Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IX

Autorka: Na początek, bardzo króciutki Character ask. Przypominam i zachęcam, do zadawania pytań;)

Anne:

Anne pytałam już Twojego syna dlaczego jest takim ślepym idiotą, ale cóż... liczę, że Ty mi odpowiesz.
Ps.: Kocham to, że ich shipujesz!

Harry jest bardzo uparty i czasami jest naprawdę ciężko przemówić mu do rozsądku. Wmówił sobie, że jeśli się zakocha nie zostanie zraniony i kurczowo się tej myśli trzyma. Mam jednak nadzieję, że się opamięta i da szansę sobie i Louisowi, nim ktoś inny sprzątnie mu Lou z przed nosaJ

********************************

Na szczęście następnego dnia nie było tak niezręcznie, jak spodziewali się, że może być. Tak jakby faktycznie zapomnieli o wydarzeniach z nocy. To pozwoliło im się uspokoić i odetchnąć z ulgą. Po tym, jak opuścili ciepłe łóżko i skorzystali z toalety, nie przejmując się tym, że byli w piżamach, zeszli do salonu. Jak się okazało, w pomieszczeniu brakowało jedynie Gemmy, która jeszcze przewijała i karmiła Scotta.

- Pomyśleliśmy, że najpierw odpakujemy prezenty, a później zjemy śniadanie – zaproponowała Anne, kiedy po złożeniu sobie świątecznych życzeń, Harry i Louis zajęli wolne miejsca na kanapie.

- Louis, dasz radę? – Styles spojrzał na omegę. Jemu to nie przeszkadzało, ale przecież Tomlinson jest w ciąży.

- Harry – przewrócił oczami, to już stało się zwyczajem – Nie umrę z głodu, jeśli zjemy śniadanie trochę później. Dziecko też nie – dodał szybko, widząc, że alfa otwiera ponownie usta.

- No dobra – burknął, wywołując tym cichy śmiech innych. Chwilę później dołączyła do nich Gemma z dzieckiem i usiadła obok swojego męża. Zaczęli obdarowywać się prezentami, otwierając je i dziękując poszczególnym osobom.

- To wszystko? – Anne spojrzała w kierunku choinki, kiedy ostatnia paczka trafiła do Edny.

- Jeszcze mój prezent dla Lou – wyjaśnił Styles – Ale po niego muszę iść do garażu.

- Ja też muszę iść po prezent dla ciebie, więc dobrze się składa – Louis podniósł się z kanapy i udał się do piwnicy, podczas gdy kędzierzawy założył buty zimowe z płaszczem i wyszedł z domu.

Louis wrócił chwilę później, z niewielką klatką, w której drzemał mały, czarny kotek, z białymi plamami. Harry'ego jeszcze nie było, więc zajął swoje poprzednie miejsce, kładąc klatkę na kolanach. Mały Scotty, zaczął piszczeć i wyrywać się z ramion ojca, kiedy zobaczył zwierzaka. Omega wyciągnął kotka z klatki i zbliżył się do malca, aby mógł go pogłaskać. Chwilę później usłyszeli trzask drzwi, a zaraz po nim rozniosło się ciche poszczekiwanie. Do salonu wpadła mała, jasna kulka, goniąc dookoła i szczekając.

- Haz? – Louis spojrzał na alfę, który pojawił się również w pomieszczeniu – To... - zaczął, jednak przerwał cicho chichocząc – Mieliśmy podobne pomysły na prezent – Harry nie wiedział o czym mówi szatyn, dopóki nie zwrócił uwagi na to, co trzyma w ramionach.

- Oh, to dla mnie – uśmiechnął się szeroko, obserwując, jak szatyn podchodzi do niego.

- Mówiłeś, że chciałbyś kota – podał mu małego zwierzaka.

- A ty, że chciałbyś psa – spojrzał na szczeniaka, który targał papier ozdobny, w który jeszcze przed chwilą był owinięty jeden z prezentów.

- No tak – zaśmiał się i wziął szczeniaka, kiedy oddał kota mężczyźnie – Skąd wiedziałeś, że chcę goldena? – usiadł na kanapie, z psem na rękach.

- Edna mi powiedziała – spojrzał z wdzięcznością na kobietę, kiedy zajmował miejsce obok omegi.

- Dziękuję – spojrzał na Stylesa, napotykając jego szmaragdowe tęczówki.

- Skoro prezenty rozdane, proponuję śniadanie – Anne zwróciła na siebie uwagę, podrywając się do góry.

Niecałą godzinę później siedzieli razem przy stole, zajadając się wyśmienitym śniadaniem, które przygotowały Anne i Edna.

*****

Święta szybko minęły i dwa dni później Louis i Harry, żegnali się z gośćmi. Ponownie zostali we dwoje, a kędzierzawy mógł wrócić do swojej sypialni. Nowi członkowie rodziny wprowadzili trochę zamieszania w ich życie, jednak nie przeszkadzało im to. A wręcz przeciwnie, uznali to, jako dobre przygotowanie przed pojawieniem się dziecka. W końcu, kiedy maluch się urodzi, będą mieli mniej czasu dla siebie.

Biszkopt ( Bo pasuje do niego, Harry! Jest przecież biszkoptowy – wyjaśnił szatyn) i Potem (Zawsze tak chciałem nazwać kota – upierał się alfa) byli prawdziwymi wulkanami energii. Zwłaszcza, gdy byli razem. Szybko się zaprzyjaźnili i często bawili się razem, lub odbywali wspólne drzemki. Niestety posiadanie dwóch zwierzaków, po za chaosem, wprowadziło do ich domu większy bałagan. Dlatego Harry postanowił, że przyda im się pomoc przy utrzymaniu porządku. Louis oczywiście protestował, jednak Harry uparł się przy swoim, tłumacząc, że wkrótce szatyn nie będzie w stanie sprzątać tak dużego domu. Uległ i tym sposobem, z rozpoczęciem nowego roku, w domu pojawiła się Grace – około czterdziestoletnia, przemiła kobieta. Szeroki uśmiech i dobry humor, praktycznie jej nie opuszczał. Przychodziła do nich 3 razy w tygodniu, a Louis uwielbiał spędzać z nią czas. Jak się dowiedział kobieta miała dwójkę dzieci – 12 – letnią Sophię i 7 – letniego Tony'ego, których czasem przyprowadzała ze sobą do pracy. Ani Louis, ani Harry nie mieli nic przeciwko. Bardzo polubili dzieci i chętnie grali z nimi w różne gry, a raz czy dwa zabrali ich również do kina.

Czas mijał, kończył się styczeń, a zatem zbliżała się kolejna wizyta u lekarze. Oboje byli nią bardzo podekscytowani, ponieważ to na niej mieli się dowiedzieć, jakiej płci jest ich szczenię. Niestety musieli poczekać jeszcze tydzień. Natomiast dzisiaj mieli z Harrym pojechać wybrać farby i meble do pokoju dla dziecka. Co prawda nie znali jeszcze płci, jednak im to nie przeszkadzało. Nie planowali kierować się płcią przy dekorowaniu pokoiku.

Louis wszedł do salonu, gdzie zastał Grace.

- Louis – uśmiechnęła się ciepło, widząc szatyna – Wszystko lśni, więc zbieram się do domu. Sophia występuje dzisiaj ze swoją grupą taneczną.

- Życz jej powodzenia ode mnie.

- Oczywiście – przytuliła Tomlinsona na pożegnanie, nim opuściła dom.

Louis wygodni rozłożył się na kanapie, sięgając po książkę, która leżała na stoliczku. Miał jeszcze trochę czasu, nim Harry wróci ze spotkania i pojadą na zakupy. Niewiele jednak udało mu się przeczytać. Od chwili relaksu oderwał go dzwonek przy drzwiach. Niechętnie zwlókł się z kanapy i poszedł do holu, gładząc lekko swój odstający brzuszek.

Uchylił drzwi, zastając przed wejściem osobę, której najmniej się spodziewał.

- M-mama? – był zaskoczony jej wizytą. Od kilku miesięcy nie kontaktowali się ze sobą. Ostatni raz był, jak szatyn zostawił jej wiadomość na poczcie głosowej, w której poinformował ją, że zostanie babcią. On jednak nie odpowiedziała, więc był bardzo zaskoczony, że go odwiedziła.

- Louis – jej głos był ostry, a mina wyrażała niezadowolenie – Co to ma być? – przepchnęła się obok szatyna, wchodząc do domu.

- Cześć mamo, też tęskniłem – powiedział spokojnie, przewracając oczami i zamykając drzwi.

- Louisie Williamie Tomlinson, jestem na ciebie bardzo zła. Zawiodłam się na tobie – stała na przeciwko chłopaka, z założonymi rękoma na piersi.

- Mamo, możesz mi powiedzieć o co chodzi? – nie podobało mu się zachowanie kobiety. Nie interesuje się nim, nawet po tym, jak powiedział jej o ciąży i nagle bez zapowiedzi przyjeżdża do niego, od razu mając o coś pretensje.

- Odsłuchałam twoją wiadomość – zaczęła.

- Którą nagrałem ci jakieś dwa miesiące temu – wtrącił złośliwie, jednak zamilkł widząc wściekły wzrok matki.

- Louis – powiedziała twardo – Jak mogłeś do tego dopuścić. Kiedy odsłuchałam wiadomość, myślałam, że poznałeś jakiegoś miłego alfę, związałeś się z nim i teraz będziecie mieć dziecko. Babcia jednak powiedziała mi co innego.

- Mamo, nie rozumiem o co się tak wściekasz. Jak widzisz jestem w porządku, a Harry bardzo mnie wspiera.

- Pozwoliłeś, aby alfa zmusił cię do pomocy w rui! Mało tego zaszedłeś w ciążę! – krzyczał, wywołując tym zdenerwowanie i zirytowanie u Louisa – Jesteś samotną omegą z dzieckiem.

- Nie rozumie dlaczego to jest dla ciebie takie straszne? – jego wściekłość rosła, jednak starał się tego nie pokazywać – Owszem, nie mam alfy, jednak nie jestem z tym sam. Harry jest przy mnie. Nawet jeśli nie chce się wiązać, nie zostawi mnie samego z dzieckiem.

- To za mało – upierała się – Ten dupek, powinien wziąć pełną odpowiedzialność, za to co się stało.

- I zrobił to – nie podobało mu się to, jak jego matka wypowiadała się o Stylesie – Kupił ten dom, płaci praktycznie za wszystko, doba o mnie i dziecko.

- Nie, powinien się z tobą związać – upierała się – Nie robiąc tego, zniszczył ci życie. Nie będzie łatwo znaleźć ci partnera.

- Mamo...

- Louis, wiem coś o tym. Byłam dwukrotnie w takiej sytuacji. Samotne omegi z dzieckiem, nie są dobrze postrzegane. Nie łatwo znaleźć kogoś odpowiedniego.

- Tobie się udało, więc dlaczego zakładasz, że mi się nie uda?

- To nie to, martwię się – zbliżyła się do chłopaka. Była już spokojniejsza, podobnie jak szatyn – Louis martwię się o ciebie, chcę jak najlepiej.

- Wiem mamo, ale jest dobrze – zapewnił kobitę.

- Lou, tu już nie chodzi tylko o to, że będziesz omegą z dzieckiem bez alfy. Dodatkowym problemem jest Harry. On ciągle będzie gdzieś obok was, a to może od ciebie odstraszać inne alfy.

- Nie wiesz tego – pokręcił głową – Mamo proszę, nie zamartwiaj się tym tak.

- Louis, nie podo...

Wypowiedź Jay została przerwana, gdy drzwi się otwarły i w holu pojawił się Harry. O ile jeszcze chwilę wcześniej Louis miał nadzieję, że w końcu jego mama się uspokoiła i skończą tą beznadziejną kłótnię, tak teraz wiedział, że to niemożliwe, gdy tylko kobieta spojrzała na Stylesa.

- Ty – wycedziła, mrużąc gniewnie oczy.

Alfa stał w wejściu, zdezorientowany. Obca kobieta stała w jego domu, wpatrując się w niego z wściekłością wymalowaną na twarzy. Do tego obok stał zaniepokojony Louis.

- Um...o co chodzi?

- Jak mogłeś zrobić to mojemu synowi?! – ponownie zaczęła krzyczeć – Zmusiłeś go do seksu, zapłodniłeś i teraz nie chcesz się wiązać. Zniszczyłeś mu życie.

- Słucham? - zmarszczył brwi, próbując nie pokazać swojego gniewu. Nie podobało mu się zachowanie matki Louisa – On tak powiedział?

- Bronił cię – prychnęła – Przekonałeś mojego syna, jego przyjaciół i moją matkę, że zależy ci na dobru Louisa i dziecka. Mnie nie oczarujesz.

- Nie rozumiem na jakiej podstawie uważasz, że jest inaczej? – założył ręce na piersi, przyglądając się Jay z niezadowoleniem.

- Nie chcesz się z nim związać!

- To już chyba nie twoja sprawa. Louis rozumie, zresztą miałbym go skazywać na życie z kimś, kogo nie kocha?

- Przez to co zrobiłeś, skazałeś go na życie samemu.

- Lou, jest wspaniałym omegą i nie sądzę, aby nasze dziecko miałoby przeszkodzić mu w znalezieniu miłości.

- Jestem i...

- Dość! – szatyn miał dość stania z boku i bycia świadkiem kłótni swojej matki i Harry'ego. Nie podobało mu się zachowanie Jay, nie podobało mu się, że przyjechała bez zapowiedzi, nie podobało mu się, że nie odezwała się do niego, gdy powiedział jej o dziecku, a teraz robi z siebie zmartwioną matkę – Mamo, to czy jesteśmy z Harrym związani, czy nie, jest naszą prywatną sprawą. Nie podoba mi się, że go atakujesz, kiedy stara się jak najlepiej dla mnie i dziecka. A teraz – wziął głęboki wdech i po wypuszczeniu powietrza kontynuował – nie chcę być niegrzeczny, ale mamy z Harrym coś do załatwienia. Powinnaś już iść.

- Wyrzucasz mnie? – widoczne było zdziwienie na jej twarzy. Nie spodziewała się, że jej syn tak się zachowa.

- Myślę, że dopóki nie uświadomisz sobie, że to moje życie i nie zmienisz nastawienia do Harry'ego, lepiej, abyś nas nie odwiedzała.

- Louis – była oburzona.

- Kocham cię mamo, ale nie pozwolę, abyś tak się zachowywała względem Harry'ego. Stara się, zresztą to również moja wina, że jesteśmy w takiej sytuacji.

- Świetnie – wycedziła, nim opuściła budynek, nie zapominając, aby trzasnąć drzwiami na znak swojego oburzenia.

- Wszystko dobrze? – Harry od razu znalazł się przy szatynie, a zmartwienie było wymalowane na jego twarzy.

- Tak, jedziemy? – uśmiechnął się lekko do alfy.

- Na pewno chcesz jechać? Możemy innym...

- Harry, chcę jechać dzisiaj – przerwał mu.

- W porządku – pomógł założyć szatynowi kurtkę i poczekał, aż ten ubierze buty – Gdzie zwierzaki?

- Myślę, że śpią. Tylko... - niepewnie zerknął na mężczyznę, gdy ten otwierał mu drzwi.

- Co się stało?

- Potem...on rozpruł rękaw twojego swetra.

- Który? – zapytał z lekkim niepokojem, miał przeczucia.

- Ten zielony – przyznał z bólem. Wiedział, że to ulubiony sweter Harry'ego – Przepraszam, nie upilnowałem go.

- Nie twoja wina – westchnął smutno – Niepotrzebnie zostawiałem go w salonie – położył dłoń na plecach omegi, gdy tylko zamknął dom i skierowali się do samochodu – Może da się naprawić – nadzieja była dosłyszalna w jego głosie.

- Nie sądzę.

- Eh...i tak pewnie temu kocurowi wybaczę – mruknął, wywołując tym chichot rozbawienia u omegi.

*****

Podczas podróży do sklepu, wzrok kędzierzawego co chwilę uciekał do omegi. Pomimo tego, że Louis zapewnił go, że dobrze się czuje i chce jechać do sklepu, widział również, że spotkanie z matką zaprząta jego głowę. Był nieobecny myślami, głowę miał opartą o szybę, a wzrok utkwiony w mijającym widoku. Wiedział, że to nie jego wina, mimo to sumienie lekko go dręczyło. W końcu to o niego Louis pokłócił się z matką.

Harry odetchnął z ulgą, kiedy dojechali pod sklep. Miał dość tej ociężałej, lekko duszącej atmosfery, która (jego zdaniem) panowała w samochodzie. Opuścili pojazd i Harry zatrzymał się, czekając, aż przejedzie samochód, nim będą mogli przejść na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się sklep z wyposażeniem dziecięcych pokoi. Louis jednak, będąc ciągle w swoim świecie, nie zauważył pędzącego pojazdu, ani tego, że alfa się zatrzymał.

Mocne szarpnięci i warknięcie, wyrwało go z zamyślenia. Harry zaciskał dłoń na ramieniu omegi, przytrzymując go przy swoim boku.

- Oszalałeś Louis? – warknął, gniewnie spoglądając na szatyna. Pomimo tego, że jego serce ciągle drżało ze strachu, był zły na Tomlinsona, za nieuwagę. Jego wilk cicho warczał – O mało nie potrącił cię samochód.

- J-ja przepraszam – powoli do niego docierało, co o mało się nie stało. Mógł zranić siebie i dziecko.

- Już dobrze – przytulił do siebie małego omegą, widząc jak jego ciało drży – Po prostu bądź uważniejszy.

- Postaram się – mruknął w pierś alfy, zaciągając się jego zapachem. Od razu poczuł jak się uspokaja, wiedział, że jest bezpieczny.

- Louis – ujął twarz szatyna w dłonie, zmuszając chłopaka, aby na niego spojrzał – Proszę nie zamartwiaj się rozmową z matką. Musi ochłonąć i na pewno przemyśli wszystko jeszcze raz. Będzie dobrze. Pogodzicie się.

- Mhm – mruknął. Miał nadzieję, że Harry ma rację i jego matka zmieni postawę.

- A teraz się skup, bo musimy urządzić pokój dla naszego szczeniaka – położył dłoń na brzuchu omegi, ukrytym pod zimową kurtką.

- Nie mogę się doczekać – uśmiechnął się do Harry'ego, pozwalając, aby ten poprowadził go do sklepu.

Około godziny później zmierzali z powrotem do domu. Louis siedział szczęśliwy na miejscu pasażera, nie mogąc się doczekać, kiedy dostarczą im mebelki. Póki co, wzięli ze sobą tylko farby. Planowali pomalować pokój na jasny, zielony kolor, ale jedna ze ścian miała być błękitna. Dodatkowo Louis postanowił poprosić Zayna, by namalował coś na ścianach. Do tego kupili piękny komplet - łóżeczko, przewijak i szafa z komodą, z jasnego, sosnowego drewna. Dodatkowo wybrali błękitne zasłonki do okna i tego samego koloru, miękki dywan. Harry postanowił jeszcze kupić wygodny fotel, w którym Louis mógłby karmić ich dziecko, z kolei omega nie potrafiąc się opanować, kupił kilka pluszaków.

- Po tym, jak poznamy płeć, możemy zacząć zapełniać szafki ubrankami – zauważył Harry, widząc jak podekscytowany tym wszystkim stał się omega.

- Wiem – pisnął, podskakując lekko na fotelu pasażera – Nie mogę się doczekać.

- Jeszcze tydzień, w krótce będziemy wiedzieć – zaśmiał się, klapiąc szatyna po udzie.

- To tak długo – marudził, pocierając swój brzuch – Jestem głodny.

- Chcesz się gdzieś zatrzymać?

- Mamy ochotę na hamburgera – Harry uwielbiał, kiedy szatyn mówił w imieniu swoim i ich nienarodzonego szczeniaka.

- Jak sobie życzycie – skinął, nim skręcił w lewo, kierując się do miejsca, gdzie znajdowała się niewielka, ale przyjemna knajpka.

*****

Minęło kilka dni. Sprawa z Jay powoli przestawała zaprzątać głowę szatyna, mimo to ciągle odczuwał lekki niepokój. Nie miał jednak wpływu na to. To jego matka musiała pierwsza się odezwać. On nic nie może zrobić, dopóki Jay nie uspokoi się i wszystkiego nie przemyśli, dochodząc do odpowiednich wniosków.

Harry siedział w gabinecie, pisząc jakieś ważne maile. Louis z kolei czekał na alfę. Styles kupił bilety do kina, gdy tylko usłyszał, że Louis chce iść na „Piękną i Bestię". Co prawda to nie było dla niego, ale jeśli miał tym sprawić radość omedze, mógł się pomęczyć. Zresztą może nie będzie tak źle.

Szatyn siedział w salonie, bawiąc się z Biszkopet. Początkowo turlał mu piłkę, jednak później siłowali się w przeciąganiu sznurka. Wcześniej towarzyszył im również Potem, jednak ostatecznie zrezygnował na rzecz drzemki. Nie trwałą ona jednak długo. Wybudził go dźwięk dzwonka i piskliwe szczekanie Biszkopta.

Louis podniósł się z podłogi, idąc w stronę drzwi. Za nim pobiegł szczeniak i powolnym krokiem podążał kot, ciekawi, kto zakłócił ich spokój.

- Mamo? – nie spodziewał się ponownie spotkać Jay.

- Witaj Boo – uśmiechnęła się ciepło – Mogę?

- Um...jasne – odsunął się, robiąc miejsce dla kobiety. Potem i Biszkop od razu znaleźli się przy kobiecie, obwąchując ją. Pozbyła się kurtki i bitów, po czym Louis poprowadził ją do salonu.

- Ładnie – usiadła na kanapie, rozglądając się po pomieszczeniu.

- Dziękuję – skinął – Napijesz się czegoś?

- Nie, przyszłam tylko na chwilę. Zaraz musze jechać na lotnisko, mam samolot do Szkocji.

- W porządku – przysiadł na jednym z foteli.

- Chciałam przeprosić – zaczęła.

- Potem! – krzyk Louis lekko zbił ją z topu.

- Słucham?

- Mówiłem do kota – wskazał na zwierzaka, który przymierzał się do drapania po kanapie – Harry nazwał go Potem.

- Oryginalnie, – skupiła wzrok na kocie, który teraz ułożył się obok Biszkopta, śpiącego przy kominku i wrócił do drzemki – ale i myląco.

- Czasem Harry jest dziwny - zaśmiał się.

- Wracając – ponownie wróciła wzrokiem na syna – Przepraszam za moje ostatnie zachowanie. Nie powinnam tak napadać na ciebie, ani Harry'ego. Martwiłam się i dalej to robię. Jednak porozmawiałam z babcią, przemyślałam to i uznałam, że to twoje życie i sam umiesz ocenić co jest dobre dla ciebie.

- Cieszy mnie to – lekki uśmiech wpłynął na wąskie wargi szatyna.

- Jednak, jeśli coś pójdzie źle, możesz na mnie liczyć. Wiem, że od jakiegoś czasu byłam beznadzieją matką. Mało się odzywała, nie oddzwoniłam po odsłuchaniu wiadomości od ciebie, jednak kocham cię. I będę przy tobie

- Dziękuję mamo – usiadł obok Jay, wtulając się w jej ramiona – Też cię kocham.

- Jak się w ogóle czujesz Boo? Jak szczenię?

- Oboje mamy się dobrze. Harry dba o to, byśmy mieli wszystko co potrzebne – odruchowo położył dłoń na brzuchu, lekko go gładząc. Robił tak za każdym razem, gdy mówił o dziecku.

- To dobrze – z czułością spojrzał na brzuch szatyna – Tak w ogóle, jest Harry? Jego też powinnam przeprosić.

- Jest w gabinecie, pracuje – podniósł się z kanapy – Zawołam go.

- Nie przeszkadzaj mu – poprosiła – Przekaż mu moje przeprosiny, a ja zrobię to ponowie przy najbliższej okazji.

- Jesteś pewna?

- Oczywiście – podniosła się, stając obok syna – Muszę jechać. Boję się, że będą korki na drodze.

- W porządku – razem udali się do holu, gdzie po założeniu przez Jay kurtki i butów, pożegnali się i chwilę później obserwował, jak taksówka, z jego matką w środku, odjeżdża.

*****

- Harry, szybko – zbliżając się do schodów, wołał kędzierzawego.

- Idę - z pokoju wyłonił się alfa, zapinając guziki swojej pstrokatej koszuli. Z rozczuleniem obserwował Louisa, który był bliski skakania z podekscytowania. Dzisiaj mieli wizytę u lekarza, na której dowiedzą się, jakiej płci jest ich szczeniak. Louis nie mógł się doczekać tej chwili, oboje nie mogli.

- Pośpiesz się – piszczał, zaczynając niecierpliwie podskakiwać.

- Louis, uważaj bo spadniesz – ostrzegł omegę, wiedząc jak stoi przy krawędzi.

- Harry – jęknął – Ruszaaaa.... – pisk wydostał się z ust szatyna, kiedy jego noga ześlizgnęła się ze stopnia. Gdyby nie szybka reakcja, alfy, który złapał go, ponownie stawiając na nogach, zapewne spadłby ze schodów.

- Widzisz? – warknął. Był wściekły, za to, że Louis go nie posłuchał, oraz przerażony, że Louisowi i dziecku mogłoby się coś stać – Dlaczego nie słuchasz?

- J-ja przepraszam, alfa – powiedział drżącym głosem. Jego wilk kulił się, cicho skomląc. Harry go ostrzegał, jednak on nie posłuchał. Mógł zrobić krzywdę dziecku.

- Wystraszyłeś mnie – przyciągnął omegę do uścisku, chcąc uspokoić swoje i jego rozszalałe serce.

- Przepraszam – powtórzył, ukrywając twarz w piersi alfy i zaciągając się jego zapachem. Stali tak przez chwilę, nim Louis się odsunął, przypominając o wizycie u dr Sail. Ostrożnie zszedł po schodach, asekurowany przez Stylesa.

*****

- Witam przyszłych rodziców – dr Sail posłał szeroki uśmiech Louisowi i Harry'emu, gdy tylko przekroczyła próg gabinetu. Chwilę wcześniej szatyn miał przeprowadzane podstawowe badania i po wyjściu pielęgniarki pojawiła się lekarka – Jak samopoczucie?

- Bardzo dobre.

- Widzę, że waga w porządku, ciśnienie również – kobieta zerkała do akt Louisa – To dobrze. A jak dolegliwości ciążowe? – odłożyła teczkę na biurko i spojrzała na omegę.

- Coraz częściej pojawiają się skurcze nóg, ale póki co mi nie puchną. Sporadycznie zdarzają się również bóle pleców.

- A występują zawroty głowy lub jej bóle, senność, zmęczenie?

- Zdarza się, ale nie za często.

Dr Sail jedynie pokiwała głową, zapisując coś. Chwilę później ponownie spojrzała na mężczyzn, którzy siedzieli po drugiej stronie biurka.

- Tutaj jest recepta na witaminy – wyciągnęła rękę z kartką, jednak nim Louis zdążył ją zabrać, zrobił to Harry, chowając do portfela – A teraz zapraszam na kozetkę – wskazał dłonią miejsce, gdzie znajdowała się wspomniana rzecz.

Louis posłusznie zajął na niej miejsce, kładąc się i podciągając koszulkę. Harry usiadł na wolnym krześle, podczas gdy Dorotha przysiadła koło sprzętu. Rozsmarowała chłodny żel po ciepłej skórze szatyna, na co ten się lekko wzdrygnął.

- Wasz maluch – powiedziała wesoło, gdy na ekranie pojawił się czarno-biały obraz ich szczeniaka.

- Czy wszystko z nim dobrze? – oczywiście Harry martwił się o dziecko i musiał wiedzieć, że wszystko z nim w porządku.

- Tak, wasze szczenię jest zdrowe i silne – oddech ulgi wydostał się z pomiędzy warg alfy.

- Możemy poznać płeć? – poekscytowanie i niecierpliwość były wymalowane na twarzy omegi.

- Oczywiście – wróciła wzrokiem na ekran i chwilę przesuwała głowicę po brzuch Tomlinsona – Mam – spojrzała na Louisa i Harry'ego – Gratuluję, będziecie mieć córkę.

Louis spojrzał ze łzami w oczach na alfę. Widział, jak zielone oczy błyszczą. Odnalazł rękę Harry'ego, sięgając po nią.

- Śpioszki się przydadzą – szatyn przypomniał kędzierzawemu o małych śpioszkach, które kupili kilka tygodni wcześniej.

- Tak – skinął szczęśliwie – Dziękuję – nachylił się, całując omegę w czoło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro