Zostań #1
Widziałam jak z ciemnego nieba spadały płonące strzały. Kilkanaście z nich wbiło się z łoskotem w drewniane tarcze wikingów. Wytrwaliśmy ten atak, jednak za raz po nim nastąpił kolejny. Usłyszałam jak jeden nieznany mi mężczyzna upada. Z jego klatki piersiowej wystawała strzała. Zagryzłam zęby. Nie mogłam się ruszyć, by ulżyć mu w cierpieniu - musieliśmy trzymać szyk obronny. Obok mnie klęczał Czkawka. Nad głową trzymał swoją metalową tarczę, która do tej pory miała zaledwie kilkanaście rys.
Z jednej strony cieszyłam się, że to nie Berk jest atakowana, a Wyspa Berserków. Mimo to, czułam wielki strach o wyspę przyjaciół. Widziałam łzy Heathery, która jako dowodząca była na przodzie. Ten widok łamał mi serce. Nie ma w świecie ważniejszej rzeczy niż obrona o dom. Dagur i Heathera przysięgli chronić ludzi, którzy teraz ginęli za swój honor i rodziny.
Po kolejnym deszczu strzał nastała przerażająca cisza. Czkawka odsunął tarczę na wysokość oczu.
- Co widzisz? - Wyszeptałam, wpatrując się w narzeczonego. Chłopak zasłonił się z powrotem i przybliżył się do mnie.
- Wchodzą na ląd - odparł cicho, jednak dostatecznie głośno, by usłyszała to Heathera i siedzący obok niej Dagur.
- Wołamy smoki? - Spytałam. Na początku bitwy schowaliśmy gady do stajni i jaskiń. Niektóre z nich czekały na nasz sygnał do ataku, a inne chroniły ludzi kryjących się w jaskini na drugiej części wyspy.
- Jeszcze nie - Czkawka wyciągnął piekło i przedostał się na przód. Wyszeptał coś do rodzeństwa Berserków i już po chwili zaczęliśmy cofać się za skały, które służyły do ochrony. Kiedy znaleźliśmy się za murem, usłyszałam głośne westchnienia ulgi.
- Co teraz? - Usłyszałam pytanie niskiego mężczyzny. Przyjrzałam mu się przez chwilę. Miał na sobie zbroję, wydawała się ciężka i nie pasowała do niego. Pomyślałam, że jest zapewne zwykłym robotnikiem.
- Poczekamy aż podejdą bliżej. Nasi łucznicy będą stali za murem. Myślę, że strącą pierwszą linię ataku - wyjaśnił Dagur, wskazując na górę kamiennego muru.
- A co ze smokami? - Spytałam, podchodząc bliżej.
- Byłoby dobrze ich użyć, ale Torven ma za dużo łuczników. Musimy ich się pozbyć - rzekł poważnie Czkawka. Patrzył na mnie intensywnym wzrokiem, jakby szukał pocieszenia. Jednak nie byłam w stanie dać mu nawet odrobiny spokoju. Bałam się o życie mieszkańców, smoków, Czkawki. Tylko bogowie wiedzieli, jak ta bitwa się skończy. Jednak jednego byłam pewna - będziemy walczyć do ostatniego.
- Przegrupujmy się - z zamyślenia wyrwał mnie głos Heathery. Dziewczyna wyjęła mapę wyspy i pokazując palcem mówiła:
- Ja i Astrid zbierzemy małą grupę ochotników i zakradniemy się od wschodu. Postaramy się wybić tych z tyłu - postukała na mapie i zerknęła na mnie. Skinęłam śmiało głową, zgadzając się.
- Czkawka i Dagur wezmą większą grupę i ruszą na walkę wręcz. Pomyślałam, że Sztukamięs i Szpicruta wam pomogą, bo mają grubą skórę.
Wszyscy popatrzyli na siebie, zapewne chcąc się upewnić w tym zadaniu. Jednak dobrze widzieliśmy, że nie mamy innego wyboru.
- Postanowione. Niech nam Odyn dopomoże - rzekłam cicho, a za mną zawtorówało kilka kobiet. Podeszłam do muru, o który oparłam tarczę i ulubiony topór. Przyjrzałam się jego zdobieniom. Na drewnie widniały rysunki smoków i mnie jako wojowniczki. Na dole przyczepiona była przypinka przypominająca głowę śmiertnika zębacza, a kiedy odwróciłam topór, ujrzałam przypinkę nocnej furii. Uwielbiałam tego typu pamiątki o Czkawce. Zresztą, chłopak miał podobiznę Wichury na pasie, który rozciągał się od lewego ramienia do środka klatki piersiowej. Przypinka mojego smoka znajdowała się w pobliżu serca mojego wikinga.
- Astrid - usłyszałam smutny głos Czkawki. Odwróciłam się do niego i usmiechnęłam, chcąc uspokoić nieco jego nerwy. - Uważaj na siebie - wyszeptał jeszcze ciszej i przytulił mnie do siebie. Westchnęłam głośno, oplatając ręce wokół jego sylwetki. Wciągnęłam jego zapach i niemal natychmiast się uspokoiłam.
- Czkawka, kocham cię - powiedziałam pewnie, patrząc prosto w jego oczy. Jeździec nachylił się, łącząc nasze usta w długim i gorącym pocałunku. Nie zważaliśmy na to, że wokół krzątają się dziesiątki mężczyzn i kobiet. Chcieliśmy poczuć smak naszych ust. Może po raz ostatni...
- Niech cię bogowie mają w opiece - wyszeptałam i narysowałam na jego czole tak zwaną runę Freji.
- I ciebie - odparł, całując mnie w czoło.
Po ciepłym pożegnaniu prześliśmy do obowiązków. Heathera przytuliła się do mnie i potem, nie mówiąc nic, wyszliśmy zza muru.
Szło nam świetnie. Ludzie Torvena ginęli po każdym celnym trafieniu. Niełatwo było mi zatapiać topór w żołnierzach, ale tutaj panowała zasada: albo oni zabiją mnie, albo ja ich. To oczywiste, że wolałabym drugą opcję. Obroniłam jasnowłosego nastolatka przed strzałą, a potem rzuciłam się na rosłego mężczyznę. Walnęłam go kolanem w krocze, a potem dobiłam, wbijając sztylet w jego plecy. Rozejrzałam się wokół. Pole bitwy przesiąknięte było krwią i Berserków i nieprzyjaciół. Czułam ogromny smutek na myśl, że tyle niewinnych ludzi musiało ginąć, bo ich wódz chciał wojny. Myśląc o dowódcy wroga, spojrzałam na statek. Na dziobie stał Torven. Wyglądał na sfrustrowanego. Uśmiechnęłam się i miałam już biec w jego stronę, gdy zauważyłam jak nocna furia przecina ciemne niebo i spluwa plazmą statek dowódcy.
- Tak! - Krzyknęłam uradowana, a potem obrałam nowy kurs. Poradzą sobie - pomyślałam o Szczerbatku i jego jeźdźcu. Oczyszczałam drogę do portu wraz z Heatherą, która zjawiła się obok mojego ramienia.
- Niezła robota - skomentowała, a kąciki jej ust uniosły się.
- Dzięki - odparłam i z okrzykiem wbiłam topór w ramię wojownika, który z desperacją celował w moją głowę. Heathera oddaliła się na chwilę.
Wtedy stało się coś, czego w życiu bym nie przypuszczała. Walcząc z niemłodym wojownikiem, potknęłam się i upadłam na plecy. Zdążyłam jednak wybić wrogowi z rąk miecz, lecz mężczyzna miał przy pasie niewielki sztylet. Wyjął go i rzucił się na mnie. Krzyknęłam, czując jak ciężki jest. Ręką załapałam za jego nadgarstek, próbując wybić broń. Zdjęłam nóż z mojego gardła i siłując się, skierowałam niżej. Jednak nie miałam większych szans, by wygrać tę walkę. Poczułam, jak tępe ostrze wbija się w lewy bok. Krzyknęłam przeraźliwie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek się to zdarzy. Że zostanę pokonana. Że ktoś mnie zabije...
Nagle straciłam siły. Nie ruszyłam się już. Pozwoliłam, aby rosły wojownik wbił mi sztylet prosto w serce. Zamknęłam oczy i po raz ostatni pomyślałam o Czkawce. Pojedyncza łza spłynęła wolno.
Nagle wojownik zamarzł. Zagryzł zęby i stoczył się ze mnie. Z jego pleców sterczał topór.
- Astrid! - Heathera wykrzyczała moje imię. Przyklnęknęła natychmiast i zerwała z siebie koszulę. Przycisnęła ją do rany i spojrzała mi w oczy.
- Będzie dobrze, zobaczysz - wyjąkała. - Karl, Thew, Bojigrøn, do mnie!
Trzej mężczyźni szybko do nas dotarli. Widząc co się dzieje, zaczęli działać. Jeden z nich wziął mnie na ramiona, a dwóch pozostałych osłaniało przed atakami.
Słyszałam odgłosy starszej wojny. Coś wybuchło za plecami Karla. Chyba była to kula ognia zębiroga. Uśmiechnęłam się lekko, czując dziwną błogość. Ręce stały się lepkie, a koszula Heathery była przesiąknięta krwią.
- Nie zamykaj oczy - nakazała moja przyjaciółka. Jednak nie mogłam ich nie zamknąć. Spoglądając w górę, na piękne, ciemne niebo, pomyślałam o Wuchurce. Przed oczyma miałam nasze szalone loty. Żałowałam, że już nigdy nie zasiąde w jej siodle.
- Astrid! - Głos Heathery przebił się przez dziwną barierę. Jakbym była pod wodą. Jednak był to ostatni głos, który słyszałam.
Czyżby smutny os? :')
Nn może jutro 😊
Jeszcze się zastanowię czy ma być happy end, czy może odwrotnie 😂
Miłej soboty, ziomeczki! ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro