Huśtawki nastrojów
Słońce świecące wysoko na niebie ogrzewało lekko twarze zapracowanych wikingów, którzy gorączkowo biegali po Nowej Berk. Przebudowa i ocieplanie spichlerzy pochłaniało mnóstwo czasu, jak i materiałów, toteż organizacja pracy była niezwykle ważna. Zwłaszcza, iż do zimy pozostały niemalże trzy miesiące. Wódz Wandali sam nie marnował czasu. Z początku musiał stworzyć idealny plan przebudowy, co trwało jakiś czas, a później przyszła pora, by zabrać się za karczowanie skraju lasu, by uzyskać potrzebne materiały.
— O której dziś wrócisz? — Zapytała Astrid, składając suche pranie. Obserwowała przy tym męża, który siedział przy swoim drewnianym biurku. Nakreślił węglem jakieś wzory, a sekundę później odwrócił się do żony.
— Nie wiem, skarbie. Chcemy dziś dokończyć spichlerz przy twierdzy — oznajmił. Jego zmęczone pracą oczy przez chwilkę obserwowały posturę blond kobiety. Jej długie włosy zaplotła w dwa ciasne warkocze, aby było jej wygodniej. Czkawce nie umknął fakt, iż żona nadal spędzała dzień w ciepłej koszuli nocnej, która idealnie kamuflowała jej ciążowy brzuszek.
Astrid przekręciła oczyma. Malinowe usta dziewczyny skrzywiła się w grymasie; nie była zadowolona z odpowiedzi męża. Odłożyła ostatnią koszulę na idealnie prosty stosik czystych ubrań.
— Postaram się dziś wyrwać, zgoda?
Od pewnego czasu humor Astrid znacznie się zmienił. I tak jak zawsze uwielbiała droczyć się z mężem, teraz wręcz z uwielbieniem lubiła mu dogryzać i w prosty sposób pokazywać, że nie jest zadowolona. Co zdarzyło się codziennie.
— A rób co chcesz — odparła ostatecznie, biorąc na ręce ciuchy. Przeniosła je do szafki, którą zamknęła z hukiem.
Szatyn skrzywił się, choć nie bardzo miał odwagę, by podejść i na moment przytulić ukochaną. Bał się, że Astrid przegoni go siekierą, która stała w rogu pokoju.
Haddock poddał się w końcu. Zebrał pergaminy w rulon i westchnąwszy cicho wstał z wygodnego krzesła obitego futrem z jaka. Astrid ścieliła jeszcze łóżko, przy tym poprawiała ciemne poduszki.
Mężczyzna ujął w delikatny uścisk żonę, kładąc rękę na jej jeszcze nieduży brzuch. Blondynka prychnęła pod nosem.
— Tym chcesz mnie udobruchać? — Mruknęła, ale ku uciesze Czkawki, nie wyrwała się. Szatyn postanowił nie odpowiedział; objął ją jeszcze mocniej, a jego szorstkie usta spoczęły na jej policzku.
— Postaraj się nikogo dziś nie zabić, dobrze? — Poprosił, odwracając ją ku sobie. Kobieta zmrużyła tylko oczy.
— Przestań mnie denerwować, bo zaraz ty będziesz pierwszą ofiarą — zagroziła, wyswobadzając się z jego uścisku. Mężczyzna zaśmiał się nieśmiało, choć wiedział, że lepiej by było, gdyby posłuchał groźby żony.
— To ja ten... No, pójdę już — chrząknął. Ucałował szybko jej usta i szybkim krokiem skierował się do drzwi sypialni. Nie zamierzał kusić losu.
Od wyjścia Czkawki minęły dobre dwie godziny. W tym czasie Astrid znalazła sobie kolejne zajęcie. Posprzątała niedużą spiżarnię, przy okazji spisując ilość weków, w większość których kryły się pyszne dżemy. Kiedy skończyła, postanowiła w końcu się ubrać. Założyła wygodne bawełniane spodnie i tunikę z długim rękawem, na którą narzuciła lekką kamizelkę.
Dziewczyna westchnęła głośno, oglądając się w lustrze. I choć cieszyła się z maleństwa, które rosło zdrowo wewnątrz niej, nie mogła znieść widoku siebie. Przytyła, choć nieznacznie, w dodatku piersi stały się bardziej okrągłe, pełniejsze. Może niektóre kobiety byłyby zadowolone z tego faktu, ale nie Astrid, której przeszkadzał delikatny ból.
Dziewczyna chwyciła się za brzuszek, stając bokiem do lustra.
— Jak tak dalej pójdzie, to dostanę pierdolca — mruknęła. Nie chciała dłużej rozdrapywać myśli na temat swojego wyglądu, toteż odstawiła lustro na bok i wyszła z domu.
Pomimo zbliżającej się zimy, na dworze było przyjemnie ciepło. Lekkie podmuchy wiatru przynosiło charakterystyczny zapach jesieni. Astrid rozejrzała się wokół, obserwując kolorowe drzewa, których liście leniwie spadały na ziemię. Dziewczyna domknęła za sobą drzwi chaty i ruszyła powoli przed siebie. Nie miała jednak celu; chciała przespacerować się przez Berk, doglądając prac wikingów.
Odkąd zaszła w ciążę, Czkawka kategorycznie zakazał jej wszelkich robót. Oczywiście nie obeszło się bez kłótni, jednak szatyn pozostawał nieugięty. Biedna Astrid musiała zająć się czymś znacznie lżejszym. Na początku próbowała dziergać ubranka, jednak to, co wychodziło spod jej rąk, nadawało się jedynie na szmatki. Później, zajęła się gotowaniem, czego Czkawka obawiał się najbardziej. Mimo strachu, niektóre dania wychodziły w miarę dobrze.
— Witaj, Astrid! — Dziewczyna podniosła zamyślony wzrok, widząc przed sobą Śledzika. Gruby mężczyzna uśmiechnął się do niej ciepło, a jego pucołowate poliki zaróżowiły się nieco.
— Hej — odparła krótko, modląc się w duchu, że nie będzie znów zasypywana pytaniami o samopoczucie i dziecko. Odkąd wraz z mężem ogłosili całej Nowej Berk, że spodziewają się potomka, niemalże nie było dnia bez pytania Astrid o przebieg ciąży. Z tego powodu dziewczyna coraz częściej przesiadywała w domu. Nie miała też zbyt wiele energii, by wychodzić do centrum, toteż przesiadywanie w ciepłej izbie brzmiało idealnie.
Śledzik, na szczęście, objął swą dalszą drogę trzymawszy przy piersi książki o botanice. Blondynka odprowadziła przyjaciela wzrokiem, aż ten zniknął za karczmą Phlegmy.
— A kogóż moje piękne oczy widzą! — Zawołał donośny, irytujący głos. Astrid odwróciła się w stronę jego właściciela, już zaczynając się denerwować. Skrzyżowała ręce na piersiach, czekając łaskawie aż podejdzie do niej Sączysmark.
— Dawno cię nie widziałem — zaczął Jorgerson, uśmiechając się krzywo.
— Ja ciebie też i zróbmy tak, aby to się nie zmieniło — fuknęła. Ruszyła zatem dalej, lecz nie było jej dane odłączać od wkurzającego wikinga. Brunet stanął przed przyjaciółką, zupełnie ignorując jej ściągnięte w złości brwi.
— A ten, no, jak tak życie? Maluch rośnie? — Zapytał, patrząc wymownie na brzuch. Astrid westchnęła.
— Tak, rośnie i niedługo będzie płacił mi za czynsz — mruknęła. Sączysmark w ogóle nie wyczuł poirytowania przyjaciółki. Zaśmiał się tylko z jej " żartu".
Kiedy Astrid uznała, że może sobie pójść, Smark wyciągnął swoje dłonie, kładąc je na brzuchu blondynki.
— Heja tam! — Zawołał do lokatora. — Najlepszy wujek mówi. Jak już stamtąd wyleziesz, to pokażę ci, jak walczy prawdziwy wojownik!
Mówiąc to, mężczyzna napiął swój prawy biceps.
— Zabieraj te łapy, dziecko mi straszysz — warknęła kobieta, wyrywając się szybko. Ominęła sprawnym krokiem Smarka, kierując się w stronę targu.
— Ah, te kobiety — Jorgerson wzruszył ramionami. Poprawił hełm na głowie i gwiżdżąc, odszedł.
Astrid nie przepadła za lepkimi łapami ludzi, którzy uwielbiali kłaść je na niewielki brzuch dziewczyny. Rozumiała, że dziecko jej i Czkawki to wielka sprawa, bowiem pod sercem nosi przyszłego wodza Nowej Berk. Denerwował ją też fakt, że przez status nie może uczynić swojego życia bardziej prywatnego.
Blondynka pogłaskała delikatnie swój brzuszek. Nie czuła jeszcze mocnych ruchów dziecka, za to delikatne łaskotanie. Kobiety wspomniały wcześniej, że jest to możliwe.
Dziewczyna skręciła w lewo. Z daleko już dostrzegła chłopów pracujących przy ocieplaniu spichlerza. Wśród nich kręcił się Czkawka, który pokazywał gdzieś palcem na budynek. Blondynka jednak nie chciała podejść do męża; nadal była nadąsana. Postanowiła za to pójść do swojej matki, która na pewno upichciła coś dobrego.
Nos Astrid okazał się niezawodny. Już z daleka wyczuła zapach świeżo wypiekanego chleba i drożdżówki. Do dawnego chaty weszła nawet bez pukania, w końcu nadal był to jej dom. W progu zdjęła ciepłe buty, zakładając natychmiast wełniane kapcie, które Freda zakupiła sobie poprzedniej jesieni. Astrid wychyliła głowę przez próg kuchni, dostrzegając matkę, kręcącą się przy kuchennym blacie.
— Oh, to ty! — Zawołała kobieta o srebrzystych włosach, w których gdzieniegdzie wystawały pojedyncze włoski. Jej piękna twarz pokryta była już maleńkimi zmarszczkami, a były widoczniejszy, gdy się uśmiechała.
— Zrobić ci herbaty? — Zaproponowała pani domu, przyjmując całusa w policzek od córki.
— Tak, poproszę — mruknęła, od razu spoczywając w cieplutkim fotelu. Mebel stal chyba tam od wieków. Astrid dobrze pamiętała, jak matka sadzała ją na kolanach, by przy wieczornym mleku opowiadać legendy o wojowniczych wikingach.
— Coś ty taka markotna? — Zapytała bez ogródek Freda, gdy chwilę później podawała córce napar z pokrzywy. Astrid objęła drewniany kubek, ogrzewając dłonie od wewnątrz.
— Zapytaj swojego zięcia — prychnęła. Obserwowała uważnie ruchy mamy, która w tamtym momencie kroiła świeżą drożdżówkę. Na jej widok Astrid zaświeciły się oczy.
Freda zaśmiała się miło. Ah, ta młodzieńcza miłość, pomyślała.
— Co takiego znów zrobił? — Zapytała, wyraźnie zainteresowana kolejną ciekawą historią. Kilka dni temu, Astrid wykopała Czkawkę z domu na cały wieczór tylko dlatego, że nie podniósł swoich brudnych ubrań z podłogi. Jeszcze wcześniej zwyzywała go od najgorszych, kiedy mężczyzna kupił nie taki kolor futra do krzeseł w kuchni. Takich historii było coraz więcej, a Freda słuchała je z uwielbieniem. Jej ciężarna córka była przekomiczna.
— Pracuje — wzruszyła ramionami Astrid, biorąc łyk gorącej herbaty. Płyn cudownie rozgrzał jej gardło.
Freda podniosła brew.
— Czym tym razem w niego rzuciłaś? Siekierą czy sztyletami? — Nabijała się dalej.
Astrid przerzuciła oczyma. Oczywiście jej matka nie brała na serio jej problemów.
— Szkoda na niego tak dobrej broni — odparła ciężarna. Wyciągnęła dłoń po spory kawałek ciasta, od razu biorąc spory kawałek.
— Odpuść mu trochę, skarbie — rzekła spokojnie pani Hofferson. Wytarła z policzka Astrid okruszki, obdarzając córkę słodkim uśmiechem. — Przecież wiesz, że teraz ma dużo pracy. Bycie wodzem nie jest ani trochę łatwe.
— Yhym — odparła, objadając się ciastem. — Jak tak dalej pójdzie, to nasze dziecko nie będzie wiedzieć, kim jest jego ojciec.
— Jestem pewna, że gdy urodzi się wasze maleństwo, to Czkawka znajdzie dla was czas — pocieszała córkę starsza kobieta. Astrid zerknęła na mamę, a jej oczy pociemniały dziwnie.
— Czkawka mnie wkurza mnie — dodała nadąsana przyszła mama. Poprawiła kosmyk włosów, zakładając go za prawe ucho.
— Ciebie wszyscy wkurzają, Astrid — zaśmiała się Freda. Kobieta wzięła talerze i odłożyła je na stół.
Słuszna uwaga, musiała przyznać wojowniczka, aczkolwiek nie powiedziała tego na głos.
— Jak minie czwarty miesiąc, to ci przejdzie — dodała z uśmiechem.
Astrid automatycznie objęła brzuch, patrząc na niego. Śmieszyło ją, że wyglądał na taki maleńki, podczas gdy w jej łonie rozwijało się maleństwo. Widziała jednak, że to tylko kwestia czasu, zanim zacznie wyglądać jak beczka.
— Mogę dziś u was spać? — Spytała Astrid, patrząc zmęczonymi oczyma na mamę. Freda skinęła ochoczo głową. Często tęskniła za Astrid, mimo że mieszkały niedaleko siebie. Musiała przyzwyczaić się do faktu, że jej maleńka córeczka już dorosła i niedługo sama będzie miała rodzinę.
— Pościelę ci łóżko — powiedziała jeszcze Freda, zanim ruszyła na górę w stronę dawnego pokoju Astrid.
Dziewczyna trzymała w starej szafie swoje ubrania. W niektóre z nich nie dała rady już się zmieścić, toteż kładła się do łóżka w luźnej, dużej koszulce i ciepłych, obszernych spodniach z wełny. Na nogi włożyła również skarpetki z tego samego materiału.
I gdy już powoli odpływała w sen, drzwi do sypialni uchyliły się. Dziewczyna usłyszała charakterystyczny stukot metalu o drewno; nie musiała nawet otwierać oczu, by wiedzieć, kto to.
Astrid domyśliła się, że matka powiadomi Czkawkę o miejscu przebywania jego żony, ale w sumie nie była zła. W końcu szatyn musiał wiedzieć, gdzie wywiało jego drugą połówkę.
Słyszała ruchy męża, gdy ten szybko przebierał się w ciepłe ubrania, a minutę później położył się obok niej, jakby nigdy nic.
Astrid poprawiła się, czując jak zimne dłonie ukochanego kładą się na jej ciele.
— Gdzie byłeś tak długo? — Zapytała po chwili. Czkawka, zaskoczony tym, że dziewczyna nie śpi, zamrugał kilka razy.
— Dokończyliśmy spichlerz, a potem zjadłem kolację w twierdzy — wyjaśnił zgodnie z prawdą. Odsłonił kawałek jej szyi, składając maleńkiego całusa. Był już niesamowicie zmęczony i jedyne o czym marzył, był sen, trzymając w ramionach ukochaną kobietę.
— Aha, czyli wolisz jeść byle co, byleby nie tego, co ja ugotuję? — Prychnęła, odrzucając jego dłoń. Czkawka westchnął. Kochał ją z całego serca, ale nie wiedział już jak radzić sobie z wahaniem jej nastroju.
— Wiesz, że to nie jest tak — mruknął w jej plecy. — Po prostu tak wyszło.
Astrid już się odezwała. Otworzyła oczy, myśląc nad słowami mamy. Z jednej strony była zła na Czkawkę, a jej stan dodawał oliwy do ognia. I choć dziewczyna sama nie wiedziała, czemu ciągle chodziła taka zdenerwowana na męża, musiała przyznać, że złość zawsze wyładowała właśnie na nim.
— Przepraszam — odezwała się po długiej przerwie. Odwróciła się w stronę twarzy męża, który już lustrował ją uważnie. — Po prostu ciąża sprawia, że wszystko mnie drażni.
Czkawka uśmiechnął się lekko. Wyjął spod kołdry dłoń i ułożył ją na rumianym policzku żony.
— Tak, wiem, kochanie — odparł szeptem. Patrzył w zmęczone oczy ukochanej, która sama nie spuszczała z niego wzroku. — Ale przyjmuję to na klatę.
Blondynka uśmiechnęła się lekko. Jak mogła sądzić, że Czkawka o niej zapominał?
— Ale ty wiesz, że jeszcze nie raz oberwiesz? — Zapytała. Przysnęła się jeszcze kawałek, kładąc smukłą nogę na biodro męża.
Czkawka skinął głową. Odnalazł pod kołdrą brzuch kobiety, na którym ułożył dłoń. Uwielbiał czuć jej aksamitną skórę. A zwłaszcza, gdy nosiła jego dziecko. Czuł się wtedy szczęśliwszy niż kiedykolwiek.
— Jestem gotowy — wymruczał. Powoli ogarniał go sen, ale zdążył jeszcze ucałować żonę na dobranoc.
Na dobre rozpoczęcie tygodnia 😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro