Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zostań #3

              Nigdy nie sądziłam, że Hel wygląda jeszcze gorzej niż przypuszczałam. Lewa strona jej twarzy była piękna. Bogini miała długie, atramentowe włosy i niebieskie oczy. Usta były czerwone i pełne - pomyślałam, że kusiły nie jednego mężczyznę. Jednak prawa strona była... oszpecona przez czas. Wyglądała jak kosciotrup, nie miała oka, czaszka była widoczna. Z tyły głowy wystawały ostatnie pasma siwych włosów. To było przerażające - przedstawienie urody pięknej, młodej kobiety i starej, zniszczonej.
- Naprawdę sądzisz, że pomogę ci wrócić do świata żywych? - Zakpiła po raz kolejny Hel, przystając obok mnie. Jej długie, czarne szaty powiewały za nią, ilekroć kobieta poruszała się z gracją.
- Tak, na to właśnie liczę...- Odparłam cicho, kierując wzrok na popękaną podłogę. Nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy...a raczej oko.
Hel zaśmiała sie głośno. Jej charpliwy głos rozbrzmiał w pustej, zimnej sali.
- Kochanie, kto umiera już nie wraca do żywych - wyjaśniła bogini słodkim głosem, który tylko mnie rozzłościł. Zacisnęłam pięść i podniosłam gwałtownie wzrok.
- Umarłam wskutek głupiego  kawału Lokiego. Mam zostawić moją rodzinę, bo jakiś psychol chciał się zabawić? - Warknęłam zła. Powoli przestało mnie interesować to, czy obraziłam Lokiego i Hel. Bogini odwróciła się w moją stronę i uniosła dumnie podbródek.
- Nie interesuje mnie to, co robi mój ojciec - odparła szorstko, zbliżając się. - Równie dobrze mógłby rozwalić cały świat. Przynajmniej miałabym tu kogo witać...- Dodała i uśmiechnęła się krzywo. Spojrzałam pytająco na Walkirię, która cały czas siedziała na pięknie zdobionym krześle z czaszek.
- Tacy są bogowie, Astrid. Trzymają się swoim zasad i robią to, co do nich należy. Wyjątki to rzadkość...- Wytłumaczyła spokojnie i cicho. Poczułam jak ciężar spada na moją klatkę piersiową. Nagle zabrakło mi tchu, więc usiadłam pod zimną ścianą.
- Ale ja nie mogę tu zostać! Ja muszę wrócić do mojej rodziny, do mojego przyszłego męża! - Mówiłam szybko. Łzy  spływały wolno, wyżłobując stróżkę  na moich policzkach.
- Każdy musiał kogoś zostawić. Takie panują zasady - wtrąciła się Hel. Spojrzałam na nią wściekła. Ona jest gorsza od Sączysmarka! Pomyślałam. Właśnie, Sączysmark... Oh, ile bym dała, żeby zobaczyć choć jego! Zapłakałam głośniej i schowałam twarz w dłoniach. W myślach przepraszałam Czkawkę, rodziców, Wichurę. Tak bardzo żałowałam, że już ich nie zobaczę. To cholernie bolało. Czułam nawet uścisk w sercu...

            Kiedy Walkiria miała mnie wyprowadzić z Nilfheimu, zobaczyłam, jak przy wyjściu pojawiają się dwie postacie. Biło od nich oślepiające światło i dopiero po chwili mogłam spojrzeć. Ujrzałam starca. Pierwsze, co przykuło moją uwagę było to, że miał tak zwaną piracką opaskę na oku. Włosy miał siwe, sięgające do ramion. Pasma błyszczały piękniej niż zadbane włosy niejednej kobiety z Berk. Z jego jasnego spojrzenia biła mądrość. Poczułam również respekt - jakby narzucony z góry. I wtedy pojęłam, że stoję twarzą w twarz z Odynem.
Walkiria ukłoniła się od razu, a potem podeszła do niego.
- Thrud, miałaś ją sprowadzić do mnie - zaczął z najwyższych bogów, mierząc przy tym młodą dziewczynę.
- Uparła się, że nigdzie nie idzie - odparła Walkiria. Już nie wyglądała tak pewnie. Najwyraźniej bała się Odyna. Zresztą, ja też. Bóg wyglądał na rozgniewanego.
- Ta dziewczyna nie powinna tutaj być - wtrącił się stojący za Walkirią drugi bóg. Przeszedł obok niej i stanął blisko mnie. - Odynie, dobrze wiesz, że śmierć przez intrygi Lokiego automatycznie ulega umorzeniu.
Mężczyzna około czterdziestki położył dłoń na moje ramię i ścisnął delikatnie, przez co poczułam się lepiej. Spojrzałam na jego twarz i z zaskoczeniem stwierdziłam, że jest niesamleicie przystojny. Miał atramentowe włosy i piękne, niebieskie oczy. Zaczęłam podejrzewać, że to Tyr - bóg sprawiedliwości.
- Śmierć to śmierć - wtrąciła się Hel, wstając ze swojego tronu. Podeszła pewnym krokiem i przystanęła obok Odyna. - Skoro nie wypuściłam Baldura, który zginął z rąk Lokiego, to tym bardziej nie wypuszczę zwykłej śmiertelniczki - rzuciła z kpiną.
- Jeżeli chodzi o Baldura, to jego życie również powinno być zwrócone - rzucił na to Tyr. Miał niski głos, co przypominało mi trochę wikingów z Berk.
- Jestem bezlitosną boginą śmierci, Tyrze, w mojej naturze są sprawy zmarłych i ta dziewczyna - wskazała palcem na mnie - należy teraz do Niflheimu.
Każdy patrzył na mnie. Nie rozumiałam toku myślenia bogów. Dla mnie byli sztywni i pozbawieni uczuć. Nagle we mnie zagotowało. Podniosłam wzburzony wzrok. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę  niepohamowaną złością.
- Zapewne nie zdajesz sobie sprawy, że w świecie żywych czekają na mnie przyjaciele i rodzina - zaczęłam dość spokojnie. - Kochają mnie, a ja ich. Oddałabym za nich życie bez wahania, ale ty nie wiesz, co to znaczy, prawda? Bo jesteś w końcu bezlitosna. Nie znasz uczuć, nie wiesz, jak to jest być człowiekiem, który  kocha - mówiłam z narastającym gniewem. Zaskoczenie malowało się na Hel, lecz tylko przez chwilę. Po moich słowach znowu przybrała kamienną twarz, jakby nic ją nie ruszało.
- Śmiertelnicy nie wiedzą, że przed bogami trzeba klękać, a nie się z nimi kłócić - rzekła sucho bogini śmierci. Jej suknia zafalowała, a w oku Hel zaiskrzyło gniewem.
- Mam gdzieś maniery - burknęłam. Zauważyłam, że Tyr stara się nie śmiać. Odyn stał dalej, uważnie słuchając.
- Zrobimy tak: niech Frigg zadecyduje, czy Astrid wróci do życia - powiedział donośnie Odyn, kładąc uspakająco dłoń na kościstym ramieniu Hel, która nie przestawała piorunować mnie wzrokiem. Czułam, że bogini całym sercem chce zatrzymać mnie w świecie umarłych, ponieważ postanowiłam się jej sprzeciwić.
- Dlaczego twoja małżonka ma maczać w tym palce? To ja jestem boginą śmierci! - Wrzasnęła rozwścieczona Hel.
- Po śmierci Baldura postanowiliśmy, że gdy zginie człowiek z rąk Lokiego, jego sprawa będzie rozstrzygana obiektywnie - odparł Tyr. Chyba jako jedyny mówił rozważnie i co najważniejsze - był po mojej stronie.
Hel wyglądała zaś, jakby lada moment miała wybuchnąć.
Dla bezpieczeństwa cofnęłam się o krok.
- Sprowadz Frigg - powiedział Odyn do stojącej obok niego Walkirii. Dziewczyna ukłoniła się lekko i zniknęła, rozpływając się jakby w powietrzu.
Nie czekaliśmy długo. Po minucie w Nilfheimie zjawiła się piękna kobieta. Z początku pomyślałam, że widzę Valkę, jednak stojąca przede mną bogini była znacznie wyższa. Brązowe włosy miała spięte w idealnego koka, w który wpiete zostały drobne kwiaty i pięknie zdobione wsuwki.
- Co tym razem? - Spytała. Jej głos brzmiał neutralnie. Nie poczułam nawet krzty emocji, lecz czego mogłam się spodziewać?
- To samo, co ostatnio - odparł Odyn i stanął przy małżonce. Był wyższy od niej o głowę. Frigg westchnęła; wyglądała jakby nie miała energii. Podeszła jednak do mnie. Nagle moja pewność siebie uciekła. Poczułam się jak mały robak, który zaraz zostanie rozdeptany.
- Astrid Hofferson - rzekła miękko. Jej usta uniosły się delikatnie, przez co przy kacikach ust pojawiły się urocze dołki. - Od początku twojego istnienia mnie intrygowałaś - dodała. Zdziwiło mnie jej wyznanie, lecz nie powinnam być zaskoczona. W końcu losy każdego śmiertelnika są znane tak zwanemu bogowi - opiekunowi. Moją opiekunką okazała się być sama Frigg. Poczułam się... zaszczycona.
- Jak zginęłaś - spytała bogini.
Westchnęłam ciężko, a potem odpowiedziałam jej, co się stało. Bogini nie wyglądała jednak na poruszoną.
- Loki już dawno powinien być ukarany - skomentowała, zwracając się do Odyna, który westchnął tylko, lecz nie odpowiedział.
- Więc co robimy z Astrid? - Po dłuższym milczeniu wtrąciła się Walkiria. - Moim zdaniem powinna iść do Valhalli.
- Zróbmy jej test - rzekła spokojnie Frigg, ignorując wojowniczkę.
- Na czym on polega? - Zapytałam, patrząc w szare oczy bogini. Miałam złe przeczucia. Słyszałam kiedyś, że bogowie poddają ludzi sprawdzianom, które nie są łatwe.
- Wydaje mi się, że sama będziesz wiedziała - wytłumaczyła miło, nie mówiąc nic więcej. Narysowała jeszcze na moim czole wikińską runę, a potem niczego już nie pamiętałam...

                 Znalazłam się na pięknej łące. Słońce mocno świeciło, w oddali słyszałam śpiew ptaków. Trawa delikatnie falowała pod wpływem wiatru, który wiał z południa. Wzięłam głęboki wdech. Nie wiedziałam, czy byłam na Berk; jeszcze nie byłam na tak cudownej części wyspy. Przeszłam kawałek, opuszkami palców dotykając wysokiej trawy. Pachniała świeżością. Uśmiechnęłam się więc pod nosem. Nie wiedziałam, dlaczego czuję się tak błogo, beztrosko. Nie myślałam o niczym. Przed oczyma miałam tylko rozległą, piękną łąkę, na której panowała idealna cisza.
Szłam przez kilka minut. W pewnym momencie zauważyłam znajomą twarz wikinga. Uśmiechał się, dźwignąwszy ciężkie drewno, a potem przeszedł dalej. Potem pojawiali się kolejni. Jedni starsi, inni młodsi. Nawet nie zorientowałam się, że jestem w centrum Berk. Ludzie przechodzili, lecz nikt mnie nie widział. Wciąż należałam do świata umarłych...
Spuściłam smutno głowę. Zrobiło mi się niezmiernie smutno. Tak bardzo pragnęłam żyć! Widzieć, jak Berk staje się potężną wyspą, jak Czkawka staje się odpowiedzialnym wodzem. Chcę poczuć gorzki smak życia, ale i radość. Chcę stanąć na ślubnym kobiercu, całować małe rączki mojego synka bądź córeczki... Chcę mieć rodzinę, przyjaciół przy sobie. Chcę po prostu żyć.

             Weszłam po drodze do kuźni Pyskacza. Kowal wydawał się smutny. Siedział na starym stołku, w ręku trzymając szczotkę do czyszczenia smoków. Poznałam tę rzecz. Przed wyjazdem na wyspę Berserków oddałam szczotkę do naprawy...
- Oj, mała, na ciebie przyszedł zły czas - westchnął cicho. W jego niebieskich oczach zabłyszczały łzy. Ostrożnie  odłożył szczotkę na półkę, gdzie trzymał cenne rzeczy, a potem zabrał się za wybijanie miecza. Czyżby Pyskacz o mnie wiedział?
- Będę walczyć... - Powiedziałam do niego, choć wiem, że mnie nie słyszał. Ruszyłam wolnym krokiem w stronę boksu Wichury. Smoczyca spała głęboko. Uśmiechnęłam się szeroko i usiadłam blisko jej brzucha, by się przytulić. Smoczyca poruszła się nieco i otworzyła oczy.
- Dziękuję ci za wszystko, Wichurko - wychlipałam i skryłam twarz w dłoniach. Sześć lat przyjaźni z niesamowitą smoczycą. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy Wichura mnie ratowała. Ile razy się za mnie poświęciła, ma nawet kilka szram na szyi i nogach...
- Jesteś niesamowita - dodałam ciszej i wstałam. Jeszcze chwila, a rozkleiłabym się całkowicie. Musiałam jednak jeszcze wytrzymać. Ruszyłam do domu.

              Mama siedziała przy stole. Podtrzymywała głowę rękoma, a z jej oczy kapały łzy. Tata podszedł do niej i podał gorący kubek herbaty miętowej.
- Mówił, że będzie ją chronić - załkała moja mama. Jej drżący głos łamał mi serce. Nie wyglądała już jak twarda wojowniczka. W tej chwili była słabą kobietą - matką, która straciła swoje jedyne dziecko...
- Mamo...- Szepnęłam ledwo. Podeszłam wolno i przystanęłam obok jej ramienia.
Aně, moja mama, nie mogła się uspokoić. I choć tata cały czas przy niej trwał, nie mogła powstrzymać łez.
- Prosiłam, żeby nie leciała - mówiła z żalem. Otarła mokre policzki chusteczką.
- Nie mogła zostawić swoich przyjaciół - odparł cicho tata. Ścisnął rękę mamy, lecz sam miał w oczach łzy. Czułam, że mój wielki autorytet, bohater zaraz się złamie. Nie chciałam, żeby cierpieli. Widząc zapłakanych rodziców, coraz bardziej motywowałam się, by wrócić do żywych. Oni mnie wychowywali, znali całe życie, pomagali, gdy ja nie potrafiłam poradzić sobie z problemem. Nie wspomnę już ile dla mnie poświęcili...
- Tak strasznie was kocham - załkałam, kładąc drżącą dłoń na chudym ramieniu mamy. Aně poruszyła się lekko.
- Musimy tam lecieć - powiedziała nagle. - Chcę...chcę pożegnać moją córkę - dodała ciszej i wstała, by wybiec z domu. Tata ruszył za nią.
- Ja nie mam zamiaru się żegnać - powiedziałam do siebie. Chwilę później znalazłam się na wyspie Berserków. Chciałam zobaczyć jeszcze jedną osobę.

              Znalazłam go na południowym klifie. Siedział oparty o starą sosnę, a obok niej leżał Szczerbatek. Smok starał się zwrócić na siebie uwagę, ale wzrok Czkawki był tak pusty, zimny...To nie były oczy chłopaka, w którym się zakochałam. One nie miały już tej radości, blasku.
- Ja nie dam rady - westchnął cicho. Słyszałam, jak wymówił te słowa z trudnością. Kilka łez pociekło po jego piegowatym policzku. - Nie bez niej...
Szczerbatek prychnął, a potem zamruczał nisko.
Oh, Czkawka. Oddałabym wszystko, żeby nie widzieć go w takim stanie. Nie chcę patrzeć na jego cierpienie...
- Nie smuć się - rzekłam, choć wiem, że jeździec nie mógł mnie usłyszeć. Ale zrobił to Szczerbatek. Podniósł łeb i spojrzał na mnie, a jego oczy rozszerzyły się. Na jego mordce pojawił się smutny uśmiech.
- Cześć, Szczerbatku - wyszeptałam i podrapałam smoka za uchem. Czkawka nie zwracał na niego uwagi.
- Dlaczego bogowie nam to robią? Co JA im zrobiłem, że zabrali mi Astrid? - Zapytał z żalem i zakrył dłońmi twarz. Załkał głośno.
- Skarbie, proszę...- Wtuliłam się w jego ramię i płakałam razem z nim.
- Miało być tak pięknie! Mieliśmy zostać małżeństwem, marzyliśmy o rodzinie... I co teraz mam zrobić? Co mam robić bez niej? - Pytania padały z jego ust bardzo szybko. Czułam jak jego serce drży. Jak bardzo ściska go w klatce piersiowej, kiedy mówi moje imię.
- Nie chcę bez niej żyć - dodał, podnosząc głowę. Słońce akurat chowało się za chmurami. Czkawka wstał i wolnym krokiem podszedł do urwiska. O nie. Nie, nie, nie!
- Czkawka! Wracaj! - Wrzasnęłam, próbując ciągnąć go z powrotem do sosny. Jednak jeździec jeszcze bardziej zbliżył się do urwiska.
- Szczerbatek! - Krzyknęłam w panice. Smok natychmiast otworzył oczy i zorientowawszy się, co się dzieje, skoczył na Czkawkę. Powalił go na ziemię i warknął złowrogo. Chłopak popatrzył w szmaragdowe ślepia nocnej furii, a potem zaczął płakać, tuląc się do szyi przyjaciela.
- Przepraszam, mordko, ale już za nią tęsknię...
Upadłam na kolana i schyliłam głowę. Czkawka chciał się zabić. Przeze mnie. Wiem, że mnie bardzo kocha, ale wiem też, że życie to najcenniejszy ze wszystkich darów. On nie może sobie odebrać życia, żeby być ze mną. Gdyby to zrobił, każdy by się poddał. Jego mama, Szczerbatek, Berk i ja. Nie widziałabym już sensu, by wrócić...
- Nigdy więcej tego nie rób - powiedziałam zalana łzami. Nagle coś zaczęło ciągnąć mnie w tył. Chciałam biec do Czkawki, ale nie potrafiłam. Nie mogłam się ruszyć, jakbym miała paraliż senny. Krzyczałam, lecz na próżno. Nikt mnie nie słyszał. Nagle zostałam sama.

- Ten test był bez sensu - usłyszałam znajomy głos Walkirii, której twarz pojawiła się przede mną.
- Powinnaś głębiej patrzeć - odparła Frigg. Bogini pomogła mi wstać z zimnej podłogi. Kręciło mi się przez chwilę w głowie, jednak wirowania szybko ustąpiły.
- Czkawka... - Pomyślałam o ukochanym. Wciąż przed oczyma miałam jego widok nad krawędzią.
- Jest cały. Nocna furia go pilnuje - uspokoiła mnie bogini. - Miłość to bardzo drażliwy temat - zaczęła swój wywód, obejmując mnie ramieniem. Spojrzałam na nią z zaskoczeniem, jednak bogini mówiła dalej. - Czasami uskrzydla, czasem łamie serce. Ale jako opiekunka małżeństwa potrafię rozpoznać, kiedy miłość jest szczera. Rzadko widuję w świecie śmierleników tak głębokie uczucie. Połączyła was wspaniała przyjaźń i miłość - mówiła spokojnie. - Wiesz o tym, że miłość jest silniejsza od śmierci?
Zmarszczyłam czoło, lecz skinęłam głową.
- Oddanie twoich przyjaciół, rodziny i ukochanego sprawiło, że Hel straciła kontrolę nad twoją śmiercią. Według prawa Nilfheimu masz możliwość powrotu do życia.
Frigg uśmiechnęła się szeroko. Z początku niczego nie zrozumiałam, ale kiedy usłyszałam, że mogę wrócić do życia, serce zabiło mi szybciej. Mogę odzyskać życie! Mogę wrócić do domu...
- Jestem wolna - szepnęłam i uśmiechnęłam się do swojej opiekunki. Szare oczy Frigg to ostatnie, co pamiętam, bo potem nastała ciemność...

- Jestem wolna - mruczałam przez sen. Słyszałam jakieś stłumione szepty.
- Mamrocze tak już dziesięć minut - powiedział Mieczyk.
- Dlaczego się nie budzi? - Przez barierę dobił się głos Heathery. Ktoś chwycił mnie za lewą dłoń. Powoli otworzyłam oczy. Wciąż czułam ból w boku, jednak nie zwracałam na to uwagi. Wróciłam. ŻYJĘ.
- Na Odyna! Dziewczyno, nie rób nam tego więcej! - Powiedziała Heathera, ściskając mnie delikatnie. - Jak się czujesz?
- Otępiała - westchnęłam. Rozejrzałam się wokół. Nigdzie nie widziałam Czkawki.
- Zaraz przyjdzie. Gdy tylko zaczęłaś mówić przez sen, wybiegł po znachorkę.
- Co takiego mówiłam? - Zapytałam, patrząc na przyjaciółkę.
- Krzyczałaś do Szpadki, że nie ma o niczym pojęcia - Heathera zachichotała cicho. Odwróciłam głowę ku blond wojowniczce.
- Wybacz.
Szpadka machnęła ręką.
- Mieczyk też tak gada, gdy zaciągnie się gazem Wyma - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko do mnie.
Starałam się nie wysilać. Nie chciałam ryzykować drugą "śmiercią".
- Astrid! - Usłyszłam głos pełen ulgi. Głos, który chcę słyszeć do końca mojego życia. Czkawka ruszył do łóżka i pochylił się nade mną.
- Jesteś - wzruszył się. Wyciągnęłam dłoń i pogładziłam jego policzek i z całą pewnością odparłam:
- Dla ciebie zawsze będę.

Pisałam to strasznie długo :') Już oczy mi wysiadają xd
Os liczy 2530 słów 😵

Wesołych świąt! 🐥🌼🌻

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro