Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V

Autorka: Ten rozdział miał się nie pojawić i planowałam zawiesić całe ff. Zmieniłam zdanie (póki co), ale to nie oznacza, że zupełnie porzuciłam ten pomysł.

Na ten moment jednak cieszcie się nowym rozdziałem (o ile wam się spodoba) :) Jest to jak dotąd najkrótsza część.

*****************************

Kręcił się na miękkim materacu, nie potrafiąc znaleźć sobie odpowiedniej pozycji do spania. Był zmęczony i potrzebował snu, jednak on nie chciał nadejść. Tak zawsze wyglądały noce w nowym miejscu. Wiedział, że następnej nocy będzie lepiej, ale dzisiaj też chciałby się wyspać.

Zegar wskazywał 01.48, kiedy Louis zaczął odczuwać lekkie ssanie żołądka. Uznał, że skoro i tak nie może spać, to przynajmniej zaspokoi głód. Odsunął kołdrę i wstał z łóżka, schodząc na dół. Zapalił lampki ledowe, znajdujące się pod wiszącymi szafkami. Przygotował sobie kanapki z serem i pomidorem, i zrobił do tego herbatę. Usiadł przy wyspie kuchennej i sięgnął po pierwszą kanapkę, powoli zaspokajając swój głód.

- Louis? – w wejściu pojawił się Harry. Widać było, że dopiero się obudził. Jego oczy były przymrużone, a włosy roztrzepane – Wszystko dobrze? Obudziłem się i usłyszałem jakieś hałasy. Poszedłem sprawdzić do twojego pokoju, ale cię tam nie było.

- Byłem głodny, przepraszam – skurczył się lekko, czując jak rumieniec wpływa na jego twarz. Nie chciał obudzić Harry'ego.

- Hej, to w porządku – usiadł obok szatyna – Nic się nie stało. Byłeś głodny, więc to zrozumiałe, że chciałeś coś zjeść. Nie moja wina, że trochę się o was martwię – uśmiechnął się.

- Trochę? – zachichotał Louis.

- No dobrze – przewrócił oczami – Bardzo.

- Tak lepiej – wyciągnął dłoń, klepiąc alfa lekko w ramię – Chcesz? – podsunął w jego stronę talerz, na którym leżały jeszcze dwie kanapki.

- Dzięki – sięgnął po jedną z nich.

Gdy kanapki zniknęły, Louis zszedł z krzesła barowego, odnosząc pusty talerz i kubek, do zmywarki. Harry w tym czasie śledził wzrokiem omegę, głównie skupiając się na jego brzuchu. Louis był w 10 tygodniu i zastanawiał się, kiedy szatyn zacznie się pokazywać.

- Lou? – zmarszczył brwi, kiedy jego wzrok przesunął się na stopy Tomlinsona – Dlaczego jesteś boso? – nie był zadowolony, że chłopak chodzi bez skarpetek. W domu było chłodno, ogrzewanie na noc zostało zmniejszone i nie chciał, aby chłopak się pochorował.

- Nie chciało mi się zakładać skarpetek – wzruszył ramionami, zamykając zmywarkę - Idziemy spać? – zgasił światło i ruszył do wyjścia, kiedy Harry skinął. Był przy wyjściu, kiedy poczuł jak silne ramiona, unoszą go do góry - Co robisz? – pisnął.

- Nie będziesz chodziło boso! W domu jest chłodni i nie chcę, abyś pochorował.

- Haaarry! – jęknął, przeciągając imię alfy i opierając głowę na jego ramieniu.

Mężczyzna jedynie cicho się zaśmiał. Po chwili wszedł do sypialni Louisa, ciągle trzymając go w ramionach. Posadził omegę na łóżku i okrył kołdrą.

- Teraz śpij.

- Postaram się – mruknął.

- Nie możesz spać? – oczywiście Styles musiał od razu zacząć się martwić.

- Harry – westchnął zrezygnowany – Nie masz się czym martwić. Zawsz tak mam w pierwszą noc, w nowym miejscu.

- Na pewno?

- Tak, na pewno.

- W porządku – odpuścił – Śpij – pocałował Louisa w czoło, nim opuścił sypialnię.

*****

Dochodziła 11.00, kiedy Louis się obudził. Pomimo tego, że przez większą część nocy nie mógł zasnąć, czuł się wypoczęty. Prawdopodobnie duży wpływ na to miało jego nieziemsko wygodne łóżko. Domyślił się, że Harry maczał w tym palce, aby miał jak najlepszy materac.

Powoli wygrzebał się z łóżka i poczłapał do łazienki. Po porannej toalecie i przebraniu, zszedł do kuchni. Na lodówce wisiał kartka od Harry'ego, na której napisał, że miał ważne spotkanie i nie wie, kiedy wróci. Szybko przygotował sobie śniadanie, które równie szybko pochłonął.

- No i co teraz będziemy robić? – położył dłoń, na płaskim jeszcze brzuchu. Krążył po domu, nie mając pojęcia co mógłby zrobić. Najpierw przeglądał biblioteczkę w salonie, ostatecznie dochodząc do wniosku, że nie ma ochoty czytać. Usiadł na kanapie, włączają telewizor, jednak po pięciu minutach bezsensownego skakania po kanałach, uznał, że to nie ma sensu.

Zirytowany odrzucił pilot, kładąc się na kanapie i wpatrując w sufit. Nie miał pojęcia co robić? Gdyby przynajmniej był tutaj Harry, miałby z kim porozmawiać, a tak? Już brakowało mu jego starego mieszkania i upierdliwych współlokatorów, których i tak kochał.

Uniósł się z kanapy i powolnym krokiem przeszedł do kuchni. Zaczął przeglądając szafki, szukając czegoś słodkiego, najlepiej czekoladowego. O tak, czekolada, miał ochotę na czekoladę, a dokładniej ciasto czekoladowe. Miał prawie wszystkie składniki, jedyne czego mu brakowało to kaka do wypieków i tabliczki czekolady. Nie pozostało mu nic innego, jak udać się do sklepu. Wczoraj, widział jeden na końcu ulicy.

Wsunął stopy w vansy i założył jesienny płaszcz. Całe szczęcie dzień był dość ciepły, więc miał pewność, że nie zmarznie. Zima była coraz bliżej i wiedział, że w najbliższym czasie będzie musiał wybrać się kupić nową kurtkę i buty. Zeszłoroczne buty zimowe, nie nadawały się już do chodzenia w nich, a w kurtce za niedługo się nie zmieści.

Wyszedł z domu, upewniając się, że na pewno zamknął drzwi i zabrał portfel, nim udał się w kierunku sklepu. Był to niewielki sklepik, głównie z artykułami spożywczymi, idealnie wpisujący się do wyglądu okolicy. Prowadziła go Barbara – starsza kobieta, z ciepłym uśmiechem, razem z wnuczką – Molly. Zakupił potrzebne produkty i pożegnał się nimi, nim opuścił sklep. Powoli kierował się do domu, rozglądając się po okolicy. Dopiero teraz zauważył, że wiele osób korzystało z ostatnich słonecznych dni i pracowało w ogrodzie, głównie usuwając suche liście. Na ogół byli to starsi ludzie, ale nie dziwiło to szatyna. Barbara powiedziała mu, że mieszka tu wielu emerytów – sami, bądź ze swoimi dziećmi i ich rodzinami. Nie przeszkadzało mu to, przynajmniej wiedział, że okolica będzie spokojna i nie będzie imprez organizowanych przez nastolatki, pod nieobecność rodziców.

W dzieciństwie, gdy mieszkał jeszcze z mamą, takie imprezy były na porządku dziennym. Dodatkowo na ich ulicy często zjawiała się policja, nie tylko w sprawie głośnych imprez. Później miał trochę spokoju, kiedy przeniósł się do babci. Jednak, gdy zamieszkał z Zaynem i Niallem, głośne imprezy ponownie wróciły. W ich kamienicy mieszkali sami młodzi ludzie, głównie studencie, ze względu na bliskość uczelni. Harry natomiast wybrał dom w spokojnej i cichej okolicy, a Louisowi to się podobało.

Był już przy bramce, prowadzącej do jego ogrodu, jednak ominął ją. Kilka metrów dalej zauważył starszą kobietę, która zbierała zakupy z chodnika, prawdopodobnie pękła jej reklamówka, w której je niosła.

- Pomogę – kucnął obok kobiety i zaczął zbierać produkty, które wypadły.

- Dziękuję, kochaniutki – powoli się wyprostowała, czekając, aż Louis weźmie to co zostało.

- Jestem Louis – przedstawił się, kiedy wszystko z zmieni zostało pozbierane – Mieszkam tutaj – wskazał na właściwy dom.

- W takim razie jesteśmy sąsiadami. To mój dom – pchnął bramkę, przy której stali – Jestem Erica. Chodź – ruszyła przed siebie, a szatyn podążył za nią. Otworzyła drzwi i weszli do środka. Louis pozbył się butów, nie chcąc nabrudzić i ruszył za Ericą do kuchni, aby odstawić zakupy.

- Miło było cię poznać – zwrócił się do kobiety, która w tym momencie chowała produkty do szafek.

- Już idziesz? – wyglądała na lekko zawiedzoną – Może zostaniesz na chwilę. Napijemy się herbaty i poznamy. W końcu będziemy sąsiadami.

- Nie będę przeszkadzać? – przygryzł wargę, niepewnie spoglądając na starszą kobietę.

- Daj spokój, a w czym miałbyś mi przeszkadzać. Zresztą gdybym miała plany, nie zaprosiłabym cię na herbatę.

- W taki razie chętnie zostanę – wrócił do holu, gdzie zostawił kurtkę i reklamówkę z zakupami, nim wrócił do kuchni. Pomógł Erice w przygotowaniu herbaty, chociaż ta zaprzeczyła, że jej nie potrzebuje.

- Przed wyjściem do sklepu wyjęłam z piekarnika – położyła na blacie blaszkę z szarlotką – Poczęstujesz się?

- Chętnie – położył dzbanek z herbatą na tacy, gdzie leżały już dwie filiżanki, łyżeczki i cukierniczka. Udał się do salonu, kładąc to na niewielkim stoliczku. Chwilę później pojawiła się Erica z paterą z szarlotką i dwoma talerzykami.

- Wprowadziłeś się tutaj ze swoim alfą? – zagadnęła kobieta, kiedy oboje siedzieli już wygodnie na fotelach, a przed nimi leżały filiżanki pełne herbaty i talerzyki z ciastem – Przystojny mężczyzna – posłała mu ciepły uśmiech.

- Um...tak – podrapał się po policzku, czując się lekko niezręcznie. Zastanawiał się, jak wyjaśnić kobiecie to co jest pomiędzy nimi – Ale Harry nie jest moim alfą.

- Oh – nie ukrywała zaskoczenia i lekkiego zmieszania z powodu pomyłki – Myślałam, że jesteście razem. Raczej nie spotyka się, aby samotny omega i alfa zamieszkali razem.

- Tak, wiem – zastanawiał się czy powiedzieć kobiecie prawdę, jednak skoro będą sąsiadami i tak się dowie – Tak się potoczyło nasze życie, że będziemy mieć dziecko. Harry chciał nas mieć blisko, więc kupił dom. Ale nie łączy nas nic po za przyjaźnią, no i dzieckiem.

- To...trochę dziwne.

- To po prostu długa i trochę skomplikowana historia. Przekazałem w skrócie to co najważniejsze.

- Rozumiem, już cię nie męczę – Louis odetchnął z ulgą. Nie chciał rozmawiać o tym co się wydarzyło. Bał się, że ludzie zaczną oceniać jego i Harry'ego. Bał się, że to postawiłoby go w złym świetle przed nowymi sąsiadami.

Kolejne minuty Louis spędził naprawdę miło. Erica okazała się bardzo miłą i wesołą kobietą. Z zainteresowanie słuchała Louisa, kiedy opowiadał jej o swojej rodzinie, ale i sama chętnie dzieliła się z nim swoimi opowieściami. I tak szatyn dowiedział się, że mieszkała z mężem – Jamesem. Miała dwóch synów i córkę. Wszyscy byli już dorośli i mieli własne rodziny, ale raz w miesiącu organizowali rodzinne spotkanie. Wtedy wszyscy zjeżdżali się do jej domu na rodzinny obiad.

Bardzo dobrze rozmawiało mu się z Ericą, czas przyjemnie płyną i nawet nie zauważył, kiedy dochodziła 15.00. Dopiero przybycie Harry'ego uświadomiło mu ile czasu przesiedział u sąsiadki.

Erica była w trakcie dyktowania Louisowi przepisu, na ciasto czekoladowe (po tym, jak Louis wspomniał, że planuje upiec jedno), kiedy usłyszeli dzwonek przy drzwiach. Kobieta przerwała, aby sprawdzić, kto stał na zewnątrz. Louis w tym czasie notował ostatnie zdanie, jakie podyktowała mu sąsiadka.

- Dzień dobry, przepraszam, że przeszkadzam. Jestem Harry Styles, nowy sąsiad - omega usłyszał znany mu głos – Szukam kogoś – podniósł się z fotela i ruszył do holu.

- Miło mi, Erica Brown. Zapewne szukasz Louisa – w tym samym momencie, w pomieszczeniu pojawił się szatyn. Widział zmartwienie na twarzy alfy, zresztą w jego głosie również mógł dosłyszeć strach.

- Harry?

- Louis – zielone tęczówki spoczęły na Tomlinsonie. Widać było, że odetchnął z ulgą – Szukałem cię. Myślałem, że coś się stało – przyciągnął do siebie chłopaka, gdy tylko zatrzymał się obok Erici i zaczął go uważnie oglądać, aby się upewnić, że nie jest zraniony.

- Czemu nie zadzwoniłeś?

- Dzwoniłem, ale ciągle włączała mi się poczta.

Louis zmarszczył brwi, szukając telefonu, którego przy sobie nie miał. Podszedł do wieszaka, gdzie wisiał jego płaszcz i sięgnął do kieszeni, wyciągając komórkę.

- Rozładowała się.

- Musisz pilnować, aby zawsze była naładowana – nakazał omedze, na co Louis wywrócił oczami. Nie dziwiło go już to – Jadłeś coś? – zmarszczył brwi, podejrzliwie spoglądając na omegę.

- Śniadanie i szarlotkę – wyznał szczerze, wzruszając ramionami.

- Louis – poniósł ton – Jest prawie 15.00 – skarcił chłopaka.

- Co? – sięgnął po lewą rękę Stylesa, na której zawsze miał zegarek i spojrzał na złotą tarczę.

- Zasiedzieliśmy się – zaśmiała się Erica, przypominając o sobie. Do tej pory stała z boku, obserwując wszystko – Ale naprawdę dobrze spędziliśmy czas.

- Tak, to prawda – szatyn uśmiechnął się ciepło do kobiety – Dziękują za zaproszenie, ale powinienem już wrócić – sięgnął po kurtkę, którą założył z pomocą Harry'ego.

- W porządku, ale liczę, że jeszcze mnie odwiedzisz – podeszła do chłopaka i przytuliła go.

- Na pewno – następnie założył buty i żegnając się z kobietą, opuścił z Harry jej dom.

- Przepraszam Harry – wychodzili z terenu państwa Brown.

- W porządku, po prostu byłem zaniepokojony, gdy nie było cię w domu i nie odbierałeś – objął omegę i przyciągnął do swojego boku – Zamawiamy coś, czy masz ochotę pojechać do restauracji?

- Zamawiamy – zadecydował, pozwalając sobie, przycisnąć się mocniej do ciepłego ciała alfy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro