. Chwilę potrwało, nim mógł zauważyć, która była godzina – 1:23. Odłożył komórkę i leżał wpatrując się w ciemność. Zastanawiał się, czy powinien wstać, czy wrócić do snu. Ostatecznie doszedł do wniosku, że nie ma szans, aby zasnął, gdy jego żołądek cały czas ssie.
Odrzucił kołdrę, siadając na łóżku, nim powoli się z niego zsunął. Wolnym krokiem ruszył do kuchni, zastanawiając się co mógłby zjeść. Wszedł do środka, zapalając światło i od razu podszedł do lodówki, odsłaniając jej zawartość. Uważnie przyglądał się produktom, które tam się znajdowały. Wędlina, sery, warzywa, resztki z obiadu, trochę tarty i jeszcze inne produkty. Nic jednak nie zainteresowało go na tyle, aby po to sięgnąć.
- Hmm... - położył dłoń na brzuchu, lekko go gładząc – Co byśmy zjedli? Na co masz ochotę, skarbie? – zamknął lodówkę i jego wzrok spoczął na ulotce z meksykańskiej restauracji. Była całodobowa, jednak nie miała dowozów do domu, od 24 do 11. A to oznaczało, że musiał tam pojechać – Tak, myślę, że coś meksykańskiego.
Wrócił na piętro, do sypialni, sięgając po skarpetki i sweter. Zabrał telefon i portfel, nim wrócił na dół. Teraz pytanie, jak tam dotrzeć. Zamówić taksówkę, czy pożyczyć samochód Harry'ego? Uznał, że lepszym wyjściem było zadzwonienie po taksówkę. Wiedział, że to trochę potrwa, nim przyjedzie, jednak nie chciał brać samochodu bez wiedzy i zgody Harry'ego. Musiałby go obudzić i znając Stylesa, sam zawiózłby szatyna do restauracji. A to nie wchodziło w grę. Harry wspominał, że z samego rana ma ważne spotkanie i nie może spać do południa, tak jak Louis.
O dziwo nie musiał długo czekać na taksówkę, więc z zadowoleniem założył buty i po ubraniu płaszcza, wyszedł z domu.
*****
Zaspany, z przymrużonymi oczami, przeczesując swoje poplątane włosy kierował się do toalety. Przeklął cicho, gdy uderzył dużym palcem u nogi, o komodę, która stała koło drzwi. Tak się kończy chodzenie boso. Przeklął cicho, nim wyszedł z sypialni i skierował się do łazienki. Szybko się załatwił i po umyciu rąk opuścił pomieszczenie. Miał wejść do swojej sypialni, kiedy usłyszał trzask zamykanych drzwi wejściowych. To go zaniepokoiło. Szybko zszedł na dół, rozglądając się dookoła. Zajrzał do kuchni, salonu i jadalni – nikogo nie było. Jego gabinet też był pusty. Ruszył do holu, chcąc jeszcze sprawdzić drzwi i jak się okazało, były zakluczone. Może mu się tylko wydawało. Z tą myślą planował wrócić do sypialni, kiedy na komodzie zauważył telefon Louisa. Rozejrzał się i dostrzegł, że brakuje butów i płaszcza omegi. To go całkowicie wybudziło. W szybkim tempie pokonał schody i wpadł do pokoju szatyna. Łóżko było puste, a pościel rozkopana.
- Louis? – wszedł do środka, uważnie się rozglądając. Sprawdził również łazienkę, ale i tam go nie było – Kurwa, gdzieś ty poszedł? – przeklinał cicho, wracając do salonu. Miał zamiar czekać na omegę, dopóki nie wróci do domu. Zastanawiał się, gdzie poszedł i dlaczego nic mu nie powiedział. Z każdą kolejną minutą był coraz bardziej poddenerwowany. Był wściekły na Tomlinsona – wyszedł w środku nocy, nie mówiąc mu nic, do tego zostawił telefon. Musiał się jednak uspokoić, bał się, że jeśli pozwoli przemówić swojemu wściekłemu wilkowi, źle się to skończy. Nie chciał zranić Louisa i ich dziecka.
*****
Zdążył zjeść już połowę swoich nachos – a jeszcze czekało na niego tacos – gdy taksówka zatrzymała się pod domem. Podziękował kierowcy, płacą mu i wyszedł z pojazdu. Pchnął bramkę i szybko pokonał odległość pomiędzy nią a drzwiami.
Harry słysząc zgrzyt zamka, poderwał się z kanapy i pobiegł do holu. Louis właśnie wchodził do domu i był zaskoczony widokiem alfy.
- Harry
- Gdzieś ty był? – wycedził przez zęby, nie chcąc krzyczeć. Próbował powstrzymać warczącego wilka.
- Um... - pomimo tego, że Styles próbował się powstrzymać, Louis mógł wyczuć jego wściekłość, na co jego wewnętrzna omega skuliła się, cicho skomląc – M-miałem ochotę na coś meksykańskiego – uniósł dłoń, w której trzymał torbę z restauracji.
- Powinieneś mnie obudzić, pojechałbym z tobą – powoli się uspokajał, kiedy wyczuł, że szatyn jest przestraszony.
- Nie chciałem tego robić. Mówiłeś, że masz z samego rana ważne spotkanie, uznałem, że powinieneś się wyspać – nieśmiało wyjaśnił.
- Och - pomimo tego, że ciągle był niezadowolony z tego co zrobił Louis, złość odeszła. Nie rozumiał tego, ale był zaskoczony, gdy uświadomił sobie, że szatyn również się o niego troszczy. Niby wcześniej robił dla niego posiłki i dbał o to, aby jadł, odpoczywał, jednak dopiero teraz do niego dotarło, że omedze na nim zależało.
- Louis, mimo wszystko wolałbym, abyś mnie obudził – podszedł do chłopaka, odbierając od niego torbę i odłożył ją na komodę. Pomógł mu ściągnąć płaszcz, nim kontynuował – Dodatkowo zostawiłeś w domu telefon. Martwiłem się.
- Przepraszam, Harry.
- Już jest dobrze – pocałował go w czoło i podał jedzenie – Tylko następnym razem mnie obudź.
- W porządku – zgodził się.
Udali się wspólnie do kuchni, gdzie usiedli przy wyspie kuchennej. Louis podzielił się z alfą swoim jedzeniem i kiedy oboje byli nasyceni, udali się do swoich sypialni, aby wrócić do snu.
*****
Siedział w poczekalni, na (o dziwo) dość wygodnym krześle, czytając jedną z ulotek, dotyczącą ciąży. Co chwilę jednak zerkał w kierunku Harry'ego, który siedział obok. Był pochylony, opierając przedramiona na udach. Mógł dostrzec jak napięte są jego mięśnie i rusza nogami w nerwowym geście.
- Wszystko dobrze? – zapytał, ciągle wpatrując się w ulotkę.
- Tak – mruknął cicho.
Louis zmarszczył brwi, odkładając ulotkę i uważnie przyglądając się kędzierzawemu.
- Na pewno? – tym razem alfa kiwnął jedynie głową – Harry – poprawił się na krześle, odwracając bardziej w kierunku mężczyzny – Czy ty się denerwujesz wizytą?
- Co? Nie – szybko zaprzeczył.
- Mam wrażenie, że kłamiesz – położył dłoń na ramieniu Harry'ego – Co cię martwi?
- Co jeśli okaże się, że z dzieckiem coś jest nie tak? – po raz pierwszy od przybycia do poczekalni, spojrzał na Louisa. Chłopak mógł dostrzec w jego oczach prawdziwy strach.
- Harry – westchnął, lekko tym rozbawiony. Nie chciał się śmiać, ale w tym momencie Harry wydał mu się bardzo uroczy – Podczas pierwszej wizyty lekarz powiedział, że wszystko jest w porządku. Nie masz się czym martwić.
- Ale to mogło się zmienić, podczas czterech tygodni – panikował.
- Harry, będzie co będzie. Zamartwianie się nic ci nie da – próbował pocieszyć mężczyznę, zauważając , że on to bierze naprawdę poważnie.
- Po prostu... - westchnął, odchylając się do tyłu i opierając o ścianę – Wciągnąłem cię w to bagno...
- Już ci mówiłem, że to też moja wina – przerwał mu, ale Harry w ogóle nie zwrócił na to uwagi i kontynuował.
- ... i świadomość, że jeszcze miałbym dać ci chore dziecko. Nie chcę dostarczać więcej problemów – zignorował słowa szatyna.
- Harry – tym razem chwycił dłoń alfy, lekko ją ściskając – Będzie dobrze. Zaraz wejdziemy do gabinetu i dowiemy się, że z maluszkiem wszystko w porządku – uśmiechnął się do niego pocieszająco.
- Mam nadzieję.
- Ha... - chciał ponownie coś powiedzieć, aby w końcu przekonać Stylesa do tego, że wszystko było w porządku. Przerwała mu jednak pielęgniarka, która otworzyła drzwi gabinetu i wywołała jego nazwisko – Chodź – podniósł się z krzesła i pociągnął za sobą mężczyznę.
Harry usiadł z boku, podczas gdy pielęgniarka warzyła omegę i sprawdzała jego ciśnienie. Zapisała wszystko i opuściła gabinet, a chwilę później pojawiła się doktor Sail.
- Witaj Louis – szeroki uśmiech zdobił jej twarz – A to jak mniemam, przyszły tatuś – spojrzała na kędzierzawego – Dorotha Sail – wyciągnęła dłoń w kierunku alfy.
- Harry Styles – przedstawił się.
- Louis, zapraszam – wskazał ręką kozetkę. Szatyn posłusznie położył się na niej, podwijając koszulkę, aby odsłonić brzuch. Harry w tym czasie zajął jedno z wolnych krzeseł obok kozetki.
- Jak samopoczucie? – dopytywała, rozlewając żel na skórę szatyna.
- Wszystko jest dobrze.
- A jak mdłości?
- Zdarzają się, ale rzadziej, odkąd biorę witaminy – wyjaśnił.
- To dobrze – skinęła głową – Jesteś blisko końca, pierwszego trymestru, więc wkrótce powinny zupełnie zniknąć – wyjaśniała, w międzyczasie włączając ultrasonograf i przykładając głowicę do brzucha.
- Kiedy będzie można poznać płeć? – zagadywał Louis, podczas gdy lekarka szukała dobrego obrazu dziecka.
- Teraz jesteś w 11 tygodniu – myślała na głos – Myślę, że za dwa miesiące, w 19 tygodniu powinniśmy już wiedzieć.
- Trochę długo, ale dam radę.
- Mamy – powiedziała – Widzicie – wskazała palcem szarą plamę na ekranie – To wasze szczenię.
- Czy wszystko jest dobrze? - w końcu Harry mógł zadać pytanie, które od godziny go męczyło.
- Jak najbardziej – spojrzała na alfę – Wielkość jest odpowiednia, puls też, nie widzę nic złego.
- Mówiłem – Louis spojrzał z dołu na mężczyznę, który również zerknął w dół i kiwnął głowę, z uśmiechem ulgi.
- Chcecie usłyszeć bicie serca?
- Tak – jednocześnie wykrzyknęli, podekscytowani tą możliwością. Dr Sail nacisnęła kilka przycisków i chwilę później gabinet wypełniło głośne, równomierne bicie serca. Louis nic nie mógł poradzić, ale w jego oczach pojawiły się łzy, który chwilę później spłynęły po policzkach. Spojrzał na Harry'ego, który nie płakał, jednak jego oczy były zaszklone. Sięgnął po dłoń alfy, mocno ją ściskając.
*****
Snuł się po domu, nie potrafiąc sobie znaleźć miejsca. To już trzy tygodnie, jak mieszkał z Harrym i większość swojego czasu spędzał w domu. Czasami udał się do sklepiku Barbary, kiedy czegoś potrzebował, a nie było w domu i kilka razy był u Erici na herbacie. Po za ich okolicę, jeździł tylko z Harrym. W sumie do tej pory byli tylko raz na zakupach i raz na wizycie u lekarza.
Tęsknił również za swoimi przyjaciółmi. Co prawda dzwonili do siebie, pisali wiadomości, jednak nie mieli okazji się spotkać. Niall i Zayn byli zajęci przez pracę i zajęcia na uczelni, dodatkowo Malik większość wolnego czasu poświęcał Liamowi, który w najbliższym czasie musiał wrócić (na czas nieokreślony) do Manchesteru, z kolei Niall chciał się oświadczyć Amy – swojej dziewczynie. Dlatego wieczorami dorabiał w barze, jako barman, aby zarobić na pierścionek.
Był jeszcze Harry, który dość często pracował w domu, jednak siedział wtedy swoim gabinecie i Louis nie chciał mu przeszkadzać, chociaż wiedział, że wystarczyło tylko jedno słowo i kędzierzawy rzuciłby wszystko, aby tylko dotrzymać towarzystwa. Nie chciał wykorzystywać alfy, a raczej jego poczucia winy. Nie raz, nie dwa rozmawiał na ten temat z nim, jednak Harry ciągle próbował robić wszystko, byle tylko Louis był zadowolony. To też robiło się uciążliwe dla niego. Nie chciał, aby Harry dawał mu wszystko, byle tylko zagłuszyć sumienie.
Tym razem siedział sam w domu. Harry miał kilka spraw do załatwienia i musiał udać się na budowę. Odkąd Styles przeniósł się do Londynu na stałe, jego ojciec postanowił stworzyć tam filię swojej firmy. Chciał zaprosić Ericę na herbatę, ale kobieta pojechała z mężem na zakupy.
Ta nuda zaczynała go irytować. Podobnie jak cisza. Wcześniej oglądał telewizję, ale to również zaczynało go denerwować. On nie potrzebował hałasu, nie potrzebował ciszy, potrzebował towarzystwa, ponieważ powoli wariował spędzając większość dnia sam.
Położył się na kanapie, tępo wpatrując się w sufit, ręce mając ułożone na brzuchu. W takiej pozycji zastał go Harry, kiedy godzinę później wrócił do domu.
- Lou? – powoli zbliżał się do kanapy, gdzie leżał szatyn. Miał wrażenie, że coś jest nie tak. Wyczuwał, że omega jest zirytowany.
- Hmm? – dał znać, że słucha.
- Wszystko dobrze?
- A co ma mi być? – prychnął, siadając na kanapie i spoglądając na alfę – Siedzę cały dzień w domu i się nudzę, więc co może mi się stać.
- Co się dzieje? – zmarszczył brwi. Nie rozumiał co się dzieje z Louisem. Wcześniej się tak nie zachowywał, a przynajmniej nie przy nim.
- To, że jestem znudzony! – krzyknął, podrzucając ręce do góry i wstając z kanapy – Siedzę cały dzień i nie mam nic do roboty. Nawet posprzątać nie mogę bo mi zabraniasz i sam to robisz.
- Nie chcę, abyś się przemęczał – powtórzył, to co już nie raz mówił.
- Harry, ja nie jestem chory, tylko w ciąży. Dodatkowo umiem o siebie zadbać, więc gdybym uznał, że czegoś nie powinienem robić, to bym się powstrzymał.
- Louis...
- To nie tylko o to chodzi – przerwał mu, domyślając się co Styles chce powiedzieć – Ty masz pracę, co jakiś czas gdzieś jeździsz, a ja większość czasu spędzam w domu. Czasem ewentualnie spędzę trochę czasu z sąsiadką, ale praktycznie nie opuszczam naszej okolicy. Zresztą i tak nie mam po co. Nie pozwalasz mi samemu robić większych zakupów, a Niall i Zayn mają własne życie.
- Rozumiem, jesteś znudzony i potrzebujesz towarzystwa – każde słowo wypowiadał powoli, kiwając przy tym głową – Niestety, nic nie poradzę na to, że póki co przyjaciele nie mają za wiele czasu dla ciebie, ale dzisiaj jestem już wolny i co powiesz, abym zabrał cię na kolację.
- To miłe Harry, ale nie rób tego, bo czujesz się źle z tym co powiedziałem.
- Nie robię tego dlatego – bronił się – No może trochę – poprawił, kiedy zobaczył, że Louis ma miną „ja i tak wiem swoje" – Ale chętnie z tobą gdzieś wyjdę. Kursuję pomiędzy domem, budową i firmami, w których mam spotkania. Z wielką przyjemnością, to zmienię. Także zapraszam do kina i na kolację, co powiesz?
- Jeśli naprawdę jest jak mówisz, to zgadzam się – szeroki uśmiech ozdobił jego twarz, którym zaraził kędzierzawego.
*****
Wysiadł z samochodu, szybko go obchodząc i otwierając drzwi dla szatyna. Podał mu dłoń, pomagając opuścić pojazd. Na twarzy szatyna gościł szeroki uśmiech. Udało mu się przekonać Harry'ego, aby udali się do jego ulubionej knajpki. Miał wielką ochotę na hamburgera, a jego zdaniem właśnie tam podawali najlepsze w Londynie. Gdy tylko omega pewnie stał na chodniku, zamknął samochód i chwycił dłoń mniejszego, prowadząc do pobliskiej restauracji. Tomlinson był zaskoczony tym gestem, jednak nie protestował. Dłoń alfy była duża i przyjemnie grzała, jego mniejszą.
Był ostatni tydzień listopada, a co za tym idzie było coraz chłodniej. Pojawiały się przymrozki, sprawiając, że drogi robiły się śliskie. Harry chciał mieć pewność, że Louis nie poślizgnie się i nie zrani.
Zerknął w stronę wystawy, gdy przechodzili obok sklepu zoologicznego. Uśmiechnął się czule widząc cztery szczeniaczki, rasy wyżeł weimarski, które spały zwinięte w kulkę obok siebie. Z kolei w koszyku obok dwa kociaki broiły, podczas gdy pozostałe trzy spały (tak jak sąsiadujące im psiaki). Zatrzymał się, przypatrując im uważnie, powodując, że Harry również musiał stanąć obok niego.
- Są słodkie – westchnął.
- Lubisz psy? – zauważył, że wzrok omegi głównie ucieka do szczeniąt. Widział, jak jego oczy błyszczą, wiedział czułość i lekki blask bijący z jego twarzy. Skoro tak reagował na psy, to jak będzie wyglądał, kiedy zobaczy ich maleństwo.
- Bardzo – kucnął, kiedy zauważył, że jeden ze szczeniaczków się przebudził. Miał zaspane oczka i wyglądał słodko, kiedy ziewał – Zawsze chciałem mieć psa, ale Lottie ma uczulenie na sierść, więc było to nie możliwe.
- Ja wolę koty – kucnął obok Louisa, skupiając wzrok na kociętach – Mieszkając z mamą, zawsze mieliśmy kota. Po tym jak zamieszkałem sam, chciałem sobie kupić jednego, jednak to nie był dobry pomysł. Moje kilku dniowe, bądź dłuższe pobyty w Londynie, nie sprzyjały posiadaniu jakiegokolwiek zwierzaka, więc zrezygnowałem – wzruszył ramionami, odwracając wzrok na szatyna, gdy zauważył, że kocięta zmęczyły się zabawą i zwinięta koło rodzeństwa, zasnęły – Idziemy? – podniósł się, wystawiając dłoń do Louisa.
- Jasne – ostatni raz zerknął na szczeniaki, nim chwycił rękę Harry'ego, który pomógł mu się wyprostować i ruszyli do restauracji. Była ona niewielka, ale przytulna. Jedna ściana była z cegły, podczas gdy pozostałe miały delikatny, czekoladowy odcień. Drewniany strop i belki, które go podtrzymywały, pasowały do całości. Proste meble, z jasnego drewna i biały obrus dobrze kontrastowały się z resztą.
Zajęli pierwszy wolny stolik i chwilę później pojawiła się obok nich kelnerka, z uprzejmym uśmiechem. To był miły wieczór i Louis był wdzięczny, że Harry zaproponował mu wyjście. Potrzebował tego.
*****
Sam już nie wiedział, który to raz, gdy oglądał, jak Rachel i Ross wybiegają z kaplicy w Las Vegas, zaskakując tym pozostałą czwórkę przyjaciół. Znał ten serial na pamięć, jednak nic ciekawszego (jego zdaniem) nie było w telewizji, dlatego zdecydował się na oglądanie maratonu „Przyjaciół".
Leżał wyciągnięty na kanapie, z miską wypełnią chrupkami kukurydzianymi i szklaną z sokiem pomarańczowym, znajdującymi się na stole. Po raz kolejny był sam. Pomimo tego, że była sobota Harry miał jakieś ważne spotkanie. Obiecał jednak, że wieczorem pojadą na kolację. Była to rekompensata, za to, że musiał odwołać ich dzisiejsze zakupy. Zaczął się grudzień i mieli wybrać się po prezenty świąteczne, jednak musieli to przenieść na następny dzień.
Jęknął, słysząc dzwonek do drzwi. Nie miał ochoty podnosić się z kanapy, było mu zbyt wygodnie, aby z tego zrezygnować. Nikogo się nie spodziewał, nikt nie zapowiadał swojego przybycia, więc uznał, że to nic ważnego. Miał nadzieję, że przybysz się znudzi i w końcu odpuści. Tak się jednak nie stało, dodatkowo dołączyło mocne walenie w drzwi.
Niechętnie uniósł się z kanapy i z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy skierował się do holu, gdzie spotkał dwójkę swoich przyjaciół. Najwyraźniej sami postanowili wejść.
- Louis – Malik zgarnął go do mocnego uścisku – Wystraszyłeś nas – odsunął się, trzymając przyjaciela na wyciągnięcie ramion i szatyn mógł dostrzec prawdziwe przerażenie w jego oczach.
- Dlaczego nie otwierałeś? – teraz w uścisku trzymał Nialla.
- Myślałem, że to nic ważnego, a było mi zbyt wygodnie, aby ruszyć się z kanapy – wyjaśnił, wzruszając ramionami – Tak w ogóle, co tu robicie? – zmarszczył brwi, obserwując przyjaciół, którzy pozbywali się swoich butów i kurtek.
- Harry nas zaprosił, bo nasz głupi przyjaciel nie planował tego zrobić – Zayn spoglądał na przyjaciela z dezaprobatą.
- Nie chciałem wam przeszkadzać – poczuł się jak małe dziecko, które skarciła matka. Na jego policzki wpłynął rumieniec wstydu – Macie studia, pracę, własne życie. Często marudziliście na brak czasu, podczas rozmów telefonicznych, więc nie chciałem zawracać wam sobą głowy.
- Louis – Niall zarzucił ramię na barki szatyna – Dla ciebie zawsze znajdziemy chwilę czasu. Tęskniliśmy.
- Ja za wami też – wtulił się w ciało bety – Chodźcie – poprowadził ich do kuchni.
- Następnym razem, jak tylko będziesz się nudził, dzwonisz do nas i umawiamy się na spotkanie – zażądał Malik – Po za tym, równie dobrze ty możesz do nas wpaść.
- Zapamiętam – szeroki uśmiech nie schodził z jego twarzy. Cieszył się, z odwiedzin jego przyjaciół i był wdzięczny Harry'emu, że ich zaprosił. Tak bardzo mu brakowało chwil spędzonych z nimi.
Po nalaniu soku do szklanek i wsypaniu do misek opakowania ciastek czekoladowych oraz paczki chipsów (które musiał ukrywać, bo Harry nie był zadowolony, gdy szatyn je jadł będąc w ciąży), zaprowadził przyjaciół do salonu. Razem z Zaynem zajął kanapę, podczas gdy Niall rozsiadł się na fotelu.
- Jak się czujesz?
- Dobrze. Jest dobrze – odpowiedział, kiwając głową – Harry dba o mnie, czasem, aż za bardzo – zaśmiał się cicho.
- To widać – Zayn uważnie rozglądał się po salonie. Jeszcze nim weszli do środka, zauważył, że dom musiał być drogi. Wnętrze tylko to potwierdzało – Czy on kiedykolwiek powiedział ci nie – zażartował.
- Parę razy się zdarzyło, ale głównie w kwestii jedzenia. Nie lubi, kiedy jem śmieciowe żarcie – przewrócił oczami, mówiąc to – No i nie lubi, gdy wychodzę z domu na dłużej nic mu nie mówiąc, dodatkowo zabronił mi jeździć metrem i autobusami.
- Zależy mu na tobie, więc się troszczy – z ust blondyna wypadały kawałki chipsów, kiedy mówił. Miska leżała na jego kolanach i była już w połowie pusta.
- Zależy mu na dziecku – sprostował.
- To ty tak uważasz. Widać, że jesteś dla niego ważny.
- Niall...
- Ni ma rację – mulat poparł przyjaciela – Gdyby mu zależało tylko na dziecku, zostawiłby cię z nami, a po porodzie zabrał szczenię. On chce mieć cię blisko siebie.
- On chce tylko dziecka – zaczął wyjaśniać – Już wam to mówiłem. Harry nie szuka omegi.
- Uczucia to nie taka łatwa sprawa. Może nie chcieć omegi, ale jeśli się zakocha, nic na to nie poradzi.
- Gadasz bez sensu – pokręcił głową – Skończmy mówić o mnie i powiedzcie mi co u was. Niall? – z zainteresowaniem spojrzał na Irlandczyka.
- Kupiłem pierścionek – oznajmił radośnie – Planujemy spędzić sylwestra w Nowym Jorku, u jej brata. Wtedy się oświadczę.
- To wspaniale – naprawdę cieszył się szczęściem blondyna. Uwielbiał również Amy, była świetną dziewczyną i wiedział, że dobrze zaopiekuje się jego przyjacielem.
- Dzięki, myślę, że zaproponuję jej aby z nami zamieszkała – wskazał na siebie i Malika – Zi się zgodził.
- Przynajmniej wiem, że nowy współlokator nie będzie świrem – wzruszył ramionami.
- A jak z Liamem? – teraz zwrócił uwagę na mulata – Harry mówił, że wrócił już do Manchesteru.
- W poniedziałek – westchnął, kiwając głową – Piszemy codziennie, kilka razy rozmawialiśmy na skype'ie, ale to nie wystarcza. Tęsknie za nim.
- Jesteś tak bardzo zakochany – czuły uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy obserwował przyjaciela.
- O tak – zaśmiał się – Ale może nie będzie tak źle. Liam chce porozmawiać z ojcem Harry'ego, aby mógł przenieść się do Londynu. W końcu tworzą tu filię, a Harry'emu może przydać się pomoc.
- Oby się udało. Trzymam mocno za to kciuki.
- Dzięki Lou – chwycił dłoń przyjaciela, lekko ją ściskając.
Całe popołudnie minęło im w wesołej atmosferze. Louis był szczęśliwy móc spędzić tych kilka godzin z przyjaciółmi, jednak jak wiadomo, wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Harry wrócił około 17.00 i dołączył do trójki chłopaków, pozwalając, aby Zayn i Niall mogli go lepiej poznać. Niedługo później Malik i Horan musieli wyjść, więc szatyn z ciężkim sercem pożegnał się z nimi, jednak obiecał im, że za niedługo to on do nich przyjedzie. Pół godziny po wyjściu dwójki chłopaków, Louis i Harry również opuścili dom. Styles zabierał omegę na obiecaną kolację.
- Dziękuję Harry – odwrócił się lekko na siedzeniu pasażera, spoglądając na profil alfy.
- Za co? – nie wiedział o czym mówi.
- Zaprosiłeś Zayna i Nialla, tęskniłem za nimi i cieszę się, że w końcu mogliśmy się spotkać – wyjaśnił – Więc, dziękuję.
- Nie masz za co – spojrzał na omegę, gdy zatrzymali się na czerwonym świetle i sięgnął dłonią, po mniejszą Louisa, lekko ją ściskając.
*****
Hormonalny Louis nie należał do najłatwiejszych osób w kontakcie. W jednaj chwili potrafił być wesoły i żartować z Harrym, a chwilę później krzyczał na niego lub płakał. Z resztą płacz z powodu błahostek był na porządku dziennym, a po tym, jak po raz pierwszy taka sytuacja miała miejsce (Harry próbował go przekonać, że to nic takiego, więc Louis go zwyzywał), nauczył się, że najlepiej jest przytulić Tomlinsona i trzymać tak długo, dopóki się nie uspokoi.
Wchodząc rano do kuchni, alfa nie spodziewał się zobaczyć drobnego chłopaka, zwiniętego na chłodnych kafelkach i szlochającego. W kilku krokach znalazł się przy Louisie i uważnie go oglądał z każdej strony. Bał się, że coś się stało z nim lub dzieckiem. Odetchnął, kiedy nie zauważył niczego groźnego. Dalej jednak nie wiedział, dlaczego szatyn płacze.
- Lou – położył dłoń na policzku omegi, gładząc kciukiem wilgotną od łez, skórę – Co się stało?
- Jajecznica mi nie wyszła – wyszlochał, pocierając oczy dłońmi zwiniętymi w pięści.
- Co? – nie był pewny czy dobrze usłyszał.
- W-wyszła mi za mocno ścięta ja-jajecznica, n-nie lubię takiej – wyjąkał, brzmiąc jakby od tego zależało jego życie. Harry spojrzał na kuchenkę, gdzie ciągle leżała patelnia z, zapewne zimną już, jajecznicą.
- Louis – starał się nie śmiać, jednak nie udało mu się powstrzymać rozczulonego uśmiechu (mimo wszystko to było słodkie) – To nic takiego, zrobimy nową.
- Nie, nie zrobimy! – krzyknął, podnosząc się z podłogi – Nie będę więcej robił tej głupiej jajecznicy! – Harry w szoku, wpatrywał się na omegę. Nie miał pojęcia co się dzieje – I nie śmiej się ze mnie – uderzył pięściami w klatkę piersiową mężczyzny.
- Nie śmieję się – faktycznie teraz nie było mu do śmiechu. Wręcz przeciwnie, był zmartwiony i zdezorientowany.
- Widziałem! – krzyczał ciągle uderzając w alfę – Śmiałeś się! To wszystko twoja wina. To przez ciebie tak się zachowuję – i dopiero teraz kędzierzawy zrozumiał. Hormony Louisa szalały, sprawiając, że robił się lekko szalony.
- Oh, Lou – objął chłopaka, przyciskając do swojego ciała. Przez chwilę Tomlinson próbował się wyrwać, krzycząc, po chwili jednak się uspokoił, mocniej wtulając się w silne ciało. Trzymał go tak długo, dopóki nie przestał płakać. Następnie posadził omegę na krześle i sam wziął się za przygotowywanie dla niego śniadania.
****************************
Autorka: Chciałabym jeszcze przypomnieć, że cały czas można zadawać pytanie do wszystkich bohaterów, którzy pojawiają się w tym ff:)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro