VI
Harry właśnie nakładał jajecznicę na talerze, gdy w progu kuchni pojawił się Louis. Ciągle był w piżamie, a jego włosy były roztrzepane. Nie trzeba było być detektywem, aby wiedzieć, że chłopak dopiero wstał.
- Dzień dobry, Lou – wesoło przywitał się z omegą, po czym odłożył patelnię do zlewu.
- Dobry – mruknął, trąc oko.
- Śniadanie gotowe – wskazał na wyspę kuchenną, gdzie stały dwa talerze z pysznie pachnącą jajecznicą, koszyk ze świeżym pieczywem, miseczka z białym serem, talerzyk z pokrojonymi warzywami oraz dwie szklanki z sokiem pomarańczowym i dwie filiżanki, jedna z herbatą dla Louisa i druga z kawą dla Harry'ego. Dopiero teraz omega poczuł, jak bardzo był głodny.
Szurając nogami, po kuchennych płytkach, podszedł do jednego z krzeseł siadając na nim.
- Masz jakieś plany na dzisiaj? – alfa zaczął rozmowę, nabierając trochę jajecznicy widelcem. Wsadził go do ust, nim spojrzał na szatyna. Louis wpatrywał się w niego z uniesioną jedną brwią, a jego mina mówiła „co z tobą nie tak?" – Co?
- Serio, pytasz się mnie czy mam plany? Nie mam pracy, swoją drogą z twojego powodu, zamieszkałem tutaj, z dala od przyjaciół, przez cały dzień snuję się po domu i zastanawiam co robić, by się nie zanudzić.
- Ok, rozumiem – przewrócił oczami (nawyk, który przejął od Louisa) – Czyli nic dziś nie robisz.
- Nie – pokręcił głową, odkładając widelec i sięgając po szklankę z sokiem – Czemu tak się dopytujesz?
- Moglibyśmy dzisiaj pojechać na zakupy. Potrzebujesz nowych butów i kurtki zimowej. Dodatkowo moglibyśmy już kupić trochę ciążowych ubrań.
- Harry, mogę sam się tym zająć. Nie musisz jeździć ze mną.
- Wiem, ale nie chcę, abyś za dużo nosił. Dodatkowo mam zamiar za wszystko zapłacić.
- Harry, nie – jęknął. Znowu poruszają ten temat jak on tego nie lubił – Nie możesz za mnie płacić. Mam pieniądze. Swoją drogą są one od ciebie.
- Wiem, ale nie chcę, abyś je wydawał na takie rzeczy?
- A jakie? Na co mam je wydawać? Nie ubywa mi ich zbyt wiele, kiedy robię zakupy w pobliskim sklepie.
- Louis, proszę cię – marudził, również nie chcą ponownie rozmawiać na ten sam temat.
- Nie, Harry – zaprzeczył twardo.
- Louis, chcę...
- Harry – przerwał mu - Nie rób tego, tylko dlatego, że czujesz się winny.
- Co?
- Wiem, że robisz to wszystko z poczucia winy. Jeśli nie chcesz tego dziecka, to nie rób tego. Nie zmuszam cię. Odejdę i wrócimy do naszych strach żyć.
- Louis, chcę tego dziecka. Owszem czuję się winy, że nie potrafiłem się powstrzymać i zrobiłem ci to. Jednak nie dlatego robię to wszystko. Chcę tego dziecka, a robię to wszystko z własnej woli. Nie dlatego, że gryzie mnie sumienie. Dlatego proszę nie utrudniaj tego i pozwól, że zapłacę za wszystko.
- Nie ma mowy - ponownie zaprzeczył. Chociaż słowa alfy uspokoiły go i nie czuł się, jakby zmuszał go do tego wszystkiego, ciągle nie zgadzał się, a by Harry za niego płacił.
- Pójdźmy na kompromis – zaproponował.
- To znaczy? – wiedział, ze mu się nie spodoba.
- Zapłacisz za swoje ciążowe ubrania, ale mi pozwolisz płacić za kurtkę i buty.
- Nie – pokręcił głową – I skończmy ten temat – chciał uciąć ich rozmowę. Sięgnął do koszyka z pieczywem i wyjął świeżą bułkę.
- W takim razie, zwrócę ci na konto całą sumę, jaką dziś wydasz – odpowiedział, w duchu będąc zadowolonym, że na to wpadł.
- Co? Nie! – pisnął w proteście.
- Zrobię to – uśmiechnął się z zadowoleniem. Widział, jak szatyna mruży gniewnie oczy i zapewne w tym momencie obmyśla plan morderstwa.
- Zgoda – wycedził.
Styles, wiedział, że wygra.
*****
Spacerował na niewielkiej przestrzeni, tam i z powrotem. Czuł na sobie śledzące spojrzenie alfy.
- Na pewno są wygodne? – Harry siedział na czarnej pufie.
- Tak – przewrócił oczami, siadając obok kędzierzawego – Harry kończmy już tutaj i idźmy dalej – marudził . Od pół godziny siedzieli w sklepie obuwniczym i w tym czasie Louis przymierzył, chyba ze sto par butów. Miał już dość.
- Jesteś pewny?
- Tak, Harry! – krzyknął, czym zwrócił na siebie uwagę innych klientów – Są wygodne, nie uciskają mnie, nie ocierają, są ciepłe. Błagam bierzmy je.
- W porządku – Louis odetchnął z ulga, ściągając buty – Weźmiemy te – zwrócił się do pracownika, który im pomagał – I chcielibyśmy zobaczyć jeszcze jakieś bardziej wyjściowe buty.
- Co? Po co?
- Potrzebujesz nowych butów – wyjaśnił.
- Przecież właśnie je kupiliśmy.
- Ale one są zimowe. Może ci się przydać coś bardziej eleganckiego.
- A na co mi eleganckie buty? Praktycznie cały dzień siedzę w domu.
- Nigdy nic nie wiadomo – wzruszył ramionami
- Harry – jęknął przeciągle.
Chwilę później pojawił się przy nich pracownik, z kilkoma pudłami w dłoniach. Na szczęcie tym razem poszło szybciej. Następnie skierowali się do sklepu z kurtkami, gdzie Louis wybrał ciepłą kurtkę, w którą się zmieści, gdy zacznie rosnąć. Harry kupił mu jeszcze płaszcz, chociaż szatyn był temu przeciwny.
Na samym końcu wylądowali w sklepie z odzieżą ciążową i dla niemowląt. Weszli do środka rozglądając się, w poszukiwaniu działu dla ciężarnych mężczyzn. Jedna z pracownic musiała to zauważyć, ponieważ zaproponowała pomoc, a na koniec wskazała kierunek.
Manewrowali pomiędzy wieszakami i półkami, zmierzając do odpowiedniego miejsca.
- Zaczynam być głodny, moglibyśmy później pójść coś zjeść? – zapytał Harry'ego, który szedł za nim. A tak przynajmniej myślał – Harry? – odwrócił się, kiedy nie dostał odpowiedzi. Alfa stał kilka metrów za nim, przy jednej z półek, a w dłoniach trzymał kawałek materiału. Zbliżył się do mężczyzny, zauważając, że kawałkiem materiału są małe śpioszki. Były białe z wyszytym różowym napisem „Daddy's little princess".
- Harry?
- Są takie małe – cały czas się w nie wpatrywał – Ono będzie takie malutkie, nasze szczenię.
- Jak każdy niemowlak – przypomniał mu szatyn.
- A co jeśli zrobię mu krzywdę? – Louis widział strach w jego oczach, kiedy alfa na niego spojrzał - Co jeśli upuszczę, albo za mocno ścisnę?
- Harry – położył dłoń, na tej alfy, w której ciągle trzymał śpioszki – Nie zrobisz tego. Kiedy już się urodzi, będziesz wiedział co i jak.
- A jeśli nie?
- Nie jesteś w tym sam, pamiętaj. Będę obok i w razie czego pomogę ci wszystko opanować – w końcu zobaczył, jak strach w zielonych tęczówkach znika, a uśmiech pojawia się na jego twarzy – Chcesz je kupić?
- Jeszcze czas, jesteś dopiero w 10 tygodniu. I nie znamy płci – wyjaśnił.
- Wiem, ale widzę, że ci się podobają. Może będzie dziewczynka, a jeśli nie to może kiedyś zmienisz zdanie odnośnie posiadania omegi i w końcu z kim się zwiążesz, i będziesz miał córkę – Harry nie wiedział czemu, ale poczuł lekkie ukłucie bólu, kiedy Louis wspomniał o nim i innej omedze.
- Zawsze marzyłem o córeczce – uśmiechnął się z rozmarzeniem, wracając wzrokiem na śpioszki.
- Więc bierzemy, a teraz chodź – chwycił dłoń alfy i pociągnął w kierunku odpowiednich stoisk – Musimy wybrać mi jakieś ubrania, bo wkrótce nie będę mieścił się w stare.
*****
Louis krzątał się po kuchni, kiedy Harry wszedł do niej. Był w dresach i rozciągniętej koszulce, jego włosy były poplątane, a na twarzy dostrzegalne były resztki snu. Szatyn spojrzał na niego, uśmiechając się lekko. Sięgnął do szafki, skąd wyciągnął kubek, który napełnił kawą z ekspresu.
- Dzień dobry – położył kubek, na wyspie kuchennej, podczas gdy alfa zajmował przy niej miejsce.
- Dobry i dzięki – wymruczał, głębokim, zachrypniętym głosem. Posłał omedze senny uśmiech – Co tak wcześnie robisz na nogach? – uważnie śledził każdy krok Louisa, kiedy robił kanapki.
- Wcześnie? Dochodzi 11.00 – zaśmiał się.
- Co? – odwrócił głowę, spoglądając na tarczę zegara.
- Dzisiaj trochę poleniuchowałeś.
- Późno poszedłem spać. Miałem trochę zaległej pracy i wziąłem się za to wieczorem, co niestety się przeciągnęło.
- Nie powinieneś zarywać nocy – spojrzał na niego ze zmartwionym wyrazem twarzy.
-Nie miałem kiedy – wzruszył ramionami – W tygodniu miałem inne sprawy, a wczoraj byliśmy na zakupach.
- Nie musiałeś ze mną jechać – położył talerz z kanapkami przed Harrym – Nie zaniedbuj pracy, na rzecz mnie – czuł się źle, że Styles poświęca swoją prace, aby zająć się nim.
- Louis, to ja zaproponowałem zakupy. Gdybym uznał, że praca jest ważniejsza, nie zrobiłbym tego.
- Eh, niech ci będzie – mruknął pod nosem. Wrócił do swojego laptopa, który leżał cały czas z boku i zaczął przeglądać stronę z wypiekami.
- Szukasz czegoś? – alfa wiedział, jak szatyn marszczy brwi, cały czas wpatrując się w ekran.
- Babcia przychodzi dzisiaj na obiad, pamiętasz? – na moment oderwał wzrok od laptopa, zerkając na Harry'ego i kiedy zobaczył, jak kiwa głową, wrócił do szukania przepisów – Postanowiłem przygotować, kaczkę w pomarańczach, purre z selera i karmelizowane marchewki.
- Brzmi bardzo dobrze – pochwalił kiwając głową.
- Nie wiem jednak co na deser. I szukam pomysłów.
- Może ja mógłbym coś upiec? – zaproponował.
Louis oderwał się od laptopa, z zaskoczeniem spoglądając na Stylesa. Nawet nie pomyślał, że mógłby coś takiego zaproponować.
- Umiesz?
- Jako nastolatek pracowałem weekendami w piekarni – odpowiedział, śmiejąc się cicho, kiedy widział jak na twarzy omegi pojawia się coraz większe zaskoczenie.
- Oh...
- To jak, pozwolisz mi zająć się deserem? – podniósł się ze swojego miejsca i skierował do zmywarki, gdzie włożył talerz i pusty kubek.
- Tak – skinął głową, zamykając pokrywę laptopa.
*****
Wszystko wydawało się być gotowe. Stół w jadalni był zastawiony. Kaczka w piekarniku, purre w garnku, a marchewki na patelni. Wystarczyło tylko nałożyć, ale tym zajmie się, gdy przyjdzie jego babcia. Na blacie stygła tarta czekoladowa z kremem z mascarpone i gruszki. Pachniała znakomicie i Louis nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł jej skosztować.
Dźwięk dzwonka sprawiał, że jego ręce zaczęły się lekko trząść, a serce odrobinę przyspieszyło swój rytm. Cieszył się z wizyty babci, jednak z drugiej strony był również poddenerwowany. To dzisiaj miała poznać Harry'ego. Co prawda wiedziała o całej sytuacji, mimo to bał się, jak przebiegnie cały obiad.
Otworzył drzwi, stając twarzą w twarz ze starsza kobietą. Twarz zdobił szeroki uśmiech, oraz liczne zmarszczki. Niebieskie oczy wpatrywały się z czułością z omegę. Jej blond włosy sięgały do ramion, zahaczając o czarny płaszcz.
- Louis, kochanie – rozłożyła ramiona, czekając, aż wnuk ją przytuli.
- Cześć babciu – przytulił się do kobiety.
- Wyglądasz wspaniale – odsunęła omegę na długość ramion, przyglądając mu się – Jak się czujesz?
- Wszystko jest dobrze. Harry dba o to, abym nic nie musiał robić – zachichotał.
- Cieszę się, że masz dobrą opiekę – odsunęła się do chłopaka, schylając się i podnosząc wiklinowy koszyk, wypełniony słoikami – Przywiozłam coś co lubisz.
- Jesteś najlepsza, dziękuję – sięgnął po koszyk, wypełniony słoikami z powidłami i sokami.
- Wszystko dla mojego wnuka i prawnuka – weszła do środka. Louis odłożył prezent, pomagając babci pozbyć się płaszcza. Weszli do salonu, gdzie czekał już Styles. Uśmiechnął się, podchodząc do kobiety, aby się przywitać. Pomimo tego, że sprawiał wrażenie spokojnego, szatyn mógł zauważyć, że jest poddenerwowany.
- Dzień dobry, Harry Styles – wyciągnął rękę, sięgając po dłoń kobiety i składając pocałunek na jej wierzchu – Miło mi.
- Witaj, Edna Poulston – nie minęła nawet minuta, a Louis mógł już powiedzieć, że Harry oczarował babcię – Boo mówił o tobie, ale nie wspomniał, że jesteś taki przystojny.
- Babciu – omega poczuł się zażenowany.
- Dziękuję pani za komplement – Harry zachichotał.
- Mów mi Edna – zasugerowała.
- Dobrze – zaoferował swoje ramię – A teraz zapraszamy do jadalni.
Edna zachichotała, wsuwając swoją rękę i pozwoliła się poprowadzić do jadalni.
Obiad przebiegał w ciepłej i pogodnej atmosferze. Dania się udały i smakowały wspaniale. Szatyn odetchnął z ulgą, uznając, że niepotrzebnie się denerwował, kiedy zobaczył, jak Harry i jego babcia się dogadują. Edna uwielbiała go. Cieszył się z tego powodu. Pomimo tego, że Styles był naprawdę cudowną osobą, omega bał się, że ze względu na to co zrobił mu, jego babcia będzie wrogo nastawiona.
Po skończonym posiłku Harry i Louis posprzątali stół i przynieśli tarte oraz tackę na której były filiżanki, dzbanek, talerzyki i sztućce.
- Wygląda smakowicie – pochwaliła Edna.
- Harry upiekł – Louis spojrzał na alfę, dostrzegając jak lekki rumieniec barwi jego policzki.
- Naprawdę? – była zaskoczona. Nie przypuszczał, że ktoś taki jak Harry będzie potrafił piec.
- Jako nastolatek pracowałem w piekarni – odparł, podając kobiecie talerzyk z kawałkiem wypieku.
- To jest pyszne – pomruk przyjemności wydostał się z jej ust, kiedy wzięła pierwszy kęs – Koniecznie musisz dać mi przepis.
- Na pewno – skinął głową.
Czas płynął, wypełniony rozmowami i śmiechem. Naprawdę dobrze się bawili i Harry pokochał Edne. Cieszył się, że pomimo tego, że matka i rodzeństwo Louisa są za granicą, ma przy sobie tak niesamowita osobę.
Dochodziła 18.00, gdy kobieta uznała, że musi wracać do siebie. Harry proponował, że ją odwiezie, jednak Edna odmówiła. Przekonał ją jednak, aby pozwoliła mu zadzwonić po taksówkę i zapłacić za nią. Oboje odprowadzili ją do holu, gdzie alfa pomógł założyć jej płaszcz.
- Następnym razem, wy musicie mnie odwiedzić – powiedziała, trzymając w ramionach Louisa.
- Odwiedzimy, na pewno – obiecał jej.
- A ty – teraz podeszła do alfy i również przyciągnęła go do uścisku – Uważaj na nich.
- Będę, obiecuję – otworzył drzwi dla kobiety, gdy się od siebie odsunęli. Taksówka już stała, czekając na pasażera. Harry poprowadził Ednę do pojazdu, otwierając drzwi i podając taksówkarzowi pieniądze. Louis z kolei stał w drzwiach, obserwując wszystko. Styles wrócił do domu, gdzie czekał omega.
- Masz cudowną babcię – wyznał szczerze.
- Wiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro