Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

IV

Autorka: Louis i Harry zaczynają wspólne życie, jako współlokatorzy. Mam nadzieję, że nie zawiodłam:)

********************************

Tydzień później Louis i Harry znajdowali się w sypialni omegi, pakując jego rzeczy. Alfa w końcu kupił dom i jeszcze tego samego dnia poinformował o tym szatyna, prosząc go, aby w piątek rozpoczął pakowanie. Ostatecznie wylądował w pokoju Tomlinsona, pomagając mu w tym – Niall wyjechał na kilka dni do Irlandii, odwiedzając rodzinę, i miał wrócić dopiero następnego dnia, a Zayn miał randkę.

- Będziemy musieli wkrótce wybrać się na zakupy – Harry stał przed szafą Louisa i przeglądał jej zawartość, przy okazji pakując pudła. Szatyn w tym czasie chował książki, które chce zabrać ze sobą.

- Załatwię to w wolnej chwili – mruknął omega, ciągle wpatrując się w okładkę jednej z książek.

- Pójdziemy razem – odwrócił się w kierunku Louisa – W krótce będziesz potrzebował ciążowych ubrań. Dodatkowo trzeba będzie ci kupić zimową kurtkę i jakieś wygodne, ciepłe buty.

- Harry, mogę się tym zająć sam – również spojrzał na alfę – Muszę to zrobić z rozwagą. Nie chcę wydać wszystkich zaoszczędzonych pieniędzy na nowe ubrania. Nie ma tego wiele – wyjaśnił.

- Louis, nie musisz się tym przejmować. Ja płacę – zbliżył się do chłopaka, który wrócił do przeglądania tomów.

- Nie ma mowy – pokręcił głową – Nie mogę ci na to pozwolić.

- Czemu? – zmarszczył brwi – To nie tak, że odczuję brak tych pieniędzy.

- Nie możesz na mnie wydawać swoich pieniędzy – odwrócił się w stronę mężczyzny – Czuję się wtedy, jakbym się sprzedał – spuścił wzrok, czując jak rumieniec zażenowania wpływa na jego policzki.

- Hej – chwycił podbródek omegi, unosząc jego głowę do góry i spoglądając w błękitne oczy - Nawet tak nie myśl. Nie chcę, abyś wydawał swoje oszczędności na takie rzeczy. Po za tym, to ja kazałem ci się zwolnić, więc czuję się teraz odpowiedzialny za ciebie. W porządku?

- Tak – mruknął, chociaż dalej nie uważał, aby to było ok.

Harry uśmiechnął się, nim wrócił do szafy szatyna i zaczął pakować ubrania. Ich praca została przerwana przez dzwonek i prośbę Zayna, aby któryś z nich otworzył.

- Liam? – szatyn był zaskoczony widokiem alfy, gdy odblokował drzwi – Szukasz Harry'ego? – zmarszczył brwi.

- Um, cześć Lou – Payne, podobnie jak omega był zaskoczony – Nie, przyszedłem po Zayna. Mieszkasz tu?

- Ah, więc to ty jesteś randką Zayna – wyszczerzył się, otwierając szerzej drzwi i wpuszczając mężczyznę – Wchodź.

- Dzięki - uśmiechnął się do szatyna, mijając go – To Harry jest u ciebie? – dopytywał. Nie ukrywał, że był ciekawy. Nawet jeśli jego kuzyn zapewniał, że pomiędzy nim i Louisem nic nie ma i nie będzie, to i tak wiedział, że omega mu się podoba. Kibicował im i miał nadzieję, że Styles w końcu się opamięta i zobaczy, jakim skarbem jest Tomlinson.

- Tak. Pakujemy moje rzeczy, bo za dwa dni przenosimy się do nowego domu.

- Faktycznie, coś wspominał – pokiwał głową, przypominając sobie rozmowę z kuzynem.

- Liam? – z pokoju, na końcu korytarza wyłonił się alfa, o którym rozmawiali.

- Harry, hej.

- Nie miałeś być na randce? – przyglądał się mężczyźnie z ciekawością.

- Właśnie po nią przyszedłem – wyjaśnił, a wzrok Stylesa od razu uciekł do Louisa, jakby myślał, że to on umawia się z Paynem.

- To nie ja – zaśmiał się omega – Liam przyszedł po Zayna.

- Oh.

- Już jestem – do grupy dołączył mulat.

- Wyglądasz wspaniale – pochwalił go Liam, a na policzki Malika wpłynął rumieniec.

- Dziękuję – Louis nie mógł uwierzyć, że przed nim stoi jego przyjaciel. Ten zawsze pewny siebie omega, nagle stał się nieśmiały.

- Idziemy? – zapytał, otwierając drzwi.

- Jasne – Zayn założył kurtkę oraz buty i podszedł do alfy, który trzymał dla niego drzwi.

- Bawcie się dobrze – jednocześnie krzyknęli Louis i Harry. Oni tylko posłali im uśmiechy, nim zniknęli za drzwiami.

- A my wracamy, do pakowania – westchnął z niezadowoleniem Louis.

- Wiesz, zawsze możesz to zostawić i kupię ci co potrzebujesz – droczył się Harry.

- Nie zaczynaj – spojrzał na niego ostrzegawczo, nim ruszył do swojej sypialni.

*****

- Pamiętaj, będę tutaj jutro o 10.00 – Harry przypominał szatynowi, podczas gdy ten pchał go w kierunku wyjścia – I proszę nie siedźcie za długo. Powinieneś teraz dużo odpoczywać.

- Wiem – przewrócił oczami, mocniej popychając alfę do drzwi.

- Louis, proszę cię – odwrócił się w kierunku omegi, kiedy ten podawał mu płaszcz.

- Harry wiem – był sfrustrowany. Kędzierzawy traktował go jak dziecko, podczas gdy był dorosły i jedyne co się zmieniło, to to, że był w ciąży.

- Nie denerwuj się – próbował uspokoić Louisa, co jeszcze bardziej go irytowało.

- Aktualnie, to ty sprawiasz, że się denerwuje – wycedził przez zęby, biorąc głęboki wdech – Więc proszę, idź już sobie i pozwól mi spędzić ostatni wieczór z moimi przyjaciółmi, jako ich współlokator.

- W porządku – poddał się – Widzimy się jutro – pocałował chłopaka w czoło, lekko głaszczą jego (płaski jeszcze) brzuch. To był już zwyczaj, zawsze tak robił, żegnając się z Louisem. Tomlinson wiedział, że nie powinien na to reagować, ale nic nie poradził, że w takich chwilach czuł przyjemne ciepło rozpływające się po jego ciele i dziwne mrowienie w żołądku.

Otrząsnął się i zamknął drzwi za alfą. Wrócił do salonu, gdzie siedzieli już Zayn i Niall. Blond rano wrócił do Londynu, więc postanowili spędzić wspólny wieczór, tylko we troje, nim Louis będzie musiał się wyprowadzić następnego dnia.

- Tatusiek poszedł? – zarechotał Niall, z buzią pełną pizzy.

- W końcu – westchnął, opadając na wolne miejsce obok Zayna i sięgając po swój kawałek – Jeśli już teraz tak się zachowuje, to boję się, co będzie dalej. Zwariuję z nim.

- Troszczy się o ciebie – Malik uśmiechnął się do niego.

- Poprawka, troszczy się o dziecko – jego dłoń nieświadomie podążyła do brzucha.

- Nie tylko – upierał się brunet.

- Nie sądzę – poprawił się na kanapie, siadając po turecku.

- Dlaczego? Podobasz mu się, to widać – Niall spojrzał z zaciekawieniem na przyjaciela, z jego ust wystawał kawałek sera.

- Nie słyszałeś jak mówiłem, że Harry nie szuka omegi? Chce byś sam – przypomniał Irlandczykowi, zastanawiając się czy jego przyjaciel naprawdę go nie słuchał, czy ma sklerozę.

- No i? – wzruszył ramionami, sięgając po kolejny kawałek pizzy – Co ma jedno do drugiego? To, że chce być sam, nie znaczy, że nikt go sobą nie zauroczy. Kto wie, jak to wasze wspólne posiadanie dziecka się skończy.

- Niall ma rację – Malik poparł współlokatora.

- Możemy skończyć ten temat? – jęknął, naprawdę nie chciał rozmawiać na temat możliwości, aby Harry się w nim zakochał. To mogłoby się źle skończyć – To nasz ostatni wieczór, jako współlokatorów. Nie gadajmy o Stylesie, ani mojej ciąży.

*****

- Co myślisz? – Harry odezwał się, gdy przejechali przez bramę, parkując na podjeździe.

Znajdowali się przed dość dużym, rodzinnym domem z czerwonej cegły, z takiego samego materiału był murek, który otaczał dom. Posiadał dużo okien, w białych okiennicach. Ciemne drzwi, pod niewielkim zadaszeniem, ładnie współgrały z całym budynkiem.

- Ładny – wysiadł z samochodu i chciał zabrać swoją torbę, jednak Harry go uprzedził – To nie jest ciężkie – przewrócił oczami na zachowanie alfy.

- Podziękuj zamiast marudzić – ułożył dłoń w dole pleców Louisa i poprowadził go do domu. Otworzył drzwi przed omegą, pozwalając aby wszedł pierwszy. Znaleźli się w jasnym holu. Po prawej stała duża, biała szafa, gdzie można ukryć kurtki i buty, głównie zimowe. Na przeciwko było powieszone lustro, pod którym znajdował się mały stolik. Obok lustra wisiał wieszak, a pod nim był stojak na parasole.

Pozbyli się butów i jesiennych kurtek, nim ruszyli dalej. Weszli do sporego salonu. Podobnie jak hol, był w jasnych barwach. Ciemne meble i ceglany kominek. Dwa duże okna, wpuszczały mnóstwo światła, co podobało się Louisowi. Ściana, w której znajdowało się wejście, była cała pokryta przez biblioteczkę, zapełnioną książkami, w tym także jego. Szatyn już uwielbiał to miejsce. Następna był przestronna kuchnia z ciemnymi meblami. Przy jednym z blatów znajdowało się duże okno i Louis planował zrobić przy nim swój własny, mały zielnik. Zawsze o takim marzył, ale w jego starym mieszkaniu nie miał możliwości. Obok kuchni była jadalnie. Na dole znajdowała się jeszcze mała łazienka i niewielki pokój, który Harry przerobił na swój gabinet. Ostatnią rzeczą, którą Harry pokazał Louisowi, nim ruszyli na piętro, był taras i ogród, znajdujące się w tylnej części domu.

- Na piętrze są cztery sypialnie i dwie łazienki, jedna połączona z sypialnią – oznajmił alfa, kiedy znaleźli się na górze – Tu jest pokój gościnny – uchylił pierwsze drzwi po prawej, nim przeszli do następnych – Tutaj łazienka. Tutaj - mój pokój – przeszli na drugą stronę korytarza, pokazując na drzwi – Tu urządzimy pokój dla dziecka – otworzył drzwi, ukazując pusty pokój z ciemną, drewnianą podłogą i jasnymi ścianami – Oczywiście, za jakiś czas go wyremontujemy – dodał, nim zamknął drzwi – I ostatni pokój – zatrzymał się, otwierając drzwi, do jedynego pokoju, który im pozostał – Twoja sypialnia – weszli do środka.

Louis był nią zachwycony. Trzy ściany były szare, jedna (ta, przy której stało łóżko) była z białej cegły. Wielkie okno wpuszczało mnóstwo światła, ogromne łóżko z ciemnego drewna, tego samego koloru szafki nocne, komoda i wielka szafa. Oprócz drzwi znajdowały się jeszcze jedne drzwi. Jak szatyn zauważył, były tutaj już jego rzeczy.

- To jest główna sypialnia, wiec masz własną łazienkę – wyjaśnił Styles.

- Harry – jęknął bezradnie – Nie możesz tak – znowu to robił. Znowu dawał mu więcej niż powinien.

- Louis, jest twój - powiedział pewnie.

- Harry, kupiłeś dom, utrzymujesz mnie, teraz jeszcze dajesz mi najlepszy pokój – westchnął – Po prostu czuję się...

- Nie, nie mów tego – nie pozwolił mu dokończyć - Już to przerabialiśmy. Mogę to robić, chcę to robić, więc to robię. Nie powinieneś się czuć w żaden sposób winny. To moja wina, że teraz znajdujesz się w takiej sytuacji i chcę, aby było ci jak najbardziej komfortowo.

- Ale właśnie taki zachowaniem sprawiasz, że tak nie jest – marudził.

- Po prostu nie myśl o tym, dobrze? Tylko kilka miesięcy. Po porodzie, jak poczujesz, że jesteś gotowy, znajdziesz pracę i uniezależnisz się, ale na razie, pozwól mi dbać o was. Dasz radę?

Louis wpatrywał się w Harry'ego, słuchając jego słów. Nie podobało mu się to, jednak wiedział, że sprzeczka nic nie da, tylko niepotrzebnie się zdenerwuje.

- W porządku – westchnął zrezygnowany.

*****

Cudowne zapachy, roznoszące się po domu, dotarły również do gabinetu kędzierzawego. To przypomniało mu, że od śniadania nic nie jadł, a dochodziła czternasta. Wyłączył komputer, uznając, że na dziś mu wystarczy pracy i wyszedł z gabinetu, kierując się do kuchni. Zbliżając się do pomieszczenia słyszał głos Louisa, jakby z kimś rozmawiał. Domyślił się, że mówi z kimś przez telefon.

- Tak babciu. Wczoraj zabrali rzeczy, a dzisiaj Harry po mnie przyjechał – kędzierzawy zatrzymał się wejściu do kuchni. Louis stał tyłem do niego. W lewej ręce trzymał telefon, którzy przykładał do ucha, podczas gdy drugą mieszał coś w garnku – Jestem już w nowym domu, właśnie gotuję obiad – szatyn na chwilę przerwał, prawdopodobnie mówił teraz jego rozmówca – Bardzo mi się podoba, a Harry jest wspaniały. Nie masz się o co martwić, dobrze się mną zajmie – alfa poczuł przyjemne ciepło, słysząc słowa omegi, a jego wilk mruczał dumnie – Chętnie – Louis ponownie się odezwał – Ale może to ty mnie odwiedzisz? Mogłabyś przyjść na obiad w przyszłą niedzielę – zaproponował – Świetnie, do zobaczenia babciu – powiedział radośnie – Kocham cię.

Odwrócił się, chcąc odłożyć telefon, na wyspę kuchenną i wtedy dostrzegł alfę.

- Będziemy mieć gościa? – wszedł do środka, zbliżając się do kuchenki, aby zerknąć do garnka.

- Oh, umm... - był zaskoczony niespodziewaną obecnością mężczyzny – Tak, moją babcię. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko – dopiero teraz pomyślał, że może najpierw powinien to skonsultować z Harrym – Chciała cię poznać i zaprosiła nas do siebie, ale uznałem, że skoro się przeprowadziłem, to mógłbym zaprosić ją do nas – zaczął nawijać.

- Hej, spokojnie Lou – zbliżył się do omegi, uspokajająco kładąc dłoń na jego ramieniu – To również twój dom, więc możesz zaprosić kogo chcesz. I chętnie poznam twoją babcię.

- Dobrze – skinął uśmiechając się nieśmiało, a kędzierzawy poczuł, jak jego serce mocniej bije.

- To co jemy? – odsunął się od Tomlinsona, ponownie zaglądając do garnków.

- Wiem, że lodówka jest pełna i miałem wiele możliwości, ale nie miałem siły gotować, więc zrobiłem spaghetti. Szybkie i łatwe – tłumaczył się.

- Louis, jest w porządku – uspokoił omegę. Nie rozumiał czemu on tak się tym wszystkim przejmuje – Zresztą jeśli nie miałeś ochoty gotować, trzeba było powiedzieć. Zamówilibyśmy coś, albo ja bym ugotował.

- Pracowałeś, nie chciałem przeszkadzać – wzruszył ramionami.

- Następnym razem mów. Nawet jeśli będę pracował. – Louis skinął w zgodzie – A teraz siadaj – pchnął go w kierunku kuchennej wyspy, aby usiadł - Ja nałożę.

Louis obserwował, jak alfa wyciąga talerze, szklanki i sztućce. Chwilę później siedział obok Louisa, a przed nimi leżały talerze z obiadem i szklanki z sokiem żurawinowym.

- Mogę zadać ci pytanie? – zerknął znad talerza na Louisa.

- Hmm? Jasne – odparł, wkładając do ust widelec z zawiniętym na nim makaronem – O co chodzi?

- Co z twoją rodziną? – nie wiedział czy może o to pytać. Jedyną osobą z jego rodziny, o której szatyn wspominał była jego babcia.

- To znaczy? – odłożył widelec i sięgnął po szklankę, robiąc kilka łyków.

- Wiesz, wspominałeś tylko o swojej babci – wyjaśnił – Co z rodzicami, rodzeństwem?

- Pochodzę z Doncaster. Mam szóstkę rodzeństwa – zaczął i widział zaskoczenie na twarzy kędzierzawego – Mój ojciec zostawił mnie i mamę, kiedy miałem kilka miesięcy. Nie utrzymuję z nim kontaktu. Później mama poznała Marka, mojego ojczyma. Był dla mnie jak ojciec, to po nim mam nazwisko. Wtedy też pojawiły się moje cztery młodsze siostry. Po kilku latach się rozwiedli. Mark utrzymywał z nami kontakt, jednak to na mamę spadły obowiązki opieki nad nami. Byłem najstarszy, więc mama oczekiwała, że jej pomogę i zrozumiem, że moim siostrom musi poświęcić więcej uwagi. Oczywiście, że rozumiałem, ale mimo to również chciałem jej uwagi. Nie dawała mi jej, a przynajmniej nie tyle ile potrzebowałam. Dlatego uciekałem do babci, mogłem do niej przyjść gdy miałem problem, gdy odnosiłem sukcesy, gdy po prostu chciałem porozmawiać. Zawsze miała dla mnie czas. Ciężko przeżyłem jej przeprowadzkę do Londynu. Dlatego też niedługo później, za zgodą babci, uprosiłem mamę, abym mógł się tutaj przenieść. Kilka lat temu mama poznała Dana, urodziła bliźniaki, więc dostałem kolejną siostrę i brata. Wzięli ślub i niedługo później przeprowadzili się do Glasgow, gdzie Dan dostał lepszą ofertę pracy. Rzadko się kontaktujemy, głównie w okresie świąt lub jakichś innych uroczystości, na przykład urodzin – skończył opowiadać.

- Czyli nie wiedzą o ciąży, o nas – dopytywał.

- Nie wiem – wzruszył ramionami – Wczoraj dzwoniłem do mamy. Nie odbierała, więc nagrałem się. Nie wiem, czy odsłuchała, nie odzywa się.

- Czemu już nie mieszkasz z babcią, skoro ma dom w Londynie?

- Jak dostałem się na studia, chciałem mieszkać bliżej uczelni. Znalazłem pracę i wyprowadziłem się. Resztę historii już ci opowiadałem.

- Wiesz – zaczął niepewnie, to co chciał zaproponować zapewne nie spodoba się Louisowi – Mógłbyś wrócić na studia, zapłacę i zadbam o wszystko.

- Harry, proszę – jęknął – Nie możesz tak.

- W porządku – odpuścił – Ale chociaż o tym pomyśl.

- Pomyślę – odpowiedział z westchnięciem – A teraz może ty opowiesz mi coś o sobie? – wrócił do jedzenia z zainteresowaniem wpatrując się w alfę.

- Wychowałem się w Holmes Chapel. Mam starszą siostrę Gemmę. Moi rodzice rozstali się gdy miałem 7 lat. Tata wyjechał do Manchesteru, a Gem i ja zostaliśmy z mamą. Później moja mama była w wielu związkach. Żaden się nie udał. To oni ją ranili i zostawiali. Za każdym razem widziałem, jak mama się załamuje. Musiałem słuchać jej płaczu i widzieć jej łzy. Starała się to ukryć, ale my i tak o tym wiedzieliśmy. Właśnie dlatego nie chcę omegi. To co widziałem, nauczyło mnie, że miłość potrafi krzywdzić i to bardzo. Nie chcę cierpieć, ani nie chcę być powodem cierpienia osoby, którą bym pokochał.

- To, że twoja mama nie miała szczęścia nie znaczy, że ty też nie będziesz miał – wyjaśnił.

- Nie znaczy również, że mi się uda – mruknął – Nie chcę ryzykować.

- A jak teraz jest u twojej mamy?

- Kilka lat temu poznała Robina. Lubię go, jest dobry dla niej. Widać, że są szczęśliwi, jednak... - przygryzł wargę, nie będąc pewnym czy powinien to powiedzieć.

- Boisz się, że to się skończy i twoja mama znów będzie cierpieć – Louis dokończył za alfę.

- Tak.

- Wiesz, że nie koniecznie tak się to skończy – widział jak zielone tęczówki stały się przygaszone. Tak bardzo chciał go teraz przytulić, ale czuł, że to nieodpowiednie. Próbował sobie wyobrazić, jak bardzo Harry musiał to wszystko przeżywać, jak mocno był związany ze swoją matką, że nie chciał się zakochać.

- Wiem i życzę jej, aby Robin okazał się tym jedynym.

- A twój tata, też nie miał szczęścia? – ich obiad już dawno został zapomniany i teraz stygł na talerzach.

- Poznał kilka kobiet, ale to nie trwało długo. Głównie chciały z nim być dla kasy. Była jedna, Helen lubiłem ją i widać było, że kocha ojca, a on ją. Zginęła rok temu w wypadku samochodowym. Od tej pory ojciec jest sam.

- Przykro mi – nieświadomie wyciągnął rękę w kierunku alfy, chwytając jego dłoń i lekko ją ściskając. Harry spojrzał na Louisa, uśmiechając się z wdzięcznością. Musiał przyznać, że taka szczera rozmowa z omegą bardzo mu pomogła. Jeszcze nikomu o tym nie opowiadał. Tomlinson był pierwszy i musiał przyznać, że czuł, jakby ciężar, który dźwigał od lat, w końcu został zdjęty.

- Zamiast jeść, gadaliśmy i teraz wszystko jest zimne – Harry spojrzał na chłodne już spaghetti.

- To nic – wzruszył ramionami – Nie przeszkadza mi to – na potwierdzenie słów wsadził trochę makaronu do ust.

- Jesteś pewny? Mogę coś zamówić – naprawdę chciał, aby Louis miał wszystko co najlepsze.

- Jasne, to nie pierwszy raz, kiedy jem zimny obiad.

- W porządku – odpuścił.

*****

To był długi dzień dla Louisa. Opuszczenie swojego dotychczasowego mieszkania i wprowadzenie się do nowego domu, razem z alfą, z którym miał mieć dziecko. Poznanie nowego otoczenia, powolne zadomowianie się i przyzwyczajanie do nowego współlokatora.

Na szczęście ten dzień zbliżał się ku końcowi. Był wykończony i jedyne o czym marzył to jego nowe, wygodne łóżko z pachnącą pościelą. Po kolacji, którą tym razem zamówił Harry, udał się do swojego pokoju, tłumacząc się zmęczeniem. Harry nie miał nic przeciwko, wyjaśniając, że szybko posprząta po posiłku i też będzie się kładł. Louis podziękował mu cicho i wspiął się po schodach. Wziął szybki prysznic i po założeniu starego t-shirtu i spodni dresowych, wszedł do łóżka. Westchnął z zadowoleniem, opadając na miękki materac i okrywając się kołdrą. Zapalił lampkę nocną, która stała na szafce, chcąc jeszcze chwilę poczytać.

Od książki oderwało go ciche pukanie w drzwi, wiedział, że to Harry. W końcu mieszkali tu tylko we dwoje.

- Wejdź – odłożył książkę, wcześniej wkładając w nią zakładkę i zamykając.

Alfa uchylił drzwi, zaglądając do środka.

- Nie śpisz jeszcze? – bardziej stwierdził, niż zapytał. Wszedł do środka, przysiadając na brzegu łóżka.

- Chciałem jeszcze chwilę poczytać – wyjaśnił.

- Jak się czujesz? – dopytywał.

- Dobrze, Harry – przewrócił oczami, mając już dość nadopiekuńczego alfy.

- Przepraszam Lou – wiedział, że omegę drażni jego zachowanie – Po prostu chcę mieć pewność, że wszystko dobrze – wyjaśnił.

- Obiecuję ci, że jeśli coś będzie nie tak, od razu dam ci znać – cieszył się, że Harry'emu zależy na ich dziecku. Nie był z tym sam. Jednak momentami alfa przesadzał i to bardzo. Przecież Louis nie był poważnie chory, tylko w ciąży.

- Dobrze, postaram się przystopować – wiedział, że to będzie trudne, ale nie chciał być powodem zdenerwowania szatyna. Ujął drobną dłoń omegi, lekko ją ściskając – Cieszę się, że w końcu mam was bliżej siebie. Jestem spokojniejszy.

- Przecież mieszkając z Zaynem i Niallem, również miałem się dobrze – pokręcił czule głową. Momentami Harry był naprawdę uroczy.

- Wiem, jednak jestem spokojniejszy, gdy jesteś obok z naszym maluchem. Naprawdę chcę dla was jak najlepiej. Lou, wiem, że to może wyglądać, że to wszystko robię ze względu na dziecko, ale uwierz mi, na tobie również mi zależy. Znamy się krótko, ale ufam ci i traktuję jak przyjaciela.

- Czuje podobnie – uśmiechnął się, mocniej ściskając dłoń alfy.

- Jest jeszcze jedna sprawa – zaczął niepewnie, a jego uśmiech odrobinę przygasł. Wiedział, że to co zaraz powie nie spodoba się omedze – Chcę ci udostępnić jedno z moich kont.

Uważnie przypatrywał się Louisowi, czekając na jego reakcję. Chwilę mu zajęło nim dotarł do niego sens słów Styles.

- Słucham? Dlaczego? Zwariowałeś?

- Nie chcę, abyś martwił się o to, że nie masz na coś pieniędzy.

- Mam trochę oszczędności – wspomniał.

- Nie chcę, abyś z nich korzystał. Zresztą nie wiesz, na jak długo by ci starczyły, a wiem, że nie poprosiłbyś mnie o pieniądze.

Cóż tu ma rację. Louis nigdy nie poprosiłby o pieniądze. Jednym wyjątkiem mogłaby być sytuacja, gdyby potrzebował ich dla dziecka. Jeśli chodzi o niego, czułby się źle wyciągając kasę od alfy.

- Mimo to, nie mogę się zgodzić, abyś udostępnił mi swoje konto – odmówił – Po za tym, znamy się zbyt krótko, abyś ufał mi aż tak bardzo.

- Ale tak jest. Wiem, że może się to wydawać dziwne, ale wiem, że mogę ci zaufać w każdym aspekcie. Wiem, że mnie nie okradniesz – przy ostatnim zdaniu lekko się zaśmiał.

- Mimo to, Harry nie mogę – cały czas upierał się przy swoim.

- W takim razie jak to widzisz? Do mnie po pieniądze się nie zgłosisz, chociaż nie miałbym z tym problemu. Pracy nie masz, zresztą i tak w tym momencie nie pozwoliłbym ci pracować. Przyjdziesz do mnie, gdy będziesz chciał iść na zakupy? Poprosisz o pieniądze?

- N-nie wiem – mruknął.

- To może, zrobimy tak – zaczął, w duchu modląc się, aby szatyn się zgodził – Co miesiąc będę przelewał ci dokładnie taką samą sumę, ile wynosiła twoja wypłata.

- Co? Nie ma mo...

- Albo to, albo udostępniam ci jedno z moich kont – przerwał Tomlinsonowi, dobrze wiedząc, co chciał powiedzieć. Nie rozumiał dlaczego ta mała omega, jest taka uparta i nie chce odpuścić.

- Ale...

- Wybieraj – powiedział twardo.

- W porządku – fuknął niezadowolony, wyrywając dłoń z uścisku Harry'ego – Jutro prześlę ci numer konta i podam kwotę.

- Wolałbym teraz – odpowiedział spokojnie.

- Myślisz, że cię oszukam – syknął, mrużąc gniewnie oczy.

- Wiem, że mi tego nie prześlesz – wzruszył ramionami – Dawaj.

- Dobrze – prychnął z oburzeniem, podnosząc się z łóżka. Harry z kolei siedział na materacu, cierpliwie czekając, aż Louis skończy zapisywać na kartce numer konta – Masz – podał ją zadowolonemu alfie. Miał ochotę zedrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.

- Cudownie! – spojrzał na kartę, nim ponownie przeniósł spojrzenie na omegę – Mogę zwiększyć tę kwotę o jakiś tysiąc, może dwa? – zaproponował.

- Ani mi się waż – warknął, wchodząc do łóżka i przykrywając nogi kołdrą.

- W porządku – zaśmiał się – Lou, domyślam się, że czujesz się, jakbyś na mnie żerował, ale uwierz mi – nie jest tak. Sam chcę cię wspierać w każdy możliwy sposób.

- Dziękuję Harry – te słowa lekko zmiękczyły szatyna i wywołały uśmiech na jego twarzy.

- Śpij dobrze – nachylił się, składając pocałunek na czole omegi – Dobranoc robaczku – przyłożył dłoń do lekkiej wypukłości.

- Dobranoc Harry.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro