Zanim wszystko się zaczęło
To jest Berk. Najlepsza wyspa na całym Archipelagu Północnym. Dlaczego tak uważam ? Cóż, moja ukochana wyspa wyróżnia się tym, że mamy niezwykłe zwierzęta, które panoszą się po gruntach bez żadnych ceregieli. Chociaż, "zwierzęta" to nieodpowiednia nazwa, albowiem na Berk gościmy smoki i to całkowicie dzikie. Te gady robią co chcą i kiedy chcą. Zupełnie nic nie robią sobie z krzyków wściekłych Wikingów, rzutów ostrych narzędzi w ich stronę. Jedyne co na nich działa, to atak, ale wtedy to dopiero się dzieje. Uwierzcie mi.
Kilkanaście razy w miesiącu mają miejsce bardzo nieprzyjemne sytuacje. Otóż nasze kochane gniazdko atakują właśnie smoki. Zazwyczaj kradną zapasy ryb, owiec, jaków czy kur, więc nic dziwnego, że każdy mieszkaniec rzuca się na nich z wojowniczym okrzykiem.
Osobiście nie walczyłem nigdy z żadnym smokiem, gdyż uznałem, że to robota dla kogoś...bardziej odpowiedniego. Mimo że podczas ataku, każdy każe mi się schować, widzę jak nie jeden smok pada martwy. Kiedy wpatrywałem się w ślepia biednego stworzenia, czułem się dziwne, jakbym to ja brał całą winę i wyrzuty sumienia na sobie. Szybko starałem się jednak zapomnieć o tym i skupić się na próbach zabicia smoka, mimo że to brzemię często nie dawało mi spokoju, choć nie mogłem o tym nikomu powiedzieć, ponieważ mój wiecznie zajęty ojciec - wódz przebywał od rana do wieczora poza domem. Przyjaciół też nie miałem, oprócz lokalnego kowala o imieniu Pyskacz. Dziwię mu się, dlaczego nie wstydzi się ze mną pokazywać. No bo spójrzmy prawdzie w oczy. Jak ja, zwykły chłopak o jakże dumnym imieniu Czkawka z kościstymi rękoma i nogami, mógł się nazywać Wikingiem ? Sam Odyn by się uśmiał, gdybym jednak z pewnością mówił, że należę do plemienia Wandali. Mimo to, nigdy nie czułem się z tego powodu wybitnie smutny. Bolało mnie jedynie to, że mój ojciec się mnie wstydzi, choć na swój wygląd nie miałem wpływu.
Pomimo rozmyślań, temat zawsze zostawiłem w spokoju, aby nie pogrążyć się w depresji, o którą nietrudno. Wystarczy wyjść z domu, aby poczuć jak pogoda wita cię pięścią w twarz. Oczywiście nie dosłownie. Słońce nad Berk pojawialo się rzadko i sporadycznie, a nawet nie świeciło mocno, więc tak naprawdę niemal przez cały rok panowała jesień albo zima.
Każdego ranka udawałem się do kuźni, gdzie stacjonował Pyskacz. Najczęściej ostrzyłem broń, sprzątałem czy odbierałem zamówienia na miecze, topory, noże, czy inne żelastwo.
Przez pracę przynajmniej się nie nudziłem, a nawet paplanina starszego kowala była przyjemna.
Od dłuższego już czasu interesowało mnie coś jeszcze. Nie, wróć. Nie "coś ", ale " ktoś", a mianowicie pewna dziewczyna o złotych włosach, jasnych jak niebo oczach i smukłej sylwetce o imieniu Astrid. Śliczne imię dla ślicznej dziewczyny. I chociaż była naprawdę ładna, niezbyt podobało mi się to, że dziewczyna była dość zimną osobą. W dodatku wszędzie i zawsze nosiła ze sobą topór. Ktoś kto jej nie znał, mógł pomyśleć, że jest nieco nienormalna. A jednak...mi się podobała, i to jak ! Ale co ja mogę... to nie moja liga. Astrid nie odzywała się do mnie zbyt często. Zazwyczaj przychodziła do mnie, a raczej do kuźni, aby naostrzyć topór. Wychodziła jak zawsze szybko, mrucząc pod nosem oschle "dzięki ".
Astrid to nie jedyna rówieśnica w moim wieku. Są jeszcze bliźniaki, Szpadka i Mieczyk, ale nie liczcie na jakąkolwiek mądrą rozmowę. Rodzeństwo jest aż za bardzo szalone i więcej razy Wikingowie na nich przeklinają, niż mówią do nich po imieniu.
Następny jest Sączysmark Jorgerson. Nie wiem dlaczego, ale my, Haddockowie, jakoś za nimi nie przepadamy. Szczególnie mój ojciec z Sączyślinem - tatą wrednego Smarka. Ich rodzina jest dość zadufana w sobie, ale trzeba też przyznać, że są lojalnymi wojownikami. Chociaż jeden plus.
Jedyny mój rówieśnik, który od czasu do czasu się do mnie odzywa, to Śledzik. Puszysty chłopak z jasną czupryną. Lubię go, ale Ingerman jest dość strachliwy i wychodzi z domu tylko wtedy, kiedy jest taka potrzeba.
Są gorsze i lepsze strony bycia ignorowanym. Plusy są takie, że przynajmniej możesz robić, co ci się podoba, a i tak nikt się nie będzie czepiał. Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym czegoś nie kombinował. Otóż mam w pracowni pewną maszynę, która wyrzuca automatycznie sieci prosto na smoka. Brzmi nieźle, no nie? Muszę nieco ją podrasować, ale kiedy będzie następny atak smoków, koniecznie ją wypróbuję. Może uda mi się załatwić chociaż śmiertnika ? Albo gronkla! Może przez zabicie tego smoka jakaś dziewczyna zwróci na mnie uwagę? I w końcu przestałbym być uważany za ofermę. Co jak co, ale chcę udowodnić, że jestem coś wart, że ja też jestem Wikingiem. Może wtedy już nie byłbym wstydem dla ojca...
Szedłem właśnie do domu. Była głucha noc, więc mieszkańcy kończyli pracę i zamykali się w ciepłych domach.
Zanim wskoczyłem na schody, usłyszałem donośny dźwięk trąby. O bogowie ! Smoki atakują! Obejrzałem się natychmiast na niebo, które po chwili rozświetlały ogromne gady, co jakiś czas ziejąc ogniem.
Uśmiechnąłem się szeroko, wiedząc, że dzisiejszej nocy mogę się wykazać. Szybko ruszyłem do kuźni, przywołując w myślach wygląd maszyny, która pomoże mi się odbić od dna. Przynajmniej taką miałem nadzieję, mimo że nie miałem pojęcia, co tej nocy się wydarzy...
A jednak os pojawił się szybciej 😄
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro